czwartek, 29 października 2015

Rozdział 25 - Trzech potencjalnych kandydatów...

Cindy

Jeszcze godzinka, dziesięć minut, albo chociaż minutka. Nic z tego. Poranne mdłości w podskokach wyrwały mnie spod nagrzanej pościeli. Pognałam do łazienki, nie zamknęłam nawet drzwi i od razu upadłam na kolana przed otwartą toaletą. Chwyciłam włosy w jedną rękę, drugą oparłam się o deskę. Wstrząsnęła mną krótka i szybka fala wymiotów i już po chwili czułam się jak nowonarodzona. Wstałam z zimnych kafli, umyłam zęby miętową pastą wyżerającą w jamie ustnej każdą bakterię i wyszłam z łazienki. 
Co się właśnie stało? Poranne mdłości nigdy nie były moim słabym punktem, dlatego teraz byłam szczerze zaniepokojona złym samopoczuciem od pierwszych godzin dnia. Może czymś się strułam, a może to z nerwów. Spaghetti na wczorajszej romantycznej kolacji nie mogło mi zaszkodzić. W życiu stresowałam się zbyt wiele razy, by nadal być fizycznie wrażliwą na stres. Obie opcje przekreśliłam. Została ostatnia, nieprzyjemnie czyhająca na mnie w podświadomości. 
Podeszłam do kalendarza zawieszonego na ścianie. Piękny, górski krajobraz komponował z kolorem ścian. Połowa miesiąca za nami. Matka natura powinna przysłać mi co miesięczny, krwawy prezent w pierwszych dniach. Tego bałam się najbardziej. Niespodziewana ciąża, która spadłaby na mnie jak grom z jasnego nieba w najgorszym z możliwych momentów życia, w najbardziej burzliwym okresie.
-Nie, nie, nie - wymamrotałam w amoku. Wsunęłam palce pomiędzy pasma włosów i zaczęłam tarmosić je, jakbym chciała pozbyć się każdego pojedynczego włosa i zostać łysą. Wtedy nie miałabym czego szarpać. - To nie może dziać się naprawdę.
Nie mogłam dłużej żyć w niepewności. Stres wyżerał mnie od środka jak pasożyt. Powoli infekował cały organizm. Ubierając bieliznę, parę jeansów i koszulkę, dłonie mi drżały. Ledwie utrzymały kilka strzępów materiału. Poranne mdłości zniechęciły mnie do sytego śniadania. Straciłam nawet ochotę na filiżankę kawy z kostką cukru i kleksem mleka. Wypiłam tylko parę łyków soku pomarańczowego prosto z kartonu, ale nawet on miał cierpki, gorzki smak. Wskoczyłam w parę trampek, wciągnęłam je bez uprzedniego rozwiązania sznurówek. Skórzana kurtka jak na złość miała zgniecione rękawy. Nim je rozprostowałam, upłynęło kilka kolejnych sekund. Kilka kolejnych sekund w stresie. Wypadłam na klatkę schodową, zatrzasnęłam drzwi, a o zamknięciu ich na klucz zupełnie zapomniałam. Oto, co stres potrafi zrobić z człowiekiem.
Na parterze przy skrzynkach na listy zatrzymała mnie wścibska sąsiadka. Jeśli ona wywęszyła plotkę, w dniu kolejnym znało ją całe osiedle. Ale jeśli zignorujesz ją i bez słowa ominiesz na schodach, obsmaruje cię za plecami tak, że szkoda słów.
-Dzień dobry, pani Wilson - odparłam z niechęcią na jej zaczepkę. Oczy jej się świeciły. Miała na mnie haka.
-Czy mi się zdaje, czy od pewnego czasu pan Ryan nie mieszka już z panią? - spytała głosem troskliwej staruszki. W jego głębi tlił się jad. - Widziałam za to innego mężczyznę wychodzącego późno z mieszkania. Może mi to pani jakoś wyjaśnić?
-A co ja mam pani wyjaśniać? - wtrąciłam nieuprzejmie. - Jestem dorosła. To chyba moja sprawa, co robię ze swoim życiem. - Aktualnie pieprzyłam każdy jego aspekt, ale stara kociara nie musiała o tym wiedzieć.
-Masz męża. Nie wstyd ci, dziewczyno? - Wyszła z niej prawdziwa wiedźma. Nawet nos miała podobnie zakrzywiony. Brakowało tylko bruzdy na brodzie. 
-Jak pani słusznie zdążyła zauważyć, nasze małżeństwo przejdzie do historii pod hasłem "jedno z najkrótszych małżeństw w historii ludzkości". A teraz byłabym wdzięczna, gdyby zajęła się pani własnym życiem, bo pani brudny sierściuch znów obsikał moją wycieraczkę.
Podminowana wyszłam z klatki schodowej w łagodne szpony rześkiego powietrza. Byłam granatem, któremu do samozapłonu brakowało wyłącznie iskry. Nade wszystko burczało mi w brzuchu. Mogłam wziąć na drogę chociaż jabłko, które najprawdopodobniej zwróciłabym przy pierwszej okazji. Na samą wzmiankę o przełknięciu kęsa czegokolwiek ponownie mnie zemdliło. Więc może to jednak stres był odpowiedzialny za złe samopoczucie?
Pierwsza apteka na rogu była zamknięta. Na szklanych drzwiach wisiała wyrwana z zeszytu w kratkę kartka postrzępiona na jednym krańcu. Właściciel obiecał, że zaraz wróci i przeprosił za wszelkie nieudogodnienia. Nie mogłam czekać. Pozostało mi pocałować klamkę i odbić się od drzwi. Na kolejnej przecznicy szyld rodzinnej apteki przyciągał już z daleka. Przez nieuwagę omal nie wpadłam pod koła pędzącej Hondy. Kierowca trzy razy nacisnął klakson, ominął mnie szybkim skrętem kół. Krzyknął jeszcze przez uchylone okno parę niewyraźnych przekleństw. Gdyby tylko obchodziło mnie jego wzburzenie.
Druga apteka nie zawiodła w potrzebie. Drzwi były otwarte na oścież. Pomieszczenie wietrzyło się, mieszało rześkie powietrze z dodatkiem samochodowych spalin z oparami środków dezynfekcyjnych i innych substancji chemicznych. Jedna z kobiet przecierała mopem podłogę wyłożoną kaflami, a druga układała na regałach pudełka z tabletkami przeciwbólowymi i słoiczki z syropem na kaszel. Podeszłam do okienka wolnym krokiem. Najgorsze, co mogłam zrobić dla poziomu stresu w organizmie. 
-W czym mogę pomóc? - Farmaceutka poprawiła ostatnie kartonowe pudełeczko i nachyliła się nad ladą.
-Poproszę test ciążowy. Albo dwa. Albo najlepiej trzy. - Zmieniałam zdanie z chwili na chwilę. - Pierwszy może się mylić, drugi ewentualnie też, ale po trzecim będę pewna.
-Nie promieniujesz szczęściem - skomentowała i położyła przede mną trzy opakowania. Przed laty trzymałam w dłoni taki sam, z pozytywnym wynikiem.
-Bo to najgorsza chwila na dziecko - odparłam. Położyłam na blacie pieniądze i kończąc rozmowę, wyszłam z apteki przez te same drzwi, których nikt nie zdążył jeszcze zamknąć.
Przechodząc obok kolejnych przeszklonych witryn sklepowych mój brzuch odbijający się w szybach przyciągał wzrok. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że teraz, kiedy moje życie zmierza w kierunku jednej wielkiej rozsypki, maleńka istota może rozwijać się pod moim sercem. Nie będę w stanie zapewnić jej godnych warunków do życia i chociaż pokochałabym ją cholernie mocno, czasem miłość nie wystarcza. Nie potrafiłabym wychować dziecka, kiedy miałam problemy z samą sobą. A poza tym, dziecku potrzebna jest nie tylko matka, ale również kochający i troskliwy ojciec.
Zaczęłam się zastanawiać, co zrobię po ewentualnym porodzie. Zostanę rozwódką z nadwagą i dzieckiem na utrzymaniu. Nie mogłam nic poradzić na to, że zalała mnie fala czarnych myśli. Nigdy nie byłam optymistką i ciężko było mi znaleźć światło w ciemnym tunelu, który ewidentnie został tych świateł pozbawiony. Lepiej być realistą. Czeka nas znacznie mniej rozczarowań. A już bezwarunkowo najwygodniej mają pesymiści. Zakładając najgorsze, nigdy nie natkną się na zawód, bo gorzej niż najgorzej być nie może. Prosta i przejrzysta analiza logiczna ciągnąca za sobą jeden wniosek - nie patrz na świat przez różowe okulary, bo życie prędzej czy później kopnie cię w dupę.
-Cindy! - Ze snucia czarnych prognoz niespodziewanie wyrwał mnie głos owiany delikatną chrypką. 
Obejrzałam się przez ramię. Jeden z bliźniaków (z pewnej odległości tym bardziej nie potrafiłam ich rozróżnić) przemierzał chodnik i przepychał się przez tłum ludzi. Jego oczy były zmartwione. Tylko te oczy pozwalały ich rozróżnić. Potrącił po drodze staruszka wspartego na lasce. Omal biedaka nie przewrócił. Dopiero gdy był kilka kroków przede mną, przypomniałam sobie o testach ciążowych. Upchnęłam wszystkie w kieszeniach na obu skrzydłach kurtki, lecz zrobiłam to nerwowo i nieudolnie. Z pewnością zwróciłam na siebie większą uwagę, niż gdybym zwyczajnie trzymała je w dłoniach. A mogłam wziąć w aptece reklamówkę proponowaną przez farmaceutkę. Rada na przyszłość - lepiej stosować wszelkie środki zapobiegawcze. 
-Cześć. - Uśmiechnęłam się do Jasona przelotnie. Natychmiast spuściłam wzrok. Z tak porażającym poziomem stresu kontakt wzrokowy nie był wskazany.
-Cindy, co się stało? Dlaczego wczoraj uciekłaś tak nagle? Powiedziałem coś nie tak? Uraziłem cię? 
Wszelkimi siłami starałam się zasłonić dłońmi wystające z kieszeni pudełka, ale podejrzliwe spojrzenie Jasona nie ułatwiało mi zadania. Przenikał mnie wzrokiem, jakby w oczach miał rentgen, a w sercu palące pragnienie prawdy. Jason, chociaż sam wzniecał kłamstwa przez długie tygodnie, nie przywykł do życia w niewiedzy. Wyglądał tak, jakby chciał otworzyć książkę pod tytułem "Wszystkie sekrety Cindy Blake" i prześledzić tekst strona po stronie. Im więcej stron, tym więcej w nim mobilizacji i samozaparcia. A Jason nie był moją cholerną matką, żeby za każdym razem kiedy kichnę wiedzieć, kto mi wytarł nos. 
-Co tam ukrywasz? - spytał zaalarmowany. Dłonie mi się pociły i nie mogłam ich nawet wytrzeć w spodnie, bo wtedy Jason zobaczyłby powód mojego zachowania - klucz do zagadki, w której błędną odpowiedzią jest dziecko, a poprawną jego brak. 
-Nic - odparłam szybko, ale zaraz poprawiłam - Nic, czym powinieneś się niepokoić, Jason.
Przecież nie był głupi, a droga w zaparte jedynie mnie pogrąży.
-Ale jednak coś ukrywasz. Co się z tobą dzieje, Cindy? Masz jakieś kłopoty? - Dziecko nazwane kłopotem było niezwykle trafnym określeniem. 
-Nie mam żadnych kłopotów - burknęłam, starając się wyminąć go pomiędzy kobietą z wózkiem, a mężczyzną z dużą torbą na ramieniu czekającego na autobus. - Powiedziałam ci już wcześniej, potrzebuję czasu. 
- I przypomniałaś sobie o tym wczoraj tak nagle, że uciekłaś z płaczem, tak? Do cholery, Cindy, w co ty grasz? Cokolwiek to nie jest, błagam, skończ. Mam dość tych bezustannych zmian nastroju. Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi? To ze mną jest coś nie tak czy z tobą?
Ależ chciałabym wykrzyczeć mu wszystko prosto w twarz, pogrążając siebie, jego i cały nasz związek, który swoją drogą wisiał nad przepaścią na jednym cieniutkim włosku. Wiadomym było, że ten wyniszczony, przesuszony i słaby włos w końcu wypadnie i pociągnie za sobą każdą piękną chwilę. Do jego przerwania nie trzeba było nożyczek, które przycięłyby w połowie lub przy samej cebulce. Do samodestrukcji wystarczy mu wyłącznie czas.
-Odezwę się do ciebie, Jason, obiecuję. Może jeszcze dzisiaj, ale teraz chce zostać sama - powiedziałam i ruszyłam poprzez zatrzęsienie ludzi. W tłumie łatwiej było ukryć drżące dłonie.
-Ile mam znowu czekać? - spytał z irytacją. - Tydzień, dwa, czy tym razem przetestujesz moją cierpliwość do miesiąca? Nie będę czekał na ciebie wiecznie, Cindy.
Zdaję sobie z tego sprawę. Dobrze wiem, że jeśli nie podejmę decyzji i nie zajmę stałego miejsca u boku Jasona, zrobi to inna, lepsza, ładniejsza, która bardziej na niego zasłużyła. Która w ogóle zasłużyła, bo ja nie miałam do niego żadnych praw. Ani do tej pory, ani teraz, ani w nieodległej przyszłości. W odległej tym bardziej.
-Zaufaj mi chociaż raz, Jason - jęknęłam błagalnie. Przeszliśmy razem już dwie przecznice i właśnie przemierzaliśmy kolejne skrzyżowanie, gdy na sygnalizacji czerwony, podświetlony ludzik ustąpił miejsca zielonemu, połyskującemu człowieczkowi.
-Jak mam ci zaufać, skoro wciąż mnie zwodzisz? - Odbił się od przypadkowej staruszki na przejściu. Nie zauważył, że babcia przemieszczała się z prędkością trzy kroki na minutę. Zmierzyła go morderczym spojrzeniem, bo podczas zderzenia Jason rozdarł jej reklamówkę przeżartą zębem czasu i oto trzy dojrzałe jabłka turlały się po ulicy. Zebraliśmy je pospiesznie z Jasonem. Nie stać go było nawet na przeprosiny, więc ja musiałam świecić za niego oczyma. 
-Nie zwodzę cię, tylko potrzebuję chwili dla siebie. Co jest w tym niezrozumiałego?
-Cały czas kręcisz, Cindy.
-Nie kręcę. - Dalej szłam w zaparte.
-Tak? - zawiesił ironicznie głos. - Więc co masz w kieszeni?
Westchnęłam zirytowana. Wszystko musiał wiedzieć, o wszystko dopytać. 
-Pistolet, dwa naboje i nas dwoje, więc jeśli się nie przymkniesz, zastrzelę najpierw ciebie, a później siebie, bo ta zbrodnia nie zostałaby niezauważona w samym środku Londynu, a wolę zdechnąć na chodniku niż w śmierdzącej celi.
-Przywykłem, że wiecznie na mnie warczysz, więc nawet tego nie skomentuję. Chcę tylko wiedzieć na czym stoję.
-Na jednym z londyńskich skrzyżowań. Rusz się, bo potrącą nas oboje.
Nie wiem, czemu nagle stałam się tak opryskliwa, ale gdy ktoś za długo siedział mi na głowie i zakłócał spokój, traciłam nad sobą kontrolę.
-Bawi cię to, Cindy? Wiedz, że mnie nie bawi ani odrobinę. Zachowujesz się żałośnie. Powiedz mi wszystko w twarz. Może tobie schlebia, że uganiam się za tobą jak pies za patykiem, ale ja mam już tego dość. Nie jestem naiwnym szczeniakiem, który testuje kolejno każdy ze sposobów na podryw. Takie rzeczy robiło się w liceum, a teraz oboje jesteśmy dorośli. Czy do ciebie to wreszcie dotrze? - Jasona tak pochłonął jego monolog, że to ja przejęłam inicjatywę i wciągnęłam go za rękaw na chodnik tuż przed kołami nadjeżdżającej osobówki.
-Kocham cię. Odezwę się najszybciej jak będę mogła, przysięgam na wszystko. - Szybko i przelotnie pocałowałam jego usta. Później zatopiłam się w tłumie spieszących ludzi i już nie mógł mnie dostrzec.
W końcu mogłam przestać osłaniać testy ciążowe. Dłonie zdążyły mi zmarznąć. Teraz naciągnęłam na nie rękawy i szłam przed siebie chodnikiem. Nie zapytałam nawet, co Jason robił tak wcześnie w centrum. Mam nadzieję, że mnie nie śledził, bo wtedy mógłby nabawić się przypuszczeń i podejrzeń. W końcu chodziłam od jednej apteki do drugiej, wyglądając jak przerośnięty kłębek nerwów. Jeszcze do tej pory się trzęsę, chyba nawet bardziej. Coraz bliżej domu, a co za tym idzie, coraz bliżej rozwiązania zagadki.
Ludzi przybywało, a chodniki robiły się dziwnie węższe. Z każdą kolejną ulicą miałam mniej przestrzeni osobistej do zagospodarowania. Pojedynczy przedstawiciele rasy ludzkiej pchali się jak na przedświątecznej wyprzedaży, gdzie w grę wchodziły obniżki o 90%. Przemknęłam obok Muzeum Sztuki Nowoczesnej, później koło dwóch drogerii i dołączonej do nich perfumerii. Jedna z klientek otwierała akurat drzwi, a mnie oczarowała mieszanka zapachów docierająca z wnętrza. I tak oto myśląc o zapachu róż zmieszanych z gumą balonową i jagodami, dotarłam pod klatkę. Otworzyłam drzwi czterocyfrowym pinem, którego uczyłam się przez ponad dwa miesiące. Za każdym razem przestawiałam choć jedną cyfrę. Wbiegłam po schodach na piętro, później na kolejne. Na ostatnim stopniu z przepełnionej kieszeni wypadł mi jeden z testów. Podniosłam go pospiesznie i rozejrzałam się dookoła, czy aby na pewno nie dostrzegł go czuły wzrok jednego z sąsiadów. Może i okolica była ładna, może i mieszkanie, choć skromne, pachniało jeszcze nowością. Ale sąsiedzi tą nowością nie pachnieli. Średnia wieku przekraczała sześćdziesiąt lat, a poziom wścibstwa wykraczał poza wszelkie dopuszczalne normy. Po jednej z bardziej dokuczliwych awantur pomiędzy mną a Ryanem na początku naszego związku, gdy chciałam wyjść z mieszkania i zaczerpnąć powietrza, wpadłam na dwie sąsiadki, które z uchem przy drzwiach i okiem w dziurce od klucza zbierały materiał na szczegółowy reportaż z pierwszej kłótni nowych sąsiadów. To jedno z dwóch najczęstszych zajęć staruszek. Drugim było całodzienne wypatrywanie przez okna podejrzanych elementów. W zasadzie nie mogłam narzekać. Dzięki temu policja szybko złapała kierowcę, który pół roku temu zarysował przednie i tylne drzwi samochodu Ryana. 
Wpadłam do mieszkania jak oszalała. Zrzuciłam kurtkę, zostawiłam ją na panelach w przedpokoju i pędem pognałam do łazienki, gdzie zaczął się cały proces podejrzeń. Otworzyłam opakowania z trzema identycznymi testami i przeczytałam ulotkę zawartą w każdym, chociaż doskonale wiedziałam, że jest identyczna. Wszystko z nerwów. Wykonałam wszystkie jednocześnie i ułożyłam w równych odstępach na szerokiej umywalce lśniącej przez obsesyjne porządki. Usiadłam na skraju wanny, a nadal zziębnięte dłonie wsunęłam pomiędzy kolana. Trzęsłam się już cała, nawet serce mi drżało. Odliczałam w myślach sekundy, ale kiedy liczby zaczęły mi się mieszać, liczyłam od nowa na głos. Gdy dotarłam do czterdziestki, nagły dźwięk przeszył powietrze. Telefon rozdzwonił się w najgorszym z możliwych momentów. Szarpnęłam włosami, ale mimo to wstałam, znalazłam w sypialni komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. Nazwisko szefa nie wróżyło niczego dobrego.
-Tak, słucham? 
-Chcę cię widzieć dzisiaj w pracy, Cindy - zaczął oschle, ale czego mogłam się spodziewać. Zawsze taki był. Nie dbał o przyjazne relacje pomiędzy pracownikami. 
-Będę punktualnie, obiecuję - westchnęłam głęboko, bo chociaż pójdę do pracy i dam z siebie wszystko, w nerwach z pewnością pomieszam zamówienia i stłukę przynajmniej dwie filiżanki, za które będę musiała zapłacić z własnej kieszeni.
Rozłączył się bez żadnego "do widzenia", "cześć" czy czegokolwiek, co pozwoliłoby mi iść do pracy z uśmiechem. Jeszcze przez chwilę patrzyłam na wyświetlacz, ale nagle przypomniałam sobie o testach, aż trzech dla pewności, zostawionych na umywalce. Wpadłam do łazienki z rozpędem i wyhamowałam przed lustrem. Spojrzałam w ponure, poszarzałe odbicie. Cera matowa, bez połysku i te zapadnięte oczy jak po tygodniu studenckich imprez.
-Więc będę mamusią, czy nie będę?
Spuściłam głowę i poznałam całą prawdę.
Pierwszy test - dwie kreski.
Drugi test - dwie kreski.
Trzeci test - dwie kreski.
-Cholera - przeklęłam głośno. Po moim policzku spłynęła wielka jak ziarno grochu łza. Odczytałam wyniki jeszcze raz. Za pierwszym nie popełniłam błędu. Trzy pokazały to samo. Nie było więc mowy o pomyłce. Będę mamą.
Uniosłam koszulkę i obejrzałam brzuch z każdej strony. Jeszcze nie zdążyło odbić się pod skórą żadne zaokrąglenie, ale z czasem zacznie rosnąć i rosnąć, aż na samym końcu drogi zniknie i przyjdzie na świat z głośnym płaczem. Chciałam tego dziecka. Chciałam kogoś, kto pokochałby mnie niezaprzeczalnie najmocniej. Ale pragnęłam małego aniołka dopiero po ustatkowaniu życia.
Wyszłam z łazienki nadal w rozsypce, dodatkowo we łzach. Usiadłam na skraju łóżka w sypialni i jeszcze przez chwilę przeplatałam przez palce trzy małe testy zapowiadające początek czegoś wielkiego. Sprawy miały się następująco: nosiłam pod sercem żywe stworzenie, po raz drugi w swoim życiu, tylko tym razem donoszę ciążę i urodzę istotę, która nie zawiedzie tak, jak robi to każdy z kolejna; a ponad to miałam trzech potencjalnych kandydatów na ojca mojego nienarodzonego dziecka. Spałam z każdym z trzech i zarówno Jason, Ryan jak i na dobrą sprawę Justin mógł być współtwórcą. Za cholerę nie wiedziałam, który z nich jest ojcem. Może kupiona w aptece liczba testów wcale nie była przypadkowa? Doskonale wskazuje ilość potencjalnych kandydatów. Nie mogłam się oszukiwać i wytypować tylko jednego i choćbym nie wiem, jak chciała uniknąć konfrontacji, musiałam stanąć twarzą w twarz z Ryanem, Jasonem i Justinem.
Drżącą ręką wyciągnęłam spod kołdry komórkę. Najpierw wybrałam numer do Ryana. Miałam nadzieję, że odbierze, choć po tym, co mu zrobiłam, mógłby mnie zwyczajnie zignorować. Dlatego zdziwiłam się, gdy odebrał i usłyszałam w słuchawce jego głos.
-Czego chcesz? - spytał nieuprzejmie. Jego złośliwości nie robiły na mnie wrażenia.
-Musimy się spotkać i porozmawiać. - Już brał oddech, by mi przerwać, ale uprzedziłam go. - To naprawdę ważne. Inaczej bym nie dzwoniła. Możesz koło południa podejść dzisiaj do mnie do pracy?
Zapadło uporczywe milczenie. Z nerwów zaczęłam gładzić brzuch okrężnymi ruchami. Powoli docierało do mnie, że nie jestem tu sama.
-Będę o dwunastej. Mam nadzieję, że to naprawdę coś ważnego, bo nie mam zamiaru tracić na ciebie czasu. - Miał do mnie ogromny żal. Słyszałam to w każdym słowie. Nie ma co się dziwić. Pewnie byłabym na jego miejscu równie rozżalona.
Rozłączył się, a ja ponownie weszłam w listę kontaktów i tym razem wybrałam numer Jasona. Odebrał po pierwszym sygnale, jakby siedział z telefonem w ręku i czekał, aż zadzwonię. Serce mi się kraje na samą myśl, że to on zostanie najbardziej skrzywdzony. Jeszcze przy wczorajszej kolacji mówił o dzieciach.
-Cindy, zaczynam się o ciebie bać. Widzieliśmy się pół godziny temu i kazałaś mi spadać, a teraz sama do mnie dzwonisz.
-Mam ważną sprawę. Spotkajmy się dzisiaj w południe. Możesz podejść do mnie do pracy?
-Cindy, nie wiem sam, czy boję się o ciebie, czy boję się ciebie - wymamrotał niepewnie i w tym samym czasie przebiegł palcami po włosach. Znałam go na tyle dobrze, by być tego pewną. - Ale dobrze, będę o dwunastej.
Zakończyłam połączenie. Zostało mi jeszcze wykonanie telefonu do ostatniego potencjalnego, choć najmniej chcianego ojca. Czekałam jeden sygnał, czekałam drugi i trzeci, a po czwartym straciłam nadzieję. Lecz wtedy chrapliwy, zaspany głos rozbrzmiał w słuchawce.
-Nie wiem, po co dzwonisz do mnie o świcie, ale zanim zaczniesz mówić, pozwól, że pochwalę się swoimi ostatnimi osiągnięciami. - Ziewnął i przewrócił się z boku na plecy, podkładając pod głowę złożoną w połowie poduszkę. Zawsze tak robił, gdy rozmawiał z kimś przez telefon, nie wychodząc z łóżka, a Justin najwyraźniej dopiero co otworzył oczy. A może nadal miał je zamknięte, tego nie wiem. - Pamiętasz, jak opowiadałem ci o genialnym pomyśle na wysokozarobkowy biznes? Tak więc do tej pory, a minęły raptem dwa tygodnie, bzyknąłem już trzy mężatki i zarobiłem w sumie trzy tysiące dolców. Przyznaj sama, że ty w tej swojej kawiarence nie wyciągniesz tyle w dwa miesiące, nawet z doliczeniem napiwków. - Justin gadał jak nakręcona nastolatka. - Dzisiaj jestem ustawiony z kolejną kobitką. Tym razem trafiła mi się czterdziestopięciolatka, ale ciałko nadal ma gorącej trzydziestki. Podobno jej mężulek jest bogatym biznesmenem, to jakaś gruba ryba. Czuję, że wyciągnę z niej kilka tysiaczków. I tym oto sposobem po miesiącu kupię sobie brykę i to wcale nie najgorszą. A jeśli mi starczy, to kupię ci jakąś seksowną bieliznę, ale tylko pod warunkiem, że zobaczę cię w niej jako pierwszy.
Miałam go serdecznie dość. Najchętniej włożyłabym dłoń w ekran telefonu i po drugiej stronie zatkała Justinowi usta. Nie wiem, kiedy stał się taki rozgadany. Naprawdę dziecinniał z wiekiem.
-Skończ, Justin, błagam. Mam ważną sprawę. Musimy się spotkać, dzisiaj, o dwunastej. Przyjdź do kawiarni, w której pracuję. 
-To naprawdę na tyle ważne, żebym musiał wstawać przed południem?
-Ta sprawa jest tak ważna - zaczęłam z sykiem - że gdybym zadzwoniła do ciebie w środku nocy, wskoczyłbyś w spodnie i przyjechał bez mrugnięcia okiem. Cześć.
Więc miałam umówionych wszystkich trzech, w jednym miejscu, w tym samym czasie. Jeśli wszyscy wyjdziemy z konfrontacji cało, po raz pierwszy w życiu podziękuję Bogu.






~*~


I co ja mogę powiedzieć. Chyba nikt nie łudził się, że w ich sytuacji obejdzie się bez dziecka :)

czwartek, 22 października 2015

Rozdział 24 - Płomień wyniszczający wszystko wokół...

Cindy

Przez ponad tydzień biłam się z myślami. Każdy dzień był taki sam jak poprzedni. Moje chęci na cokolwiek osiągnęły poziom zerowy. Najchętniej nie wstawałabym z łóżka i przez całe dnie użalała się nad swym marnym losem. Rozmawiałam z poduszką. Narzekałam, jak ciężkie jest moje życie, a sama nie zrobiłam nic, by sobie pomóc, by ulżyć w tym nieznośnym cierpieniu. Cholerna idiotka, Cindy Blake. Zdobyłabym miano najmniej stabilnej emocjonalnie kobiety świata. Teraz nie dziwię się, że nikt ze mną nie wytrzymuje. Odstraszam mężczyzn w promieniu kilometra. 
Jason, ten prawdziwy i jedyny, próbował się ze mną skontaktować niejednokrotnie. Odrzucałam połączenia, nie odpisywałam na sms'y, nie otwierałam drzwi, gdy uderzał w nie pięścią. Przełamałam się po dziesięciu dniach milczenia. Telefon znów zadzwonił. Wzięłam głęboki oddech i przebiegłam palcem w poprzek dotykowego ekranu. Serce kołatało w piersi jak oszalałe. Bałam się, że będzie chciało się wyrwać i pobiec do Jasona, nie czekając na mnie.
-Czy ty masz pojęcie, jak cholernie się o ciebie martwiłem? Dlaczego nie odbierałaś, nie odpisywałaś? Dlaczego, do diabła, nie otwierałaś drzwi? Myślałem, że wyjdę z siebie. Nie dawałaś znaku życia przez niemal dwa tygodnie. Moje serce przez ciebie krwawiło. Nie mogłem cię zobaczyć. Nie mogłem nawet usłyszeć - zasypał mnie lawiną oskarżeń. Ucieszyłam się na dźwięk jego głosu. Ale gdy wspomniał o krwawiącym sercu, miałam ochotę się rozpłakać. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo zacznie krwawić po usłyszeniu prawdy.
-Przepraszam, Jason - wychrypiałam cicho. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że mój głos jest tak słaby. Nie chciałam, aby poznał, że coś jest nie tak, dlatego odkaszlnęłam i kontynuowałam. - Potrzebowałam czasu do namysłu. Chciałam poukładać sobie wszystko na spokojnie.
-Doskonale rozumiem, ale to cię nie usprawiedliwia. Wiesz, jak się zamartwiałem? Mogłaś chociaż napisać. Jedno słowo by wystarczyło. Może nie dostałbym zawału.
-Ale nic ci nie jest? - upewniłam się. Jego głos był roztrzęsiony.
-Teraz, kiedy wiem, że żyjesz, już wszystko w porządku. Ale nie było ze mną dobrze. Nie spałem, nawet jeść nie mogłem. Schudłem przez ciebie kilogram!
Zachichotałam cicho. Uśmiechnęłam się po raz pierwszy od kilku dni. Wyłącznie za sprawą mojej największej miłości.
-I ze względu na ten kilogram zapraszam cię dzisiaj na kolację. Powinniśmy porozmawiać, Cindy. To milczenie trwa za długo. - Już chciałam się sprzeciwić, wykręcić idiotyczną wymówką, ale kontynuował, zanim zaczerpnęłam powietrza. - Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Będę po ciebie o dwudziestej. Nie interesuje mnie, czy jesteś chora, czy zmęczona, czy nie masz się w co ubrać. Będę czekał na dole. Kocham cię.
Wybuchnęłam płaczem, gdy tyko upewniłam się, że połączenie zostało przerwane. Był taki kochany, troskliwy, opiekuńczy. Albo zranię go tak, jak jeszcze nikt go nigdy nie zranił, albo zbuduję piękny związek na fałszywych fundamentach. Jedno zło gorsze od drugiego. Do mnie należała decyzja. Rana pozostawiona na sercu Jasona czy życie w kłamstwach.
Otworzyłam pękającą w zawiasach szafę. Ubrań miałam tyle, co pojedynczych płatków kukurydzianych w kilogramowej paczce. Na wieszakach wisiały sukienki i rzeczy nieodporne na zagniecenie. Przejrzałam kilka sukienek. Żadna nie była wystarczająco odpowiednia, ale w ostateczności wybrałam skromną, czerwoną, z krótkim rękawem i półokrągłym dekoltem eksponującym biust. Wzięłam relaksujący prysznic. Pod nim pozwoliłam sobie jeszcze na łzy, ale po wyjściu przyrzekłam sobie, że nie uronię już ani jednej dzisiejszego wieczoru. Ubrałam bieliznę i idealnie skrojoną sukienkę. Materiał opinał pośladki i połowę ud, tworzył wcięcie na wysokości talii i unosił biust. Poprawiłam koronkę stanika wyłaniającą się spod materiału. Efekt podkreśliły czarne szpilki i mała, również czarna torebka. Nie pasowały tylko te blond włosy. Pomyślę nad przefarbowaniem ich na czarno.
Zegar wybił dwudziestą, a ja zamykałam od zewnątrz drzwi na klucz, który następnie schowałam do wewnętrznej kieszeni torebki. Na ramionach miałam skórzaną kurtkę. Kto wie, na co powinnam być przygotowana. Wolałam nie wkraczać w chłód nocy bez okrycia. Stukot szpilek niósł się echem po schodach. Pchnęłam drzwi na parterze i wyszłam przed blok. Już teraz przebiegł mnie dreszcz. Wprawdzie nie wiał wiatr, ale temperatura po zachodzie słońca gwałtownie spadała. Jason czekał przy samochodzie. Opierał się biodrami o drzwi po stronie pasażera i palił papierosa. Wyglądał jak typowy zły chłopiec z filmów. Powalał na kolana. Ubrany w czarne jeansy i granatową koszulę z rozpiętymi dwoma guzikami. Odchylony kołnierzyk odsłaniał wytatuowany na piersi krzyż.
Poczułam w jego obecności skrępowanie. Nie potrafiłam zachowywać się naturalnie po tym, co zaszło między mną a Justinem. A jednocześnie chciałam spędzić z Jasonem piękny wieczór pełen miłości i wspomnień.
-Albo śnię, albo stoję przed najpiękniejszą kobietą świata - powiedział na mój widok. Rzucił pod nogi niedopałek papierosa i przydeptał podeszwą wypastowanego buta. Wyglądał bardzo elegancko. I przystojnie. 
-Na mnie już takie teksty nie działają, skarbie.
-Chcesz przez to powiedzieć, że nie jesteś mną zainteresowana, czy że już jesteś moja?
-A jak myślisz? - odparłam półszeptem. Pogłaskałam czule jego policzek. Wyhodował kilkudniowy zarost. 
Jason położył dłoń na mojej dłoni na jego policzku. Przytulił do niej twarz i zaciągnął się delikatnym zapachem. Musnął parę razy wierzch, a na koniec objął obiema dłońmi i położył na piersi, w miejscu serca. Biło szybko, ale równomiernie. Biło dla mnie.
-Tęskniłem za tobą - powiedział i przyciągnął mnie bliżej. Zamknął w silnym, troskliwym, wypełnionym bezpieczeństwem uścisku. To był Jason. Mój Jason.
-Ja za tobą też - odparłam niepewnie. Zawahanie w moim głosie mogło go ranić, a jednocześnie większy ból sprawiłaby mu prawda.
Nadal nie wiedziałam, co mam zrobić. Przyznać się, przeprosić i błagać o wybaczenie, czy zataić wieczór sprzed paru dni i żyć w kłamstwie. Nie potrafiłam zachowywać się przy Jasonie naturalnie. Tak bardzo mnie kochał. Widziałam to w jego oczach - jedyny element odróżniający go od brata bliźniaka. Postanowiłam, że ten wieczór, piękny i magiczny, przemilczę.
Jason otworzył przede mną drzwi po stronie pasażera. Posłałam mu wdzięczny uśmiech i zajęłam miejsce na fotelu obitym jasną, skórzaną tapicerką. Postawiłam stopy w szpilkach na wycieraczce, a kolana złączyłam i położyłam na nich kopertówkę. Jason usiadł za kierownicą. Przekręcił w stacyjce kluczyk. Silnik warknął, światła mignęły. Zmienił bieg w ręcznej skrzyni biegów i ruszył spod krawężnika, najpierw powoli, później coraz szybciej. Spojrzałam na szatyna ukradkiem. Skupiony na drodze oblizywał wargi. Nie zapominał o kierunkowskazach i nie przekraczał dozwolonej prędkości. Tylko raz wyprzedził innego kierowcę na podwójnej ciągłej. Zatrzymał się na czerwonym świetle na jednym z większych skrzyżowań. Zdjął dłoń z kierownicy i położył ją na moim nagim udzie. Przeszedł mnie dreszcz. Obserwowałam jego błądzącą po nodze rękę. Dotarła do krańca sukienki, a później spłynęła na kolano. 
-Wyglądasz przepięknie, Cindy. Jestem zupełnie oczarowany - stwierdził na kolejnym skrzyżowaniu, kiedy uchylił okno i wpuścił do wnętrza odrobinę świeżego powietrza. 
-Dziękuję - szepnęłam nieśmiało. Czułam się dużo mniej pewnie niż ostatnim razem, kiedy spędzaliśmy razem czas. Zbliżenie z Justinem zmieniło wszystko. Zmieniło moje podejście do związku z Jasonem. Krępowałam się jego obecnością. Wciąż miałam wrażenie, że o wszystkim wie i brnie w kłamstwa tylko po to, by zobaczyć, kiedy zdobędę się na odwagę i przyznam się do zdrady otwarcie. A ja nie byłam jeszcze gotowa. Nie zgromadziłam tylu sił.
-Jesteś dzisiaj bardzo wyciszona. Coś się stało? - spytał z troską na trzecim zjeździe z dwupasmowej drogi. Czuł różnicę wyraźnie. Złożył kosmyk moich włosów za ucho i potarł kciukiem kość policzkową. Martwił się.
-Nie, zdaje ci się - uspokoiłam go fałszywym, dogranym do precyzji uśmiechem. - Jestem po prostu zamyślona.
-A myślisz czasem o mnie?
-Myślę tylko o tobie. - I o twoim bracie bliźniaku, ale drugą część zdania zdecydowałam się pominąć. Bo o Jasonie myślę z miłością, a o Justinie z nienawiścią. - Gdzie tak w ogóle jedziemy?
-W centrum otworzyli niedawno włoską restaurację. Wszyscy ją polecają.
Skinęłam ze zrozumieniem głową. Podczas dalszej drogi milczeliśmy, aż w końcu, dziesięć minut później, które upłynęły na wsłuchiwaniu się w ciche tony melodii płynącej z radia, Jason zatrzymał samochód na parkingu przed włoską knajpą. Wysiadł pierwszy, po czym pomógł wysiąść mi. Objął mnie ostrożnie ramieniem, dłoń zsunął na moje biodro. Poprowadził nas do oświetlonych, szklanych drzwi. Otworzył je przede mną i ukłonił się lekko, zanim weszłam do środka. Tak bardzo się dla mnie starał. Przygotował wszystko niemal do perfekcji. Przy stoliku w kącie przestronnego pomieszczenia odsunął krzesło i poczekał, aż usiądę. Najpierw jednak zdjął z moich ramion kurtkę i powiesił na wieszaku pod ścianą. Z głośników płynęła spokojna, romantyczna melodia. Światła były przygaszone, a na stołach paliły się po dwie świeczki. Zakochani rozmieszczeni po całym pomieszczeniu patrzyli sobie głęboko w oczy. A ja spoglądając w oczy Jasonowi, widziałam swoją winę.
-Dziękuję, że mnie tutaj zabrałeś - powiedziałam, kiedy Jason usiadł na przeciwko i ujął nad blatem stołu moje dłonie.
-Cała przyjemność po mojej stronie.
Do naszego stolika podszedł kelner w śnieżnobiałej koszuli i spodniach wąskich w biodrach. Pod jego szyją zawiązana była czarna mucha. Do twarzy przyklejony miał uśmiech. Sama w pracy musiałam chodzić uśmiechnięta, by nie odstraszyć klientów. Szefową nie interesował gorszy dzień bądź problemy sercowe. Jason zamówił na początek butelkę wina, a kelner, który co i rusz spoglądał na mnie z iskrą w oku, rozlał po pół kieliszka. Jason zauważył jednoznaczne spojrzenie kelnera i od tamtej pory zaciskał pięści za każdym razem, gdy tylko młody chłopak zbliżał się do naszego stolika.
-Czym ty się tak denerwujesz? - pogłaskałam jego dłoń i upiłam pierwszy łyk. - Przecież to jeszcze dzieciak. 
-Ale patrzy na ciebie nie jak dzieciak. 
-I co z tego? Przede mną siedzi prawdziwy mężczyzna. Nie potrzebuję żadnego innego.
Jason posłał mi delikatny uśmiech. Nie wiem, czy aby na pewno szczery. Przejrzałam wnikliwie kartę dań i tak jak Jason wybrałam spaghetti. Kiedy zamawiał nasze dania, patrzył na kelnera z niechęcią. Kopnęłam go delikatnie w kostkę. Jęknął pod nosem i przewrócił oczyma. Ale podczas późniejszej rozmowy traktował chłopaka z szacunkiem i powstrzymał się nawet przed złośliwościami.
-To wygląda jak prawdziwa randka, taka jak na filmach. Kolacja przy świecach, później spacer po parku, a na koniec...
-A na koniec seks - dokończył za mnie, spoglądając spod kryształowego kieliszka, który obracał w dłoniach.
-Więc zaprosiłeś mnie na kolację, żeby mnie przelecieć, tak? - Uniosłam podejrzliwie jedną brew. 
-Nie, słońce. Zaprosiłem cię, bo chciałbym z tobą porozmawiać. Chyba oboje czujemy, że mamy o czym.
Skinęłam nieśmiało głową. Poprosiłam Jasona, by dolał mi do kieliszka wina. Denerwowałam się rozmową z Jasonem, zwłaszcza że zapowiadała się poważnie. On coś podejrzewał, czuł, że nie jestem sobą. Czekałam tylko na jego wybuch.
-Mam dwadzieścia cztery lata. Starzeję się, nie ma co ukrywać. A nie jestem typem faceta, który zostaje gówniarzem do końca życia - zaczął poważnie, znów ujmując moje dłonie. 
Serce biło w mojej piersi jak oszalałe. Coraz szybciej i szybciej z każdym jego słowem.
-To zabrzmiało tak, jakbyś chciał mi się oświadczyć - zażartowałam gorzko i przeczesałam opuszkami jego grzywkę.
-Gdybym tylko mógł, gdybyś nie była mężatką, zrobiłbym to. Możesz mi wierzyć.
Kochane łzy, proszę was, powstrzymajcie się przed wypłynięciem chociaż teraz. Rozmazany makijaż nie doda mi urody.
-Kocham cię, Cindy. Kocham cię tak, jak nie kochałem jeszcze nikogo. Chcę z tobą być. Chcę ułożyć sobie z tobą życie. Nie obchodzi mnie Ryan, nie obchodzi mnie Justin. Liczysz się tylko ty. Jesteś tą jedyną, kobietą moich snów i marzeń. Chcę, żebyś ze mną zamieszkała, chcę mieć z tobą dzieci, chcę wszystko podporządkować tobie. Moim marzeniem jest, by każdego dnia budzić się i zasypiać przy tobie, by całować cię na dzień dobry i na dobranoc. Wiem, że ty też mnie kochasz, Cindy, tylko nadal się boisz. 
Puściłam jego dłoń tylko po to, by wstać z krzesła. Byłam za daleko. Potrzebowałam ciepła jego ciała i tej bezwarunkowej bliskości, którą zapewniał, trzymając mnie w silnych ramionach. Poprosiłam, by on również wstał, a wtedy objęłam jego szyję i przytuliłam go z pasją. Rozpłakałam się. Powody były dwa. Jeden stanowiło wzruszenie słowami Jasona. Drugim była nienawiść do samej siebie.
Zdradziłam go.
Przespałam się z innym.
Skrzywdziłam go.
To tak bardzo boli.
-Kocham cię tak cholernie mocno - wyszeptałam w jego wargi. Trzymałam w dłoniach jego rozgrzane policzki i marzyłam, by zostawić na jego skórze chociaż jeden pocałunek. 
-Przeprowadź się do mnie - mruknął z nadzieją. Trzymał moje biodra i oddychał spokojnie w moje usta. Dzięki szpilkom byłam niemal jego wzrostu. - Zacznijmy wszystko od nowa, Cindy. Wszystko. Zapomnimy o tym, co było.
-Ale ja nie chcę zapominać, bo każda chwila z tobą była tą najpiękniejszą.
Jason pocałował mnie delikatnie i przed położeniem warg na moich wargach, spojrzał mi głęboko w oczy. Szukał pozwolenia, a może znaku, że ja pragnę jego ust równie mocno. Zatopiłam się w tym głębokim pocałunku. Jego wargi smakowały winem, a język pieścił moje podniebienie z doskonałą precyzją. Wplątał palce w moje włosy i musnął opuszką palca kark. Doprowadzał mnie do szaleństwa. Przygryzł ostrożnie dolną wargę, pociągnął ją i ponownie ukrył koniuszek języka pod moim. Jasonowi nie zdarzało się całować mnie brutalnie. On znał granice, on wiedział, co sprawia mi największą przyjemność. Jak niczego potrzebowałam delikatności i uwagi.
Lekko speszona tyloma obcymi spojrzeniami na plecach usiadłam z powrotem na krześle. Kelner, który po naszej małej, miłosnej scenie nie odważył się już na mnie spojrzeć, postawił przed nami dania i odszedł, by przetrzeć stolik po przeciwnej stronie restauracyjnej sali. Jedliśmy ze smakiem, żartując, popijając winem, zatapiając się w głębi spojrzenia. Przez te kilka chwil zapomniałam o przewinieniach i cieszyłam się miłością Jasona. Oderwana od rzeczywistości dryfowałam pomiędzy marzeniami o wspólnym życiu z Jasonem. Gdybyśmy wyjechali, zamieszkali razem, nie musiałby się o niczym dowiedzieć. Wtedy jedynie ja dożywotnio toczyłabym walkę z sumieniem.
Wyszliśmy z restauracji, gdy gwiazdy pokryły niebo. Jason trzymał moją dłoń. Byłam jego księżniczką. Nigdy w to nie zwątpiłam. Zaczęłam wątpić jedynie w samą siebie. 
-Masz ochotę na spacer? - spytał cicho. - W okolicy jest spory park. 
-Jasne, czemu nie - odparłam.
Ruszyliśmy przed siebie wąską alejką pod koronami drzew. Księżyc i latarnie przyświecały nam drogę. Powiewy wiatru były chłodne, ale ramię Jasona wokół talii gorące. Napawałam się jego zapachem. Pragnęłam odnaleźć w nim niepowtarzalne szczęście. Gdy byłam z nim, czas płynął wolniej. Po tym poznawałam miłość. Co i rusz kradliśmy słodkie pocałunki. Im dłużej udzielało mi się szczęście Jasona, tym bardziej zapominałam o bólu, jaki mogłam mu sprawić. Regularnie co kilkanaście minut ściągał mnie do rzeczywistości samochodowy klakson, mocniejszy powiew wiatru, albo nierówność chodnika, a o którą potykałam się w szpilkach. I wtedy chciało mi się płakać.
Usiedliśmy razem na ławce w centrum opustoszałego parku, pod jedną ze starych latarni. Rzucała dookoła nikłą łunę. Jason wziął mnie na kolana i pocałował oba odznaczające się obojczyki. 
-Jakie jest twoje najpiękniejsze wspomnienie związane z nami? - spytał cicho. Jego oczy lśniły nadzieją.
-Myślę, że dzień, w którym byłeś tak uparty i pojechałeś za mną poza Londyn. Wtedy kochaliśmy się po raz pierwszy, ty i ja, w tym obskurnym pokoju, cali mokrzy po deszczu.
Oboje zaśmialiśmy się cicho. Każde z nas wspominało tę chwilę inaczej. Ale prawda była taka, że w tym dniu poczułam się najważniejszą kobietą na świecie, taka doceniona i dowartościowana. A i seks był najbardziej niesamowitym zbliżeniem w całym moim życiu.
-Zakochałem się do szaleństwa, Cindy. - Już po pierwszych słowach moje oczy pokryły się łzami. Ponowne wzruszenie i armia wyrzutów sumienia zmieszanych ze sobą i atakujących całe ciało. - W każdej najmniejszej części ciebie, skarbie. Chcę spędzić z tobą całe życie i chociaż czasami się nie rozumiemy, choć czasami się kłócimy, wiedz, że jesteś dla mnie najważniejsza pod słońcem. Ufam ci bezgranicznie. A wiesz, co kocham w tobie niezaprzeczalnie najmocniej? - Jason uniósł brwi. Pokręciłam głową, a w gardle urosła mi niewidoczna gula, która blokowała jakiekolwiek słowa. - To, że pomimo swoich humorków, które momentami bywają nieznośne, nigdy byś mnie nie zraniła.
Przepełnił czarę goryczy. Wybuchnęłam głośnym płaczem. Zerwałam się z jego kolan. Nie zasłużyłam na niego. Nie zasłużyłam na miłość płynącą prosto z jego serca. Chciałam tylko zniknąć. Jak najszybciej zapaść się pod ziemię, by nie patrzeć mu dłużej w oczy.
-Cindy, co się dzieje? Powiedziałem coś nie tak? - spytał zdezorientowany.
-Nie zasłużyłam na ciebie, Jason. Przepraszam.
I uciekłam, jakby Jason był palącym ogniem sprawiającym ból. A prawda była taka, że to we mnie tlił się płomień, który powoli wyniszczał wszystko wokół.






~*~


Jeśli uważacie, że spieprzyłam ten rozdział, to nie do mnie pretensje, tylko do tego prawdziwego prawdziwego Justina. ZA TRZY GODZINY PREMIERA "SORRY", ROZUMIECIE TO? AŻ MNIE TRZĘSIE!
A wracając do rozdziału, w przyszłym szykuje się ważne wydarzenie :))
Ps. Wśród wszystkich opowiadań jakie napisałam, pośród wszystkich rozdziałów, a było ich wiele, jest to pierwsza opisana przeze mnie randka i wiem już, że więcej takich nie będzie haha :)

niedziela, 18 października 2015

Rozdział 23 - Prezent od starego znajomego...

Rozdział niesprawdzony, przepraszam.


Cindy

W ciągu kilku miesięcy związku Justin przyzwyczaił mnie do wielu krzywd. Płakałam, zadręczałam się, obarczałam winą i niejednokrotnie poddawałam. Ale nigdy nie zatęskniłam. Nigdy nie dał mi powodu do tęsknoty. Teraz natomiast każdego dnia siadałam przed lustrem i rwałam włosy z głowy w oczekiwaniu na znak od Jasona. Minęło kilka dni. Nasz kontakt był zaledwie sporadyczny. Wzięłam zaległy urlop i spędzałam długie godziny na zamszowej kanapie. Zero pożytku, zero strat materialnych. Tylko ta tęsknota powolutku wyniszczała mnie z dnia na dzień. Najpierw serce, teraz również nieodporny umysł. Wdarła się jak choroba z przerzutami. Zainfekowała całe ciało. Nie miałam dostępu do antidotum. Jedynym lekarstwem był Jason.
Nagle przełom! Po kilku dniach zrodziła się we mnie nowa nadzieja. Silniejsza, bardziej wytrwała, ale też niecierpliwa. Komórka zabrzęczała na szafce nocnej. Zerwałam się z kanapy i puściłam pędem do sypialni, tak pustej i cichej po wyprowadzce Ryana. Chwyciłam w biegu telefon, wskoczyłam z rozpędem na środek wielkiego łóżka. Kupiliśmy je miesiąc przed ślubem. Prawdziwie ochrzcić mieliśmy je dopiero podczas nocy poślubnej. W międzyczasie plany uległy zmianie. Wszystko uległo zmianie. Ja się zmieniłam. Intuicja mnie nie zawiodła. Wiadomość była od Jasona. Samo jego imię na pasku powiadomień zrodziło chmarę motyli w podbrzuszu. Trzepotały skrzydłami, napędzały przypływ ekscytacji. Chciał się spotkać, porozmawiać szczerze, od serca, przeprosić i wyjaśnić. Przyjdzie wieczorem, zostanie do rana. I wszystko będzie jak dawniej. Nasza miłość rozkwitnie, a kłótnie odejdą w zapomnienie. Zegar ścienny wskazywał siedemnastą. Pięć godzin oczekiwania brzmiało paraliżująco, ale znacznie lepiej niż kolejne dni w niepewności. Trzeba czekać. Niczego siłą nie przyspieszę. Nawet miłości niezaprzeczalnej i silnej.
Zasnęłam na kanapie przed telewizorem, z pilotem w prawej dłoni. Jak typowy facet po wysysającej resztki energii, całodziennej robocie. Mnie zmęczył obowiązek wstania. Nic innego tak naprawdę nie zrobiłam. Nie przetarłam nawet zakurzonych półek mokrą ścierką. Obudziłam się przed dziewiątą. Przeciągnęłam się, ziewnęłam głośno. Nie zasłoniłam ust dłonią, jak przystało damie. Przecież byłam sama. Nie dbałam o pozory. Zwlekłam się z kanapy i z na wpół przymkniętymi oczyma zniknęłam za drzwiami łazienki. Spojrzałam w lustro, choć niechętnie. Włosy potargane, oczy podkrążone, mimo że sypiałam po dwanaście godzin na dobę. Spuściłam na podłogę ubrania. Weszłam pod prysznic, włączyłam strumień gorącej wody. Lecz para nie była zdolna do rozbudzenia mnie. Przekręciłam gałkę i teraz oblałam ciało lodowatą wodą. Pisnęłam zaskoczona chłodem. Zimny prysznic działał lepiej niż kawa. Po kilku minutach wyszłam jak nowonarodzona. Orzeźwiona, rozbudzona, z nowymi nadziejami i siłami do konfrontacji z Jasonem.
Ubrałam cienką koszulkę nocną, satynową, na ramiączkach. Spływała swobodnie wzdłuż ciała. Rozczesałam delikatnie włosy, nie szarpałam ich w nerwach. Wygładzone opadły na plecy i ramiona. Zgasiłam w łazience światło i wyszłam. W salonie paliła się mała lampa, w sypialni huczał wiatr z otwartego na oścież okna. Wskazówki zegara zatrzymały się na dziesiątce. Otulając dłońmi ramiona, weszłam do pochłoniętej mrokiem sypialni. Okno przymknęłam, pozostawiłam uchylone. Spojrzałam przez szybę na ulicę rozświetloną paroma latarniami. Cicha, spokojna, mroczna. Bez żywego ducha, bez śladu człowieka. Tylko liście wirowały na wietrze w intymnym tańcu kierowanym odgłosem przejeżdżających samochodów.
Niespodziewanie para silnych dłoni ścisnęła moje biodra. Delikatnie, choć stanowczo. Pocałunek złożony na obojczyku i kolejny na płatku ucha. Te wargi. Miękkie, delikatne, jedwabiste, wilgotne. Rozpalały moją skórę. Gdy ponownie pocałował mój obojczyk, jego perfumy uderzyły we mnie i zawróciły w głowie. Te, które tak uwielbiałam. Położyłam mu dłoń na karku. Cofnęłam się pół kroku, by wyraźnie czuć jego ciało na plecach. I męskość na pośladku. Zassał skórę na mojej szyi. Perfekcyjnie, z precyzją godną mistrza. Jęknęłam cicho. Wplątałam w jego włosy na tyle głowy smukłe palce. Zatopiłam się w słodkich pocałunkach. Znał każdy czuły punkt, każde wrażliwe miejsce. Gesty znaczyły więcej niż słowa. I dotyk przyjemnie palił. I podniecał serce i ciało. Płonął we mnie ogień, który wymagał ugaszenia. Jason przesunął dłoń z biodra na podbrzusze, potem ostrożnie skrył pod satynową koszulkę nocną i dalej pod gumkę bielizny. Dotknął mnie opuszką palca środkowego i wskazującego. Miał szorstkie dłonie. Ten dotyk ugiął pode mną kolana. Och, było mi tak dobrze.
-Mam dość kłótni - szepnął ochryple wprost do ucha. - Chcę cię mieć nieustannie przy sobie. Tęsknię, gdy jesteś daleko.
-Ja też nie chcę więcej kłótni. Niszczą mnie od środka. Przepraszam za wszystko. Za każde słowo, za każdy gest. Nie powinnam. Byłam zdenerwowana. Nie chciałam cię zranić. Przepraszam. Jesteś dla mnie najważniejszy. Chcę, żeby wszystko było przynajmniej tak dobre, jak kiedyś.
-I ja ci to dam, kochanie, obiecuję.
Odwróciłam się do niego twarzą tuż po zamknięciu oczu. Nie chciałam widzieć. Pragnęłam poczuć każde doznanie z osobna. Stanęłam na palcach i przyssałam się do jego warg. Były pełne, słodkie, doświadczone i równie mocno pragnące moich. Przechyliłam głowę, pogłębiłam pocałunek. Trzymał moje pośladki i masował dłonią krzyż. Napierał, coraz bardziej, coraz namiętniej i stanowczo. Niebiańskie uczucie wiązało się w supeł w dole brzucha. Bez niego byłam szarą myszką. Przy nim piękną księżniczką. Delikatność powiązana z precyzją to wszystko, czego potrzebowałam.
-Dasz mi to, czego pragnę? - spytałam cicho, sunąc nosem po jego szyi. Ten zapach wspomnę nawet w dniu śmierci. I wierzę, że umrę przy nim.
-Dam ci wszystko, skarbie. Wszystko, o czym myślisz. Wszystko, o czym marzysz. Wszystko, co mogłoby cię uszczęśliwić. - Pogłaskał mnie czule po policzku. Znów zamknęłam oczy. Rozpływałam się jak kostka lodu na słońcu.
-Brakowało mi cię, twojej bliskości, twojej czułości.
-Dlatego teraz jestem tutaj dla ciebie - szepnął ostatni raz i mocno przywarł do moich ust wargami.
Opadłam na świeżą pościel. Pociągnęłam za sobą Jasona. Nasza relacja była niesamowita. Po długich dnia sprzeczek i braku porozumienia wystarczyło parę zdań by ponownie stać się jednością. I mentalnie i fizycznie. Zaraz staniemy się jednym. Jednym ciałem. Jednym uczuciem. Wpłynął pomiędzy moje nogi, jeszcze w bluzie i zarzuconym na głowę kapturze. Ściągnęłam go szybkim ruchem. Uwielbiałam mierzwić jego włosy. Temperatura w sypialni rosła z każdym pocałunkiem. I nie obniżały jej nawet powoli zdejmowane ubrania. Pozbyłam się koszulki Jasona. Ledwie go widziałam. Do sypialni wpadała wyłącznie wąska smuga  światła z salonu. Oświetlała panele przy progu i rzucała nikłą poświatę na łóżko. Rozpięłam sprawnie guzik w jego jeansach, rozporek również. Włożyłam dłoń w jego bokserki. Jęknął gardłowo w kontakcie chłodnych opuszek z przyrodzeniem. Ściągnęłam jeansy do samych kostek. Na podłogę zepchnął je sam. Nakrył nasze ciała lekką kołdrą. Zaczął obdarowywać pocałunkami dekolt i wierzch piersi. Zsunął ramiączko z ramienia, drugie z drugiego. Każdy ruch wykonywał ostrożnie. Każdym mógł mnie spłoszyć. Każdy niósł za sobą dreszcz. I z każdym kochałam go mocniej.
-Delikatnie czy mocno? - spytał ochryple.
Napierał na mnie. Zsuwał ramiączka coraz niżej. Odsłonił cały dekolt, odsłonił piersi. Dotknął je szorstkimi opuszkami, a zaraz po tym krańcem rozgrzanego języka. Oddech zamarł mi w gardle.
-Tak, jak lubię najbardziej.
Satynowy materiał koszuli zdjął i odłożył w dolny róg łóżka. Nie spieszył się. Mieliśmy czas. Cała noc przed nami. Noc emocji. Noc wrażeń. Noc uczuć. Czas płynął dla nas wolniej. Wskazówka zegara w ciągu pięciu minut pokonywała drogę przeznaczoną dla ulotnej minuty. Szatyn wyprostował się, wciąż klęcząc pomiędzy moimi nogami. W mroku zdjął przez uda bokserki. Zsunęły się z pościeli na panele. W kieszeni jeansów trzymał prezerwatywę. Teraz wyjął ją i precyzyjnie ubrał męskość. Jego oczy błysnęły w ciemnościach. Kącik ust podskoczył, by po chwili opaść i pogrążyć twarz w skupieniu. Zmarszczył czoło. Dotknęłam palcem zmarszczki, która utworzyła się pomiędzy brwiami. Pocałowałam ją i szybko zniknęła. Zniknęła powaga, powróciła łagodność. Ostatni raz spojrzał mi w oczy. Nie rozmawialiśmy dłużej. Byliśmy dorośli, oboje znaliśmy swoje potrzeby. Złapałam jedynie jego kark i natychmiast zaczął wypełniać mnie całą. Centymetr z każdym tyknięciem zegara. Każdy ruch wskazówki odchylał moją głowę. Przyjemność rozchyliła usta, rozkosz zalała twarz w postaci rumieńców. Wszedł do końca, przytulił mnie, dłonie wpasował pod łopatkami. I pocałował z oszałamiającym zaangażowaniem.
Poruszał się bez zawahania. Zmieniał tempo i siłę pchnięć, ale ani razu nie przekroczył granicy bólu. Znał moje ciało. Wiedział, na ile może sobie pozwolić. Pomimo prezerwatywy czułam go dokładnie, cal po calu. Był tak blisko. Napierał na mnie całym ciałem. Od łydek, przez biodra i klatkę piersiową, po same dłonie rozstawione po obu stronach głowy. Dociskał je do materaca. Splótł palce z moimi. Dzięki temu miałam poczucie przynależności. Byłam jego. Oznaczył mnie dwoma malinkami skrytymi pod kosmykami włosów. Jego miłość, jego własność. Byłam uległa, chciałam mu się poddać, by wziął mnie jako zakładnika uczuć.
Jego dłonie były wszędzie. Otaczał uwagą piersi, ale nie zapominał też o wrażliwych udach. Muskał opuszkami, przybliżał do swojego ciała, by podczas pchnięć mógł otrzeć skórą o moją skórę. Objęłam jego biodra nogami. Był bliżej i bliżej z każdym pchnięciem. Jednak nie przyspieszał. Zachował stałą prędkość i w każde posunięcie wkładał całego siebie, precyzyjnie, aż nazbyt doskonale. Zapomniałam nawet o cichych jękach. Od początku głos uwiązł mi w gardle i potrafiłam wyłącznie oddychać głośno i ciężko. Ale z biegiem czasu pojawiło się również pojękiwanie. I w każdym razie nie tłumione i ciche.
Kochaliśmy się coraz bardziej namiętnie i czułam się z tym nad wyraz dobrze. Obejmowałam jego kark i umięśnione ramię po to, by w przypływie rozkoszy nie rozerwać pod nami prześcieradła. Co chwila unosiłam nieznacznie głowę. A to muskałam jego ucho, a to linię szczęki. W każdym razie zaostrzony kontakt fizyczny nie słabł, a wzrastał na sile. Czułam go coraz bardziej, coraz mocniej, coraz głębiej. Chciałam krzyczeć, ale okno nadal było uchylone. Tylko dzięki temu powstrzymywałam nieprzyzwoite odgłosy i tylko dzięki temu nie spłonęliśmy w sypialni żywcem. Było i namiętnie i gorąco. Bardzo gorąco. A temperatura wciąż rosła. Jak na palącym, pustynnym słońcu.
-Mamy prostą drogę do gwiazd, kochanie - szepnął i wtedy wykonał najmocniejsze pchnięcie. Zaprowadził nas oboje na sam szczyt. A nawet ponad szczyt. Do gwiazd.
Zanim uspokoiłam nerwowy oddech minęło parę długich chwil. Serce biło mi szybciej, a powieki wciąż miały ochotę leniwie opadać. Nade wszystko Jason położył dłoń na mojej piersi. Ścisnął delikatnie. Chyba chciał, żebym dzisiejszego wieczoru umarła dwukrotnie. Jason złożył serię pocałunków przez dekolt, pomiędzy piersiami. Musnął wierzch pępka. W podbrzuszu na nowo zawiązał się gruby supeł. Tylko jego szorstki dotyk mógł go rozwiązać. W międzyczasie zdjął i wyrzucił prezerwatywę. Uklęknął na końcu łóżka. Tylko jego śnieżnobiałe zęby błysnęły w uśmiechu. Pogładził wewnętrzną stronę ud. I znów te szorstkie dłonie. Odbierały mi zmysły. Wiedziałam, co chce zrobić. Teraz nie mogłam już trzymać jego ramienia. Ścisnęłam więc w dłoniach rogi białej pościeli i czekałam na jego pocałunki. Zaczął od łydek, później przez uda i w górę. Gdybym nie zagryzła warg, jęknęłabym głośno i wyraźnie. Przez usta uciekł tylko syk przyjemności. Pocałował mnie tam, na dole. Później powoli przesunął wzdłuż językiem i zagłębił jego koniuszek w mojej kobiecości. Dosięgnęłam jego włosów. Zmierzwiłam je, szarpnęłam, chciałam więcej. Był moją miłością i śmiercią. Uśmiercał mnie przyjemnością, którą niósł z każdym dotykiem, ruchem języka, pocałunkiem.
-Jason, proszę.
-O co prosisz, koteczku? - przerwał błogie zaspokajanie mnie i spojrzał spod rzęs.
-Zrób mi dobrze.
Podrażnił kolejny raz. Zassał delikatnie i znów pocałował. Nie raz, nie dwa, a kilka razy czule i delikatnie. Nie czekałam długo na kolejny orgazm. Zabawiał się ze mną słodko, śmiało, ale też ostrożnie. Znał granice. Nie przekroczył ich. Polizał jeszcze parę razy i opadł na wolne miejsce na łóżku, które do tej pory zajmował Ryan. Teraz pragnęłam jedynie wtulić się w jego klatkę piersiową, objąć w pasie ramionami i leżeć do rana wsłuchana w rytm jego serca. W rytm mojej miłości. Jego serce wybijało płynność naszych uczuć. Biło szybko, nie uspokoiło się jeszcze po odbytym stosunku. Był rozgrzany, rozpalony wręcz. Płonął i tym płomieniem wzniecał ogień na mojej skórze.
Nagle wybuchnął głośnym śmiechem. Jego klatka piersiowa drżała pod moim policzkiem. Śmiech ten nie był życzliwy i łagodny. Po brzegi wypchany ironią, kpiną. Wystraszyłam się. Zrobiłam, bądź powiedziałam coś nie tak? Jego śmiech był moją winą?
-Jesteś tak naiwną idiotką, Cindy. - Pokręcił głową i podniósł się zaraz po tym, jak usiadłam wyprostowana na łóżku i przyłożyłam do piersi kołdrę. Nago zaczęłam się przy nim czuć dziwnie skrępowana. - Po kim to masz? Austin był zupełnie inny. Nigdy nie dał sobą manipulować.
W oczach zebrały się łzy i tylko czekały na ostateczny cios, by spłynąć po zarumienionych policzkach. Wystarczyło jedno ostre zdanie.
-Musisz bardzo kochać tego swojego Jasona, skoro nie potrafisz nas nawet rozróżnić - rzucił sarkastycznie. Zapalił nocną lampkę. Łuna rozbiegła się po sypialni. - Przyjrzyj mi się i znajdź chociaż jedną różnicę, która w przyszłości pozwoli ci stwierdzić jednoznacznie, że Jason i ja to nie to samo.
Zalałam się łzami w mgnieniu oka. Zrozumiałam wszystko. Pozwoliłam Justinowi, temu samemu, znienawidzonemu Justinowi na tak intymny kontakt. Dotykał mnie. Jego dłonie pozostawiły ten bród, który nosiłam jak odzież wierzchnią przed laty. Czułam się jak szmata i sama tę szmatę z siebie zrobiłam. Było ciemno. Widziałam jedynie zarys postaci. Ale nie przypuszczałam, że Justin będzie do tego zdolny. Mało mu moich krzywd. Mało mu moich łez.
-Jak mogłeś mi to zrobić - wychlipałam z trudem. Głos łamał mi się po każdym ze słów. - Jak mogłeś!?
-Seks był pierwszorzędny, nie ma co - zaśmiał się gardłowo. Usiadł na skraju łóżka i założył bokserki. - Warto było niepostrzeżenie wysłać sms'a z telefonu Jasona i wylać na siebie pół butelki jego perfum.
-Dlaczego to robisz? Dlaczego niszczysz mi życie jeszcze bardziej? Nie wystarczy ci to, co robiłeś trzy lata temu? - Byłam zbyt słaba, by krzyczeć. Dlatego też szeptałam półgłosem.
Justin spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. Skończył zapinać jeansy i z powrotem usiadł na łóżku. Chciał mnie dotknąć, ale szybko uciekłam na drugi kraniec łóżka. Ból wspomnień wrócił. Przygniótł mnie zatrważającym ciężarem.
-Kiedy siedziałem w więzieniu, miałem czas na przemyślenie paru kwestii. Wiesz, chciałbym cię przeprosić za to, co robiłem. Za moją zazdrość, za każde uderzenie. - Ku mojemu zaskoczeniu mówił szczerze. - Teraz nie podniósłbym ręki na kobietę. Bez względu na to, jak bardzo byłbym wściekły. Znalazłem nowy sposób na spędzanie każdego dnia w szarej rzeczywistości. Bawi mnie rozpieprzanie ludziom życia. Wywołuje u mnie radość, uśmiech na twarzy. Lubię patrzeć, jak cierpią psychicznie. Ich ból fizyczny mnie nie bawi. Może zacznę od seksownych mężatek. Dam im to, czego pragną, a potem zacznę szantażować, że powiem o wszystkim ich mężom. To bardziej dochodowe niż jakakolwiek praca. Dla ciebie po znajomości zrobię wyjątek. Dostałaś zajebisty seks w prezencie od starego znajomego. - Poklepał mnie po nagim ramieniu jak dobrego kumpla. Myślał, że się uśmiechnę, a kiedy nadal zalewałam się łzami, dodał - No nie płacz, młoda. Nic do ciebie nie mam. To dla mnie jedynie dobra zabawa. Niektórzy dojrzewają wraz z wiekiem. Ja natomiast już zawsze pozostanę gówniarzem.
I wyszedł z sypialni, później trzasnął drzwiami mieszkania. Zostawił mnie roztrzęsioną, wściekłą, zrozpaczoną i rozerwaną jak nieudolnie wyrwana z zeszytu kartka. Zdradziłam siebie, zdradziłam Jasona. Zdradziłam wyznawane wartości. A najbardziej przytłaczała mnie myśl, że seks z Justinem był tak cholernie dobry.





~*~

Nie oceniajcie mnie po tym rozdziale. To Cindy jest głupiutka. I podejrzewam, że Wasza miłość do Justina w tym opowiadaniu jeszcze wzrosła :D

sobota, 10 października 2015

Rozdział 22 - Niedojrzały gówniarz kontra przeciwieństwo...

Justin

Do tej pory puste ulice Londynu powoli zapełniały się sunącymi po asfalcie samochodami. Również chodnik nie pozostał nienaruszony. Ludzi przybywało i przybywało. Koło dziewiątej było ich już jak na dworcu metra. Warczałem pod nosem, gdy ktoś potrącił moje ramię, a po chwili sam ze śmiechem robiłem to samo. Poranek był dość chłodny, ale słoneczny. Podwinąłem rękawy pod łokcie. Palcami zaczesałem włosy na tył głowy. Pojedynczy kosmyk drażnił mnie w kąciku oka. Czułem się tak lekko, tak przyjemnie. Wszystko miałem gdzieś, na niczym mi nie zależało. Czułem się wolny, nieograniczony. Taki, jaki chciałem być przez całe życie. 
Po drodze, przy jednej z londyńskich ulic, zamigotała sklepowa witryna. Zabawki. Mnóstwo zabawek. Od pluszaków, przez lalki z kolorowymi pasemkami, po elektryczne kolejki i drewniane klocki. Przystanąłem przed wypolerowaną szybą. Wspomniałem czasy, kiedy sam bawiłem się klockami i z dokładnością układałem jeden na drugim. Wpadłem na pewien pomysł. Z uśmiechem szarpnąłem klamką w drzwiach i wszedłem do sklepu. Wnętrze było duże, pod każdą ze ścian stały regały pełne kolorowych zabawek, każdego rodzaju. Za ladą stała młoda ekspedientka. Ubrana schludnie - dopasowana bluzka z półokrągłym dekoltem i czarne jeansy poszarpane na kolanach. Szczupła, zadbana, piękna. Proste włosy spływały po jej ramionach. Ciemne, prawie czarne. I grzywka przebiegająca na ukos przez czoło. Wyciągnąłem dłonie z kieszeni dresów. Oparłem się o blat. Posłałem dziewczynie zalotny uśmiech. Zadziałał.
-Cześć, piękna. - Mój uśmiech błysnął i zawstydził brunetkę.
-Hej - odparła, zakładając za ucho kosmyk włosów. Nerwowo spuszczała wzrok. Ale szybko unosiła go  powrotem, by spojrzeć mi w oczy.
-Mogłabyś mi pomóc? Szukam prezentu dla dzieciaka i nie bardzo wiem, co mógłbym wybrać.
Dziewczyna wyszła zza lady. Musnęła wnętrzem dłoni szybę na blacie. Schowała komórkę do kieszeni.
-Dziewczynka czy chłopiec? Ile ma lat? - dopytywała, przechadzając się pomiędzy regałami.
Ruszyłem za nią. Krok w krok. Zanim odpowiedziałem, przyjrzałem się wąskiemu wcięciu w talii i krągłym pośladkom. Przekrzywiłem głowę. Wszystko miała na swoim miejscu. Może mógłbym poprosić ją o numer telefonu?
-Dziewczynka - odparłem na pierwsze pytanie. Drugie wymagało chwili zastanowienia. Przyjechałem do Londynu niespełna trzy lata temu. Ponad dwa spędziłem w więzieniu. Spałem z Lily niedługo po przyjeździe. - Ma dwa latka. Mniej więcej.
-W takim razie klocki i kolejki odpadają. Na lalki może być jeszcze odrobinę za mała - mówiła sama do siebie, przebiegając palcem wskazującym po górnej półce, później wzdłuż środkowej. - Najlepszym wyborem będzie pluszak. Może różowy misiek? Dziewczynka lubi różowy?
-Nie wiem, czy dziewczynka lubi różowy - zacząłem ochryple. Oblizałem z wnikliwością dolną wargę. Dziewczynę delikatnie przyparłem do regału. - Ale wiem, że ja lubię dziewczynki.
Schlebiała mi jej nieśmiałość. Oblała się uroczym rumieńcem i znów nerwowo zahaczyła pasmo włosów za ucho. Zbliżyłem się jeszcze pół kroku. Czułem jej przyspieszony oddech na szyi i nerwowy wzrok na obojczyku. Ująłem w dwa palce podbródek. Uniosłem delikatnie, powoli. Tchnąłem w jej usta. Takie pełne, o malinowym odcieniu. Niesamowicie kusiły. Złożyłem na nich krótkie, choć czułe i pełne oddania muśnięcie. Zaskoczyłem ją pozytywnie. Cofnąłem się na krok. Jej usta ozdabiał skryty uśmiech.
-Niech będzie różowy misiek. Na pewno jej się spodoba.
Speszona dziewczyna chwyciła pluszaka. Ruszyła z powrotem do kasy. Stanęła za ladą, nabiła na kasę kod. Na moich ustach nadal utrzymywał się zadziorny uśmiech. Wyciągnąłem z kieszeni dresów dwudziestodolarowy banknot, położyłem go na blacie. Chciałem ponownie zagadać, gdy straciłem wiarę, że przez usta brunetki przejdzie choć jedno słowo komentarza. Wtedy ona posadziła pluszaka na ladzie i spojrzała na mnie spod kurtyny gęstych, dodatkowo wydłużonych rzęs.
-Dla córeczki? - Machnęła głową w stronę zabawki.
Podniosłem misia, przyjrzałem się jego czarnym jak węgle oczom i odparłem:
-To zależy.
Dziewczyna zmieszała się. Zmarszczyła brwi i przekrzywiła nieznacznie głowę.
-Zależy od czego?
-Lubisz dzieci? - Oparłem się o blat biodrem, wkładając pluszaka pod pachę.
-Lubię - przytaknęła i stanęła w podobnej pozycji jak ja. Dodatkowo splotła ramiona na piersi. Uwydatniła je. Po środku dekoltu błysnął ładny przedziałek.
-Więc to dla córki.
-A gdybym nie lubiła dzieci? - Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Wtedy pluszak byłby dla bratanicy, albo córki sąsiada - zachichotałem, a ona przewróciła lekceważąco oczyma.
-Kretyn z ciebie.
-Kretyn, ale przystojny. - Posłałem ekspedientce szeroki, wart miliony dolarów uśmiech. Białe zęby błysnęły promiennie. Jej mała pięść uderzyła mój bark. - Muszę lecieć. Ale wiem, gdzie cię znaleźć! - krzyknąłem przy drzwiach. Odpowiedział mi jej dźwięczny śmiech.
Szarpnąłem drzwiami. Rozbrzmiał dzwonek przy futrynie. Sklepową ciszę natychmiast przerwał gwar rozmów i szum silników na ulicy. Słońce rozgrzało powietrze. Musiałem zdjąć bluzę i przewiesić ją przez ramię. Koszulka z krótkim rękawem nadal dawała klatce piersiowej ciepło. Ruszyłem w dół ulicy, wymachując pluszakiem, którego trzymałem za ucho. Najwyżej je oderwę. Ludzie posyłali mi uśmiechy, zerkając znacząco na zabawkę. A niech ich szlag trafi. Przeszedłem w miarę obojętnie obok drzwi sklepu ze słodyczami. Czysta słodycz zamknięta w jednym pomieszczeniu. Żelki, landrynki, czekolady nadziewane i pierniki. Wszystko, czego dusza zapragnie. Miałem odejść niewzruszony, lecz kątem oka dostrzegłem przez szybę młodą, długonogą blondynkę stojącą za kasą. Od spotkania z brunetkę minęło już przynajmniej pięć minut. To wystarczająco długo, bym mógł startować do kolejnej, prawda?
Poprawiłem koszulkę w dresach i wszedłem do sklepu ze słynnym uśmiechem, którym delektowałem serca dziewcząt. Blondynka, równie nieśmiała co brunetka z poprzedniego sklepu, założyła za ucho pasmo włosów. Już nie prosty kosmyk, a uważnie zakręcony lok. Oparłem się nonszalancko o ladę. Musnąłem opuszką kciuka jej kość policzkową.
-W czym - zawahała się - mogę pomóc?
-Wziąłbym jakąś dużą, dobrą czekoladę. I bardzo słodką. Przynajmniej tak słodką jak ty. 
Dziewczyna zarumieniła się. Blada cera podkreśliła zaczerwienienia na policzkach. Miałem dylemat - która piękniejsza? Dziewczynka ze sklepu z zabawkami, czy dziewczynka ze sklepu ze słodyczami?
Kiedy odwróciła się do mnie tyłem i przeglądała tabliczki czekolady na półce, przyjrzałem się jej sylwetce. Miała mniej krągłe pośladki niż brunetka i odrobinę mniejsze wcięcie w talii, ale nadrabiała długością nóg. Sięgały nieba. Na pierwszy rzut oka piersi miały podobne. Nadal nie pozbyłem się dylematu.
-Coś jeszcze? - spytała uprzejmie, kładąc na blacie smakowicie wyglądającą czekoladę. Mam nadzieję, że dwulatki mogą jeść czekoladę. Inaczej będę zmuszony wepchnąć w siebie całą.
-Zależy co proponujesz. - Chwyciłem zębami dolną wargę. Zwilżyłem ją śliną. Teraz błyszczała bardziej niż oczy blondynki.
-Nic z tych rzeczy, o których myślisz. - Wzruszyła ramionami, lecz wciąż uśmiechała się pod nosem. Chciała zapakować czekoladę do małej, kolorowej reklamówki, ale szybko pokręciłem głową. Włożyłem czekoladę do kieszeni, położyłem na blacie pieniądze.
Całkiem nieźle. Potrafiła nawet flirtować. Ale po dłuższych przemyśleniach brunetka wygrywała. 
Puściłem do dziewczyny oczko i wyszedłem ze sklepu. W budynku pachniało słodkością, natomiast na ulicy spalinami. Zmarszczyłem nos. Natychmiast wspomniałem momenty, w których Cindy uroczo marszczyła nosek. Ostatnim razem wczoraj. Przyspieszyłem. Nie mogłem po raz kolejny zboczyć z drogi, choć dla zasady powinienem znaleźć jeszcze rudowłosą piękność i również poflirtować z nią przez minutkę czy dwie. Pokręciłem szybko głową. To za dużo nawet jak dla mnie. Po północy Cindy, później sąsiadka - szatynka - na klatce schodowej, brunetka w sklepie z zabawkami, blondynka w sklepie ze słodyczami i jeszcze Lily, której nie odpuszczę kilku wulgarnych tekstów. Tak, to za dużo. Nawet jak dla mnie. I mimo to postanowiłem puścić oczko do przypadkowej, rudej dziewczyny na ulicy. Wszystkie zaliczone. Od blondynek, przez rude, po brunetki, do szatynek. Wszystkie moje.
Dobrze pamiętałem, gdzie mieszka Lily. Snułem się po chodniku, przytulając do piersi pluszaka. Kompromitowałem się i to wszystko dla kogo? Dla jakiegoś dzieciaka? Schodzę na psy, zdecydowanie. Gdzie ja znajdę kolejną świetną laskę, kiedy będę chodził po ulicach Londynu, jednego z większych miast świata, z maskotką pod pachą? Żenada. 
Zatrzymałem się pod blokiem na jednym z osiedli, przed drugą z kolei klatką. Zadarłem głowę w górę i spojrzałem w okno na drugim piętrze. Było uchylone. Śnieżnobiała firanka falowała na wietrze. Przez chwilę liczyłem na to, że zobaczę Lily opierającą się o parapet. Dostałem coś znacznie lepszego. Chwilę później drzwi klatki otworzyły się gwałtownie, pchnięte przez kobiece dłonie. Rozpromieniona Lily wyszła z bloku. Dostrzegła mnie kątem oka. Tanecznym krokiem zbliżyła się, zarzuciła mi ramiona na szyję i z uczuciem pocałowała mój policzek, później linię szczęki. Wziąłbym ją, gdyby podobną scenę przedstawiła w ustronniejszym miejscu. Cindy zachowała się podobnie i co? I skończyliśmy nadzy na kanapie. Wykorzystałem przypływ chwili. Ścisnąłem w dłoni pośladek Lily i musnąłem jej szyję. 
-Zawsze byłaś ostrą laską. Widzę, że nic się nie zmieniło.
Gwałtownie odskoczyła ode mnie i spojrzała ze strachem w oczach. Ja jednak odpuściłem sobie dalsze wulgarne gadki. Zza nogi Lily wyłonił się bowiem mały dzieciak w różowej sukience do kolan. Ona jedna wyczuła, że coś jest nie tak.
-Mamusiu, ale to przecież nie jest Jason.
-Chociaż jedna kobitka potrafi nas rozróżnić. Ona jedna zauważyła, że jestem przystojniejszy niż ten cały Jason. Ja nie wiem, co wy w nim widzicie. I ty i Cindy.
-Po co tu przyszedłeś? Nie jesteś w stanie pojąć, że nie chcę cię oglądać?
-Bez nerwów, skarbie. Przyszedłem się tylko przywitać. Jeśli nie pamiętasz, pozwól, że ci przypomnę. To przez ciebie spędziłem w pierdlu dwa lata. A teraz wspaniałomyślnie ci to wybaczam. Czyż to nie piękny gest z mojej strony?
Lily, nadal speszona, nie odrywała ode mnie wzroku. Bała się mnie. Oblizałem krańcem języka wargi i ukucnąłem przed dziewczynką, która próbowała skryć się za smukłymi nogami matki.
-Hej, nie bój się mnie, młoda. - Musnąłem jej ramię kciukiem. Po chwili wyciągnąłem przed siebie pluszaka. - To dla ciebie. - Sięgnąłem również po czekoladę i dołączyłem ją do upominku.
Prawdę powiedziawszy, nie wiedziałem, jak mam się zwracać do własnej córki. Nie znałem jej imienia. Skrycie liczyłem na to, że Lily odezwie się do dzieciaka jej imieniem. 
-Kim jesteś? - spytała nieśmiało, chwytając w małe dłonie misia. Czekoladę obdarzyła mniejszym zainteresowaniem, za to pluszaka natychmiast wtuliła w szyję. - Wyglądasz jak wujek Jason, ale nie jesteś wujkiem Jasonem.
Zerknąłem ukradkiem na Lily. Jej wzrok podpowiadał mi jedno. Nie chciała, żebym mówił o czymkolwiek małej. A że natura obdarzyła mnie wyjątkowo złośliwym i aroganckim charakterem, uśmiechnąłem się od ucha do ucha na samą myśl, że mogę komuś choć nieznacznie spieprzyć życie. Takie nowe hobby.
-Jestem twoim tatą, słoneczko. I jednocześnie bratem bliźniakiem Jasona. Dlatego wyglądamy niemal identycznie.
-Identycznie - poprawiła Lily, ale jej córka, przepraszam, nasza córka szybko pokręciła głową.
-Nie identycznie. Wujek ma inny nos.
Zachichotałem cicho. Jason ciota po kilku bojkach nawet w nos pewnie nie oberwał. Ja nie raz chodziłem z opuchniętym i trzymałem woreczki z lodem. 
-Cholera - przeklęła niespodziewanie Lily, grzebiąc w wielkiej jak czarna dziura torebce. - Zapomniałam komórki. Molly, kochanie, zaczekaj tutaj minutkę, dobrze? Mamusia tylko skoczy szybko do domu i zaraz wróci. A ty - spojrzała na mnie złowrogo - przypilnuj jej przez tę chwilę. Tylko nie spieprz tego. Chociaż przez minutę zachowaj się jak ojciec.
-Niunia, po co te nerwy. Jestem odpowiedzialny, nie zauważyłaś? 
-Dobry żart - żachnęła pod nosem i ruszyła biegiem w stronę klatki schodowej.
Nie mogłem przegapić takiej okazji. Może nie trafić się po raz drugi. Posłałem Molly szeroki uśmiech. Odwzajemniała go powolutku. Zdobywałem jej zaufanie. Była bardzo naiwna. Zupełnie jak jej matka. Wystarczyło kilka czułych gestów i słówek, by rozłożyła przede mną nogi. Mimo wszystko nie chciałbym, żeby Molly poszła w ślady Lily.
-To co, kruszynko? Gdzie masz ochotę się wybrać z tatą? Wesołe miasteczko czy zoo?
-Zoo! - pisnęła tak głośno, że przez moment miałem wrażenie, że usłyszała nas nawet Lily na drugim piętrze. - Ale mama powiedziała, że mam tu na nią czekać. Musimy najpierw ją zapytać.
-Och. - Machnąłem lekceważąco ręką. - Mama nie musi o wszystkim wiedzieć. A ja jestem twoim tatą, słońce. Mam do ciebie takie same prawa jak mamusia. 
Dziewczynka wahała się jeszcze przez chwilę. Gniotła w dłoni rąbek sukienki. Przyjrzałem się jej dokładniej. Miała usta Lily, ale oczy moje. Nie wyparłbym się małej, nawet gdybym chciał. W końcu uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła przed siebie rączki. Uniosłem wysoko brwi. Oczekiwała czegoś ode mnie?
-Wujek Jason zawsze bierze mnie na ręce - wytłumaczyła. Nie poddała się. Nie opuściła ramion.
Nie dość, że postanowiłem niańczyć jakiegoś dzieciaka, to jeszcze nadwyrężę kręgosłup, nosząc ją przez pół dnia na rękach. W co ja się wpakowałem? A wystarczyło pamiętać o gumkach. Nic prostszego. Zachciało mi się bzykać, to teraz mam tego efekty.
-No dobra, chodź tu do mnie - stęknąłem cicho, biorąc córkę na ręce. Cóż, nie miałem doświadczenia z dziećmi i z tego względu nie podejrzewałem, że Molly będzie ważyć niewiele więcej niż butelka wody. Nawet nie poczułem jej ciężaru.
Molly objęła moją szyję ramionkami. Za duża bliskość. Za dużo bliskość. Najchętniej postawiłbym ją na chodniku i trzymał jedynie podczas przechodzenia przez ulicę za skrawek sweterka. Wyglądałem jak kretyn i tak też się czułem.
-Zawsze chciałam poznać swojego tatę. Mama nigdy mi o tobie nie opowiadała - wymruczała do mojego ucha. Brakowało jeszcze tylko, żeby przytuliła się do mnie i nie chciała puścić.
-No widzisz, więc teraz masz okazję mnie poznać. - Puściłem do niej oczko i dopiero po chwili przypomniało mi się, że ten dzieciak ma dwa latka i niczego nie rozumie. Parsknąłem śmiechem. - A jak podoba się pluszak?
-Jest śliczny. Nawet ładniejszy niż ten, którego dostałam ostatnio od wujka Jasona.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie obudziły się we mnie instynkty rodzicielskie. Nie miałem zamiaru regularnie spotykać się z córką. Wykorzystałem jedynie okazję do podniesienia wszystkim ciśnienia. Z każdym miesiącem byłem coraz bardziej niedojrzały. I korzystałem z tego, jak tylko mogłem.


Cindy

Otworzyłam jedno oko. Później drugie. W końcu zamrugałam trzy razy i jęknęłam. Ból rozsadzał czaszkę. Przedzierał się przez mózg i pulsował, promieniował. Żeby ruszyć ręką i nogą musiałam zebrać w sobie resztki sił. O wstaniu z łóżka nie było mowy. Nigdy nie miałam tak potwornego kaca. Chociaż film urwał się wczorajszego wieczoru, mieszały mi się wydarzenia nawet sprzed kilku dni. Totalny bałagan połączony z pustką. Byłam w pokoju i ciałem i duszą, ale nie czułam niczego. Zupełnie jakby martwe zwłoki leżały na pościeli i nadal cierpiały. 
Wyciągnęłam rękę spod kołdry. Poświęciłam na to całą energię. Szukałam telefonu, ale zamiast tego złapałam w palce świstek papieru z kilkoma nakreślonymi słowami.

Nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział, że przeleciałem cię na kanapie w salonie, dlatego nie zostanę do rana i nie spojrzę Ci w oczy. Śpij słodko, maleńka.

Parsknęłam suchym śmiechem. Naoglądał się za dużo filmów. Nawet pod wpływem alkoholu nie pozwoliłabym, aby mnie dotknął. Podarłam kartkę i rzuciłam na podłogę po drugiej stronie łóżka. Równocześnie opadłam na plecy. Wódka pozbawiła mnie wszelkich sił i ochoty na cokolwiek. Byłam gumą do żucia. Dokładnie przeżutą, a potem wyplutą w opłakanym stanie.
Nagle pośród ścian mieszkania rozległ się dzwonek do drzwi. Przycisnęłam poduszkę do uszu, by zagłuszyć denerwujący dźwięk. Kiedy sądziłam, że nieproszony gość odszedł, silna pięść kilka razy uderzyła w drewniane drzwi. Nie odpuści. Nie pozostało mi nic innego, jak wstać z łóżka i poczłapać do drzwi, a później z trudem i bólem nacisnąć klamkę. Podejrzewam, że drzwi były otwarte, ale krzyk był w tej chwili trudniejszy do zrealizowania niż wędrówka do samych drzwi.
Sunęłam bosymi stopami po panelach i pocierałam dłońmi nagie, zmarznięte ramiona. Wychodząc spod nagrzanej pościeli niemal każdy dostawał gęsiej skórki. Leniwie otworzyłam drzwi. W progu stał szatyn z uniesioną grzywką. Jego mina pozwoliła rozpoznać w mężczyźnie Jasona. Stał w progu, opierał się o futrynę i kręcił z zażenowaniem głową. Zrobiłam krok w tył, by mógł wejść do mieszkania. Nie miałam siły na kłótnie z nim i wypychanie go za próg. Odpuściłam więc i po dwóch krokach Jasona wgłąb mieszkania, zatrzasnęłam z hukiem drzwi.
-Patrzyłaś dzisiaj w lustro, młoda? Wyglądasz jak półtora nieszczęścia - westchnął głęboko, opierając się tyłkiem o kanapę. Zerknął przelotnie na siedzenie. Wziął do ręki moje zgniecione jeansy i złożył je w kostkę. 
-Nikt ci nie kazał tu przychodzić - warknęłam niemiło. 
Mimo to weszłam do łazienki, a Jason podążył krok w krok za mną. Oparł się o drzwi i założył ręce na piersi. Jak surowy ojciec przyglądający się nastoletniej córce. Spojrzałam w lustro. Jason nie minął się z prawdą. Wyglądałam gorzej, niż mogłabym podejrzewać. Makijaż rozmazany był na policzkach. Włosy splątane, tworzyły na głowie bałagan. Oczy podkrążone. I ta skacowana twarz. Odkręciłam lodowatą wodę. Miałam nadzieję, że otrzeźwi mnie odrobinę i pomoże pozbyć się smug tuszu. Ale nadal wyglądałam jak czyste nieszczęście. 
-Jeśli kochasz mnie nadal po tym, co przed chwilą zobaczyłeś, jesteś najbardziej odpornym facetem na świecie. - Dokładnie wytarłam twarz ręcznikiem i spojrzałam na Jasona jak zbity pies.
-Nadal jesteś pijana? Ile wypiłaś? - zignorował moją uwagę.
-Nie jestem pijana, tylko mam kaca. Nie wiem, ile wypiłam. Urwał mi się film. Poza tym, nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.
Wyszłam z łazienki i zgasiłam światło. Powłóczyłam nogami do kuchni. Nalałam pełną szklankę wody i wypiłam duszkiem, ale to nie ukoiło pragnienia. Wypiłam kolejne dwie. A potem dwa razy ugryzłam jabłko. Duże, soczyste, choć teraz straciło smak.
-Piłaś sama? - spytał. - A może z Justinem?
-To nie twoja sprawa. Wyszedłeś wczoraj bez słowa. Miałam prawo się napić. Nie ważne czy sama, czy z nim.
-Wyszedłem, bo zachowałaś się tak, jakby nigdy nic nas nie łączyło. Wyparłaś się mnie. Powiedziałaś Ryanowi, że nic między nami nie ma. Wiesz, jak się poczułem? Jednego dnia mówisz, że mnie kochasz, że jestem dla ciebie najważniejszy. A kiedy w końcu nadarza się okazja, by powiedzieć Ryanowi o nas, o wszystkim, ty zapierasz się rękoma i nogami. Może ja naprawdę nic dla ciebie nie znaczę? Może to tylko przelotny romans, który kończy w każdej chwili? Jeśli tak jest, powiedz mi to otwarcie, żebym dłużej nie robił sobie nadziei.
-Przestań tak mówić - jęknęłam. Podeszłam do niego i położyłam dłonie na jego barkach. Szybko odsunął się na krok. Westchnęłam głęboko. - Przecież wiesz, że cię kocham. Jesteś dla mnie najważniejszy. Po prostu spanikowałam. Nie wiedziałam, co się dzieje. Nie byłam na to przygotowana, zrozum mnie. Planowałam, że powiem Ryanowi o wszystkim sama, na spokojnie. Justin jak zwykle spieprzył wszystko.
-Spieprzył wszystko, a mimo to piłaś z nim w nocy. Rzeczywiście masz do niego ogromny żal - rzucił sarkastycznie.
-To, że z nim piłam, nie ma nic do rzeczy. Po prostu był pod ręką.
-Był pod ręką? - powtórzył podniesionym głosem. - Więc może dałaś mu się zaliczyć, bo był pod ręką? W końcu to coś, co lubisz, mam rację?
Jason przegiął. Zdenerwowałam się na niego nie na żarty. Chociaż wciąż byłam słaba i pozbawiona energii, chwyciłam rękaw koszulki Jasona, zaciągnęłam go przez salon pod same drzwi. Szarpnęłam klamką i wyrzuciłam go za próg.
-Najlepiej strzelić kolejnego focha, zamiast porozmawiać jak dorośli ludzie, prawda? - spytał z ironią. Z pewnością usłyszeli go sąsiedzi. - Przyszedłem z dwóch powodów. Po pierwsze, chciałem się z tobą pogodzić, porozmawiać, wyjaśnić wszystko. Ale jak widzę, jeszcze do tego nie dorosłaś. A po drugie, twój kochany Justin zabrał gdzieś Molly. Wiesz, jak nie lubi dzieci. Boję się, że ją skrzywdzi.
Nie powiem, druga informacja lekko ścisnęła mi serce. Starałam się nie pokazywać po sobie, jak szkoda było mi Lily, Molly i mnie samej. W końcu ja również mogłam być matką takiej odrobinę starszej Molly. Każda wzmianka o niej sprawiała ból.
-Nie zrobi jej krzywdy, wiem to. Po prostu chce zabawić się waszym kosztem - odparłam cicho, z mniejszą pewnością niż przed chwilą. - A wracając do pierwszej sprawy, jeśli chcesz poważnie porozmawiać, przestań mnie obrażać. Nie jestem dziwką. Przynajmniej nie teraz. Lata temu nikt nie dał mi wyboru. Więc jeśli masz zamiar nadal traktować mnie jak pustą lalkę, której zdrady sprawiają przyjemność, lepiej nie zaczynaj w ogóle ze mną rozmawiać. Kocham cię, ale odkąd wrócił Justin, stałeś się nie do zniesienia. Przychodzisz, krytykujesz wszystko po kolei. Mam tego dość.
Jason już miał odejść, kiedy nagle obrócił się gwałtownie. Złączył usta z moimi, przyparł mnie do futryny, pocałował namiętnie. Kolana się pode mną ugięły. Świat zawirował. Czas stanął w miejscu. Tylko ja, on i nasze usta. Uzupełniały się jak brakujące elementy układanki. Jak składniki nadające związkowi smak. Nierozłączne. Pożądliwe. Na koniec musnął czubek mojego nosa, wziął w dłonie policzki i oparł czoło o moje.
-Nie chcę stracić kolejnej osoby, którą kocham, na jego rzecz. Tak zachowuje się człowiek zraniony, Cindy. A ja zostałem przez niego już dostatecznie zraniony, bym mógł pozwolić mu na kolejny nóż wbity w serce. Tym nożem jesteś ty.
I zbiegł po schodach, pozostawiając po sobie huk zatrzaskiwanych na parterze drzwi.







~*~



Justin to taki mega gówniarz, którego nową pasją stało się uprzykrzanie ludziom życia. On nie jest gotowy na jakikolwiek związek i wątpię, czy kiedykolwiek będzie. Jest zupełnym przeciwieństwem Jasona :)

sobota, 3 października 2015

Rozdział 21 - Przeklęta, mała dziwka...

Cindy

Srebrny klucz błysnął w zamku. Został przekręcony stanowczym ruchem nadgarstka. Wstrzymałam oddech, szybki, urywany, niespokojny. Cała trójka przepuściła mnie w drzwiach. Pełna kultura. Akurat dzisiaj wolałabym przejść przez próg ostatnia. A najlepiej w ogóle nie wchodzić do mieszkania, zbiec po schodach, wsiąść do pierwszego metra i odjechać. Nie ważne gdzie, byle daleko.
-Wchodzisz, czy mam ci pomóc, maleńka? - Chrapliwy głos Justina nie różnił się od tonu głosu Jasona, lecz tylko on zwracał się do mnie słowem "maleńka". - Idziemy, idziemy.
Mężczyzna nieznacznie pchnął mnie w głąb mieszkania. Potknęłam się o próg i wpadłam do przedpokoju. Spiorunowałam Justina wzrokiem. Ten natomiast wszedł wgłąb mieszkania. Rozglądał się pośród czterech ścian, zajrzał do kuchni i do sypialni. Jak agent nieruchomości wyceniający wartość lokalu. W końcu opadł na kanapę, wyciągając nogi na stoliku do kawy. Co go obchodziło, że zabrudził szklany blat błotem spod prawej podeszwy. Pieprzony pan i władca. Dostrzegłam w nim jedną istotną zmianę. Większą część agresji zastąpił kpiną, sarkazmem i kipiącą poza krańce ciała bezczelnością. Im starszy, tym bardziej niedojrzały.
-Na co czekacie? - Uniósł wysoko brwi, włączając pilotem telewizor. Pierwszy przypadkowy kanał muzyczny. - Rozsiądźcie się, przecież to wasze mieszkanie. A i Jason z całą pewnością zdążył zwiedzić wasze wspólne cztery ściany ze szczególnym naciskiem na łóżko w sypialni.
Zacisnęłam usta w cienką linię. Nie mógł się powstrzymać. Wydrapałabym mu oczy. A potem zakopała żywcem. Ryan, nadal zdezorientowany, usiadł na kanapie na przeciwko Justina, a Jason nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Z jednej strony znienawidzony brat bliźniak, z drugiej rywal w drodze do serca ukochanej. W ostateczności wybrał fotel obity skórzaną tapicerką. Ja wolałam postać. Przechadzałam się po salonie w tę i z powrotem, z rękoma splecionymi na piersi. Miałam przed sobą trzech mężczyzn, w gruncie rzeczy bliskich mojemu sercu. Jeden był wspomnieniem pierwszej wielkiej i znienawidzonej miłości, drugi mężem, a trzeci kochankiem, któremu poświęciłabym własne życie. Nie czułam się komfortowo. Wręcz przeciwnie, w nerwach zaczęły mi drżeć nawet dłonie.
-Cindy, wytłumacz mi to wszystko, do cholery - Ryan jąkał się.
-Nie słuchaj go. Mści się na mnie za to, że uciekłam.
-Czyli to naprawdę on? - Wytrzeszczył oczy. - Ten, który krzywdził cię i poniżał przez wiele miesięcy? Zabiję skurwiela.
Ryan niespodziewanie poderwał się z kanapy. Wymierzył cios w powietrze. Justin ze swoim sprytem pochylił się w przód i wyminął uderzenie z siłą, która byłaby w stanie złamać mu nos. Natychmiast pojawiłam się przed Ryanem. Złapałam jego rozwścieczone, rozszalałe ramiona i przerażonym wzrokiem próbowałam nakłonić do ponownego zajęcia miejsca na kanapie. Uległ.
-Nie tak nerwowo, złotko, bo się pokaleczysz - parsknął Justin, podejmując ze stolika kakaowy herbatnik. Drań celowo nakruszył na tapicerkę i włochaty dywan, który odkurzać trzeba było na kolanach przez pół dnia. A niech go. - Pyszne - mlasnął. - Naprawdę wyborne. Mogłabyś zrobić mi filiżankę kawusi, skarbie.
-Z tego co pamiętam, nigdy nie piłeś kawy - syknęłam, zachowując resztki zdrowego rozsądku i samokontroli. Choć jestem przekonana, że po zadźganiu go kuchennym nożem, uniewinniłby mnie każdy sąd.
-Dla ciebie zrobię wyjątek, słoneczko.
-Nie nazywaj jej tak - warknął Jason, gdy ostatecznie puściły mu nerwy.
-Och, czyżby kochanek się zdenerwował? Bez obaw. Nie ukradnę twojej zabaweczki.
Oparłam się dłońmi o blat drewnianego stołu, na którym pozostały dwa kolorowe kubki ze śniadania. Jeden czerwony, pusty, z fusami na dnie. Drugi niebieski, w połowie pełen. Nie widziałam trojga mężczyzn. Ale nieprzerwanie czułam ich wzrok i chęć zadania nurtujących pytań. Ciekawość zmieszana z potrzebą świadomości.
-Cindy, wyjaśnisz mi w końcu, o czym on mówi? - Ryan spytał z żalem.
Odwróciłam się do nich twarzą, łzy spływały mi po policzkach. Nigdy nie chciałam go skrzywdzić. Dopiłam do końca zimną herbatę Ryana. Natychmiast na zębach pozostał osad. Przejechałam po górnych jedynkach krańcem języka. Odwlekałam moment rozmowy w czasie. Bolało.
-Najwyraźniej twoja ślicznotka zapomniała języka - wtrącił Justin, zanim zdążyłam wziąć głęboki oddech i wypuścić go powoli, cichutko. - Pozwól, że ja ci wszystko wyjaśnię. Co prawda w łóżku ich nie przyłapałam, ale chyba nie bez powodu Cindy rzuciła się dzisiaj na mnie jak wygłodniałe zwierzę. Całuje jeszcze lepiej niż przed laty.
-Całowałaś się z nim? - wtrącił nerwowo Jason. Jego kolano podrygiwało w rytm muzyki z telewizora. Kostki w zaciśniętych pięściach bledły w miarę wzmacniania uścisku.
-Jason, ja...
-Cindy najwyraźniej pomyliła mnie z tobą. Cholera, a zawsze sądziłem, że jestem tym przystojniejszym bliźniakiem. Cindy zniszczyła moje nadzieje. - Wydął dolną wargę, przykrywając nią górną. I pożarł jeszcze jedno ciastko. Tym razem obyło się bez okruchów. Pochłonął herbatnika w całości. - Wracając do ciebie, Ryan. Co prawda Jasona i Cindy nie przyłapałem w łóżku, ale wy daliście niezły popis na środku ulicy, w środku nocy, przypominasz sobie? Wybacz, podnieciłem się i nagrałem kawałek waszej miłosnej zabawy. Dobrze mi się przy tym wali. - Justin z satysfakcją wydobył z kieszeni telefon, wszedł w galerię, włączył pierwszy z listy film i rzucił Jasonowi. Bliźniak złapał komórkę kilka centymetrów przed nosem. Spojrzał na ekran. Krew się w nim zagotowała i napłynęła do twarzy. Krzywda dotknęła nie tylko Ryana, ale również Jasona. - Że też sam nie wpadłem na pomysł, żeby bzyknąć cię na masce, w dodatku w deszczu. Ależ to podniecające, cholera.
Humor dopisywał jedynie Justinowi. Ja chciałam płakać, ryczeć z zażenowania. Ale nie mogłam, póki toczyłam walkę o jedyną miłość. O kogokolwiek. Słabłam. Potrzebowałam dosłownego wsparcia. Silnego ramienia, podłokietnika kanapy, blatu stołu, cokolwiek. A nade wszystko nadciągająca, zawrotnie pędząca lawina zdecydowanych, bolesnych dla obu stron pytań.
-Pieprzyłaś się z nim? - spytał z żalem i złością Jason. Odłożył telefon z hukiem na szklany stolik. Drgnęłam niespokojnie. Blat o mały włos nie roztrzaskał się w drobny mak.
-Przepraszam? - Uniósł się Ryan. Tragedia wisiała w powietrzu. A ja od wejścia do mieszkania nie potrafiłam wydusić rozsądnego słowa. - Jeśli zapomniałeś, Cindy jest moją żoną.
-A moją... - Jason zamilkł nagle. Nabrał w płuca powietrza. Spiorunowałam go wzrokiem. O mały włos nie przyznał Justinowi racji. O mały włos nie potwierdził naszego romansu.
-Twoją kim? - warknął Ryan, zaciskają w pięściach koszulę Jasona na piersi. - Zdradzasz mnie z nim? - zwrócił się do mnie z agresją. - Pytam się, zdradzasz mnie!?
-Przestań na nią krzyczeć! - Między Ryanem i Jasonem wybuchła kłótnia. Oboje oddychali szybko. Ich klatki piersiowe unosiły się gwałtownie i opadały równie pospiesznie. 
-Dlaczego jej bronisz? Co, do cholery, jest między wami? Sypiasz z nią? Sypiasz z moją żoną? - Ryan uderzył pięścią w szklany stolik. Aż nogi Justin drgnęły ku górze. Ten blat dzisiaj pęknie. Z całą pewnością nie doczeka kolejnego poranka.
Jason spojrzał na mnie bezradnie. Próbowałam bezgłośnie powiedzieć mu, by trzymał język za zębami i broń Boże nie pisnął Ryanowi słówka. Ale on bił się z myślami. Wahał się, tworzył domysły, obstawiał wszystkie za i przeciw. Raz spoglądał na czubki butów, w których swoją drogą wszedł na wspomniany wcześniej, włochaty dywan. To znów przenosił wzrok na mnie i wstrzymywał oddech. Następnie z pogardą spoglądał na brata i wracał do Ryana, któremu z dziurek w nosie leciała złowroga para. I poddał się uczuciom.
-Kocham ją, kurwa - warknął arogancko. Po raz pierwszy mój Jason był tak bezczelny.
Za to wyznanie pokochałam go jeszcze mocniej, ale też znienawidziłam. Wiedział, że powinien siedzieć cicho, że to nie była właściwa pora na ujawnianie ściśle skrywanych tajemnic. Zalałam się łzami. Uderzyła we mnie przenikliwa fala gorąca. Zdjęłam kurtkę i rzuciłam ją na panele. I tak, jak zwykle dbałam o porządek, tak teraz był mi obojętny.
-Gówno mnie obchodzi, czy ją kochasz czy nie. Przecież widzę, jak na nią patrzysz. Już od dawna widzę. Ja pytam, czy z nią sypiasz, gnoju. - Ryan również był nienaturalnie rozwścieczony. Nigdy przedtem nie widziałam go w takim stanie.
-Tak, sypiam z nią i jest nam razem cholernie dobrze. Widocznie nie potrafiłeś jej zaspokoić, skoro szuka pocieszenia w moim łóżku. 
Chwila. Jeden moment. Ryan rzucił się z pięściami na Jasona. Ten zdążył złapać jego nadgarstki i odepchnąć pierwszy atak. Po chwili otrzymał uderzenie w brzuch. Nie atakował. Jedynie bronił się wszelkimi możliwymi sposobami. W Ryanie obudziło się zwierze gotowe zabić, by pomścić urażoną dumę. A Justin? Justin przeszedł samego siebie.
-Ale jazda - zachichotał pod nosem. Chwycił ze stolika całe opakowanie herbatników, położył na kolanach i rozsiadł się wygodnie jak na kinowym fotelu. Wciągnął się w sztukę na żywo, dopingował brata okrzykami. 
-Ryan, przestań. Nie słuchaj go - krzyknęłam zduszonym głosem. Ależ się bałam. Ależ było mi wstyd. - Jason kłamie. Nigdy z nim nie spałam.
Świadomie wyparłam się swojej największej miłości. Jason gwałtownie odepchnął Ryana. Spojrzał na mnie w szoku, na granicy wybuchu. Mógłby płakać i wrzeszczeć. Mógłby trząść się i rzucać z pięściami. Zraniłam go.
-Nie wierzę - szepnął, zaciskając szczękę. - Od tak wypierasz się wszystkiego, co jest między nami? A kiedy mówiłaś, że mnie kochasz? A kiedy mówiłaś, że jest ci ze mną dobrze, jak z nikim innym? A kiedy chciałaś kochać się ze mną na własnym weselu? Nie pamiętasz już? 
Teraz Jason chciał mnie skompromitować. A może zależało mu na ratowaniu naszych relacji? Zachowałam się jak idiotka, zaprzeczając wszystkiemu. Powinnam przyznać się teraz, kiedy wszystko było już stracone. Zamiast tego bezsensownie brnęłam w zaparte. Zaprzeczałam, kręciłam głową, płakałam, łudząc się, że wezmę ich na litość.
-Nie wierzę, że mi to zrobiłaś, Cindy. - Ryan wyrwał z rąk Justina paczkę ciastek. Pierwsza rzecz, jaką znalazł pod ręką. Rzucił nimi przez salon i roztrzaskał na ścianie. Justin spojrzał na niego oczyma małego chłopca, usta otarł z okruchów przedramieniem, przełknął ostatni kęs. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, idiotko. W ani jedno, do cholery. 
Ryan przemknął przez próg sypialni. Pozostawił otwarte drzwi. Wyciągnął z szafy sportową torbę, wrzucił do niej parę ubrań i czystą bieliznę. Dołożył klucze, komórkę, portfel z dokumentami. Najszybsze pakowanie, jakie w życiu widziałam. Wrócił do salonu tak samo wzburzony. Rzucił mi ostatnie pogardliwe spojrzenie, po czym dodał krótko:
-Jednak jesteś dziwką, Cindy.
I wyszedł, trzaskając drzwiami. Pewnie zatrzyma się u jednego z kolegów. Będzie przeklinał mnie przez kolejne noce. Potem prześpi się z jedną z koleżanek ze studiów, by utopić w niej swoje smutki. Już ja go znam. Nie zatrzymywałam go. Nie widziałam sensu. I tak by wyszedł. Jest dorosły, zraniony, ma swój rozum.
-Zawiodłem się na tobie, Cindy. Sądziłem, że teraz, kiedy wszystko wyszło na jaw, zgodzisz się ze mną, przyznasz się przed Ryanem i w końcu będziemy naprawdę razem. Ja już nie wiem, co mam myśleć. Zależało ci na mnie, czy chciałaś mieć przydupasa na boku? Zależało ci na mnie czy na seksie? Kurwa, czy ty mnie kiedykolwiek kochałaś?
Złapałam dłonie Jasona i przyłożyłam do ust. Zalałam je łzami w kilka sekund. Pochyliłam się przed nim, chciałam przytulić. Ale on cofnął się, zrobił krok w tył, dał mi do zrozumienia, że mam się do niego nie zbliżać. Patrzył na mnie z zawodem, z obrzydzeniem, z ogromnym rozczarowaniem. Spróbowałam jeszcze raz. Jeden uścisk. Tylko jeden. Nie pozwolił mi. Złapał moje nadgarstki i zachował między nami dystans.
-Jason, ja cię kocham - wychlipałam przez łzy bólu i zmęczenia. Byłam zmęczona swoją beznadziejną sytuacją. - Proszę, uwierz mi. Jesteś dla mnie najważniejszy. Jason, proszę. - Płakałam rzewnie i żałośnie, ale chciałam jedynie, by Jason mi uwierzył, by wybaczył, byśmy znów mogli być szczęśliwi. 
-Może Ryanowi też to powtarzałaś, gdy wieczorem kładłaś się spać, albo gdy pieprzyłaś się z nim na masce samochodu? To żałosne, Cindy. Zastanów się, czy jesteś dorosła, czy nadal robisz z siebie pokrzywdzone dziecko. Wiedz tylko, że związałem się z tobą, bo zawsze wydawałaś mi się dojrzała, rozsądna. Nie potrzebuję rozkapryszonej nastolatki, która sama nie wie, czego chce. 
On również wyszedł z mieszkania, ale nie trzasnął drzwiami. Zamknął je delikatnie, z troską, aby nie narobić hałasu. Echem rozniosły się jego wolne kroki na schodach. Wybuchnęłam płaczem. Przetarłam białym rękawem oczy. Rozmazałam makijaż na policzkach i na materiale bluzki. Już chciałam zacząć przeklinać pod nosem Ryana, Jasona, siebie i wszystkich wokół, kiedy nagle para silnych ramion objęła moją talię. Jedna dłoń wpłynęła na moje podbrzusze, druga znacznie niżej. Zupełnie zapomniałam o obecności Justina.
-Skoro zostaliśmy sami... - zaczął niskim, ponętnym głosem. Jego oddech odbił się od mojej nagiej szyi.
-Nawet nie próbuj kończyć - warknęłam, gdy poczułam palec wskazujący i środkowy Justina przyłożony do krocza. Odwróciłam się do niego twarzą. - Wiesz co? Nienawidzę cię tak cholernie mocno, że aż mam ochotę się z tobą upić, nachlać w trzy dupy. I znienawidzić cię jeszcze bardziej.


Justin

Śliczna, mała idiotka. Taka zrozpaczona, taka zapłakana i tak naiwna. Nadal pękałem ze śmiechu po rozegranej po środku salonu komedii romantyczno-dramatycznej. Trzech bohaterów. Dwóch facetów i jedna kobitka. Tworzą razem chory trójkącik. Ale ten trójkącik rozbawił mnie do łez. Wyuczeni ról na pamięć. Z pewnością wielokrotnie ćwiczyli przed lustrem podobne kwestie. "Jason, ja ciebie kocham. Nie zostawiaj mnie". I znów parsknąłem śmiechem. Byłem nieczuły, nie zaprzeczam. Dobrze mi z tym. Zimny drań bez serca. Podoba mi się taki przydomek.
-Wódka, whisky czy piwko? - rzuciłem do Cindy, stojąc przed otwartym barkiem. Kilka butelek z alkoholem połyskiwało w głębi szafki. Spojrzałem na dziewczynę skuloną na kanapie. Wyglądała jak siedem nieszczęść.
-Coś, czym najszybciej się upije - mruknęła w odpowiedzi. Tuliła do piersi poduszkę i zapychała usta ostatnim gryzem herbatnika, którego zostawiłem na stole. Były naprawdę dobre. Przez moment zapomniałem o diecie.
Chwyciłem dwie wódki. Podejrzewam, że pozostały po hucznym weselu pełnym niespodziewanych zwrotów akcji. Żałuję, że mnie na nim nie było. Wyobrażam sobie spektakularny moment przekroczenia progu kościoła, gdy ksiądz pytał zebranych, czy nie mają nic przeciwko małżeństwu. Uśmiechnąłem się pod nosem do swoich myśli. Po taki wejściu byłbym królem imprezy.
-Tobie wolno pić? - spytałem z uśmieszkiem, siadając na dywanie przed kanapą. Oparłem się o nię plecami i trzymałem głowę na wysokości przytulanej do tapicerki głowy Cindy.
-Jestem dorosła, kretynie.
-Jakoś tego nie widzę - westchnąłem w odwecie. Na tym zakończyłem drobną wymianę zdań nieubłaganie prowadzącą do awantury. Każdą sprzeczkę likwidowałem sarkazmem. - Okay, ty może jesteś dorosła, ale twoje infantylne związki z pewnością nie. Nie chciałbym cię pouczać, ale ja swoje dziewczyny zdradzałem w liceum, a później nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby przespać się z inną.
-I naprawdę nigdy mnie nie zdradziłeś? - spytała tak, jakby już teraz, przed wypiciem pierwszego łyka, była pijana.
-Ani razu - przysiągłem. - A nawet ani połowy razu.
-A ja całowałam się z innym, kiedy byliśmy razem - przyznała odważnie.
-Nie musiałem o tym wiedzieć. - Odkorkowałem pierwszą butelkę, pociągając z szyjki mały łyczek. Co jak co, ale upić się nie chciałem. - Więc jednak zawsze byłaś dziwką.
-I tak mi pozostało do dzisiaj. Co zrobisz, kiedy nic nie zrobisz.
Cindy zabrała mi butelkę wódki. Wypiła na raz kilka łyków i opadła na kanapę. Parę kropel kapnęło na jej bluzkę. Makijaż wraz ze łzami spływał po policzkach. Zmieniam zdanie. Wyglądała jak całe dziesięć, albo i nawet dwadzieścia nieszczęść. Ale nadal była piękna. Urody nie traci się od tak.
-Masz jeszcze te kakaowe ciastka? - spytałem ni stąd, ni zowąd.
-Są w szafce nad lodówką.
Wstałem z włochatego, czarnego dywanu. Sunąłem stopami po panelach. Na wysokości stołu ściągnąłem buty i kopnąłem je pod jedno z krzeseł. Kuchnia była przestronna, choć mała. Przyprawy ułożone w koszyku na blacie. Wypolerowane filiżanki stały pod ścianą w równych odstępach. Podłoga lśniła, można by z niej jeść. Poczułem się jak przed trzema laty. Nasza kuchnia urządzona była niemal identycznie. I panował w niej taki sam porządek. Wiedziałem więc, gdzie szukać chleb. Pierwsza szafka na prawo. Miałem też pewność, że w lodówce na górnej półce zastanę ser żółty, a w szufladkach na dnie świeże pomidory. Nic się nie zmieniło. Posmarowałem górną połowę bułki masłem, rzuciłem plaster sera i pomidora, a całość posoliłem. Nie zapomniałem też o herbatnikach. Cindy trzymała dziesięciopaczkowy zapas. 
-Nie dość, że zjawiasz się nieproszony, rujnujesz mi życie, to jeszcze wyjadasz mi rzeczy z lodówki. Twój tupet przekracza wszelkie granice, wiesz?
-Co ja poradzę, że jestem głody? Przez te wasze rodzinne komedie - chrząknąłem, ale zaraz poprawiłem szybko - Przepraszam, przez te wasze rodzinne tragedie nie jadłem obiadu, a teraz jest już pora kolacji. Od śniadania nie miałem w ustach nic prócz twojego języka i herbatników, które twój mąż raczył rzucić o ścianę. Śmiem twierdzić, że wyszłaś za większego psychola, niż ten, z którym byłaś przed laty.
-Urodziłeś się z tak ciętym językiem, czy nauczyłeś się odpowiadać na każde zdanie dwoma?
-Takie umiejętności są wrodzone.
-Więc dlaczego Jason jest zupełnie inny?
-Bo on urodził się jako drugi - parsknąłem suchym śmiechem, pochłaniając w jednym gryzie połowę kanapki. Zdecydowanie przesoliłem pomidora.
I tak siedzieliśmy, piliśmy - ona więcej, ja mniej - i rozmawialiśmy o głupotach. Minęła godzina. Zjadłem trzy kanapki i pół paczki ciastek. Cindy w międzyczasie nawrzeszczała na mnie, grożąc, że będę odkurzał dywan. I wypiła niemal całą butelkę wódki. Pod koniec szklanej flaszki ledwie kontaktowała. Mówiła coraz wolniej, plątał jej się język. Z kanapy nawet nie próbowała wstać. Runęłaby na podłogę jak długa. Dawno nie widziałem kogoś tak pijanego. Wyglądała jeszcze bardziej żałośnie. I nie przestawała ryczeć.
-Jesteś taki przystojny - zamruczała przy moim uchu i niespodziewanie ugryzła jego płatek.
-A ty jesteś tak cholernie głupia - westchnąłem. Nie mijałem się z prawdą. Cindy była totalną idiotką.
-Po pijaku zawsze mam chcicę. Jesteś w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej godzinie. - Ledwie zrozumiałem jej bełkot, ale pieszczoty na karku czułem wyraźnie. Co za bezmyślna małolata. - Tak bardzo cię nienawidzę, a teraz chcę, żebyś mnie pieprzył. Co jest ze mną nie tak?
-Jesteś po prostu dziwką. Co tu dużo mówić?
Cindy coraz gorliwiej zaczęła mnie dotykać, obłapiać dłońmi. Wstałem z dywanu. Zrobiłem dwa kółka dookoła salonu. Pod koniec ostatniego okrążenie spojrzałem na ledwie żywą Cindy. Leżała na plecach na kanapie, nuciła pod nosem melodię znanej, radiowej piosenki. Teraz wyglądała już jak pięćdziesiąt nieszczęść. I nadal była piękna. Nie wiedziała, co robi. Nie wiedziała, co mówi. Była w stanie tak silnego upojenia alkoholowego, że rozłożyłaby nogi przed pierwszym przechodniem na ulicy, nawet jeśli tym pierwszym przechodniem okazałaby się kobieta.
-Co jest z tobą nie tak? Ryan kochał cię do szaleństwa. Jason kocha cię jeszcze mocniej. Jeden i drugi życie by za ciebie oddał. A ty niczego nie potrafisz docenić. Wszystko masz głęboko w dupie. Na niczym ci nie zależy. Na niczym i na nikim. To ja cię tak zniszczyłem? To ja zrobiłem z ciebie potwora? - Pierwszy raz w życiu coś do mnie dotarło. - Bawisz się facetami, nie traktujesz na poważnie ich uczuć. Współczuję Ryanowi i Jasonowi, że tak cholernie cię kochają. Powiem szczerze, nie zasłużyłaś na nich. - Prowadziłem wykład, wiedząc, że Cindy nie zapamięta nawet słowa. Ale może mi ulży. - Cholera, jesteś taką idiotką. Nie mam słów, żeby to opisać. Dzięki Bogu wyleczyłem się z ciebie. Jesteś gorsza niż faceci, Cindy. Wiesz, że wierność jest najważniejszym elementem każdego związku? Nie wiem, po co ci to wszystko mówię. Ale wiedz, że jesteś żałosna, Cindy. 
Nagadałem się, prawiłem morały, starałem się do niej dotrzeć, chciałem przemówić do rozsądku. A kiedy tylko się zbliżyłem, ona zabrała się za rozpinanie mojego paska i rozporka. Przeklęta, mała dziwka.
-Cholera, to nie miało tak być. Przecież nie przyszedłem tutaj, żeby cię bzyknąć. Gdybym ostatni raz nie puknął strażniczki w więzieniu przed dwoma miesiącami, nawet bym cię nie dotknął, Cindy. Do cholery, nie mogę tego zrobić. - Biłem się z myślami. Co rusz dopadało mnie sumienie. Robiłem krok w tył, a wtedy Cindy jakby zapominała, że przed momentem wkładała mi rączkę w bokserki. Gdy znów zbliżałem się do kanapy, powracała natura dziwki.
-Wiesz co, Justin? Przeleć mnie, jak skończoną szmatę. Może wtedy coś do mnie dotrze. Poczuję się poniżona przez wszystkich i zrozumiem, jak cholerną dziwką byłam.
-Przecież ty jutro nie będziesz tego pamiętać. Cholera, to ja wracam, żeby pobawić się twoim życiem, żeby je spieprzyć, ale ty doskonale robisz to sama. Nie dajesz mi szans się wykazać.
Leżała przede mną, myśląc, że jest chętna. Miałem piękną dziewczynę wystawioną jak na talerzu. Wystarczyło ją rozebrać i zająć się w odpowiedni sposób. A ja nie byłem w stanie tak po prostu przestać pieprzyć się z myślami. Cindy była tak żałosna, że przez moment zrobiło mi się jej szkoda. Ale z drugiej strony chciałem znów ją poczuć. Nigdy nie była mi obojętna. Jej małe ciałko tak blisko mojego. Jej niewielkie krągłości w moich dłoniach. Mogłem to wszystko mieć na skinienie palca. I chyba nawet Jason nie miałby mi tego za złe. Przelecieć, czy sobie odpuścić? Upokorzyć ją jeszcze bardziej, czy zachować w tej idiotce resztki godności?
-Dobra, zrobimy tak. Zaliczę cię jak za starych dobrych czasów, bo jestem dość sfrustrowany seksualnie. Jutro rano wspaniałomyślnie o tym zapomnę, a tobie wmówię, że kiedy dokończyłaś pierwszą butelkę wódki, zaniosłem cię do łóżka i przykryłem kołdrą po samą szyję. Chciałbym cię upokorzyć, ale tak, żebyś o tym pamiętała. Pijana nie jesteś mi do niczego potrzebna. Dlatego tu wrócę, kiedy najmniej będziesz się mnie spodziewała. - Przeciągnąłem koszulkę przez głowę i rzuciłem na podłogę. - Zdecydowanie za dużo gadam.
Ściągnąłem spodnie i skarpetki. Opadłem na kanapę i przyciągnąłem do siebie ledwie przytomną Cindy. W zasadzie przestała już kontaktować. Rozebrałem do naga pijane, wiotkie zwłoki Cindy. Wyglądała jak trup. Kilka razy poklepałem ją po policzku. Obudziła się. Trzymała na wpół przymknięte powieki. Wciągnąłem ją na kolana, zsunąłem bokserki do kostek. Stan w jakim znajdowała się Cindy i moje niecne zamiary były gwałtem. Jeden w tę czy w tę, żadna różnica. Chwyciłem stanowczo jej biodra, swoje uniosłem. Wchodziłem w nią powoli, ale kiedy zagłębiłem się do końca, puściły we mnie hamulce. Unosiłem jej nieprzytomne ciało i szybko opuszczałem na przyrodzenie. Raz za razem. I kolejny. Cindy kilka razy nawet jęknęła, ale z pewnością nie był to jęk przyjemność. Ona zasypiała, do cholery! Sytuacja była jeszcze bardziej komiczna, niż jej małżeństwo i romans z Jasonem. Nasz chaotyczny stosunek trwał kilka minut. Dochodząc, śmiałem się głośno. I z Cindy, i z Jasona, i z Ryana, i nawet z samego siebie. Banda kretynów, pieprząca tę samą laskę. Ale dostałem od Cindy to, czego potrzebowałem - niesamowity orgazm. Wyszedłem z niej, założyłem bokserki. Spojrzałem na nagie ciało dziewczyny. Już prawie zaczynała chrapać. Była taka śliczna. Gdybym tylko chciał, mógłbym zakochać się w niej na nowo. Teraz już wiem, że nie warto. Zdradzałaby mnie z każdym przypadkowym facetem. A ja w zazdrości traciłbym panowanie i znów wyżywałbym się na niej. Zamknięte koło. Kiedy ruszy, nic nie jest w stanie go zatrzymać. 
Szybko ubrałem Cindy, zostawiając na kanapie tylko podarte na kolanach jeansy. Przerzuciłem dziewczynę przez ramię i zaniosłem do sypialni. Jak obiecałem, położyłem na łóżku i po szyję przykryłem kołdrą. Teraz naprawdę zasnęła. Postanowiłem, że tym razem nie powiem jej, jak wielką dziwkę z siebie zrobiła. Wspaniałomyślnie oszczędzę jej bólu. Chwyciłem skrawek kartki i długopis leżący na szafce nocnej. Nakreśliłem na papierze kilka koślawych, szczerych słów, prosto z serca.

Nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział, że przeleciałem cię na kanapie w salonie, dlatego nie zostanę do rana i nie spojrzę Ci w oczy. Śpij słodko, maleńka.

I wyszedłem z mieszkania, machając wesoło koszulką. Świat schodzi na psy.






~*~


To chyba najbardziej chaotyczny rozdział, jaki napisałam. I wykorzystałam w nim wyraz "dziwka" więcej razy, niż we wszystkich rozdziałach jakie napisałam razem wzięte. Cindy jest totalną idiotką, to nie budzi wątpliwości. Ale spójrzcie, jaki Justin stał się wspaniałomyślny. Lubię go.
Oszczędźcie mi nieprzyjemnych epitetów dotyczących tego rozdziału i... mnie, bo naprawdę nie czuję się najlepiej.