sobota, 30 maja 2015

Rozdział 2 - More than love...

        (MUZYKA)


        Nie była w stanie się poruszyć, chociaż bardzo chciała. Nie miała odwagi krzyczeć, ponieważ jej głos uwiązł w gardle, zupełnie jak przed laty. Miała wrażenie, jakby jej serce zatrzymało się w piersi, a sekundę później zaczęło bić z dwukrotnie zwiększoną prędkością. Czuła, że uginają się pod nią kolana, lecz była zbyt silna, aby upaść. Była zbyt silna, aby po tak długim czasie poddać się i na nowo rozpłakać, jak szesnastoletnia Cindy, która drżała po każdym jego spojrzeniu. 
        Mężczyzna powoli uniósł dłoń, z nadal zaciśniętą szczęką i zwężonymi oczyma. Cindy mimowolnie zacisnęła powieki. Kiedy Justin unosił rękę, zawsze po to, aby ją uderzyć. Miała w sobie znacznie więcej odwagi, lecz jego gest kazał jej znów zacząć się modlić, aby uderzenie było w miarę delikatne i nie zostawiło na policzku piekącego siniaka. Trauma sprzed lat powróciła.
        Jakież było jej zdziwienie, gdy mężczyzna, zamiast zostawić na jej policzku bolesny ślad, przyłożył do niego otwartą dłoń i zaczął czule gładzić opuszką kciuka. Cindy nieśmiało otworzyła oczy, czując na  twarzy ciepło jego dłoni i miętowy oddech. Spojrzała na niego spod długich rzęs. Odnalazła identyczne kolorem tęczówki, na widok których niegdyś drżała, a łzy samoistnie zaczynały spływać po jej policzkach. Oczy szatyna były elementem, który uległ najmniejszej przemianie. Wstąpił do nich smutek, którego Cindy wcześniej nie widziała.
        -Wyrosłaś na piękną, młodą kobietę, Cindy - wychrypiał gardłowo. 
Przez ciało osiemnastolatki przeszedł dreszcz. Nie słyszała tego głosu od tak dawna. Był niższy, zachrypnięty i zdecydowanie bardziej męski. Automatycznie przywołał wszystkie wspomnienia. Te złe i bolesne, lecz także nieliczne piękne momenty.
        -Wiedziałem, że wtedy, tego dnia, nie popełniłaś samobójstwa. Wiedziałem to. Byłaś zbyt silna, aby się zabić. Gdybyś naprawdę pragnęła umrzeć, odebrałabyś sobie życie znacznie wcześniej.
Cindy miała wrażenie, że odkąd przyparł ją do muru w jednej z wąskich, zaciemnionych, londyńskich uliczek, nie mrugnął ani razu. Chciał widzieć każdy grymas na jej nienaturalnie bladej twarzy i przez wystraszone tęczówki przejrzeć jej duszę na wylot. Poznać głęboko skrywane lęki, sekrety i pragnienia.
        -Jesteś jeszcze piękniejsza, niż wtedy. Jestem dumny, że mogłem nazywać cię swoją - wyszeptał, lecz chrypa w jego głosie pozostała, wzbudzając u osiemnastolatki lęk i respekt. - Odezwij się. Chcę usłyszeć twój głos, maleńka.
        -Nie dotykaj mnie - wydusiła z trudem, lecz jej uwagę rozpraszała dłoń szatyna, którą obejmował jej mały policzek.
        -Nie bój się mnie, proszę.
Justin stał tak blisko osiemnastolatki, że nawet gdyby chciała uciec i odnalazła w sobie wystarczająco wiele odwagi, aby oderwać stopy od chodnika i zacząć biec wzdłuż uliczki, nie pozwoliłoby jej na to jego ciało. Patrzył na nią z góry łagodnie, z troską. Cindy bała się samego spojrzenia. Nie wiedziała, co kryło się na jego twarzy pod spokojem. Znała go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że z kochanego chłopaka w ciągu kilku sekund potrafi się zmienić w brutalnego, przepełnionego agresją mężczyznę. Nie zamierzała go prowokować. 
        -Cindy, spokojnie, nie zrobię ci krzywdy - jego głos pełen był żalu i smutku, tak samo, jak jego oczy. - Nie uciekaj ode mnie.
Do drugiego policzka osiemnastolatki przyłożył drugą dłoń. Objął jej twarz w ten sam sposób, w jaki obejmował przed laty, aby ze skruchą spojrzeć w jej oczy. Cindy czuła się dokładnie tak samo. W jej ciele zalegał identyczny strach, lecz jednocześnie żołądek wiązał się w przyjemny supeł, powodując dreszcze i skurcze podbrzusza. Czuła jego zapach. Ten sam wspaniały zapach, jaki towarzyszył jej kiedyś, każdego wieczora, gdy zasypiała i każdego poranka, gdy wybudzała się ze snu. Z przymkniętymi powiekami przytuliła policzek do jego dużej, ciepłej dłoni, choć wcale nie chciała tego zrobić. Myślami powróciła do chwil, w której Justin okazywał jej miłość, troskę, ciepło i mimowolnie wypuściła spod powiek kilka samotnych łez.
        Nagle, zupełnie niespodziewanie, mężczyzna pochylił się nad niczego nieświadomą dziewczyną i zachłannie wpił w jej lekko rozchylone wargi. Nie oderwał dłoni od jej policzków. Wręcz przeciwnie, zaczął opuszkami kciuków ścierać z kości policzkowych samotne łzy, poruszając wargami przy jej ciepłych wargach.
        -Co ty, do cholery, robisz!? - Cindy krzyknęła z przerażeniem, gwałtownie odpychając od siebie mężczyznę, biorąc lekki zamach i uderzając go w twarz. - Mam narzeczonego, rozpoczęłam nowe życie, zostaw mnie i daj mi spokój!
Teraz naprawdę uciekła. Nie zaczęła jednak biec. Jej stopy sprzeciwiały się każdemu ruchowi, chciały zatrzymać ją w miejscu, nie pozwolić odejść. Nie współgrały z jej zdecydowanym ciałem. Słuchały serca, które bezlitośnie podpowiadało szatynce, aby zatrzymała się i jeszcze raz spojrzała w jego ciemniejsze niż zwykle oczy.
        -Cindy, proszę - wyszeptał za nią, a jego cichy głos odbił się echem wśród murów starych kamienic.
Dziewczyna znów poczuła pod powiekami łzy. Nie były spowodowane strachem czy złością, ale żalem. Nie potrafiła iść dalej, słysząc jego błagalny ton. Nie zdawała sobie sprawy, jak przez te niespełna trzy lata za nim tęskniła. Za jego głosem, zapachem, spojrzeniem. Nie zawsze był brutalem. Chociaż pięknych chwil w ich związku było znacznie mniej, tęskniła za nimi bardziej, niż za spokojem.
        Słyszała wyraźnie każdy jego krok, uderzany ciężko o chodnik. Zbliżał się powoli. Wiedział, że nie odejdzie. Wiedział, że zostanie. A kiedy podszedł do niej na wystarczająco bliską odległość, przyłożył dużą dłoń do jej ramienia. Jeden gest, a pociągnął za sobą kolejne łzy szatynki.
        -Nie płacz, proszę - wychrypiał, ponownie odwracając jej ciało i ostrożnie popychając na najbliższą ścianę za plecami. Stanął przed nią tak blisko, jak przed momentem, zanim, popchnięty nagłym impulsem, wpił się z namiętnością w jej wargi.
        Cindy sama nie kontrolowała łez, których z każdą chwilą przybywało. Nie protestowała, gdy mężczyzna ponownie zaczął z niezwykłą delikatnością ocierać je opuszkami palców, a na zaczerwienionych przez płacz powiekach składać czułe, spokojne muśnięcia. Przestała się bać, jednak rozedrganego serca nie była w stanie uspokoić. Widziała go, patrzyła na niego, czuła go tak blisko siebie. Czuła jego delikatne pocałunki na powiekach i czuła dłonie na policzkach. Czerpała czułość, przelewaną w każdy pojedynczy gest, jakim ją obdarzał. Zdołała uspokoić się odrobinę, jednakże wystarczało, aby spojrzał tak nieprzyzwoicie przenikliwym wzrokiem w głąb jej tęczówek, aby jej nogi na nowo zmiękły, a ciało utrzymywało się przy ścianie jedynie dzięki silnym ramionom Justina.
        -Czego ode mnie chcesz, Justin? - wychlipała przez łzy i znów nieświadomie wtuliła policzek w jego dłoń. Był tak ciepły, tak dojrzały i tak smutny. Jej serce powoli pękało na pół.
Nie rozumiała go. Nie rozumiała, dlaczego obdarza ją tak ciepłym, uczuciowym spojrzeniem i dlaczego znów miesza w jej głowie. Nie rozumiała, dlaczego nie mógł obojętnie przejść obok, nie spoglądając w jej kierunku, nie odwracając się, nie robiąc jej nowych, silnych nadziei.
        -Niczego, kochanie - jedno czułe słowo wystarczyło, aby oczy Cindy zaszkliły się na nowo. I na nowo również mężczyzna obdarzył je ciepłymi pocałunkami. Musnął również jej czoło i czubek głowy. Osiemnastolatka czuła się coraz słabsza. Czuła, jak jej dusza kolejny raz zostaje rozrywana. Kolejny raz powodem był on.
        -Więc dlaczego tu jesteś? - wyszeptała, wbijając wzrok w jego klatkę piersiową, dużo bardziej umięśnioną, niż przed ponad dwoma laty.
        -Nie wiem, słoneczko - wplątał palce w jej długie, proste włosy i ponownie przyłożył wargi do czubka głowy. Czuł zapach jej włosów, czuł zapach i ciepło jej ciała, czuł jej bliskość. Czuł wszystko, co pragnął czuć przy sobie. - Tęskniłem za tobą.
        Cindy nie potrzebowała więcej, aby wybuchnąć gorzkim płaczem, który za wszelką cenę starała się stłumić. Dławiła się własnymi łzami. Tak rzewnie nie płakała jeszcze nigdy. Nawet wtedy, gdy obcy jej mężczyźni więzili ją, bili, gwałcili. Kiedy Justin nachylał się nad nią delikatnie i, nie mrugając, nie odrywał wzroku od jej tęczówek, wyzwalał w niej tak wiele najsilniejszych emocji. Nie potrafiła odwrócić się na pięcie i odejść. Nie teraz, gdy znów, po takim czasie, niespodziewanie spotkała go, tego samego Justina, jednakże dojrzałego i w pełni męskiego.
        -Dlaczego znów to robisz? Dlaczego mieszasz mi w głowie, kiedy w końcu zdołałam wszystko uporządkować? Dlaczego pojawiasz się w najmniej oczekiwanym momencie i dlaczego wpatrujesz się we mnie tak przenikliwie, tymi swoimi wielkimi, pięknymi oczami? Dlaczego, Justin? Odpowiedz mi, dlaczego - wymamrotała przez łzy. Chciała otrzeć je sama, lecz ubiegł ją wierzch dłoni Justina, który z niezwykłą delikatnością musnął policzek szatynki.
        -Nie miej mi za złe, że znów jestem przy tobie. Nie miej mi za złe, że jestem blisko, kiedy najbardziej potrzebuję bliskości. Kiedy oboje jej potrzebujemy.
Każde z jego szczerych słów docierały do samego serca dziewczyny i zajmowały w nim wysoką pozycję. Chciała go dotknąć, musnąć dłonią jego skórę i otrzeć policzek o jego zarost. Chciała przymknąć oczy i wrócić myślami do najpiękniejszych momentów życia, spędzonych u jego boku. Pamiętała każdy czuły pocałunek i każdą pieszczotę. Pamiętała każdy czuły gest, jakim ją obdarzył.
        -Na co ty liczysz, Justin? - uniosła głos, patrząc przed siebie, lecz łzy w  oczach, których część swobodnie spływała po skórze policzków i szyi, rozmazywały jej obraz. Widziała go, jak przez mgłę, a mimo to czuła, że wciąż jest tak blisko i że wciąż patrzy na nią, jak w dniu, w którym pierwszy raz wyznał jej szczerą i prawdziwą, choć przepełnioną bólem miłość. - Na to, że po tylu latach z wdzięcznością wpadnę w twoje ramiona, przytulę, pocałuję i wybaczę ci wszystko, co mi zrobiłeś? Że po takim czasie bez słowa wrócę do ciebie, na nowo znajdę w sobie uczucia i zostanę przy twoim boku do końca?
Szybko otarła rękawem łzy z oczu, aby móc patrzeć na Justina, kiedy będzie jej odpowiadał. Nieświadomie sprawiła samej sobie ból, gdy ponownie utonęła w głębi jego spojrzenia. 
        -Kochasz mnie, Cindy - szepnął krótko, głosem tak smutnym, jakby nigdy w swoim życiu nie zaznał szczęścia. Jakby nie wiedział, co to uśmiech i wsparcie drugiego człowieka.
        -Skąd możesz wiedzieć, co czuję - chciała wybuchnąć śmiechem prosto w jego twarz, a zamiast tego znów zalała się łzami.
        -Ponieważ ja nigdy nie przestałem cię kochać - wychrypiał prosto w jej wargi, które od kilku sekund stykał ze swoimi. 
Cindy z zamkniętymi oczyma oddawała się uczuciu, jakie wywoływał w niej Justin, jakie wywoływały w niej jego usta, przyłożone do jej, lecz nieporuszające się. Czuła ich miękkość i jedwabistość i nie mogła uwierzyć, że po niespełna trzech latach spotka go pomiędzy murami kamienic, przy jednej z londyńskich uliczek. 
        Musiała odepchnąć mężczyznę i puścić się biegiem, zanim zrobiłaby coś, czego żałowałaby do końca swoich dni. Wiedziała jedno. Justin miał rację. Miał pieprzoną rację. 
Nigdy tak naprawdę nie przestała go kochać.


~*~


Dodaję rozdział po głębokim szantażu emocjonalnym na asku :)
Wiem, że rozdział jest krótki, ale na tym blogu przeważnie takie będą. Muszę powiedzieć, że jeszcze nigdy (a piszę już prawie od dwóch lat) nie pisało mi się niczego tak dobrze, jak właśnie ten rozdział, dlatego napisałam go w 3 godziny :)



piątek, 29 maja 2015

Rozdział 1 - He's back...

Edit: Od rozdziału 7 zaczyna się narracja pierwszoosobowa.

        Cindy przecierała blat stolika w jednej z londyńskich kawiarni okrężnymi ruchami, podśpiewując cicho pod nosem słowa piosenki, płynącej z miejskiego radia. Kilkoro klientów, zwłaszcza płci męskiej, przyglądało się z zaciekawieniem jej smukłej sylwetce, poruszającej się w rytm muzyki. Żaden nie przerwał wprawionych w spokojny taniec bioder osiemnastolatki. Z daleka zdawała się szczęśliwa, pełna życia i energii. Z bliska wyglądała jeszcze lepiej. Jej oczy były radosne, kąciki ust uniesione, a wyraz twarzy pogodny. Ciszyła się wszystkim, co dawało jej życie.
        Nikt z obcych nie przypuszczałby, że szatynka przeszła w swoim życiu przez piekło. Że przez długie miesiące była bita i gwałcona, a gdy w końcu zaznała smak miłości, wiara w lepsze jutro została jej brutalnie odebrana. Od pamiętnych wydarzeń minęły niespełna trzy lata, podczas których Cindy zapomniała o każdej doświadczonej krzywdzie. Zapomniała o ludziach, zapomniała o dniach, przepłakanych w poduszkę. Ukończyła terapię dla osób dotkniętych przemocą. Poznała wspaniałego mężczyznę, narzeczonego. Wyszła w życiu na prostą i od kilkunastu długich, pięknych miesięcy nie płakała, nie smuciła się, tylko przez cały czas uśmiechała, chcąc pokazać, że ból po wyrządzonych krzywdach ustąpił miejsca szczęściu i radości.
        -Co panu podać? - spytała wesoło klienta, trzymając w dłoni notes, w którym czarnym długopisem kreśliła nieśmiałe wzorki.
        -Czy w menu znajduje się może numer pani telefonu? - spytał nonszalancko, unosząc jeden kącik ust. Był zadbanym mężczyzną po trzydziestce. Po pierwszym spojrzeniu na radosną, pełną energii osiemnastolatkę, zauroczył się w niej.
        -Przykro mi, nie umawiam się z klientami - odparła, zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. - A poza tym, za parę tygodni wychodzę za mąż.
        -No tak - mruknął smutno. - Mogłem się domyślić, że tak piękna kobieta, jak pani, nie spędza wieczorów samotnie.
Cindy była przyzwyczajona do łagodnych komplementów klientów kawiarni. To tutaj, podczas jednej z popołudniowych zmian, poznała swojego obecnego narzeczonego. Teraz nie reagowała już na czułe słowa i jedynie uśmiechała się pod nosem. Każdy z podrywających ją klientów był w jej oczach po prostu uroczym facetem. Cieszyła się również, że żaden z mężczyzn tutaj, w Londynie, nie traktował jej przedmiotowo, a komplementy ograniczały się jedynie do pięknych oczu i anielskiej urody.
        -W takim razie poproszę filiżankę czarnej kawy i może szarlotkę - posłał Cindy uśmiech i oddał menu, zanim dziewczyna odeszła do lady.
        -Trafił się kolejny zakochany klient? - koleżanka stojąca za barem zaśmiała się cicho na widok teatralnego przewrotu oczu osiemnastolatki. - Czasem zastanawiam się, czy męska część klientów przychodzi tutaj ze względu na świeżo mieloną kawę i pyszne ciasto, czy tylko po to, aby popatrzeć, jak taneczny krokiem wycierasz każdy ze stolików.
        -Proszę cię, przestań. To już piąty dzisiaj. Kolejne zamówienia będziesz odbierać ty. W końcu, niedawno rozstałaś się z chłopakiem. Mogłabyś kogoś poznać, a niektórzy z naszych klientów to naprawdę niezłe ciacha. Gdybym nie była zaręczona, zakręciłabym się koło jednego z nich - poruszyła znacząco brwiami i obie z koleżanką wybuchnęły cichym śmiechem.
        -My tu rozmawiamy, a na ciebie czeka nowy klient, Cindy. Jeśli ten też będzie chciał cię uwieść, przysięgam, od kolejnego zamieniamy się rolami i to ja zacznę odbierać od najprzystojniejszych facetów zamówienia.
        Cindy tanecznym krokiem ruszyła w stronę stolika, przy którym siedział kolejny klient, wystukując cichy rytm w blat świeżo wypolerowanego stolika. Osiemnastolatka nie spoglądała na niego, tylko w drodze zaczęła kreślić kolejne wzory w notesie. Spoglądała jedynie na podłogę, aby mieć pewność, że nie potknie się o jedno z krzeseł.
        -Dzień dobry, co panu podać? - spytała uprzejmie, unosząc wzrok znad małej, białej kartki z kilkoma naszkicowanymi, czarnymi kwiatami na brzegach.
Zamarła.
Chociaż mężczyzna dopiero powoli unosił głowę, ona doskonale rozpoznała brązowe włosy z grzywką postawioną ku niebu. Sama barwa włosów nie wzbudziłaby w niej niepokoju, gdyby na szyi mężczyzny nie ujrzała charakterystycznego, dobrze znanego tatuażu, który niegdyś otaczała opuszkami palców. 
Justin.
Uniósł głowę i zaczął wpatrywać się dziewczynie prosto w oczy tym samym przenikliwym spojrzeniem, jakim otaczał ją przed laty. Miało w sobie cień troski i miłości, ale także nutę szoku i zdezorientowania. Usta Justina uchyliły się minimalnie, jakby miał ulecieć z nich cichy dźwięk, jednak w kawiarni w dalszym ciągu panowała cisza i jedynie w tle leciała puszczona z radia muzyka.
        -Cindy - wyszeptał gardłowo. Jego głos wywołał dreszcze na skórze osiemnastolatki.
Zmienił się. Bardzo. Rysy jego twarzy zmężniały, a szczęka stała się wyraźniej zarysowana. Przed dwoma laty widoczny był w nim jeszcze chłopiec, przeistaczający się w faceta. Teraz był mężczyzną z krwi i kości. Podrósł kilka centymetrów, a niegdyś lekko umięśnione ciało teraz w znacznej części pokrywały wyrzeźbione mięśnie. Przybyło mu również tatuaży, które pokryły całą powierzchnię ramion. Na twarzy wyszczuplał, a oczy miał ciemniejsze, bardziej tajemnicze i zdecydowanie smutne.
        Cindy wypuściła z rąk notes i pobiegła na zaplecze kawiarni. Gwałtownie zamknęła za sobą drzwi i zsunęła się po ścianie na podłogę. Drżała na całym ciele, ale nie płakała. Nie mogła pozwolić sobie na łzy po tak długim czasie. Po skończonej terapii obiecała sobie, że już nigdy nie uroni łzy z powodu wracających wspomnień. Odcięła się od nich, uciekając i już nie wróci, nawet jeśli one starałyby się namieszać w jej głowie.
        -Hej, Cindy, co się stało? Uciekłaś od niego, jak oparzona. Znasz go? - przy osiemnastolatce ukucnęła koleżanka, gładząc dłonią jej ramię, od dołu do góry pokryte dreszczami. Nieprzyjemnymi dreszczami.
        -Znam go. Znam go bardzo dobrze.
Po przyjeździe do Londynu jedynie narzeczonemu powiedziała, przez co przeszła w życiu. Żadni znajomi nie znali jej przeszłości. Nie chciała litości i współczujących spojrzeń. Potrafiła doskonale poradzić sobie z przeszłością sama, a wiedziała, że gdyby więcej osób znało najczarniejsze sceny z jej życia, na każdym kroku czułaby współczucie, którego chciała uniknąć.
        -To Justin, mój były chłopak. Spotykałam się z nim, kiedy miałam szesnaście lat. Był jednym z powodów, dla którego uciekłam ze Stanów do Londynu - wymamrotała, wpatrując się tępo w ścianę.
        Zastanawiała się, co powinna zrobić. Czy bez strachu wyjść z zaplecza, podejść do stolika, przy którym siedział Justin, i suchym głosem odebrać od niego zamówienie, jak od każdego innego klienta? Czy zrzucić z siebie firmowe wdzianko, wyjść tylnym wyjściem i, nie odwracając się, dotrzeć pod drzwi domu, gdzie narzeczony mógłby objąć ją ramionami i pocieszyć?
        -Cindy, idź do domu. Za pół godziny kończysz zmianę, a ja bez najmniejszego problemu zastąpię cię w kawiarni. Mamy dzisiaj niewielki ruch. Naprawdę powinnaś iść, położyć się, przespać. To dobrze ci zrobi.
        Osiemnastolatka z wdzięcznością przytuliła czarnowłosą koleżankę i wstała z podłogi. Udało jej się. Nie uroniła ani jednej łzy, chociaż mogłaby. Nie wpuściła do zakamarków umysłu również wspomnień. Nawet jedna z jej myśli nie zapędziła się w stronę przeszłości. Przed oczyma pojawiał jej się jedynie obraz tego, prawie dwudziestoczteroletniego Justina, z kilkoma zmianami na znacznie poważniejszej twarzy.
        -Widzimy się jutro, Diana - kiedy Cindy przebrała firmowe ubrania na własne, składające się z luźnej koszuli wsuniętej w dopasowane spodnie z wysokim stanem, rzuciła na pożegnanie do koleżanki i wyszła z kawiarni tylnym wyjściem na tyły budynku.
        Posłuchała głosu serca i nie odwracała się, stawiając szybkie kroki na jednej z ciemnych uliczek. Głowę miała spuszczoną, a kosmyki brązowych, prostych włosów do pasa opadały po obu stronach twarzy. Teraz walczyła z samą sobą. Co chwila widziała urywki ze swojej przeszłości, dlatego zamykała mocno oczy, a gdy ponownie je otwierała, rozpościerała się przed nią jedynie stara, wąska uliczka. Jednakże, gdy tylko mrugnęła, wszystko powracało na nowo. 
Po kilkuminutowej walce poddała się i wpuściła do wnętrza umysłu ostatnie wspomnienie z Justinem, zanim uciekła, rozpoczynając nowe życie.



Cindy schowała bilet lotniczy do najgłębszej kieszeni torby i odeszła od kasy na lotnisku. Nie chciała, aby ktokolwiek ją zobaczył, aby ktokolwiek rozpoznał. Podjęła decyzję o ucieczce i to właśnie tego wieczora postanowiła napisać ostatni, pożegnalny, lecz fałszywy wpis w pamiętniku, który otwarty zostawi na środku łóżka, dając jasny wgląd Zaynowi w każde słowo, przelane na papier. Wiedziała, że uwierzy. Wiedziała, że uwierzy zarówno on, jak i Justin. Ucieknie od nich, ucieknie od dawnego życia i już nigdy nie zostanie skrzywdzona.
Niestety, pech chciał, że, krocząc bocznym korytarzem lotniska, przez własną nieuwagę wpadła na lekko umięśnione ciało chłopaka. Zaczerpnęła powietrza, a razem z nim wyczuła zapach silnych perfum Justina, które na początku doprowadzały ją do szaleństwa, a później wywoływały jedynie obrzydzenie. Powoli uniosła wzrok z podłogi i wbiła go w parę chłodnych, pozbawionych wyrazu oczu.
Znów się bała.
Znów najchętniej puściłaby się biegiem wzdłuż terminalu, aby uciec od jego spojrzenia, aby uciec od niego.
-Dokąd tak się spieszysz? - spytał cicho, zagradzając jej drogę ciałem.
-Moje życie nie jest już twoim problemem - wyszeptała, wiedząc, że gdyby odezwała się głośniej, Justin wyczułby w jej głosie zalążek płaczu. Nie chciała dawać mu satysfakcji, chociaż wiedziała, że prędzej czy później zobaczy nowo powstałe łzy na policzkach.
-Owszem, nie jest. Jednak tylko grzecznie zapytałem i oczekuję od ciebie grzecznej odpowiedzi. Jesteś grzeczną i posłuszną dziewczynką, Cindy, prawda? - ułożył dłoń pod jej brodą, prowokując ją, aby uniosła głowę. Od razu ujrzał na policzku smugi po spływających łzach, lśniące w sztucznym świetle.
-Po prostu mnie zostaw - wyszeptała, układając jedną dłoń na jego klatce piersiowej i odpychając od siebie ciało mężczyzny. Był dla niej zbyt silny. Ani drgnął i jedynie zaśmiał się gardłowo.
-Nie uciekaj ode mnie, Cindy. Nie zrobię ci krzywdy.
-Nie potrafię nawet zliczyć, ile razy słyszałam z twoich ust identyczne zdanie. Nigdy nie dotrzymałeś obietnicy, wiesz? Nigdy. Zawsze, po wszelkich zapewnieniach, przez dziesięć minut byłeś spokojnym, czułym chłopakiem. Później zmieniałeś się w brutala. Teraz już nic nie ma prawa mnie zdziwić. Rób, co chcesz. Moje życie jest już obojętne zarówno wam, jak i mnie.
Justin nie odezwał się więcej. Przyłożył dłoń do rozgrzanego policzka dziewczyny i z silnie zaciśniętą szczęką przesunął kciukiem po skórze, ocierając łzę. Nie zrobił tego z troską i uczuciem. Jego gest po brzegi wypełniony był obojętnością. Było mu obojętne, czy Cindy się go bała, czy żywiła do niego czystą nienawiść.
Odszedł w ciszy, z rękoma schowanymi w kieszeniach spodni i spuszczoną głową. Zostawił rozedrganą nastolatkę na środku opustoszałego korytarza, pozwalając jej zalać się łzami, gdy tylko zniknął z pola widzenia. Nie była mu jednak obojętna. Sam nie wiedział, co czuł i przez to uczucie złości mieszało się w jego wnętrzu ze smutkiem.
Przypadkowe spotkanie z wielomiesięcznym oprawcą i jednocześnie człowiekiem, którego nadal nie przestała kochać, jedynie utwierdziło ją, że musi uciec. Dziś.

        Cindy przyspieszyła, czując przysłowiowy oddech na plecach. Miała nieodparte wrażenie, że ktoś podąża krok w krok za nią, obserwując każdy jej ruch i każdy moment zawahania. Nie chciała biec, ponieważ wiedziała, że wzbudziłaby wtedy niepotrzebne podejrzenie. Zachowywała ję naturalnie, jakby ciężkie kroki tuż za plecami nie zrobiły na niej wrażenia.
Do czasu.
W pewnym momencie jej ciało zostało szarpnięte silnym, mocno umięśnionym ramieniem i popchnięte na mur jednej z kamienic. Oddech Cindy przyspieszył, a serce uderzało w klatkę piersiową, jakby starało się z niej wyrwać. Stał przed nią, sporo wyższy, dobrze zbudowany, mocno umięśniony. Stał i wpatrywał się w nią bez mrugnięcia. Wpatrywał się w nią tak, jak przed laty. Z miłością, troską i wściekłością.


~*~


Witam Was, moi kochani, po niemal roku od zakończenia Black tears. Kontynuacja, czyli opowiadanie Getting closer, jest zupełnym impulsem, zrodzonym i zapoczątkowanym wczoraj. Nie mam pojęcia, co z tego wyniknie, ale wiem, że jestem pełna pozytywnej energii do dalszej historii Cindy i Justina. Mam nadzieję, że kilka osób mimo wszystko będzie tutaj ze mną <3

czwartek, 28 maja 2015

Prolog...

        Pisząc ostatni, pożegnalny list, kłamała. Nie chciała umierać. Pragnęła uciec, odciąć się od dawnego życia i przeszłości. Chciała zacząć od nowa, z nowymi ludźmi, nowymi porankami i wieczorami, bez strachu, bez bólu. Skończyła pisać fałszywy wpis w pamiętniku, spakowała się i odeszła. Daleko. Tam, gdzie nikt nie zacząłby jej szukać. Tam, gdzie nikt nie zacząłby podejrzewać. Tam, gdzie odnalazła spokój i szczęście. Z biletem na najwcześniejszy samolot do Londynu uciekła, zaczynając nowy start, nowy rozdział, nowy etap w życiu, bez Justina, bez Zayna, bez gwałtów i siniaków na policzku, bez bólu, bez smutku, bez łez. Rodziła się na nowo, aby kolejny raz umierać, tym razem nie przez odbierające oddech cierpienie, ale z miłości do człowieka, który tak bardzo ją zranił.