Justin
Do tej pory puste ulice Londynu powoli zapełniały się sunącymi po asfalcie samochodami. Również chodnik nie pozostał nienaruszony. Ludzi przybywało i przybywało. Koło dziewiątej było ich już jak na dworcu metra. Warczałem pod nosem, gdy ktoś potrącił moje ramię, a po chwili sam ze śmiechem robiłem to samo. Poranek był dość chłodny, ale słoneczny. Podwinąłem rękawy pod łokcie. Palcami zaczesałem włosy na tył głowy. Pojedynczy kosmyk drażnił mnie w kąciku oka. Czułem się tak lekko, tak przyjemnie. Wszystko miałem gdzieś, na niczym mi nie zależało. Czułem się wolny, nieograniczony. Taki, jaki chciałem być przez całe życie.
Po drodze, przy jednej z londyńskich ulic, zamigotała sklepowa witryna. Zabawki. Mnóstwo zabawek. Od pluszaków, przez lalki z kolorowymi pasemkami, po elektryczne kolejki i drewniane klocki. Przystanąłem przed wypolerowaną szybą. Wspomniałem czasy, kiedy sam bawiłem się klockami i z dokładnością układałem jeden na drugim. Wpadłem na pewien pomysł. Z uśmiechem szarpnąłem klamką w drzwiach i wszedłem do sklepu. Wnętrze było duże, pod każdą ze ścian stały regały pełne kolorowych zabawek, każdego rodzaju. Za ladą stała młoda ekspedientka. Ubrana schludnie - dopasowana bluzka z półokrągłym dekoltem i czarne jeansy poszarpane na kolanach. Szczupła, zadbana, piękna. Proste włosy spływały po jej ramionach. Ciemne, prawie czarne. I grzywka przebiegająca na ukos przez czoło. Wyciągnąłem dłonie z kieszeni dresów. Oparłem się o blat. Posłałem dziewczynie zalotny uśmiech. Zadziałał.
-Cześć, piękna. - Mój uśmiech błysnął i zawstydził brunetkę.
-Hej - odparła, zakładając za ucho kosmyk włosów. Nerwowo spuszczała wzrok. Ale szybko unosiła go powrotem, by spojrzeć mi w oczy.
-Mogłabyś mi pomóc? Szukam prezentu dla dzieciaka i nie bardzo wiem, co mógłbym wybrać.
Dziewczyna wyszła zza lady. Musnęła wnętrzem dłoni szybę na blacie. Schowała komórkę do kieszeni.
-Dziewczynka czy chłopiec? Ile ma lat? - dopytywała, przechadzając się pomiędzy regałami.
Ruszyłem za nią. Krok w krok. Zanim odpowiedziałem, przyjrzałem się wąskiemu wcięciu w talii i krągłym pośladkom. Przekrzywiłem głowę. Wszystko miała na swoim miejscu. Może mógłbym poprosić ją o numer telefonu?
-Dziewczynka - odparłem na pierwsze pytanie. Drugie wymagało chwili zastanowienia. Przyjechałem do Londynu niespełna trzy lata temu. Ponad dwa spędziłem w więzieniu. Spałem z Lily niedługo po przyjeździe. - Ma dwa latka. Mniej więcej.
-W takim razie klocki i kolejki odpadają. Na lalki może być jeszcze odrobinę za mała - mówiła sama do siebie, przebiegając palcem wskazującym po górnej półce, później wzdłuż środkowej. - Najlepszym wyborem będzie pluszak. Może różowy misiek? Dziewczynka lubi różowy?
-Nie wiem, czy dziewczynka lubi różowy - zacząłem ochryple. Oblizałem z wnikliwością dolną wargę. Dziewczynę delikatnie przyparłem do regału. - Ale wiem, że ja lubię dziewczynki.
Schlebiała mi jej nieśmiałość. Oblała się uroczym rumieńcem i znów nerwowo zahaczyła pasmo włosów za ucho. Zbliżyłem się jeszcze pół kroku. Czułem jej przyspieszony oddech na szyi i nerwowy wzrok na obojczyku. Ująłem w dwa palce podbródek. Uniosłem delikatnie, powoli. Tchnąłem w jej usta. Takie pełne, o malinowym odcieniu. Niesamowicie kusiły. Złożyłem na nich krótkie, choć czułe i pełne oddania muśnięcie. Zaskoczyłem ją pozytywnie. Cofnąłem się na krok. Jej usta ozdabiał skryty uśmiech.
-Niech będzie różowy misiek. Na pewno jej się spodoba.
Speszona dziewczyna chwyciła pluszaka. Ruszyła z powrotem do kasy. Stanęła za ladą, nabiła na kasę kod. Na moich ustach nadal utrzymywał się zadziorny uśmiech. Wyciągnąłem z kieszeni dresów dwudziestodolarowy banknot, położyłem go na blacie. Chciałem ponownie zagadać, gdy straciłem wiarę, że przez usta brunetki przejdzie choć jedno słowo komentarza. Wtedy ona posadziła pluszaka na ladzie i spojrzała na mnie spod kurtyny gęstych, dodatkowo wydłużonych rzęs.
-Dla córeczki? - Machnęła głową w stronę zabawki.
Podniosłem misia, przyjrzałem się jego czarnym jak węgle oczom i odparłem:
-To zależy.
Dziewczyna zmieszała się. Zmarszczyła brwi i przekrzywiła nieznacznie głowę.
-Zależy od czego?
-Lubisz dzieci? - Oparłem się o blat biodrem, wkładając pluszaka pod pachę.
-Lubię - przytaknęła i stanęła w podobnej pozycji jak ja. Dodatkowo splotła ramiona na piersi. Uwydatniła je. Po środku dekoltu błysnął ładny przedziałek.
-Więc to dla córki.
-A gdybym nie lubiła dzieci? - Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Wtedy pluszak byłby dla bratanicy, albo córki sąsiada - zachichotałem, a ona przewróciła lekceważąco oczyma.
-Kretyn z ciebie.
-Kretyn, ale przystojny. - Posłałem ekspedientce szeroki, wart miliony dolarów uśmiech. Białe zęby błysnęły promiennie. Jej mała pięść uderzyła mój bark. - Muszę lecieć. Ale wiem, gdzie cię znaleźć! - krzyknąłem przy drzwiach. Odpowiedział mi jej dźwięczny śmiech.
Szarpnąłem drzwiami. Rozbrzmiał dzwonek przy futrynie. Sklepową ciszę natychmiast przerwał gwar rozmów i szum silników na ulicy. Słońce rozgrzało powietrze. Musiałem zdjąć bluzę i przewiesić ją przez ramię. Koszulka z krótkim rękawem nadal dawała klatce piersiowej ciepło. Ruszyłem w dół ulicy, wymachując pluszakiem, którego trzymałem za ucho. Najwyżej je oderwę. Ludzie posyłali mi uśmiechy, zerkając znacząco na zabawkę. A niech ich szlag trafi. Przeszedłem w miarę obojętnie obok drzwi sklepu ze słodyczami. Czysta słodycz zamknięta w jednym pomieszczeniu. Żelki, landrynki, czekolady nadziewane i pierniki. Wszystko, czego dusza zapragnie. Miałem odejść niewzruszony, lecz kątem oka dostrzegłem przez szybę młodą, długonogą blondynkę stojącą za kasą. Od spotkania z brunetkę minęło już przynajmniej pięć minut. To wystarczająco długo, bym mógł startować do kolejnej, prawda?
Poprawiłem koszulkę w dresach i wszedłem do sklepu ze słynnym uśmiechem, którym delektowałem serca dziewcząt. Blondynka, równie nieśmiała co brunetka z poprzedniego sklepu, założyła za ucho pasmo włosów. Już nie prosty kosmyk, a uważnie zakręcony lok. Oparłem się nonszalancko o ladę. Musnąłem opuszką kciuka jej kość policzkową.
-W czym - zawahała się - mogę pomóc?
-Wziąłbym jakąś dużą, dobrą czekoladę. I bardzo słodką. Przynajmniej tak słodką jak ty.
Dziewczyna zarumieniła się. Blada cera podkreśliła zaczerwienienia na policzkach. Miałem dylemat - która piękniejsza? Dziewczynka ze sklepu z zabawkami, czy dziewczynka ze sklepu ze słodyczami?
Kiedy odwróciła się do mnie tyłem i przeglądała tabliczki czekolady na półce, przyjrzałem się jej sylwetce. Miała mniej krągłe pośladki niż brunetka i odrobinę mniejsze wcięcie w talii, ale nadrabiała długością nóg. Sięgały nieba. Na pierwszy rzut oka piersi miały podobne. Nadal nie pozbyłem się dylematu.
-Coś jeszcze? - spytała uprzejmie, kładąc na blacie smakowicie wyglądającą czekoladę. Mam nadzieję, że dwulatki mogą jeść czekoladę. Inaczej będę zmuszony wepchnąć w siebie całą.
-Zależy co proponujesz. - Chwyciłem zębami dolną wargę. Zwilżyłem ją śliną. Teraz błyszczała bardziej niż oczy blondynki.
-Nic z tych rzeczy, o których myślisz. - Wzruszyła ramionami, lecz wciąż uśmiechała się pod nosem. Chciała zapakować czekoladę do małej, kolorowej reklamówki, ale szybko pokręciłem głową. Włożyłem czekoladę do kieszeni, położyłem na blacie pieniądze.
Całkiem nieźle. Potrafiła nawet flirtować. Ale po dłuższych przemyśleniach brunetka wygrywała.
Puściłem do dziewczyny oczko i wyszedłem ze sklepu. W budynku pachniało słodkością, natomiast na ulicy spalinami. Zmarszczyłem nos. Natychmiast wspomniałem momenty, w których Cindy uroczo marszczyła nosek. Ostatnim razem wczoraj. Przyspieszyłem. Nie mogłem po raz kolejny zboczyć z drogi, choć dla zasady powinienem znaleźć jeszcze rudowłosą piękność i również poflirtować z nią przez minutkę czy dwie. Pokręciłem szybko głową. To za dużo nawet jak dla mnie. Po północy Cindy, później sąsiadka - szatynka - na klatce schodowej, brunetka w sklepie z zabawkami, blondynka w sklepie ze słodyczami i jeszcze Lily, której nie odpuszczę kilku wulgarnych tekstów. Tak, to za dużo. Nawet jak dla mnie. I mimo to postanowiłem puścić oczko do przypadkowej, rudej dziewczyny na ulicy. Wszystkie zaliczone. Od blondynek, przez rude, po brunetki, do szatynek. Wszystkie moje.
Dobrze pamiętałem, gdzie mieszka Lily. Snułem się po chodniku, przytulając do piersi pluszaka. Kompromitowałem się i to wszystko dla kogo? Dla jakiegoś dzieciaka? Schodzę na psy, zdecydowanie. Gdzie ja znajdę kolejną świetną laskę, kiedy będę chodził po ulicach Londynu, jednego z większych miast świata, z maskotką pod pachą? Żenada.
Zatrzymałem się pod blokiem na jednym z osiedli, przed drugą z kolei klatką. Zadarłem głowę w górę i spojrzałem w okno na drugim piętrze. Było uchylone. Śnieżnobiała firanka falowała na wietrze. Przez chwilę liczyłem na to, że zobaczę Lily opierającą się o parapet. Dostałem coś znacznie lepszego. Chwilę później drzwi klatki otworzyły się gwałtownie, pchnięte przez kobiece dłonie. Rozpromieniona Lily wyszła z bloku. Dostrzegła mnie kątem oka. Tanecznym krokiem zbliżyła się, zarzuciła mi ramiona na szyję i z uczuciem pocałowała mój policzek, później linię szczęki. Wziąłbym ją, gdyby podobną scenę przedstawiła w ustronniejszym miejscu. Cindy zachowała się podobnie i co? I skończyliśmy nadzy na kanapie. Wykorzystałem przypływ chwili. Ścisnąłem w dłoni pośladek Lily i musnąłem jej szyję.
-Zawsze byłaś ostrą laską. Widzę, że nic się nie zmieniło.
Gwałtownie odskoczyła ode mnie i spojrzała ze strachem w oczach. Ja jednak odpuściłem sobie dalsze wulgarne gadki. Zza nogi Lily wyłonił się bowiem mały dzieciak w różowej sukience do kolan. Ona jedna wyczuła, że coś jest nie tak.
-Mamusiu, ale to przecież nie jest Jason.
-Chociaż jedna kobitka potrafi nas rozróżnić. Ona jedna zauważyła, że jestem przystojniejszy niż ten cały Jason. Ja nie wiem, co wy w nim widzicie. I ty i Cindy.
-Po co tu przyszedłeś? Nie jesteś w stanie pojąć, że nie chcę cię oglądać?
-Bez nerwów, skarbie. Przyszedłem się tylko przywitać. Jeśli nie pamiętasz, pozwól, że ci przypomnę. To przez ciebie spędziłem w pierdlu dwa lata. A teraz wspaniałomyślnie ci to wybaczam. Czyż to nie piękny gest z mojej strony?
Lily, nadal speszona, nie odrywała ode mnie wzroku. Bała się mnie. Oblizałem krańcem języka wargi i ukucnąłem przed dziewczynką, która próbowała skryć się za smukłymi nogami matki.
-Hej, nie bój się mnie, młoda. - Musnąłem jej ramię kciukiem. Po chwili wyciągnąłem przed siebie pluszaka. - To dla ciebie. - Sięgnąłem również po czekoladę i dołączyłem ją do upominku.
Prawdę powiedziawszy, nie wiedziałem, jak mam się zwracać do własnej córki. Nie znałem jej imienia. Skrycie liczyłem na to, że Lily odezwie się do dzieciaka jej imieniem.
-Kim jesteś? - spytała nieśmiało, chwytając w małe dłonie misia. Czekoladę obdarzyła mniejszym zainteresowaniem, za to pluszaka natychmiast wtuliła w szyję. - Wyglądasz jak wujek Jason, ale nie jesteś wujkiem Jasonem.
Zerknąłem ukradkiem na Lily. Jej wzrok podpowiadał mi jedno. Nie chciała, żebym mówił o czymkolwiek małej. A że natura obdarzyła mnie wyjątkowo złośliwym i aroganckim charakterem, uśmiechnąłem się od ucha do ucha na samą myśl, że mogę komuś choć nieznacznie spieprzyć życie. Takie nowe hobby.
-Jestem twoim tatą, słoneczko. I jednocześnie bratem bliźniakiem Jasona. Dlatego wyglądamy niemal identycznie.
-Identycznie - poprawiła Lily, ale jej córka, przepraszam, nasza córka szybko pokręciła głową.
-Nie identycznie. Wujek ma inny nos.
Zachichotałem cicho. Jason ciota po kilku bojkach nawet w nos pewnie nie oberwał. Ja nie raz chodziłem z opuchniętym i trzymałem woreczki z lodem.
-Cholera - przeklęła niespodziewanie Lily, grzebiąc w wielkiej jak czarna dziura torebce. - Zapomniałam komórki. Molly, kochanie, zaczekaj tutaj minutkę, dobrze? Mamusia tylko skoczy szybko do domu i zaraz wróci. A ty - spojrzała na mnie złowrogo - przypilnuj jej przez tę chwilę. Tylko nie spieprz tego. Chociaż przez minutę zachowaj się jak ojciec.
-Niunia, po co te nerwy. Jestem odpowiedzialny, nie zauważyłaś?
-Dobry żart - żachnęła pod nosem i ruszyła biegiem w stronę klatki schodowej.
Nie mogłem przegapić takiej okazji. Może nie trafić się po raz drugi. Posłałem Molly szeroki uśmiech. Odwzajemniała go powolutku. Zdobywałem jej zaufanie. Była bardzo naiwna. Zupełnie jak jej matka. Wystarczyło kilka czułych gestów i słówek, by rozłożyła przede mną nogi. Mimo wszystko nie chciałbym, żeby Molly poszła w ślady Lily.
-To co, kruszynko? Gdzie masz ochotę się wybrać z tatą? Wesołe miasteczko czy zoo?
-Zoo! - pisnęła tak głośno, że przez moment miałem wrażenie, że usłyszała nas nawet Lily na drugim piętrze. - Ale mama powiedziała, że mam tu na nią czekać. Musimy najpierw ją zapytać.
-Och. - Machnąłem lekceważąco ręką. - Mama nie musi o wszystkim wiedzieć. A ja jestem twoim tatą, słońce. Mam do ciebie takie same prawa jak mamusia.
Dziewczynka wahała się jeszcze przez chwilę. Gniotła w dłoni rąbek sukienki. Przyjrzałem się jej dokładniej. Miała usta Lily, ale oczy moje. Nie wyparłbym się małej, nawet gdybym chciał. W końcu uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła przed siebie rączki. Uniosłem wysoko brwi. Oczekiwała czegoś ode mnie?
-Wujek Jason zawsze bierze mnie na ręce - wytłumaczyła. Nie poddała się. Nie opuściła ramion.
Nie dość, że postanowiłem niańczyć jakiegoś dzieciaka, to jeszcze nadwyrężę kręgosłup, nosząc ją przez pół dnia na rękach. W co ja się wpakowałem? A wystarczyło pamiętać o gumkach. Nic prostszego. Zachciało mi się bzykać, to teraz mam tego efekty.
-No dobra, chodź tu do mnie - stęknąłem cicho, biorąc córkę na ręce. Cóż, nie miałem doświadczenia z dziećmi i z tego względu nie podejrzewałem, że Molly będzie ważyć niewiele więcej niż butelka wody. Nawet nie poczułem jej ciężaru.
Molly objęła moją szyję ramionkami. Za duża bliskość. Za dużo bliskość. Najchętniej postawiłbym ją na chodniku i trzymał jedynie podczas przechodzenia przez ulicę za skrawek sweterka. Wyglądałem jak kretyn i tak też się czułem.
-Zawsze chciałam poznać swojego tatę. Mama nigdy mi o tobie nie opowiadała - wymruczała do mojego ucha. Brakowało jeszcze tylko, żeby przytuliła się do mnie i nie chciała puścić.
-No widzisz, więc teraz masz okazję mnie poznać. - Puściłem do niej oczko i dopiero po chwili przypomniało mi się, że ten dzieciak ma dwa latka i niczego nie rozumie. Parsknąłem śmiechem. - A jak podoba się pluszak?
-Jest śliczny. Nawet ładniejszy niż ten, którego dostałam ostatnio od wujka Jasona.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie obudziły się we mnie instynkty rodzicielskie. Nie miałem zamiaru regularnie spotykać się z córką. Wykorzystałem jedynie okazję do podniesienia wszystkim ciśnienia. Z każdym miesiącem byłem coraz bardziej niedojrzały. I korzystałem z tego, jak tylko mogłem.
Cindy
Otworzyłam jedno oko. Później drugie. W końcu zamrugałam trzy razy i jęknęłam. Ból rozsadzał czaszkę. Przedzierał się przez mózg i pulsował, promieniował. Żeby ruszyć ręką i nogą musiałam zebrać w sobie resztki sił. O wstaniu z łóżka nie było mowy. Nigdy nie miałam tak potwornego kaca. Chociaż film urwał się wczorajszego wieczoru, mieszały mi się wydarzenia nawet sprzed kilku dni. Totalny bałagan połączony z pustką. Byłam w pokoju i ciałem i duszą, ale nie czułam niczego. Zupełnie jakby martwe zwłoki leżały na pościeli i nadal cierpiały.
Wyciągnęłam rękę spod kołdry. Poświęciłam na to całą energię. Szukałam telefonu, ale zamiast tego złapałam w palce świstek papieru z kilkoma nakreślonymi słowami.
Nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział, że przeleciałem cię na kanapie w salonie, dlatego nie zostanę do rana i nie spojrzę Ci w oczy. Śpij słodko, maleńka.
Parsknęłam suchym śmiechem. Naoglądał się za dużo filmów. Nawet pod wpływem alkoholu nie pozwoliłabym, aby mnie dotknął. Podarłam kartkę i rzuciłam na podłogę po drugiej stronie łóżka. Równocześnie opadłam na plecy. Wódka pozbawiła mnie wszelkich sił i ochoty na cokolwiek. Byłam gumą do żucia. Dokładnie przeżutą, a potem wyplutą w opłakanym stanie.
Nagle pośród ścian mieszkania rozległ się dzwonek do drzwi. Przycisnęłam poduszkę do uszu, by zagłuszyć denerwujący dźwięk. Kiedy sądziłam, że nieproszony gość odszedł, silna pięść kilka razy uderzyła w drewniane drzwi. Nie odpuści. Nie pozostało mi nic innego, jak wstać z łóżka i poczłapać do drzwi, a później z trudem i bólem nacisnąć klamkę. Podejrzewam, że drzwi były otwarte, ale krzyk był w tej chwili trudniejszy do zrealizowania niż wędrówka do samych drzwi.
Sunęłam bosymi stopami po panelach i pocierałam dłońmi nagie, zmarznięte ramiona. Wychodząc spod nagrzanej pościeli niemal każdy dostawał gęsiej skórki. Leniwie otworzyłam drzwi. W progu stał szatyn z uniesioną grzywką. Jego mina pozwoliła rozpoznać w mężczyźnie Jasona. Stał w progu, opierał się o futrynę i kręcił z zażenowaniem głową. Zrobiłam krok w tył, by mógł wejść do mieszkania. Nie miałam siły na kłótnie z nim i wypychanie go za próg. Odpuściłam więc i po dwóch krokach Jasona wgłąb mieszkania, zatrzasnęłam z hukiem drzwi.
-Patrzyłaś dzisiaj w lustro, młoda? Wyglądasz jak półtora nieszczęścia - westchnął głęboko, opierając się tyłkiem o kanapę. Zerknął przelotnie na siedzenie. Wziął do ręki moje zgniecione jeansy i złożył je w kostkę.
-Nikt ci nie kazał tu przychodzić - warknęłam niemiło.
Mimo to weszłam do łazienki, a Jason podążył krok w krok za mną. Oparł się o drzwi i założył ręce na piersi. Jak surowy ojciec przyglądający się nastoletniej córce. Spojrzałam w lustro. Jason nie minął się z prawdą. Wyglądałam gorzej, niż mogłabym podejrzewać. Makijaż rozmazany był na policzkach. Włosy splątane, tworzyły na głowie bałagan. Oczy podkrążone. I ta skacowana twarz. Odkręciłam lodowatą wodę. Miałam nadzieję, że otrzeźwi mnie odrobinę i pomoże pozbyć się smug tuszu. Ale nadal wyglądałam jak czyste nieszczęście.
-Jeśli kochasz mnie nadal po tym, co przed chwilą zobaczyłeś, jesteś najbardziej odpornym facetem na świecie. - Dokładnie wytarłam twarz ręcznikiem i spojrzałam na Jasona jak zbity pies.
-Nadal jesteś pijana? Ile wypiłaś? - zignorował moją uwagę.
-Nie jestem pijana, tylko mam kaca. Nie wiem, ile wypiłam. Urwał mi się film. Poza tym, nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.
Wyszłam z łazienki i zgasiłam światło. Powłóczyłam nogami do kuchni. Nalałam pełną szklankę wody i wypiłam duszkiem, ale to nie ukoiło pragnienia. Wypiłam kolejne dwie. A potem dwa razy ugryzłam jabłko. Duże, soczyste, choć teraz straciło smak.
-Piłaś sama? - spytał. - A może z Justinem?
-To nie twoja sprawa. Wyszedłeś wczoraj bez słowa. Miałam prawo się napić. Nie ważne czy sama, czy z nim.
-Wyszedłem, bo zachowałaś się tak, jakby nigdy nic nas nie łączyło. Wyparłaś się mnie. Powiedziałaś Ryanowi, że nic między nami nie ma. Wiesz, jak się poczułem? Jednego dnia mówisz, że mnie kochasz, że jestem dla ciebie najważniejszy. A kiedy w końcu nadarza się okazja, by powiedzieć Ryanowi o nas, o wszystkim, ty zapierasz się rękoma i nogami. Może ja naprawdę nic dla ciebie nie znaczę? Może to tylko przelotny romans, który kończy w każdej chwili? Jeśli tak jest, powiedz mi to otwarcie, żebym dłużej nie robił sobie nadziei.
-Przestań tak mówić - jęknęłam. Podeszłam do niego i położyłam dłonie na jego barkach. Szybko odsunął się na krok. Westchnęłam głęboko. - Przecież wiesz, że cię kocham. Jesteś dla mnie najważniejszy. Po prostu spanikowałam. Nie wiedziałam, co się dzieje. Nie byłam na to przygotowana, zrozum mnie. Planowałam, że powiem Ryanowi o wszystkim sama, na spokojnie. Justin jak zwykle spieprzył wszystko.
-Spieprzył wszystko, a mimo to piłaś z nim w nocy. Rzeczywiście masz do niego ogromny żal - rzucił sarkastycznie.
-To, że z nim piłam, nie ma nic do rzeczy. Po prostu był pod ręką.
-Był pod ręką? - powtórzył podniesionym głosem. - Więc może dałaś mu się zaliczyć, bo był pod ręką? W końcu to coś, co lubisz, mam rację?
Jason przegiął. Zdenerwowałam się na niego nie na żarty. Chociaż wciąż byłam słaba i pozbawiona energii, chwyciłam rękaw koszulki Jasona, zaciągnęłam go przez salon pod same drzwi. Szarpnęłam klamką i wyrzuciłam go za próg.
-Najlepiej strzelić kolejnego focha, zamiast porozmawiać jak dorośli ludzie, prawda? - spytał z ironią. Z pewnością usłyszeli go sąsiedzi. - Przyszedłem z dwóch powodów. Po pierwsze, chciałem się z tobą pogodzić, porozmawiać, wyjaśnić wszystko. Ale jak widzę, jeszcze do tego nie dorosłaś. A po drugie, twój kochany Justin zabrał gdzieś Molly. Wiesz, jak nie lubi dzieci. Boję się, że ją skrzywdzi.
Nie powiem, druga informacja lekko ścisnęła mi serce. Starałam się nie pokazywać po sobie, jak szkoda było mi Lily, Molly i mnie samej. W końcu ja również mogłam być matką takiej odrobinę starszej Molly. Każda wzmianka o niej sprawiała ból.
-Nie zrobi jej krzywdy, wiem to. Po prostu chce zabawić się waszym kosztem - odparłam cicho, z mniejszą pewnością niż przed chwilą. - A wracając do pierwszej sprawy, jeśli chcesz poważnie porozmawiać, przestań mnie obrażać. Nie jestem dziwką. Przynajmniej nie teraz. Lata temu nikt nie dał mi wyboru. Więc jeśli masz zamiar nadal traktować mnie jak pustą lalkę, której zdrady sprawiają przyjemność, lepiej nie zaczynaj w ogóle ze mną rozmawiać. Kocham cię, ale odkąd wrócił Justin, stałeś się nie do zniesienia. Przychodzisz, krytykujesz wszystko po kolei. Mam tego dość.
Jason już miał odejść, kiedy nagle obrócił się gwałtownie. Złączył usta z moimi, przyparł mnie do futryny, pocałował namiętnie. Kolana się pode mną ugięły. Świat zawirował. Czas stanął w miejscu. Tylko ja, on i nasze usta. Uzupełniały się jak brakujące elementy układanki. Jak składniki nadające związkowi smak. Nierozłączne. Pożądliwe. Na koniec musnął czubek mojego nosa, wziął w dłonie policzki i oparł czoło o moje.
-Nie chcę stracić kolejnej osoby, którą kocham, na jego rzecz. Tak zachowuje się człowiek zraniony, Cindy. A ja zostałem przez niego już dostatecznie zraniony, bym mógł pozwolić mu na kolejny nóż wbity w serce. Tym nożem jesteś ty.
I zbiegł po schodach, pozostawiając po sobie huk zatrzaskiwanych na parterze drzwi.
~*~
Justin to taki mega gówniarz, którego nową pasją stało się uprzykrzanie ludziom życia. On nie jest gotowy na jakikolwiek związek i wątpię, czy kiedykolwiek będzie. Jest zupełnym przeciwieństwem Jasona :)
aw,uwielbiam to
OdpowiedzUsuńAwww cudowny *_*
OdpowiedzUsuńpowtórzę to po raz 127474 szkoda mi Jasona, ale chciałabym żeby Lily była z Justinem...
OdpowiedzUsuń:)
Mega ;)
OdpowiedzUsuńBoże, nie... Zamiast wszystko się wyjaśniać to wszystko się coraz bardziej komplikuje! :'( Przecież tak nie może być. Justin obwinia Cindy o wszystko nie widząc swojej winy. Nie wytrzymam, przysięgam, że przez Ciebie wyląduję w psychiatryku dziewczyno... ;*** Ale i tak kocham Cb i wszystkie Twoje ff! <3 ^^
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze bedzie!!!! Justin Team!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze bedzie!!!! Justin Team!
OdpowiedzUsuńI Jason przeczyta ta karteczkę i znowu będą fochy
OdpowiedzUsuńJa chce cindy i Justina razem!!! Nie ważne jak ale chce żeby byli razem ( ̄︶ ̄)> <( ̄︶ ̄)/ (‵﹏′) ╮(‵▽′)╭
OdpowiedzUsuńJezu cindy nawet nie wie ze na serio sie z nim prEspala i sama go zachecala do tego..ja chxe zeby wrocila do jasona prEprosila go i bylo wszytko ok. Do nastepnego:*
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział . Czekam nn
OdpowiedzUsuńAle Cindy mnie wkurza! A Justin zaczal mi sie podobac z tym swoim dziwnym podejsciem do wszystkiego :D czekam na nastepny!
OdpowiedzUsuńCudowny <33
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem jednego z ostatnich zdań haha Roział jak zwykle cudowny <3 Uwielbiam to opowiadanie, każdy rozdział jeżeli się kończy nie mówi nic o tym co się wydarzy w następnych i to jest cudowne <3
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
Zaskoczyłaś mnie w każdym opo jakim czytałam Justin nie był taki brutalny i wredny i ten pomysł z bliźniakiem naprawdę jestem pod wrażeniem pisz dalej super opo i może tym razem świat uśmiechnie się do Cindy ^.^ :*
OdpowiedzUsuńOna ma być z Justinem XD
OdpowiedzUsuń