czwartek, 29 października 2015

Rozdział 25 - Trzech potencjalnych kandydatów...

Cindy

Jeszcze godzinka, dziesięć minut, albo chociaż minutka. Nic z tego. Poranne mdłości w podskokach wyrwały mnie spod nagrzanej pościeli. Pognałam do łazienki, nie zamknęłam nawet drzwi i od razu upadłam na kolana przed otwartą toaletą. Chwyciłam włosy w jedną rękę, drugą oparłam się o deskę. Wstrząsnęła mną krótka i szybka fala wymiotów i już po chwili czułam się jak nowonarodzona. Wstałam z zimnych kafli, umyłam zęby miętową pastą wyżerającą w jamie ustnej każdą bakterię i wyszłam z łazienki. 
Co się właśnie stało? Poranne mdłości nigdy nie były moim słabym punktem, dlatego teraz byłam szczerze zaniepokojona złym samopoczuciem od pierwszych godzin dnia. Może czymś się strułam, a może to z nerwów. Spaghetti na wczorajszej romantycznej kolacji nie mogło mi zaszkodzić. W życiu stresowałam się zbyt wiele razy, by nadal być fizycznie wrażliwą na stres. Obie opcje przekreśliłam. Została ostatnia, nieprzyjemnie czyhająca na mnie w podświadomości. 
Podeszłam do kalendarza zawieszonego na ścianie. Piękny, górski krajobraz komponował z kolorem ścian. Połowa miesiąca za nami. Matka natura powinna przysłać mi co miesięczny, krwawy prezent w pierwszych dniach. Tego bałam się najbardziej. Niespodziewana ciąża, która spadłaby na mnie jak grom z jasnego nieba w najgorszym z możliwych momentów życia, w najbardziej burzliwym okresie.
-Nie, nie, nie - wymamrotałam w amoku. Wsunęłam palce pomiędzy pasma włosów i zaczęłam tarmosić je, jakbym chciała pozbyć się każdego pojedynczego włosa i zostać łysą. Wtedy nie miałabym czego szarpać. - To nie może dziać się naprawdę.
Nie mogłam dłużej żyć w niepewności. Stres wyżerał mnie od środka jak pasożyt. Powoli infekował cały organizm. Ubierając bieliznę, parę jeansów i koszulkę, dłonie mi drżały. Ledwie utrzymały kilka strzępów materiału. Poranne mdłości zniechęciły mnie do sytego śniadania. Straciłam nawet ochotę na filiżankę kawy z kostką cukru i kleksem mleka. Wypiłam tylko parę łyków soku pomarańczowego prosto z kartonu, ale nawet on miał cierpki, gorzki smak. Wskoczyłam w parę trampek, wciągnęłam je bez uprzedniego rozwiązania sznurówek. Skórzana kurtka jak na złość miała zgniecione rękawy. Nim je rozprostowałam, upłynęło kilka kolejnych sekund. Kilka kolejnych sekund w stresie. Wypadłam na klatkę schodową, zatrzasnęłam drzwi, a o zamknięciu ich na klucz zupełnie zapomniałam. Oto, co stres potrafi zrobić z człowiekiem.
Na parterze przy skrzynkach na listy zatrzymała mnie wścibska sąsiadka. Jeśli ona wywęszyła plotkę, w dniu kolejnym znało ją całe osiedle. Ale jeśli zignorujesz ją i bez słowa ominiesz na schodach, obsmaruje cię za plecami tak, że szkoda słów.
-Dzień dobry, pani Wilson - odparłam z niechęcią na jej zaczepkę. Oczy jej się świeciły. Miała na mnie haka.
-Czy mi się zdaje, czy od pewnego czasu pan Ryan nie mieszka już z panią? - spytała głosem troskliwej staruszki. W jego głębi tlił się jad. - Widziałam za to innego mężczyznę wychodzącego późno z mieszkania. Może mi to pani jakoś wyjaśnić?
-A co ja mam pani wyjaśniać? - wtrąciłam nieuprzejmie. - Jestem dorosła. To chyba moja sprawa, co robię ze swoim życiem. - Aktualnie pieprzyłam każdy jego aspekt, ale stara kociara nie musiała o tym wiedzieć.
-Masz męża. Nie wstyd ci, dziewczyno? - Wyszła z niej prawdziwa wiedźma. Nawet nos miała podobnie zakrzywiony. Brakowało tylko bruzdy na brodzie. 
-Jak pani słusznie zdążyła zauważyć, nasze małżeństwo przejdzie do historii pod hasłem "jedno z najkrótszych małżeństw w historii ludzkości". A teraz byłabym wdzięczna, gdyby zajęła się pani własnym życiem, bo pani brudny sierściuch znów obsikał moją wycieraczkę.
Podminowana wyszłam z klatki schodowej w łagodne szpony rześkiego powietrza. Byłam granatem, któremu do samozapłonu brakowało wyłącznie iskry. Nade wszystko burczało mi w brzuchu. Mogłam wziąć na drogę chociaż jabłko, które najprawdopodobniej zwróciłabym przy pierwszej okazji. Na samą wzmiankę o przełknięciu kęsa czegokolwiek ponownie mnie zemdliło. Więc może to jednak stres był odpowiedzialny za złe samopoczucie?
Pierwsza apteka na rogu była zamknięta. Na szklanych drzwiach wisiała wyrwana z zeszytu w kratkę kartka postrzępiona na jednym krańcu. Właściciel obiecał, że zaraz wróci i przeprosił za wszelkie nieudogodnienia. Nie mogłam czekać. Pozostało mi pocałować klamkę i odbić się od drzwi. Na kolejnej przecznicy szyld rodzinnej apteki przyciągał już z daleka. Przez nieuwagę omal nie wpadłam pod koła pędzącej Hondy. Kierowca trzy razy nacisnął klakson, ominął mnie szybkim skrętem kół. Krzyknął jeszcze przez uchylone okno parę niewyraźnych przekleństw. Gdyby tylko obchodziło mnie jego wzburzenie.
Druga apteka nie zawiodła w potrzebie. Drzwi były otwarte na oścież. Pomieszczenie wietrzyło się, mieszało rześkie powietrze z dodatkiem samochodowych spalin z oparami środków dezynfekcyjnych i innych substancji chemicznych. Jedna z kobiet przecierała mopem podłogę wyłożoną kaflami, a druga układała na regałach pudełka z tabletkami przeciwbólowymi i słoiczki z syropem na kaszel. Podeszłam do okienka wolnym krokiem. Najgorsze, co mogłam zrobić dla poziomu stresu w organizmie. 
-W czym mogę pomóc? - Farmaceutka poprawiła ostatnie kartonowe pudełeczko i nachyliła się nad ladą.
-Poproszę test ciążowy. Albo dwa. Albo najlepiej trzy. - Zmieniałam zdanie z chwili na chwilę. - Pierwszy może się mylić, drugi ewentualnie też, ale po trzecim będę pewna.
-Nie promieniujesz szczęściem - skomentowała i położyła przede mną trzy opakowania. Przed laty trzymałam w dłoni taki sam, z pozytywnym wynikiem.
-Bo to najgorsza chwila na dziecko - odparłam. Położyłam na blacie pieniądze i kończąc rozmowę, wyszłam z apteki przez te same drzwi, których nikt nie zdążył jeszcze zamknąć.
Przechodząc obok kolejnych przeszklonych witryn sklepowych mój brzuch odbijający się w szybach przyciągał wzrok. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że teraz, kiedy moje życie zmierza w kierunku jednej wielkiej rozsypki, maleńka istota może rozwijać się pod moim sercem. Nie będę w stanie zapewnić jej godnych warunków do życia i chociaż pokochałabym ją cholernie mocno, czasem miłość nie wystarcza. Nie potrafiłabym wychować dziecka, kiedy miałam problemy z samą sobą. A poza tym, dziecku potrzebna jest nie tylko matka, ale również kochający i troskliwy ojciec.
Zaczęłam się zastanawiać, co zrobię po ewentualnym porodzie. Zostanę rozwódką z nadwagą i dzieckiem na utrzymaniu. Nie mogłam nic poradzić na to, że zalała mnie fala czarnych myśli. Nigdy nie byłam optymistką i ciężko było mi znaleźć światło w ciemnym tunelu, który ewidentnie został tych świateł pozbawiony. Lepiej być realistą. Czeka nas znacznie mniej rozczarowań. A już bezwarunkowo najwygodniej mają pesymiści. Zakładając najgorsze, nigdy nie natkną się na zawód, bo gorzej niż najgorzej być nie może. Prosta i przejrzysta analiza logiczna ciągnąca za sobą jeden wniosek - nie patrz na świat przez różowe okulary, bo życie prędzej czy później kopnie cię w dupę.
-Cindy! - Ze snucia czarnych prognoz niespodziewanie wyrwał mnie głos owiany delikatną chrypką. 
Obejrzałam się przez ramię. Jeden z bliźniaków (z pewnej odległości tym bardziej nie potrafiłam ich rozróżnić) przemierzał chodnik i przepychał się przez tłum ludzi. Jego oczy były zmartwione. Tylko te oczy pozwalały ich rozróżnić. Potrącił po drodze staruszka wspartego na lasce. Omal biedaka nie przewrócił. Dopiero gdy był kilka kroków przede mną, przypomniałam sobie o testach ciążowych. Upchnęłam wszystkie w kieszeniach na obu skrzydłach kurtki, lecz zrobiłam to nerwowo i nieudolnie. Z pewnością zwróciłam na siebie większą uwagę, niż gdybym zwyczajnie trzymała je w dłoniach. A mogłam wziąć w aptece reklamówkę proponowaną przez farmaceutkę. Rada na przyszłość - lepiej stosować wszelkie środki zapobiegawcze. 
-Cześć. - Uśmiechnęłam się do Jasona przelotnie. Natychmiast spuściłam wzrok. Z tak porażającym poziomem stresu kontakt wzrokowy nie był wskazany.
-Cindy, co się stało? Dlaczego wczoraj uciekłaś tak nagle? Powiedziałem coś nie tak? Uraziłem cię? 
Wszelkimi siłami starałam się zasłonić dłońmi wystające z kieszeni pudełka, ale podejrzliwe spojrzenie Jasona nie ułatwiało mi zadania. Przenikał mnie wzrokiem, jakby w oczach miał rentgen, a w sercu palące pragnienie prawdy. Jason, chociaż sam wzniecał kłamstwa przez długie tygodnie, nie przywykł do życia w niewiedzy. Wyglądał tak, jakby chciał otworzyć książkę pod tytułem "Wszystkie sekrety Cindy Blake" i prześledzić tekst strona po stronie. Im więcej stron, tym więcej w nim mobilizacji i samozaparcia. A Jason nie był moją cholerną matką, żeby za każdym razem kiedy kichnę wiedzieć, kto mi wytarł nos. 
-Co tam ukrywasz? - spytał zaalarmowany. Dłonie mi się pociły i nie mogłam ich nawet wytrzeć w spodnie, bo wtedy Jason zobaczyłby powód mojego zachowania - klucz do zagadki, w której błędną odpowiedzią jest dziecko, a poprawną jego brak. 
-Nic - odparłam szybko, ale zaraz poprawiłam - Nic, czym powinieneś się niepokoić, Jason.
Przecież nie był głupi, a droga w zaparte jedynie mnie pogrąży.
-Ale jednak coś ukrywasz. Co się z tobą dzieje, Cindy? Masz jakieś kłopoty? - Dziecko nazwane kłopotem było niezwykle trafnym określeniem. 
-Nie mam żadnych kłopotów - burknęłam, starając się wyminąć go pomiędzy kobietą z wózkiem, a mężczyzną z dużą torbą na ramieniu czekającego na autobus. - Powiedziałam ci już wcześniej, potrzebuję czasu. 
- I przypomniałaś sobie o tym wczoraj tak nagle, że uciekłaś z płaczem, tak? Do cholery, Cindy, w co ty grasz? Cokolwiek to nie jest, błagam, skończ. Mam dość tych bezustannych zmian nastroju. Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi? To ze mną jest coś nie tak czy z tobą?
Ależ chciałabym wykrzyczeć mu wszystko prosto w twarz, pogrążając siebie, jego i cały nasz związek, który swoją drogą wisiał nad przepaścią na jednym cieniutkim włosku. Wiadomym było, że ten wyniszczony, przesuszony i słaby włos w końcu wypadnie i pociągnie za sobą każdą piękną chwilę. Do jego przerwania nie trzeba było nożyczek, które przycięłyby w połowie lub przy samej cebulce. Do samodestrukcji wystarczy mu wyłącznie czas.
-Odezwę się do ciebie, Jason, obiecuję. Może jeszcze dzisiaj, ale teraz chce zostać sama - powiedziałam i ruszyłam poprzez zatrzęsienie ludzi. W tłumie łatwiej było ukryć drżące dłonie.
-Ile mam znowu czekać? - spytał z irytacją. - Tydzień, dwa, czy tym razem przetestujesz moją cierpliwość do miesiąca? Nie będę czekał na ciebie wiecznie, Cindy.
Zdaję sobie z tego sprawę. Dobrze wiem, że jeśli nie podejmę decyzji i nie zajmę stałego miejsca u boku Jasona, zrobi to inna, lepsza, ładniejsza, która bardziej na niego zasłużyła. Która w ogóle zasłużyła, bo ja nie miałam do niego żadnych praw. Ani do tej pory, ani teraz, ani w nieodległej przyszłości. W odległej tym bardziej.
-Zaufaj mi chociaż raz, Jason - jęknęłam błagalnie. Przeszliśmy razem już dwie przecznice i właśnie przemierzaliśmy kolejne skrzyżowanie, gdy na sygnalizacji czerwony, podświetlony ludzik ustąpił miejsca zielonemu, połyskującemu człowieczkowi.
-Jak mam ci zaufać, skoro wciąż mnie zwodzisz? - Odbił się od przypadkowej staruszki na przejściu. Nie zauważył, że babcia przemieszczała się z prędkością trzy kroki na minutę. Zmierzyła go morderczym spojrzeniem, bo podczas zderzenia Jason rozdarł jej reklamówkę przeżartą zębem czasu i oto trzy dojrzałe jabłka turlały się po ulicy. Zebraliśmy je pospiesznie z Jasonem. Nie stać go było nawet na przeprosiny, więc ja musiałam świecić za niego oczyma. 
-Nie zwodzę cię, tylko potrzebuję chwili dla siebie. Co jest w tym niezrozumiałego?
-Cały czas kręcisz, Cindy.
-Nie kręcę. - Dalej szłam w zaparte.
-Tak? - zawiesił ironicznie głos. - Więc co masz w kieszeni?
Westchnęłam zirytowana. Wszystko musiał wiedzieć, o wszystko dopytać. 
-Pistolet, dwa naboje i nas dwoje, więc jeśli się nie przymkniesz, zastrzelę najpierw ciebie, a później siebie, bo ta zbrodnia nie zostałaby niezauważona w samym środku Londynu, a wolę zdechnąć na chodniku niż w śmierdzącej celi.
-Przywykłem, że wiecznie na mnie warczysz, więc nawet tego nie skomentuję. Chcę tylko wiedzieć na czym stoję.
-Na jednym z londyńskich skrzyżowań. Rusz się, bo potrącą nas oboje.
Nie wiem, czemu nagle stałam się tak opryskliwa, ale gdy ktoś za długo siedział mi na głowie i zakłócał spokój, traciłam nad sobą kontrolę.
-Bawi cię to, Cindy? Wiedz, że mnie nie bawi ani odrobinę. Zachowujesz się żałośnie. Powiedz mi wszystko w twarz. Może tobie schlebia, że uganiam się za tobą jak pies za patykiem, ale ja mam już tego dość. Nie jestem naiwnym szczeniakiem, który testuje kolejno każdy ze sposobów na podryw. Takie rzeczy robiło się w liceum, a teraz oboje jesteśmy dorośli. Czy do ciebie to wreszcie dotrze? - Jasona tak pochłonął jego monolog, że to ja przejęłam inicjatywę i wciągnęłam go za rękaw na chodnik tuż przed kołami nadjeżdżającej osobówki.
-Kocham cię. Odezwę się najszybciej jak będę mogła, przysięgam na wszystko. - Szybko i przelotnie pocałowałam jego usta. Później zatopiłam się w tłumie spieszących ludzi i już nie mógł mnie dostrzec.
W końcu mogłam przestać osłaniać testy ciążowe. Dłonie zdążyły mi zmarznąć. Teraz naciągnęłam na nie rękawy i szłam przed siebie chodnikiem. Nie zapytałam nawet, co Jason robił tak wcześnie w centrum. Mam nadzieję, że mnie nie śledził, bo wtedy mógłby nabawić się przypuszczeń i podejrzeń. W końcu chodziłam od jednej apteki do drugiej, wyglądając jak przerośnięty kłębek nerwów. Jeszcze do tej pory się trzęsę, chyba nawet bardziej. Coraz bliżej domu, a co za tym idzie, coraz bliżej rozwiązania zagadki.
Ludzi przybywało, a chodniki robiły się dziwnie węższe. Z każdą kolejną ulicą miałam mniej przestrzeni osobistej do zagospodarowania. Pojedynczy przedstawiciele rasy ludzkiej pchali się jak na przedświątecznej wyprzedaży, gdzie w grę wchodziły obniżki o 90%. Przemknęłam obok Muzeum Sztuki Nowoczesnej, później koło dwóch drogerii i dołączonej do nich perfumerii. Jedna z klientek otwierała akurat drzwi, a mnie oczarowała mieszanka zapachów docierająca z wnętrza. I tak oto myśląc o zapachu róż zmieszanych z gumą balonową i jagodami, dotarłam pod klatkę. Otworzyłam drzwi czterocyfrowym pinem, którego uczyłam się przez ponad dwa miesiące. Za każdym razem przestawiałam choć jedną cyfrę. Wbiegłam po schodach na piętro, później na kolejne. Na ostatnim stopniu z przepełnionej kieszeni wypadł mi jeden z testów. Podniosłam go pospiesznie i rozejrzałam się dookoła, czy aby na pewno nie dostrzegł go czuły wzrok jednego z sąsiadów. Może i okolica była ładna, może i mieszkanie, choć skromne, pachniało jeszcze nowością. Ale sąsiedzi tą nowością nie pachnieli. Średnia wieku przekraczała sześćdziesiąt lat, a poziom wścibstwa wykraczał poza wszelkie dopuszczalne normy. Po jednej z bardziej dokuczliwych awantur pomiędzy mną a Ryanem na początku naszego związku, gdy chciałam wyjść z mieszkania i zaczerpnąć powietrza, wpadłam na dwie sąsiadki, które z uchem przy drzwiach i okiem w dziurce od klucza zbierały materiał na szczegółowy reportaż z pierwszej kłótni nowych sąsiadów. To jedno z dwóch najczęstszych zajęć staruszek. Drugim było całodzienne wypatrywanie przez okna podejrzanych elementów. W zasadzie nie mogłam narzekać. Dzięki temu policja szybko złapała kierowcę, który pół roku temu zarysował przednie i tylne drzwi samochodu Ryana. 
Wpadłam do mieszkania jak oszalała. Zrzuciłam kurtkę, zostawiłam ją na panelach w przedpokoju i pędem pognałam do łazienki, gdzie zaczął się cały proces podejrzeń. Otworzyłam opakowania z trzema identycznymi testami i przeczytałam ulotkę zawartą w każdym, chociaż doskonale wiedziałam, że jest identyczna. Wszystko z nerwów. Wykonałam wszystkie jednocześnie i ułożyłam w równych odstępach na szerokiej umywalce lśniącej przez obsesyjne porządki. Usiadłam na skraju wanny, a nadal zziębnięte dłonie wsunęłam pomiędzy kolana. Trzęsłam się już cała, nawet serce mi drżało. Odliczałam w myślach sekundy, ale kiedy liczby zaczęły mi się mieszać, liczyłam od nowa na głos. Gdy dotarłam do czterdziestki, nagły dźwięk przeszył powietrze. Telefon rozdzwonił się w najgorszym z możliwych momentów. Szarpnęłam włosami, ale mimo to wstałam, znalazłam w sypialni komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. Nazwisko szefa nie wróżyło niczego dobrego.
-Tak, słucham? 
-Chcę cię widzieć dzisiaj w pracy, Cindy - zaczął oschle, ale czego mogłam się spodziewać. Zawsze taki był. Nie dbał o przyjazne relacje pomiędzy pracownikami. 
-Będę punktualnie, obiecuję - westchnęłam głęboko, bo chociaż pójdę do pracy i dam z siebie wszystko, w nerwach z pewnością pomieszam zamówienia i stłukę przynajmniej dwie filiżanki, za które będę musiała zapłacić z własnej kieszeni.
Rozłączył się bez żadnego "do widzenia", "cześć" czy czegokolwiek, co pozwoliłoby mi iść do pracy z uśmiechem. Jeszcze przez chwilę patrzyłam na wyświetlacz, ale nagle przypomniałam sobie o testach, aż trzech dla pewności, zostawionych na umywalce. Wpadłam do łazienki z rozpędem i wyhamowałam przed lustrem. Spojrzałam w ponure, poszarzałe odbicie. Cera matowa, bez połysku i te zapadnięte oczy jak po tygodniu studenckich imprez.
-Więc będę mamusią, czy nie będę?
Spuściłam głowę i poznałam całą prawdę.
Pierwszy test - dwie kreski.
Drugi test - dwie kreski.
Trzeci test - dwie kreski.
-Cholera - przeklęłam głośno. Po moim policzku spłynęła wielka jak ziarno grochu łza. Odczytałam wyniki jeszcze raz. Za pierwszym nie popełniłam błędu. Trzy pokazały to samo. Nie było więc mowy o pomyłce. Będę mamą.
Uniosłam koszulkę i obejrzałam brzuch z każdej strony. Jeszcze nie zdążyło odbić się pod skórą żadne zaokrąglenie, ale z czasem zacznie rosnąć i rosnąć, aż na samym końcu drogi zniknie i przyjdzie na świat z głośnym płaczem. Chciałam tego dziecka. Chciałam kogoś, kto pokochałby mnie niezaprzeczalnie najmocniej. Ale pragnęłam małego aniołka dopiero po ustatkowaniu życia.
Wyszłam z łazienki nadal w rozsypce, dodatkowo we łzach. Usiadłam na skraju łóżka w sypialni i jeszcze przez chwilę przeplatałam przez palce trzy małe testy zapowiadające początek czegoś wielkiego. Sprawy miały się następująco: nosiłam pod sercem żywe stworzenie, po raz drugi w swoim życiu, tylko tym razem donoszę ciążę i urodzę istotę, która nie zawiedzie tak, jak robi to każdy z kolejna; a ponad to miałam trzech potencjalnych kandydatów na ojca mojego nienarodzonego dziecka. Spałam z każdym z trzech i zarówno Jason, Ryan jak i na dobrą sprawę Justin mógł być współtwórcą. Za cholerę nie wiedziałam, który z nich jest ojcem. Może kupiona w aptece liczba testów wcale nie była przypadkowa? Doskonale wskazuje ilość potencjalnych kandydatów. Nie mogłam się oszukiwać i wytypować tylko jednego i choćbym nie wiem, jak chciała uniknąć konfrontacji, musiałam stanąć twarzą w twarz z Ryanem, Jasonem i Justinem.
Drżącą ręką wyciągnęłam spod kołdry komórkę. Najpierw wybrałam numer do Ryana. Miałam nadzieję, że odbierze, choć po tym, co mu zrobiłam, mógłby mnie zwyczajnie zignorować. Dlatego zdziwiłam się, gdy odebrał i usłyszałam w słuchawce jego głos.
-Czego chcesz? - spytał nieuprzejmie. Jego złośliwości nie robiły na mnie wrażenia.
-Musimy się spotkać i porozmawiać. - Już brał oddech, by mi przerwać, ale uprzedziłam go. - To naprawdę ważne. Inaczej bym nie dzwoniła. Możesz koło południa podejść dzisiaj do mnie do pracy?
Zapadło uporczywe milczenie. Z nerwów zaczęłam gładzić brzuch okrężnymi ruchami. Powoli docierało do mnie, że nie jestem tu sama.
-Będę o dwunastej. Mam nadzieję, że to naprawdę coś ważnego, bo nie mam zamiaru tracić na ciebie czasu. - Miał do mnie ogromny żal. Słyszałam to w każdym słowie. Nie ma co się dziwić. Pewnie byłabym na jego miejscu równie rozżalona.
Rozłączył się, a ja ponownie weszłam w listę kontaktów i tym razem wybrałam numer Jasona. Odebrał po pierwszym sygnale, jakby siedział z telefonem w ręku i czekał, aż zadzwonię. Serce mi się kraje na samą myśl, że to on zostanie najbardziej skrzywdzony. Jeszcze przy wczorajszej kolacji mówił o dzieciach.
-Cindy, zaczynam się o ciebie bać. Widzieliśmy się pół godziny temu i kazałaś mi spadać, a teraz sama do mnie dzwonisz.
-Mam ważną sprawę. Spotkajmy się dzisiaj w południe. Możesz podejść do mnie do pracy?
-Cindy, nie wiem sam, czy boję się o ciebie, czy boję się ciebie - wymamrotał niepewnie i w tym samym czasie przebiegł palcami po włosach. Znałam go na tyle dobrze, by być tego pewną. - Ale dobrze, będę o dwunastej.
Zakończyłam połączenie. Zostało mi jeszcze wykonanie telefonu do ostatniego potencjalnego, choć najmniej chcianego ojca. Czekałam jeden sygnał, czekałam drugi i trzeci, a po czwartym straciłam nadzieję. Lecz wtedy chrapliwy, zaspany głos rozbrzmiał w słuchawce.
-Nie wiem, po co dzwonisz do mnie o świcie, ale zanim zaczniesz mówić, pozwól, że pochwalę się swoimi ostatnimi osiągnięciami. - Ziewnął i przewrócił się z boku na plecy, podkładając pod głowę złożoną w połowie poduszkę. Zawsze tak robił, gdy rozmawiał z kimś przez telefon, nie wychodząc z łóżka, a Justin najwyraźniej dopiero co otworzył oczy. A może nadal miał je zamknięte, tego nie wiem. - Pamiętasz, jak opowiadałem ci o genialnym pomyśle na wysokozarobkowy biznes? Tak więc do tej pory, a minęły raptem dwa tygodnie, bzyknąłem już trzy mężatki i zarobiłem w sumie trzy tysiące dolców. Przyznaj sama, że ty w tej swojej kawiarence nie wyciągniesz tyle w dwa miesiące, nawet z doliczeniem napiwków. - Justin gadał jak nakręcona nastolatka. - Dzisiaj jestem ustawiony z kolejną kobitką. Tym razem trafiła mi się czterdziestopięciolatka, ale ciałko nadal ma gorącej trzydziestki. Podobno jej mężulek jest bogatym biznesmenem, to jakaś gruba ryba. Czuję, że wyciągnę z niej kilka tysiaczków. I tym oto sposobem po miesiącu kupię sobie brykę i to wcale nie najgorszą. A jeśli mi starczy, to kupię ci jakąś seksowną bieliznę, ale tylko pod warunkiem, że zobaczę cię w niej jako pierwszy.
Miałam go serdecznie dość. Najchętniej włożyłabym dłoń w ekran telefonu i po drugiej stronie zatkała Justinowi usta. Nie wiem, kiedy stał się taki rozgadany. Naprawdę dziecinniał z wiekiem.
-Skończ, Justin, błagam. Mam ważną sprawę. Musimy się spotkać, dzisiaj, o dwunastej. Przyjdź do kawiarni, w której pracuję. 
-To naprawdę na tyle ważne, żebym musiał wstawać przed południem?
-Ta sprawa jest tak ważna - zaczęłam z sykiem - że gdybym zadzwoniła do ciebie w środku nocy, wskoczyłbyś w spodnie i przyjechał bez mrugnięcia okiem. Cześć.
Więc miałam umówionych wszystkich trzech, w jednym miejscu, w tym samym czasie. Jeśli wszyscy wyjdziemy z konfrontacji cało, po raz pierwszy w życiu podziękuję Bogu.






~*~


I co ja mogę powiedzieć. Chyba nikt nie łudził się, że w ich sytuacji obejdzie się bez dziecka :)

15 komentarzy:

  1. Cudowny <33!!! Jestem ciekawa tylko kto jest ojcem dziecka...

    OdpowiedzUsuń
  2. puska nagrabilas sobie !!! musi byc jasona i na pewno jest bo z justinem spala niedawno i to niemozliwe zeby tak szybko wyszly testy :) z ryanem dawno temu i by odkryla to wczesniej so jason <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O Jezu!
    Nie mam pojęcia kto może być ojcem dziecka, serio..
    Błagam, daj szybko next!

    OdpowiedzUsuń
  4. To dziecko będzie na 1000% Jasona . Ale założe się , że Justin i Ryan wyprą się , że żaden nie jest ojcem ale za to Jason powie , że kest założe się o to !! Czekam nn ❤️

    OdpowiedzUsuń
  5. O masakra...boje sie...boje sie nawet bardzo...boje sie ze to Justin bedzie ojcem dziecka...boje sie ze Ryan bedzie ojcem...i boje sie ze jason jak sie fowie ze spala z tamtymi to ja zostawi...jezu blagam dodaj szybko rozdzial bo nie wytrzymam...

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja chciałabym, żeby dziecko było Justina. Nie wiem dlaczego XD
    Chyba mam słabość do niegrzecznych chłopców, a Jason, jak dla mnie oczywiście, jest za słodki. ;)
    ŚWIETNIE PISZESZ <3
    Pozdrawiam, Alex :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale farsa. Jednego nie chce na pewno , żeby Justin był ojcem . Ale ona przecież nie będzie miała 100% pewności dopóki dziecko sie nie urodzi i nie zrobią testów na ojcostwo ;) no chyba ze nagle wyjdzie ze któryś jest bezpłodny ;P

    OdpowiedzUsuń
  8. Wkurwia mnie to opowiadanie a jeszcze bardziej ta kurwa mala ale to dobrze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na twoim miejscu nie ocenialabym tak Cindy po tym co przeszła w życiu .. Oczywiscie jest to tylko FF ale jednak no moim zdanie dziewczyna się pogubiła i miała do tego prawo

      Usuń
  9. Oby Justina!! " i żeby kurwa przejrzał na oczy, ale no chce żeby był z cindy ja dalej uważam ze no on do niej coś czuje... miłość... może nie taka jaka jason ze wgl zakochanych gnojek ale taka no na swój sposób.. bo cały czas do niej wraca i yhh kurwa chce ich razem ❤└(^o^)┘

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojej, znając ciebie to za pewne Justin albo Ryan będzie ojcem. Najbardziej jest mi szkoda Jason'a, on na to wszystko nie zasłużył.Najlepiej było by gdyby to właśnie on był tatusiem. Czekam na next ❤
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Omg no to się porobilo. A co jak Justin jest ojcem. Przecież on się nie zajmie nimi.
    Teraz tylko czekac na nastepny.

    OdpowiedzUsuń
  12. Niech to będzie Justina dziecko, pamietacie sytuacje z dziewczynką pod cmentarzem ktorą odprowadzil do domu albo z małą lili? Myśle ze byłby super ojcem bo orzekonał sie do dzieci. Idk ale ja chce Cindy I Justina razem, on ją dalej kocha tylko nie lata za nią jak Jason..... U dlatego bzyka na prawo i lewo zeby zapomniec i Cindy

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozwaliłaś mnie psychicznie:):):):):)
    zapraszam! http://time-for-us-to-become-one-jbff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń