poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 12 - Beautiful princess...

Cindy

Dni mijały, a ja zakochiwałam się w Justinie coraz mocniej. Równocześnie Ryan był w moich oczach coraz bardziej obojętny. Unikałam zbliżeń z nim, jak tylko mogłam, zasłaniając się wymuszonym uśmiechem i bólem głowy. Ilekroć próbowałam przyznać się do zdrady i ujawnić przed nim uczucia, jakimi pałałam do Justina, za każdym razem zmieniałam temat lub szybko kryłam się za kuchennymi drzwiami. Nie potrafiłam stanąć przed nim i otwarcie przyznać się do wielu grzechów. Nie chciałam go ranić. Nie jego. Nie człowieka, który zrobił dla mnie tak wiele.
Niestety, im bardziej starałam się oddalić od Ryana, tym bliższy był mojemu sercu Justin. To niebywałe, że po tylu latach rozłąki i cierpienia potrafiło odżyć we mnie tak silne uczucie. Trzymałam go w szczupłych ramionach tak często, jak mogłam i rozkoszowałam się każdą chwilą, w której pełnymi wargami napierał na moje, bądź muskał rozpaloną szyję. Dostawałam prawdziwych histerii, gdy po namiętnym seksie musiałam wrócić do domu i wtedy jedynie silny uścisk umięśnionych ramion Justina na moim ciele potrafił pohamować potok łez. Nie chciałam go opuszczać. Pragnęłam spakować niewielką torbę najpotrzebniejszych rzeczy i po prostu być przy Justinie. Nie ważne gdzie, ważne, że z nim.
Nocami nie potrafiłam spać. Ukryta pod kołdrą wymieniałam z szatynem wiadomości. Pisał, że tęskni i pragnie wtulić moje rozpalone ciało w nagi tors. Pisał również, że potrzebuje mnie bardziej niż wody i powietrza, a kiedy nie jesteśmy razem ma ochotę płakać. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by wątpić w jego miłość. Oczy potrafią zdradzić całą prawdę o człowieku, a jego spojrzenie po brzegi wypełnione było szczerością. Nawet gdyby chciał skłamać, dostrzegłabym to. Przyglądałam się Justinowi znacznie uważniej niż przed laty. Wchodziłam drugi raz do tej samej, rwącej rzeki z niebywale porywczym temperamentem. Nie chciałam żałować decyzji, na którą poświęciłam tak wiele odwagi.
Nie powiem, że przez te dni Justin nie nalegał na mnie, bym odeszła od Ryana. Wspominał o tym przy każdej okazji, z czasem coraz gorliwiej. Groził nawet, że jeśli sama nie odwołam ślubu, zrobi wszystko, by nie dopuścić do ceremonii. Był w stanie postawić wszystko na jedną kartę. Chciał jedynie, abym była jego. Nie kwestionowałam jego zazdrości. Sama wpadłabym w furię, gdyby spędzał czas przy innej kobiecie. Był mój i nikt poza mną nie miał do niego pełni praw.
I tak tkwiliśmy w tym chorym związku, w którym kłamstwa i zdrady były na porządku dziennym. Najpierw oddawałam się Ryanowi, a później przychodziłam do Justina, by uzyskać upragnioną rozkosz. Przede wszystkim jednak leżałam godzinami w jego ramionach i zaciągałam się zapachem perfum. Pachniał tak cholernie dobrze. Potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim, bądź zupełnie milczeć. Potrzebowałam jedynie bliskości Justina, która była dla mnie jak narkotyk dla uzależnionego. Był mój, a ja niezaprzeczalnie byłam jego.

***

Przetarłam ostatni stolik, na którym jeden z klientów pozostawił niewielką plamę rozlanej kawy. Otrzepałam ścierkę i wróciłam do baru, gdzie czekała Amanda, jedna z pracownic, wyciągając przed siebie otwartą dłoń, na której chwilę później położyłam firmowy fartuch. Koniec zmiany był moim ulubionym momentem w ciągu dnia. Mogłam zostawić kawiarnię w centrum Londynu i zatopić się w myślach o życiu prywatnym, które od niedawna płata mi same figle i stawia na drodze zakręty, zamiast otworzyć prostą drogę do wymarzonego celu.
-Do zobaczenia jutro - rzuciłam na odchodne, zanim przewiesiłam skórzaną torebkę przez przedramię, poprawiłam dopasowane jeansy i wyszłam z kawiarni na oblaną słońcem ulicę Londynu. 
Zaczerpnęłam głęboko powietrza, zarówno tego świeżego jak i zmieszanego z samochodowymi spalinami. Po raz pierwszy w tym tygodniu, a był już piątek, czyste niebo wyłoniło się zza ciemnych chmur i pozwoliło słońcu spełniać swoją rolę. Wystarczyło kilka promieni, by poprawić mój nastrój. Również dzisiaj uśmiechnęłam się szeroko do przejeżdżających samochodów i goniących za czasem przechodniów. 
Nagle poczułam parę dużych dłoni przykrywających oczy. Instynktownie położyłam ręce na dłoniach mężczyzny. Po jednym dotyku rozpoznałam lekko szorstką skórę rąk Justina. Nie wiem skąd we mnie tyle pewności. Kiedy dwojga ludzi łączy niezaprzeczalnie silna i szczera miłość, po prostu czuje się obecność ukochanej osoby obok. Ja czułam Justina i potwierdziłam przypuszczenia, kiedy tylko odwróciłam się na pięcie i wpadłam w jego ramiona. Pilnowałam, by nasze powitanie wahało się na granicy przyjaźni. Nikt nie mógł wiedzieć, jak silne uczucia łączą mnie z szatynem. Nikt nie mógł wiedzieć, że chciałam być tylko i wyłącznie jego.
-Stęskniłem się za tobą, księżniczko - mruknął do mojego ucha i musnął wargami płatek. Kochałam nawet tak drobne gesty płynące z głębi jego serca. Robił wszystko, abym na nowo obdarzyła go zaufaniem.
-Ja za tobą też - szepnęłam, masując drobnymi dłońmi jego umięśniony tors. Lubiłam dotykać jego mięśni i tatuaży. Z jednej strony wzbudzały lęk, lecz z drugiej czyniły Justina jeszcze przystojniejszym i dojrzalszym mężczyzną.
-Dlaczego wczoraj do mnie nie przyszłaś? - wydął dolną wargę, a ja westchnęłam głęboko. Momentami Justin nie potrafił zrozumieć, że miałam względem Ryana zobowiązania i chociaż chciałam, nie mogłam całych dni spędzać w jego ramionach.
-Nie mogłam, kochanie - mruknęłam smutno, dotykając opuszkami palców rozgrzanego policzka mężczyzny. 
-Gdybyś naprawdę chciała, znalazłabyś sposób - westchnął głośno z rozczarowaniem. 
Mogłam wmawiać mu, że jest tym najważniejszym, którego kocham całym sercem, a w nim nadal tliły się wątpliwości.
-Justin - zaczęłam, stając na palcach i muskając czule czubek nosa. - Przecież wiesz, że to nie jest takie proste.
Justin westchnął po raz kolejny i przewrócił teatralnie oczyma. Za każdym razem używałam tej samej wymówki i nie mogłam mieć do Justina pretensji, że po dziesięciu razach zaczął się niecierpliwić. W końcu, ile czasu może żyć w cieniu, jako ten drugi, pozornie mniej ważny? Od wielu dni kryjemy się jak nastolatkowie, którzy boją się reakcji rodziców. Mnie również zaczęło to powoli męczyć.
-Pójdziesz ze mną na spacer? - spytałam słodko, obejmując obiema dłońmi dłoń Justina i przykładając do ust, by złożyć na jej wierzchu ciepły pocałunek.
Justin zerknął na mnie niepewnie, lecz poddał się mojemu urokowi natychmiast. Posłałam mu bowiem szeroki uśmiech, któremu nie odmówił jeszcze ani razu. Objął mnie silnym ramieniem i wsunął palce w kieszeń jeansów na pośladku. Doskonale wiedział, że nie powinien dotykać mnie w dwuznaczny sposób, dopóki nie będziemy sami, lecz ciężko było mu zapanować nad uczuciem i rosnącym pożądaniem. Nie ukrywałam, że ja również pragnęłam jego pocałunków i pieszczot. Były moim skrytym uzależnieniem.
-A jak sądzisz, byłbym w stanie ci odmówić, zwłaszcza kiedy patrzysz na mnie tymi maślanymi oczkami? - westchnął, bawiąc się kosmykiem moich włosów, który oplątał wokół palca i przyłożył pod mój nos, tworząc brązowe, gęste wąsy.
-Nie, bo mnie kochasz - zachichotałam w jego tors, od którego odbił się mój ciepły oddech i rozgrzał delikatnie skórę mężczyzny.
Był moim kochaniem, moim słodkim misiem, bez którego teraz nie przeżyłabym nawet dnia.
Weszliśmy w jedną z najbardziej ruchliwych ulic, przy której samochody nieustannie stały w korku. Chodnik był równie zatłoczony. Co chwila czułam uderzenie w ramię od przepychającego się przechodnia. W takim tłumie nawet Ryan nie dostrzegłby mnie w objęciach Justina. Mogłam co chwila muskać jego ramię i przytulać do niego policzek. Przez moment czułam się tak, jakby Justin był jedynym mężczyzną w moim życiu. Niestety, rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.
-Justin, pracujesz gdzieś? - spytałam nagle. Zdałam sobie sprawę, że wiem o nim tak niewiele, kiedy sama otworzyłam przed nim całe swe życie.
-Chwytałem się praktycznie wszystkiego. Jakiś czas byłem w wojsku, dorabiałem jako ochroniarz na bramce przed klubem, ale mimo wszystko najwięcej wyciągam na wyścigach samochodowych. Tych nielegalnych, rzecz jasna - spojrzał na mnie znacząco i z lekkim zmieszaniem. 
-Nie wolałbyś mieć normalnej pracy, przy której nie musisz każdego dnia narażać życia? - westchnęłam, nie kryjąc zmartwienia. Bałam się, że pewnego dnia usłyszę o śmiertelnym wypadku, którego ofiarą okaże się Justin.
-Kiedyś niewiele brakowało, abym dostał fuchę striptizera - zachichotał, a mi o mały włos nie opadła szczęka.
-Striptizera? - wyszeptałam w szoku, oglądając się przez ramię, by upewnić się, że nikt nas nie usłyszał. Wszyscy byli jednak zbyt zajęci, aby podsłuchiwać cudze rozmowy.
-Zarobiłbym fortunę, wierz mi. Każda babka zapłaciłaby grube tysiące, żeby zobaczyć mnie nago, a ty dostajesz to w stu procentach za darmo - puścił mi zalotne oczko i natychmiast oberwał w czubek głowy.
-Nie za darmo, kochaniutki. W zamian otrzymujesz to samo i wierz mi, ja jako striptizerka zarobiłabym znacznie więcej.
-Więc może założymy taki mały, rodzinny interes, co? - zażartował i natychmiast zakrył ramię, w które uderzyłam zaciśniętą pięścią.
-Ile ty masz lat, Justin? Dwadzieścia cztery czy czternaście?
Kochałam Justina jeszcze mocniej, gdy miał tak dobry humor. Kiedy chciał, potrafił być poważny, natomiast gdy żartował, zmieniał się w uroczego i swoją drogą niezwykle przystojnego chłopczyka. 
Nagle przystanęłam gwałtownie na środku chodnika. Kilka nieuważnych przechodniów natychmiast odbiło się od mojego ciała, a ja nadal wpatrywałam się tępo w witrynę sklepu przy głównej ulicy Londynu. Justin zaczął machać dłonią przed moją twarzą i delikatnie potrząsał moimi ramionami. Nie reagowałam. Nie reagowałam nawet wtedy, gdy kilka razy musnął moje zmarszczone czoło i czubek nosa.
-Cindy, co się dzieje? Zaczynam się o ciebie bać - wymamrotał z lekkim przerażeniem w głosie. 
-Do jasnej cholery, zupełnie o tym zapomniałam! - krzyknęłam, uderzając z otwartej dłoni w czoło. Nie mogłam zrozumieć, jakim cudem wypadł mi z głowy tak istotny szczegół.
-Cindy, o czym? Mów mi tutaj szybciutko, bo wyglądasz tak, jakbyś zapomniała rano założyć majtek.
Momentalnie spojrzałam na Justina i parsknęłam głośnym śmiechem. Żartował, a brzmiał tak poważnie, jakby rozmawiał z samą królową Anglii. Był nienormalnym idiotą, ale kochałam go również za to.
-Nie wierzę, że to powiedziałeś - parsknęłam krótko, odrzucając włosy na plecy. - A teraz spójrz - dodałam, po czym chwyciłam ramiona Justina i ustawiłam go twarz w stronę witryny sklepowej.
-Suknie ślubne? - uniósł jedną brew ze zdumieniem. Nadal nie rozumiał.
-Wychodzę za mąż za kilka dni, a nie mam, do cholery, sukienki! - pisnęłam na całą londyńską ulicę i niemal siłą wciągnęłam Justina do salonu przez duże, przeszklone drzwi.
-O Boże, Cindy, nie kupuj tej pieprzonej sukienki. Nie chcę, żebyś wychodziła za Ryana, słyszysz? Nie chcę, Cindy, aniołku, jesteś moja.
Nie pozwolił mi wejść do wnętrza sklepu. Trzymał mnie za biodra i uniemożliwiał kolejny krok. Zależało mu na mnie, na mojej miłości. Gdyby liczył tylko na seks, nie przeszkadzałby mu ślub, wesele i piękna, biała sukienka.
-Dzień dobry, mogę w czymś pomóc? - ekspedientka z sympatycznym uśmiechem podeszła bliżej nas. Przyjrzała się sceptycznie Justinowi, który chciał wyciągnąć mnie ze sklepu. Spojrzała również na mnie z prawdziwym współczuciem.
-Bardzo pilnie potrzebuję sukni ślub...
-Niczego nie potrzebujemy i właśnie mieliśmy wychodzić - Justin przerwał mi w pół słowa, lecz ja nie dałam za wygraną.
-Proszę go nie słuchać. Naprawdę muszę dzisiaj kupić tę sukienkę. Mogłaby mi pani pomóc?
Posłałam ostatnie, sceptyczne spojrzenie Justinowi, zanim puścił mnie i z głośnym westchnieniem opadł na czarny, skórzany fotel po środku salonu. Razem z kobietą zaczęłyśmy przeglądać każdą suknię, lecz dopiero po dziesięciu minutach znalazłam tę idealną. Bez ramiączek, z koronkowym gorsetem, a od bioder rozszerzaną, również z koronkowymi zdobieniami. Teraz pragnęłam jedynie, by pasowała jak ulał. Nie miałam czasu, by oddawać ją do przeróbki. W ogóle nie miałam czasu na nic. Potrzebowałam jeszcze białych szpilek, bo w szafce na buty w domu mogłam znaleźć jedynie przybrudzone trampki. Byłabym bardzo nietypową panną młodą, gdybym zamiast butów na wysokim obcasie założyła tenisówki. Dostawałam dreszczy na samą myśl, że przez cały dzień będę musiała męczyć stopy kilkunastocentymetrowymi szpilkami.
-Mam tylko jedno zastrzeżenie - ekspedientka odezwała się z uśmiechem, kiedy zniknęłam za zasłoną przymierzalni. Musiałam więc odsunąć kotarę i spojrzeć na nią pytająco. - Pan młody nie powinien oglądać narzeczonej w sukni ślubnej przed ślubem - wskazała znacząco na znudzonego Justina, który przeglądał pliki w dotykowym telefonie.
-Niech się pani nie martwi - rzucił w kierunku kobiety. - Nie jestem narzeczonym, tylko ukrytym kochankiem, o którym nikt nie może się dowiedzieć.
Młoda ekspedientka zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową. Nie zdawała sobie sprawy, że Justin przyznał przed nią całą prawdę. Był moim kochankiem, siedzącym w ukryciu.
Rozebrałam się do bielizny i natychmiast odetchnęłam z ulgą. Dzięki Bogu, dzisiejszego ranka założyłam białą bieliznę. Ostrożnie włożyłam piękną suknię i przytrzymałam gorset przy biuście. Już teraz czułam, że będę wyglądać jak prawdziwa księżniczka. Szkoda tylko, że książę nie będzie tym jedynym.
-Justin, mógłbyś mi pomóc? - mruknęłam, wychylając głowę zza zasłony.
Justin westchnął głęboko, schował w kieszeń spodni komórkę i podszedł do przymierzalni. Dopóki nie odsłonił całej kotary, nie mógł dostrzec białego, błyszczącego materiału, spływającego po moim ciele. Dopiero kiedy stanął krok za mną w przymierzalni, wstrzymał oddech i przestał mrugać. Spoglądał na moje odbicie w lustrze z prawdziwym oczarowaniem. Sama musiałam przyznać, że ślubna suknia czyniła ze mnie piękną kobietę.
Mężczyzna bez słowa nachylił głowę i przyłożył wargi do gładkiej skóry na roznegliżowanych plecach. Złożył kilka czułych muśnięć, a moje powieki opadły w uczuciu prawdziwej błogości. Tylko on zwykłymi pocałunkami potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu. Całował delikatnie i nieświadomie zawiązał oddech w dole mojego gardła. Nie mogłam oddychać, gdy jego szorstkie dłonie masowały moje plecy. Przeniósł pocałunki na kark, a stamtąd prowadziła już prosta droga do niebywale wrażliwej szyi. Moja głowa mimowolnie przechyliła się w bok, by dać mężczyźnie większy dostęp. Gdyby nie pozostała we mnie resztka zdrowego rozsądku, mogłabym kochać się z nim tutaj, w sklepowej przymierzalni.
-I jak, sukienka pasuje? - momentalnie otrzeźwił mnie głos ekspedientki dobiegający zza kotary. 
-Tak - odparłam szybko, odpychając Justina i jedynie wzrokiem prosząc go, by zawiązał gorset na szczupłych plecach.
Jego palce znów potarły moją skórę. Z ust uciekł cichy jęk. Pragnęłam więcej.
-Rzeczywiście pasuje jak ulał - kiedy Justin odsunął kotarę, ekspedientka złożyła dłonie jak do modlitwy i zaczęła oglądać suknię z każdej strony.
-Jeśli dziewczyna jest piękna, wszystko będzie leżało na niej idealnie - wtrącił Justin, lecz dzięki Bogu nie wzbudził w kobiecie żadnych podejrzeń. 
-W takim razie biorę bez zastanowienia - mruknęłam cicho i szybko zasłoniłam zasłonę przymierzalni, opierając się o ścianę z głośnym westchnieniem. Wykończę się.
Tym razem poradziłam sobie z wiązaniem gorsetu sama. Zdjęłam z ciała suknię i przytuliłam ją do piersi. Była piękna, lecz ja na nią nie zasłużyłam. Nie zasłużyłam na godne miano żony przy boku mężczyzny takiego jak Ryan. Był dla mnie zbyt dobry i zbyt uczciwy.
Podeszłam do kasy, gdzie ekspedientka schowała suknię do dużego pudełka. Zapłaciłam i podziękowałam za pomoc ciepłym uśmiechem, po czym podeszłam do Justina i wręczyłam mu duże pudło. Raniłam go, każąc mu przebywać razem ze mną w salonie sukni ślubnych. Miał świadomość, że z każdym dniem tracił mnie na rzecz Ryana, który w ciągu kilku dni stał się jego wrogiem. 
-Pójdziesz do mnie? - spytałam cicho, gdy ponownie wyszliśmy na zatłoczoną ulicę Londynu.
-A Ryan jest w domu? - uniósł wysoko brwi i poprawił kartonowe pudełko pod pachą. Chciał mnie dla siebie i unikał momentów, w których Ryan obejmował mnie ramieniem bądź przytulał.
-Niedługo powinien wrócić z uczelni - mruknęłam cicho. - Ale proszę, chodź ze mną. Kocham cię, Justin - musnęłam wargami linię jego szczęki i zatrzepotałam rzęsami. Później znów musnęłam i znów spojrzałam w podobny sposób.
Mężczyzna objął silnie moją dłoń i splątał razem palce. Zaczęliśmy w ciszy kroczyć chodnikiem wzdłuż jednej z najdłuższych ulic. Co jakiś czas zerkałam na niego spod rzęs, lecz Justin nie obdarzył mnie nawet jednym spojrzeniem. Było mu najzwyczajniej w świecie przykro, że, kochając go, wciąż wybieram Ryana. Po drodze minęliśmy park miejski, w którym kochaliśmy się parę dni temu. Byliśmy prawdziwą zakochają parą, jakie widzi się zazwyczaj w amerykańskich komediach romantycznych z pięknym, cukierkowym zakończeniem. Po zerknięciu na polanę, nawet Justin uśmiechnął się delikatnie i musnął górną wargą wierzch mojej dłoni.
Pod blok dotarliśmy koło godziny siedemnastej, a słońce nadal świeciło w najlepsze. Wystawiałam twarz na gorące promienie, by złapać choćby delikatną opaleniznę, lecz przy naturalnie bladej cerze potrzebowałam wielu godzin na słońcu, by moja skóra pochłonęła kilka ciemniejszych smug. Justin otworzył przed mną drzwi prowadzące na klatkę schodową, a później, gdy stanęliśmy przed drzwiami mieszkania, przepuścił mnie pierwszą. Ryan nie wrócił jeszcze z uczelni. Często zjawiał się dopiero pod wieczór. Widziałam, ile czasu poświęca na naukę i wspierałam go, jak tylko mogłam. Teraz natomiast byłam wdzięczna, bo mogłam spędzać upojne chwile w ramionach Justina.
-Kocham cię, Cindy - mruknął, upuszczając pudełko z suknią ślubną.
Z miłością wpił się w moje wargi i rozpoczął pełen namiętności pocałunek. Pragnęłam tego od naszego ostatniego spotkania. Zaczął masować moje policzki i z coraz większą siłą napierać na wargi, dopóki nie opadłam na kanapę, a Justin przykrył mnie swoim umięśnionym ciałem. Wolałam nie ryzykować, dlatego nie posunęłam się dalej. W każdej chwili do domu mógł wrócić Ryan. Wolałam nie myśleć, co zrobiłby, gdyby nakrył mnie w łóżku z Justinem. Zaczęłam również zastanawiać się nad własnym postępowaniem. Jak mogłam bez skrupułów zdradzać człowieka, z którym na dniach biorę ślub?
Nagle zaskrzypiał klucz w zamku i wykonał pełen obrót wokół własnej osi. Odepchnęłam Justina, poprawiłam włosy i usiadłam prosto na kanapie. Pragnęłam Justina, pragnęłam jego dotyku i pocałunków, a teraz znów musiałam udawać, że to Ryan był tym jedynym. 
-Cześć - rzucił z uśmiechem w stronę Justina, natomiast mnie przyciągnął do pocałunku.
Justin zacisnął pięści i spiął całe ciało. Był o mnie zazdrosny, chociaż wiedział, że nie widzę poza nim świata.
-Jak było na uczelni? - spytałam, aby przerwać krępującą ciszę. Czułam, że Justin byłby w stanie skoczyć Ryanowi do gardła, abym tylko była jego.
-Męcząco, ale znośnie - odparł, napełniając szklankę chłodną wodą mineralną. - Chcesz coś do picia, Justin?
-Nie, dziękuję - włożył naprawdę wiele pracy, by jego głos brzmiał naturalnie.
-Swoją drogą dobrze, że cię widzę, stary - Ryan opadł na fotel na przeciwko kanapy, a materac lekko ugiął się pod jego ciężarem. - Mam nadzieję, że wiesz, że spodziewamy się ciebie na weselu. Jeśli masz dziewczynę, śmiało przyjdź z nią.
Na usta Justina wpłynął uśmiech, lecz nie szczery i łagodny. Znów ujrzałam jego bezczelną odmianę.
-O tak, chętnie przyjdę z dziewczyną.
Cholera, doskonale wiedział, jak wywołać u mnie zazdrość.
-A jak nazywa się twoja dziewczyna? - wtrąciłam niby od niechcenia, choć w głębi duszy kipiałam ze złości. Pieprzony idiota robił mi na złość.
-Lily - odparł bez zawahania, opierając się ze skrzyżowanymi na piersi rękoma o oparcie kanapy.
Miałam ochotę wydrapać mu oczy. Był bezczelny i doskonale wiedział, że powoli wyprowadza mnie z równowagi. Prowokował celowo. Miał nadzieję, że teraz przyznam się do wszystkiego przed Ryanem.
-I chcę cię też widzieć na moim wieczorze kawalerskim - posłał Justinowi znaczące spojrzenie, a ja czułam, po prostu czułam, że kryje się za nim coś więcej. Coś, czego zdecydowanie nie powinnam dostrzec.
-Mogę wiedzieć, co wy planujecie na tym wieczorze kawalerskim? - uniosłam prawą brew, która utworzyła na czole półokrągły łuk.
-Nic, o co powinnaś się martwić - zachichotał, poklepując moje kolano. Okłamywał mnie. Teraz byłam zazdrosna o obu.
-Ryan - zaczął z uśmieszkiem Justin, nachylając się lekko w kierunku narzeczonego. - Jakaś naga dupeczka będzie?
Ryan zerknął na mnie ukradkiem i zwilżył krańcem języka wargę.
-Chodź, Justin. Musimy porozmawiać na osobności. Potrzebuję pomocy przy... wymianie żarówki - rzucił ze śmiechem i zarzucił ramię na bark szatyna, kiedy ten wstał z kanapy i poprawił w kroku spodnie.
-Nie krępujcie się. Przecież o nagich dupeczkach możecie śmiało rozmawiać przy mnie - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
-Wszystko jest pod kontrolą, Cindy. Wymienimy żarówkę i zaraz jesteśmy z powrotem - rzucił na odchodne Justin, zanim oboje zniknęli za drzwiami sypialni.
Cholerni faceci i cholerna zazdrość, która nie pozwalała mi racjonalnie myśleć. 


~*~


Jeszcze trochę i dotrzemy do najważniejszego momentu :)
ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 11 - I always will...

Cindy 

Wysiadłam z pociągu, gdy tylko zatrzymał się na stacji w Londynie. Nie puściłam dłoni Justina. Po prostu nie potrafiłam. Powinnam odsunąć się od niego, by nie wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń. W końcu, nie byliśmy już sami, na środku polany, tylko w centrum jednego z większych miast świata. Chociaż czułam się tak, jakbym należała tylko do Justina, nie mogłam zapomnieć, że na moim palcu pobłyskiwał pierścionek zaręczynowy od Ryana. Przyjęłam jego oświadczyny, przyjęłam jego miłość, a teraz wolałabym uciec od niej prosto w objęcia Justina, który był moim skarbem, moim kochaniem, za którego oddałabym własne życie. Nikogo nie kochałam tak mocno jak jego i wiedziałam również, że nikogo tak bardzo nie pokocham. W ciągu doby spędzonej przy Justinie, Ryan nagle stał mi się po prostu obojętny. Mógłby być, mogłoby go nie być. Marzyłam tylko o szatynie z grzywką uniesioną ku niebu, mocno zarysowaną linią szczęki i pięknym uśmiechem, który rozweselał również jego oczy.
-I teraz tak po prostu wrócisz do domu, do niego, jakby nie było nas? - spytał, przypierając moje drobne ciało do jednego z pociągów. 
Zaczął całować mnie po szyi i za uchem, a ja drapałam delikatnie skórę jego głowy w niebywałej przyjemności. Cholera, doskonale wiedział, co robi.
-Muszę, Justin - szepnęłam, choć wcale nie byłam pewna swoich słów. 
-A ja sądzę, że nie musisz i po prostu boisz się od niego odejść.
-Może się boję, to nie ma znaczenia - wymamrotałam i chciałam spuścić głową, ale Justin ujął dłonią moją brodę i uniósł, by móc musnąć moje wargi.
-Jak to nie ma znaczenia? Kochamy się, chcemy być razem. Ja chcę być z tobą, zrozum to, moja kochana idiotko - mocno chwycił moje policzki i oparł czoło o moje, jakby chciał w ten sposób dotrzeć do mnie głębiej. - Kocham cię tak cholernie mocno, musisz to zrozumieć.
-Muszę?
-Musisz, bo inaczej zrobię ci kolejną malinkę - powiedział z cwanym uśmieszkiem i natychmiast sprawił, że moje oczy otworzyły się szerzej.
-Nawet się nie waż! - pisnęłam ze śmiechem, a później tak po prostu, naturalnie zarzuciłam ramiona na jego szyję.
Stopy oderwały się od ziemi, gdy Justin w uścisku uniósł moje ciało kilkanaście centymetrów nad ziemię. Czułam się jak w dennej książce o miłości, gdzie bohaterka kocha dwóch i nie może podjąć odpowiedniej decyzji. Jakiegokolwiek ruchu by nie postawiła, skrzywdzi ukochanego mężczyznę, jednocześnie dając szczęście drugiemu. Ja również byłam taką bohaterką, tyle że moja historia nie była denna i oklepana. Zawierała mnóstwo zwrotów akcji i krętych ścieżek, przez które mogłam przebrnąć tylko w ramionach prawdziwej miłości.
-I znów pojawiłeś się w moim życiu w najmniej odpowiednim momencie, Bieber. Co ja z tobą mam - westchnęłam, przeczesując smukłymi palcami jego grzywkę.
Był mój. Był cały mój. Gładziłam jego policzki, szczękę i kark. Przejeżdżałam opuszką kciuka po dolnej wardze, a później bawiłam się płatkiem ucha. Chciałam nacieszyć się nim, póki mogłam, póki nie musiałam jeszcze wracać do domu, do Ryana, który z pewnością czekał na mnie zmartwiony. Miałam wrażenie, że Justin momentami wątpił w moją miłość. Musiałam wyprowadzić go z błędu. Musiał wiedzieć, że jest dla mnie najważniejszy.
-Dasz mi ostatniego buziaka? - spytał słodko, przybierając minkę zagubionego szczeniaka.
Ostatni raz musnęłam wierzchem dłoni jego policzek i rozbiłam wargi na jego ustach. Przygryzł moją wargę, pociągnął ją i bez większego problemu wdarł się językiem do moich ust. Poczułam niebywałą przyjemność, gdy otarł nim o podniebienie. I, kurwa, znów zaczęłam płakać. Całował tak dobrze, tak cholernie dobrze. Nasze języki wprawione w namiętny taniec powodowały dreszcze i wstrząsy nie tylko mojego ciała, ale również ciała Justina. Mogłabym całować się z nim przez kolejne godziny, a później kochać z tak olbrzymią namiętnością jak jeszcze parę godzin temu, wśród bujno rosnącej trawy.
Nagle w kieszeni Justina zawibrował telefon. Justin jęknął nieznacznie i po raz ostatni przygryzł moją wargę, zanim wyjął komórkę i przejechał kciukiem po dotykowym ekranie. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, a ja uwielbiałam patrzeć na niego w tym stanie. Nawet objęłam go w pasie i przytuliłam ucho do klatki piersiowej, by słyszeć bicie jego serca.
-Cześć, skarbie - Justin mruknął do telefonu, szczerząc zęby w uśmiechu.
Natychmiast odsunęłam się od szatyna i spojrzałam na niego z wysoko uniesionymi brwiami. Był mój. Nie miał prawa mieć żadnego innego skarbu. Nie on.
Justin zachichotał na widok mojej reakcji. Byłam cholernie ciekawa z kim rozmawiał. Jednego byłam pewna. Nie ukrywał niczego przede mną. W przeciwnym razie nie odebrałby telefonu od swojego "skarbu".
Cholera, byłam zazdrosna.
-Przerwałaś mi możliwe najlepszy pocałunek w życiu, ale teoretycznie mogłaś zadzwonić podczas seksu. Z dwojga złego wolę to - zachichotał, a i ja zapragnęłam zaśmiać się cicho. Widać, że miał z rozmówczynią bardzo swobodny kontakt.
-Tylko nie każ mi znowu zmieniać jej pieluch - przewrócił oczami, gładząc moje włosy. - Jeśli tak, będę za pół godziny. Nie, nie masz za co mi dziękować, idiotko - prychnął i zakończył połączenie.
Wtedy ciekawość wzięła górę.
-Z kim rozmawiałeś, Justin? - spytałam, niby od niechcenia, lecz w środku omal nie pękłam. Przecież był mój.
-Pamiętasz tego małego brzdąca, którym opiekowałem się na placu zabaw?
-Twoją córeczkę, tak, pamiętam - odparłam z delikatnym wzruszeniem ramionami. 
-Cindy, jaką córeczkę, do cholery? Przecież mówiłem ci kilka razy, że to nie jest moje dziecko - westchnął głęboko, ale nie zamierzał dłużej sprzeczać się ze mną. - Rozmawiałem z jej mamą. Jest moją wieloletnią przyjaciółką.
Na moment zacisnęłam wargi. Na usta cisnął mi się ogrom pytań. Chciałam wiedzieć wszystko. Wszystko i jeszcze więcej.
-A mogę cię o coś spytać? - zaczęłam nieśmiało, zakręcając wokół palca materiał koszulki mężczyzny. Wyczułam pod dłonią twarde mięśnie. Cholera, robiły wrażenie.
-Tak, spałem z nią - zachichotał. Pieprzony gówniarz od razu wiedział, o co chciałam go spytać. Czytał mi w myślach, czy tak dobrze mnie znał? - Nie raz i nie dwa - dodał z cwanym uśmieszkiem.
-Uprawiałeś z nią seks? - zmarszczyłam brwi, patrząc na niego. Był tak nieprzyzwoicie przystojny i bałam się, że ukradnie mi go pierwsza lepsza lalunia.
-A czy to nierównoznaczne z sypianiem ze sobą? 
-Powiedz mi, dobrze ci z nią było? - nie mogłam powstrzymać swojego niewyparzonego języka. Po prostu byłam ciekawa. Momentami zapominałam, że ciekawość to pierwszy krok do piekła.
-Och, ty moja śliczna zazdrośnico - zmierzwił moje włosy, a ja sapnęłam z irytacją. - Z nikim nie było mi tak dobrze jak z tobą, królewno - dodał, po czym przyciągnął mnie do silnego, pełnego uczuć uścisku, którym zapewnił mnie jednocześnie, że jestem jedyną i najważniejszą kobietą w jego życiu. Jak mogłam mu nie wierzyć, skoro każdym gestem i każdym spojrzeniem potwierdzał swoje słowa?

***

Przekręciłam w zamku klucz i niepewnie nacisnęłam klamkę. Z salonu dobiegało ciche pochrapywanie. Ryan spał, a ja miałam kilkadziesiąt, może nawet kilkanaście minut na poukładanie wszystkiego w głowie. Musiałam wytłumaczyć swoją nieobecność, a zupełnie nie wiedziałam, jakimi słowami powinnam go przekonać. Ryan miał do mnie zaufanie, którego nie chciałam stracić. Do cholery, nie chciałam go ranić. Przecież mimo wszystko niewielką częścią siebie nadal go kochałam.
Postawiłam torebkę na podłodze w przedpokoju i ściągnęłam ze stóp trampki, które w nieładzie kopnęłam pod szafkę. Przeszłam przez salon na palcach, by w kuchni wyjąć z szafki czystą szklankę i nalać do niej chłodnej wody. Byłam cholernie zdenerwowana, a stres narastał z każdą chwilą. Co mam mu powiedzieć? A może nie powinnam kłamać i po prostu odejść od niego, zanim poprzez małżeństwo nie zrobię mu nadziei, że jest tym jedynym, którego kocham najmocniej? Nic już nie wiedziałam i niczego nie byłam pewna.
Nagle dostrzegłam na kuchennym blacie niewielką kartkę wyrwaną z zeszytu w kratkę, a na niej kilka koślawych słów, zapisanych pismem Ryana.

Wychodzę z chłopakami na imprezę, wrócę jutro, nie czekaj na mnie. Kocham Cię, maleńka xx

Nie wierzyłam we własne szczęście. Największy problem rozwiązał się sam. Ryan nie miał żadnych podejrzeń, a i ja nie musiałam się tłumaczyć. Szybko zgniotłam kartkę w dłoni i wyrzuciłam do śmietnika ze zużytą makulaturą. Następnie ponownie wypełniłam szklankę chłodną wodą i wróciłam do salonu, gdzie na kanapie Ryan zaczął się powoli rozbudzać i przeciągać.
-Główka boli? - spytałam z uśmiechem, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie.
Ryan skrzywił się lekko i natychmiast upił kilka łyków ze szklanki, którą wziął ode mnie. Pocałowałam go w lekko zmarszczone czoło i spojrzałam w oczy. Nie potrafiłam zachowywać się przy nim swobodnie, kiedy wciąż niemal czułam na ciele dłonie Justina i jego pocałunki na szyi. Czułam, że to wszystko zacznie mnie powoli wykańczać.
-Najebałem się w trzy dupy - wymamrotał, opadając z powrotem na poduszki. 
Zachichotałam pod nosem, przeczesując jego gęste włosy, układające się w kilka loków. Był przystojny, bardzo przystojny. Ale nie był Justinem.
-Cóż to za okazja? Z tego co wiem, nie pijesz za często, a już na pewno nie upijasz się do tego stopnia, żebyś nie trafiał do domu - parsknęłam wymuszonym śmiechem i mogłam mieć jedynie nadzieję, że Ryan nie wyczuje zdenerwowania w moim głosie. 
-Pamiętasz Danny'ego, kolegę ze studiów, prawda? - przytaknęłam głową, a Ryan kontynuował. - Wczoraj dowiedział się, że zostanie ojcem. Musieliśmy to oblać.
-Jego dziewczyna jest w ciąży? - spytałam, nie kryjąc zaskoczenia zmieszanego z uśmiechem. - To wspaniale, koniecznie go ode mnie pozdrów.
-Cindy - przeciągnął uroczo, chwytając w dłonie moje biodra. Trzymał je mocno i stanowczo, lecz nie tak jak Justin. - Nie jesteś na mnie zła, prawda? Wiesz, ja poszedłem na imprezę, a ty musiałaś spędzić cały wieczór i noc sama - uroczo wydął dolną wargę, połykając kilka kolejnych łyków.
Poczułam mocny ucisk w dole żołądka. Ryan nie miał cholernego pojęcia, co robiłam ostatniego popołudnia, wieczoru, nocy i poranka. Zdradziłam go kilka, jak nie kilkanaście razy z rzędu i, co więcej, nie miałam wyrzutów sumienia. Odwróciłam jedynie wzrok, by dłużej nie patrzeć Ryanowi w oczy. Mógłby wyczytać nieszczerość z mojego spojrzenia, którą skutecznie udawało mi się ukrywać. Naprawdę nie chciałam go oszukiwać. Po prostu nie miałam wyboru.
W oczach Justina wszystko było tak cholernie, śmiesznie wręcz proste. Wrócę do domu, usiądę na kanapie i zacznę szczerą rozmowę z narzeczonym, podczas której przekreślę wiele miesięcy naszego związku, w których pomógł mi się podnieść. Ryan zrobił dla mnie coś, czego nie zrobił żaden inny człowiek. Zwyczajnie wyciągnął w moim kierunku pomocną dłoń, a ja chwyciłam ją i utonęłam w morzu jego dobroci. Był wspaniałym człowiekiem, kochającym i troskliwym mężczyzną. Nie byłam w stanie tak po prostu złamać mu serca. Wiedziałam, jak bardzo mnie kochał. Nie wyleczyłby się z miłości z dnia na dzień. Cierpiałby przez wiele kolejnych miesięcy, a ja, znając własne cierpienie, chciałam mu tego oszczędzić. Pewna cząstka mnie potrzebowała Ryana. Potrzebowała go jak przyjaciela, a nie męża, z którym założyłabym rodzinę, z którym wychowałabym dzieci i od którego zabrałaby mnie dopiero śmierć.
-Oczywiście, że nie jestem zła - odparłam po długiej przerwie, zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. 
Wstałam z kolan i powoli ruszyłam do sypialni, jednak w drodze zatrzymały mnie dłonie Ryana, które ponownie zacisnął na moich biodrach. Zaczął z uczuciem muskać moją szyję, a ja mogłam jedynie modlić się, aby przypadkiem nie znalazł wyrazistej malinki. Masował palcami talię i zaciągał się zapachem włosów. Bałam się, że wyczuje wśród nich zapach perfum Justina, którego nie zdążyłam jeszcze z siebie zmyć. Gdyby Ryan nie miał kaca, nasza rozmowa mogłaby przebiegać inaczej.
-Ryan - szepnęłam, odwracając się twarzą do mężczyzny i obejmując dłońmi jego policzki. - Przepraszam, ale nie mam ochoty. Chcę się po prostu położyć, miałam ciężki dzień.


Justin

-O Boże, przepraszam, że kolejny raz zatruwam ci życie - Lily westchnęła głęboko, opadają twarzą na moje kolana. - Po prostu musiałam z kimś porozmawiać.
-Spokojnie, gruba. Obraziłbym się, gdybyś przerwała mi w trakcie zajebistego seksu, ale pocałunki jeszcze nadrobię - zachichotałem, gładząc jej miękkie włosy.
Odsunęła dłonie od twarzy, leżąc na moich udach, i przyjrzała mi się uważnie. Była zamyślona. Zawsze wtedy marszczyła słodko mały nosek i zaczynała bawić się materiałem mojej koszulki. Miała dwadzieścia jeden lat, a momentami zachowywała się jak nastolatka, ale właśnie to tak cholernie w niej kochałem. Była sobą. Zawsze.
-Zakochałeś się - zaćwierkała wesoło, badając opuszką palca linię mojej szczęki. Była małą prowokatorką i nie raz jej uległem. 
-Nie da się ukryć, co? - poklepałem ją lekko po udzie i westchnąłem. - No co ja mogę? Jest piękna, zabawna i taka urocza. Najsłodsza jest kiedy marszczy brwi i zmienia się w małą zazdrośnicę. 
-O kogo jest zazdrosna? Bieber, już dajesz jej do tego powody? Niegrzeczny chłopiec.
-Jest zazdrosna o ciebie - parsknąłem śmiechem na widok zdezorientowanej miny Lily. Jak zawsze w takich sytuacjach uderzyła się z otwartej dłoni w czoło i pokręciła głową.
-Musisz mi ją przedstawić - stwierdziła wprost. - Chcę wiedzieć, jaką dupę teraz pieprzysz i co za laska ukradła mi tak zajebisty seks - westchnęła z przekąsem i nawet nie zdawała sobie sprawy, jak mocno podniosła moją samoocenę.
-Och, Boże, kocham cię, idiotko - zachichotałem i zacząłem łaskotać płaski brzuszek Lily, kiedy nagle do pokoju wbiegła Molly, mała córeczka mojej przyjaciółki.
-W co będziemy się bawić? - zapiszczała radośnie, podrzucając kremowego misia, trzymającego łapki złożone jak do modlitwy. - Tylko w coś, w co możemy bawić się też z mamą.
-Z mamą, powiadasz? - spojrzałem na młodą kobietę z cwanym uśmiechem. - Z twoją mamą możemy bawić się w pięćdziesiąt twarzy Biebera.
-Och, przestań - Lily rzuciła zamszową poduszką od kompletu z kanapą, trafiając w czubek mojej głowy. - Demoralizujesz mi dziecko.
Była słodką, rozpieszczoną księżniczką, ale oddałbym za nią własne życie. Tak samo jak za jej oczko w głowie, za małą Molly, którą traktowałem jak własną córeczkę. Zastępowały mi rodzinę i przez lata je obie nazywałem swoimi dziewczynami. Przez pewien okres czasu nawet pomieszkiwaliśmy razem i byłem bliski zakochania się w szatynce, ale w porę zrozumiałem, że między mną a Lily nigdy nie będzie silnego uczucia i zawsze zostaniemy na etapie przyjaźni.
-Molly, kochanie, idź pobawić się w pokoju. Muszę porozmawiać z twoją mamusią - uśmiechnąłem się do niej ciepło. Słuchała mnie jak ojca. W końcu, momentami  mówiła do mnie nawet tato.
Wtedy spojrzałem na Lily. Przestała być roześmiana, a kąciki jej ust opadły. Chociaż była szalona, nie zawsze miała powody do uśmiechu. Teraz, przed poważną rozmową, nie miała ich. Pogładziłem jej gładki policzek i tym gestem przelałem czarę goryczy. Dziewczyna objęła moją szyję ramionami i usiadła okrakiem na moich udach. Cóż mogłem zrobić, widząc zapłakaną, młodą kobietę? Przytuliłem ją mocno i zacząłem gładzić nagie plecy pod bluzką. 
-Boję się. Po prostu się boję. To wszystko się powtórzy, to powróci, zobaczysz - pociągnęła głośno nosem, więc sięgnąłem dłonią po paczkę chusteczek higienicznych i otarłem najpierw powieki Lily, a później nosek.
-Nikt cię nie skrzywdzi, malutka. Obiecuję ci to, słyszysz? - mocno objąłem jej twarz i rozkazałem, by spojrzała mi w oczy. - Nikt cię nie skrzywdzi.
-Przecież wiesz, jak to wszystko jest popieprzone. Boję się o siebie, boję się o Molly, ale najbardziej boję się o ciebie - zapłakała cicho w moje ramię, obejmując małymi rączkami mój kark. 
-Kot, patrz na mnie - mruknąłem do ucha dziewczyny, uderzając gorącym oddechem o jej wrażliwą skórę. - Nie na darmo byłem w wojsku i nie na darmo uczyłem się bronić, a przede wszystkim nie na darmo wpajali mi do głowy, że szacunek do kobiety stawia się ponad wszystko inne. Będziesz bezpieczna, Lily. Będziesz bezpieczna, bo ja nie pozwolę cię skrzywdzić, choćby miała być to ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.


~*~


Końcówka może wprowadzić Was w lekką niepewność, chociaż Ci dociekliwi mogą znaleźć kilka ewentualnych rozwiązań :-)
Ps. Komentujcie i piszcie, co powinnam poprawić <3

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 10 - Take me to heaven...

Cindy

Trzymał moją dłoń pewnie, lecz delikatnie. Przykładał ją do ust, muskał wargami, całował z czułością i zerkał spod rzęs. Teraz, gdy wyszliśmy z małego, przytulnego pokoiku w motelu, miałam ochotę do niego wrócić, pchnąć Justina na kołdrę ułożoną w nieładzie i kochać się z nim tak, jak kilkanaście minut temu - delikatnie, z miłością, z czułością. Chciałam, aby znów objął ramiona moje ciało w tak pewny, silny sposób. Zmienił się w prawdziwego, dojrzałego i zdecydowanie doświadczonego mężczyznę, który wie, jak sprawić, aby kobieta przy nim czuła się jak prawdziwa księżniczka, jak najważniejsza osoba na świecie.
Zeszliśmy na parter po starych, drewnianych schodach, które skrzypiały nieprzyjemnie z każdym krokiem. Farba łuszczyła się na poręczy i odchodziła z niej płatami. Ściany również pozostawiały wiele do życzenia. Mdły kolor zlewał się ze słabym światłem z potłuczonych lamp. Mimo to zapamiętam mały motel odsunięty od głównej drogi do końca życia. To tutaj przeżyłam najlepsze popołudnie swojego życia, to tutaj przeżyję najlepszą noc i to tutaj przeżyję najlepszy poranek. Nie przeszkadzało mi ani słabo urządzone wnętrze, ani zły gust właściciela. Byłam tutaj z Justinem i nic innego nie miało znaczenia.
 -Czego się napijesz? - spytał z uśmiechem, całując mnie w skroń.
-Soku pomarańczowego - odparłam, głaszcząc jego policzek. Jeszcze nigdy nie byłam do tego stopnia zakochana.
Podeszliśmy do baru, przy którym zebrało się już kilkoro mieszkańców z okolicy. Również przy drewnianych stolikach siedziało kilku brodatych mężczyzn. Justin zamówił dla mnie szklankę soku pomarańczowego, a dla siebie whisky, którą zaczął sączyć powoli, małymi łykami. Nie krzywił się, gdy alkohol przepływał przez jego gardło. Przywykł do piekącego smaku, który u mnie w dalszym ciągu wywoływał grymas. Widząc, jak wpatruję się z niego bez wytchnienia, podał mi swoją szklankę z whisky, abym posmakowała bursztynowego alkoholu. Po jednym łyku stwierdziłam, że to nie moja bajka i wróciłam do powolnego sączenia pomarańczowego soku.
-I co mi powiesz, kochanie? - oparł się jednym łokciem o bar, a drugą dłoń wplątał w moje włosy. Zaczął zawijać między palcami długie, jasne kosmyki.
-Chciałam ci bardzo, bardzo, bardzo podziękować za to, co zrobiliśmy przed chwilą - stanęłam pomiędzy jego nogami i zarzuciłam ramiona na szyję mężczyzny. Otarłam policzek o jego zarost. Dodawał mu męskości i sprawiał, że Justin w moich oczach był jeszcze bardziej przystojny.
-Podobało ci się? - mruknął zadziornie, wsuwając dłoń w kieszeń moich jeansów na pośladku.
-Jeszcze pytasz? - prychnęłam, kreśląc nosem ścieżkę na linii jego szczęki. - Było mi tak cholernie dobrze. Najchętniej wróciłabym na górę i powtórzyła wszystko od nowa - zagryzłam między zębami wargę. Jego wargę. Smakował jak whisky, ale o dziwo tym razem podobał mi się ten smak. Jego smak.
Nagle od pobliskiego stolika wstało dwóch starszych mężczyzn. Obaj mieli gęste brody i pomarszczone twarze, ale wyglądali niezwykle sympatycznie. Odsunęłam się lekko od ukochanego, zauważając, że ruszyli w naszym kierunku. Stanęli po obu stronach Justina, który spojrzał na nich z lekko uniesionymi brwiami. Gdy widziałam ich z bliska, pasowali mi na starych motocyklistów, którzy nie raz czuli żar słońca i krople ulewy na wyniszczonych twarzach.
-Chodź do nas, chłoptasiu. Coś czuję, że jeszcze nie poznałeś życia i nie posłuchałeś wielu historii - jeden z dziadków chwycił Justina za ramię z uśmiechem, a ja zachichotałam na widok miny Justina.
-Ale ja właśnie - spojrzał na mnie wymownie. Liczył na moją pomoc, a ja potrafiłam jedynie chichotać.
-Spokojnie, jak kocha, nie ucieknie.
-A kocha bardzo - wtrąciłam, dotykając policzka Justina.
-Poza tym, dziewuszką zaraz się zajmą - skinął głową w kierunku starszych barmanek w kowbojskich spódnicach i grona ich przyjaciółek, plotkujących na każdy temat.
I zabrali ode mnie Justina, a ja mogłam jedynie ze śmiechem wpatrywać się w jego skwaszoną minę. Sama natomiast czekałam na towarzystwo, dopóki nie dosiadły się do mnie okoliczne babcie, jedne po pięćdziesiątce, inne pod siedemdziesiątkę. Zostaliśmy z Justinem brutalnie rozdzieleni, a mimo to nie potrafiłam przestać się uśmiechać. 
-I jak, pogodziłaś się ze swoim chłoptasiem? - spytała jednak z nich, kiedy wszystkie usiadły wokół stolika z lekko pokrzywionymi, drewnianymi nogami.
-Miała pani rację, poszło szybciej, niż się tego spodziewaliśmy - odparłam uprzejmie, duszkiem kończąc sok pomarańczowy.
-A nie mówiłam, dziecko? Powiedz chociaż, seks na zgodę był?
Rozmawiając wcześniej z Justinem, nie myliłam się ani odrobinę. W tym motelu nie było tematów tabu.
-Był, i to jaki - zaśmiałam się, odrzucając włosy na plecy.
Ukradkiem spojrzałam na Justina, któremu najstarsi mężczyźni co rusz dostawiali kieliszek z wódką. Czułam, że mi go upiją. W końcu nie miał tak mocnej głowy jak oni, a nie wypadało mu odmawiać.
-Doczekamy się jakiś szczegółów? 
-Chyba wolę zostawić je dla siebie - wzruszyłam lekko ramionami i ponownie wróciłam do wspomnień. W jego ramionach było mi tak dobrze. Zbyt dobrze, abym mogła o tym opowiadać i chwalić się grupce napalonych babek. Justin był mój. Tylko mój.
-Z tego twojego chłoptasia naprawdę dobra dupeczka.
Przysięgam, gdybym piła, zadławiłabym się sokiem. Czułam się niezręcznie, wiedząc, że pięćdziesięcioletnia kobitka ślini się na widok mojego... kochanka.
-Tylko to nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać - westchnęłam, a widząc zainteresowanie w ich oczach, kontynuowałam. - Justin jest moim byłym, który powrócił do mojego życia dopiero niedawno. Na co dzień żyję z narzeczonym, za dwa tygodnie biorę ślub, a dzisiaj tak naprawdę zrozumiałam, że nadal kocham Justina. Co więcej, zdradziłam swojego narzeczonego i nawet tego nie żałuję.
-Kochasz go? - tylko jedna z kobiet przerwała ciszę.
Skinęłam głową powoli, chociaż byłam pewna swoich słów jak niczego innego. Byłam w nim niezaprzeczalnie i nieodwołalnie zakochana.
-Bądź z tym, kogo kochasz. Inaczej będziesz żałować.


Justin

Grupa starych, motocyklowych wyjadaczy zasypywała mnie najbardziej nieprawdopodobnymi historiami ze swojego życia, a ja wciąż zerkałem w kierunku Cindy, opierającej się o stolik i sączącej powoli piwo z sokiem malinowym z kufla. Przez ponad godzinę wypiła jedynie połowę niewielkiej szklanki i nic nie wskazywało na to, aby miała dokończyć. Nie smakowało jej, widziałem to. Mi również coraz słabiej przepływały przez przełyk kolejne kieliszki wódki, które mnożyły się i mnożyły. Miałem dość. Chciałem jedynie objąć ramionami moją księżniczkę i przytulić ją do piersi.
Seks z nią był najlepszym w całym moim życiu, przysięgam. Miała piękne ciało i buzię anioła, którą mógłbym obsypywać milionami pocałunków. Gdybym mógł, nie wypuściłbym jej z łóżka. Nie chodziło mi o seks. Chciałem ją po prostu przytulać i nacieszyć się jej bliskością. Całować ją po szyi, dotykać jej szczupłych ramion. Boże, tak bardzo tego pragnąłem.
Zerknąłem na Cindy kolejny raz. Nasze spojrzenia spotkały się na moment. Dziewczyna dała mi bezgłośnie znać, abym wymknął się zza drewnianego stolika i uciekł z nią w jeden z bocznych korytarzy. Uśmiechnąłem się zadziornie, dopiłem do końca kieliszek wódki i gwałtownie odsunąłem krzesło, stając na równych nogach. Mężczyźni spojrzeli na mnie zza zamglonych powiek. Byli pijani. Ja również byłem, jednak nie do tego stopnia, abym nie mógł ustać na nogach.
-Panowie wybaczą, ale muszę się odlać - wybełkotałem, ruszając w stronę korytarza, w którym zniknęła Cindy. 
Podpierałem się ściany. Moje kolana uginały się mimowolnie, a mimo to brnąłem w przód, do Cindy, do mojego aniołka. Odbijałem się od ludzi. Miałem wrażenie, że razem z szatynką byliśmy tu najmłodsi. Cała reszta była grubo po pięćdziesiątce. Chciałem już ją dotknąć, chciałem pocałować. Boże, chciałem ją nawet wąchać, chowając twarz w jej włosach. Była... idealna. W każdym calu.
-Kici, kici, koteczku. Gdzie mi się ukryłaś? - wybełkotałem, łapiąc ją od tyłu w talii.
Nie byłem do tego stopnia pijany. Delikatnie podkoloryzowałem swoje samopoczucie, aby wzbudzić litość w oczach Cindy.
-Nie zamierzam się ukrywać, jestem twoja.
-Żałuję tylko, że nie mogę nazwać cię swoją dziewczyną. Nadal jesteś z Ryanem. To boli - wymamrotałem, całując ją po szyi. 
Posmutniała, a ja zarzucałem samemu sobie, że w porę nie ugryzłem się w język. Nie chciałem, aby była smutna. Nie przeze mnie.
-Ale nie rozmawiajmy teraz o tym. Kocham cię i chcę spędzić w tym motelu najpiękniejsze godziny swojego życia.
Bez trudu uniosłem jej ciało, trzymając dłonie pod udami. Szedłem z nią po schodach dość wolno, uważając przy każdym kroku. Jednocześnie nie czułem, aby na moich ramionach unosił się jakikolwiek ciężar. Była lekka jak piórko. Dotarłem pod drzwi pokoju bez zbędnych słów. Nie wiedziałem, czy Cindy chciała kochać się ze mną po raz kolejny, czy może wieczór wolała spędzić wtulona w moją klatkę piersiową, zamknięta w moich ramionach. Cokolwiek by to nie było, cieszyłem się, że będę z nią.
Jedną rękę trzymałem pod pupką Cindy, aby przytrzymać ją blisko swojego ciała. Zwyczajnie nie chciałem, aby oddaliła się choćby na parę centymetrów. Otworzyłem drzwi niewielkim, metalowym kluczem, a później zamknąłem je za nami nogą. W końcu byłem z moją rybką sam na sam. Mogłem tulić ją do piersi, mogłem bez ograniczeń całować jej zmarszczone czółko, a także pełne, malinowe wargi. Mogłem kłaść ją na łóżku, mogłem muskać jej dekolt. Mogłem ją pieścić, mogłem bez ograniczeń kochać i mogłem pokazywać jej własną szczerą miłość.
-Więc co chciałabyś teraz robić, cukiereczku? - położyłem dziewczynę na materacu, a sam oparłem się na łokciach po obu stronach jej głowy.
Patrzyła na mnie z niesamowitą łagodnością, dzięki której wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł najprawdziwszy dreszcz. Kusiła mnie samym spojrzeniem i tym zalotnym trzepotaniem rzęsami.
-Nie ważne co, ważne że z tobą - zaćwierkała, cmokając moją brodę i czubek nosa. - Ale w zasadzie mam ochotę na gorący prysznic. 
-Zapraszam księżniczkę do łazienki.
-Księżniczka sama nie pójdzie. Czeka, aż ktoś ją zaniesie - zaśpiewała z chichotem, wyciągając przed siebie ramiona.
Zbliżyłem się, a wtedy szatynka owinęła dłonie wokół mojego karku. Uniosłem ją z łatwością i wniosłem do łazienki, wyłożonej starymi kafelkami. W ubraniach postawiłem ją pod prysznicem, wchodząc zaraz za nią. Jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Nigdy.
-Justin, jesteśmy w ubraniach - zachichotała, chwytając materiał mojej koszulki. Ściągnęła ją gwałtownie przez głowę i musnęła moją nagą pierś.
-Czekam, aż mnie rozbierzesz - wymruczałem do jej ucha. 
Celowo nie zacząłem rozbierać Cindy.
Z przygryzioną wargą odpięła moje spodnie i przejechała dłonią po moim członku, który lekko napinał bokserki. Wystarczył jeden jej dotyk, aby nabrzmiał znacznie mocniej. Kiedy ściągnęła z moich bioder bieliznę, dotknęła całą dłonią mojego przyrodzenia. Była delikatna w każdym geście, w każdym słowie. Taka niewinna i bezbronna, jakby jeden podmuch wiatru mógł ją przewrócić.
-Tylko przypadkiem nie włączaj jeszcze... - przerwałem jej, odkręcając kurek z zimną wodą. - Wody! - dokończyła z piskiem i wybuchnęła głośnym śmiechem. - Znów będziesz mi suszyć ubrania!
-Mi to nie przeszkadza - zawtórowałem dziewczynie, z uczuciem całując jej czoło.
-Ale mi przeszkadza - mruknęła z przekąsem i założyła ramiona na piersi niczym mała dziewczynka, ubiegająca się o uwagę dorosłych.
-Też cię kocham, aniołku. Też cię kocham.
Rozebrałem ją do naga i wrzuciłem kompletnie przemoczone ubrania do starej umywalki. Namydliłem delikatne ciałko dziewczyny, dotykając jej piersi i nagich pośladków. Momentami marzyłem, aby zamknąć ją w silnym uścisku i nie wypuścić już nigdy, lecz szybko wracałem na ziemię, uświadamiając sobie, że Cindy za kilkanaście dni wychodzi za mąż i jeśli nie odwoła ślubu, nie zmieni swojej decyzji, nigdy nie będzie w pełni moja. Bałem się, że mimo wszystko zostanie z Ryanem. Kochała mnie, owszem, lecz jego kochała również. Zdradzało ją samo spojrzenie. Być może teraz nie czuła wyrzutów sumienia, ale po powrocie do Londynu uderzą w nią ze zdwojoną siłą, o ile już nie zaczęły uderzać.
-Masz zamiar wyjść za Ryana? - spytałem niespodziewanie, zagryzając wargę. Musiałem wiedzieć. Musiałem wiedzieć, czy mogę wiązać z Cindy większe, dalsze plany.
Szatynka spuściła głowę i zaczęła kreślić opuszką palca wąską linię wokół mojego pępka i wzdłuż napiętych mięśni brzucha. Czuła się źle, widziałem to. Próbowałem unieść dwoma palcami jej brodę, lecz ona za wszelką cenę unikała mojego wzroku. Bała się spojrzeć mi w oczy.
-Justin, nie zadawaj mi takich pytań, proszę - szepnęła, dotykając policzkiem mojego nagiego torsu. 
Kochałem ją, ale momentami nie rozumiałem. Musieliśmy o tym rozmawiać. Musieliśmy rozmawiać o tym co trudne i bolesne.
-Kotuś, wiesz, że musimy przez to przejść. Wiem, że go kochasz i zależy mi tylko na twoim szczęściu. Jeśli nawet te godziny, które spędzę z tobą teraz, w motelu, miałyby być ostatnimi spędzonymi z tobą chwilami, będę szczęśliwy, o ile ty będziesz naprawdę szczęśliwa, wychodząc za Ryana. O ile będziesz tego pewna, a przy ołtarzu nie zadrży ci głos.
-Jeszcze nie chcę o tym myśleć, przepraszam. Teraz chcę cieszyć się miłością do ciebie, niczym więcej. Więc proszę, kochaj się ze mną znów. Daj mi wszystko, czego potrzebuję i pozwól mi zapomnieć o Londynie, o Ryanie i o tym cholernym ślubie. Proszę, Justin.
Jej drżący głos działał na mnie niesamowicie silnie. Opłukałem nasze ciała chłodną wodą i uniosłem Cindy na wysokość bioder, aby zanieść ją do sypialni, położyć na środku łóżka i kochać się z nią delikatnie, z troską i miłością. Aby kochać się z nią tak, jak oboje pragnęliśmy.


Cindy

Budziłam się w objęciach ukochanego mężczyzny sprzed lat. Otwierałam oczy w objęciach mężczyzny, którego pokochałam na nowo. W ramionach mężczyzny, którego w zasadzie nigdy nie przestałam kochać. Zanim w ogóle przebudziłam się tego ranka, on głaskał moje włosy i zostawiał wśród nich pocałunki. Obudził się aż godzinę przede mną. Przez cały ten czas wpatrywał się we mnie bez wytchnienia. Kochał mnie. Kochał mnie tak, jak zawsze tego pragnęłam. Prawdziwie, szczerze, całym sercem.
-Jesteś taka śliczna, gdy śpisz - wyszeptał wprost do mojego ucha, rozprowadzając po ciele nad zwyczaj przyjemny dreszcz. - Moja mała, słodka kruszynka.
Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i wsłuchiwałam się w równomierny rytm jego serduszka. Biło równo z moim i utrzymywało mnie przy życiu, przy szczęściu. Zapomniałam o wszystkim, co mi zrobił. To nieprawdopodobne, ale wybaczyłam mu. Miłość do tego stopnia potrafi zawrócić człowiekowi w głowie. Odbiera wszelkie zmysły, odbiera świadomość, odbiera zdolność racjonalnego spoglądania na świat.
Spod moich powiek uleciało kilka łez. Justin już nawet nie pytał, dlaczego znów płaczę. Po prostu otarł słone krople i wtulił moje nagie ciało w tors. Byłam na siebie wściekła, że pomimo ogromnego szczęścia wciąż się rozklejam. Nie mogłabym zwyczajnie uśmiechać się do Justina i cieszyć obecnością? Nie mogłabym pokazać mu, że jest dla mnie równie ważny co ja dla niego?
-Nie chcę wracać do Londynu - mruknęłam słodko, obejmując szatyna ramionami w pasie. Był tak ciepły i umięśniony. Był całym moim światem. - Nie chcę, ale muszę. Oboje musimy.
-A gdybym tak cię porwał i ukrył gdzieś w środku lasu, żeby mieć cię jedynie dla siebie? - spytał poważnie. Gdybym go nie znała, mogłabym zacząć się bać.
-A jeśli zaczną mnie szukać? Co im wtedy powiesz?
-Że kocham cię najmocniej pod słońcem i nie oddam cię za żadną cenę - wzruszył ramionami. Brzmiał cholernie szczerze i był w stanie wzruszyć mnie kilkoma słowami.
-Ty chyba naprawdę chcesz, abym cały czas przy tobie płakała. Lubisz moje łzy, Justin?
-Lubię zlizywać je z twoich warg - zachichotał i zrobił to, o czym wspomniał przed momentem. 
Ugryzł delikatnie moją dolną wargę i pociągnął ją. Wiedział, że sprowokuje mnie do zaatakowania jego ust namiętnym pocałunkiem. Przecież był moim słodkim kochaniem. Chciałam okazywać mu miłość dopóki mogłam, dopóki byliśmy sami.
-Jeśli teraz też będziemy się kochać, wyrobię normę za cały miesiąc - parsknęłam śmiechem, kiedy masował dużymi dłońmi pośladki. Cholera, sprawiał mi przyjemność nawet tym.
-Przy mnie wyrobisz? Jesteś tego pewna? - mruknął zadziornie. - I będziesz czekać na mnie do pierwszego, jak na pensję każdego miesiąca? - dodał z zalotnym uśmieszkiem, tworząc malinkę po boku mojej szyi.
Wróć. Tworząc malinką po boku mojej szyi.
TWORZĄC MALINKĘ PO BOKU MOJEJ SZYI.
-Idioto, zwariowałeś!? - pisnąłem, zrywając się z łóżka i z zawrotną prędkością wbiegając do łazienki, aby stanąć przed lustrem. 
Było już jednak za późno. Czerwony ślad połyskiwał na bladej skórze, mimowolnie przyciągając wzrok. W normalnych okolicznościach byłaby znakiem przynależności do Justina. Ja jednak byłam Ryana, a szatyn był jedynie kochankiem, którego musiałam ukrywać.
-Spokojnie, powiesz, że oparzyłaś się prostownicą czy innym, babskim gównem - mruknął z przekąsem, obejmując mnie od tyłu w talii. Złożył kilka kolejnych pocałunków,tym razem uważając, by nie zostawić malinki.
-Nie prostuję włosów - sapnęłam, próbując ułożyć kosmyki tak, aby przykryły zaczerwieniony ślad. Starałam się, trudziłam, lecz gorący oddech szatyna skutecznie dekoncentrował.
-Więc zakryjesz podkładem - wzruszył ramionami i westchnął głęboko z nutą irytacji.
Dla niego wszystko było takie proste. Był sam i nie zdradzał kobiety, którą kochał. Ja natomiast w obu byłam zakochana i przy boku obojga pragnęłam spędzić każdą minutę życia. Jednocześnie rozumiałam jego żal. Kochał mnie, więc nie chciał, abym wracała do innego mężczyzny, którego całuję, z którym sypiam, któremu poświęcam całą swoją uwagę.
-Przecież nie używam podkładu - wypuściłam z ust niezadowolony jęk, lecz Justin nie pozwolił mi dłużej narzekać.
Stanowczo chwycił moje biodra, przerzucając lekkie ciało przez ramię. Położył mnie na łóżku w sypialni, oparł się po obu stronach głowy i głęboko, bardzo głęboko, spojrzał w oczy.
-Cindy, kocham cię i chcę, żebyś była moja. Proszę, odejdź od Ryana. Przy nim się niszczysz. Chcesz być ze mną i oboje o tym wiemy. Uciekniemy stąd, zamieszkamy razem. Przecież nie jesteś już dzieckiem. Oboje jesteśmy dorośli i chyba nadszedł najwyższy czas, abyśmy jednoznacznie znali swoje potrzeby.
Przed laty nie mówił tak otwarcie o swoich pragnieniach i o ty, co go boli. Krył emocje wewnątrz i wyładowywał złość na mnie. Nie dość, że nauczył się delikatności, potrafił również szczerze rozmawiać.
-Chcę być twoja - szepnęłam, dotykając jego ust wargami. Nie połączyłam ich w namiętnym pocałunku. Lubiłam się z nim czasem podroczyć. - Ale wiesz dobrze, że między nami nic nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Kocham cię, kocham przebywać przy tobie, a twoje pocałunki doprowadzają mnie do szaleństwa, ale czy nie pomyślałeś choćby przez chwilę, że ja najzwyczajniej w świecie boję się kolejny raz obdarzyć cię zaufaniem?
Mężczyzna spojrzał na mnie w szoku. Nie spodziewał się, że poruszę temat naszej wspólnej, bolesnej przeszłości. Ja jednak nie zamierzałam kryć przed nim własnych lęków. Musiał pamiętać, że przed laty ogromnie mnie skrzywdził i kilka pieszczot nie zrekompensuje wylanych w poduszkę łez.
-Cindy - szepnął, dotykając dłonią mojego policzka.
Lekko odepchnęłam go od siebie, wciągnęłam spodnie i koszulę, a na koniec wsunęłam stopy w buty. Z potarganymi włosami wybiegłam z pokoju, aby czym prędzej wydostać się poza ściany motelu. Zdążyłam nawet ujrzeć piękno wschodzącego słońca. Pragnęłam w jego blasku wtulać się w ramię Justina, słysząc najpiękniejsze, czułe słowa wyszeptane do mojego ucha. Czy na pewno potrafiłam mu zaufać?
-Cindy, przecież wiesz, że cię nie skrzywdzę.
Zupełnie nie zdziwiła mnie obecność Justina, który dołączył do mnie po kilku minutach i zaczął iść ze mną ramię w ramię pośród gęstej, mokrej trawy sięgającej kolan. Przecież mnie kochał. Nie zostawiłby mnie samej, płaczącej. 
-Nie wiem tego, Justin. Teraz jesteś wspaniały, kochany, czuły, troskliwy i delikatny, ale skąd mam wiedzieć, czy jeśli znowu ci zaufam, nie zmienisz się w potwora sprzed lat? Nie mam tej pewności, Justin. Nie mam jej, a nie chcę kolejny raz pakować się w związek, który przynosiłby mi jedynie ból i cierpienie.
Zatrzymałam się na środku ogromnego pola, z dala od motelu, z dala od ludzi. Byłam tylko ja, zakochana i jednocześnie roztrzęsiona, był Justin, którego twarz obejmowałam niewielkimi dłońmi, i była nasza miłość, chora, zawiła, lecz szczera i prawdziwie piękna.
-Kocham cię najmocniej na świecie, ale nie wiem, czy mogę ci kolejny raz zaufać. Zmieniłeś moje życie w piekło, a teraz wracasz po kilku latach, pojawiasz się tak niespodziewanie i znów przywłaszczasz sobie moje serce, które swoją drogą pragnę oddać ci w najmniejszej części. Przeraża mnie to, jak cholernie mocno potrafiłam się w tobie zakochać. To boli, wiesz?
Justin nadal milczał. Przed laty napinałby już szczękę i byłby gotowy wymierzyć mi uderzenie w policzek za kilka niepotrzebnych słów. Ten Justin był jedynie smutny. Smutny i taki cichy. Było wręcz niemożliwym, aby podniósł na mnie rękę. Wiedziałam o tym, a jednocześnie nie potrafiłam mu bezgranicznie zaufać.
-Cindy, kochasz mnie? - spytał łagodnie i naparł na moje ciało. 
Przejął kontrolę na moim ciałem, kładąc mnie wśród bujno rosnącej trawy.
-Kocham, przecież o tym wiesz - odparłam, niemal pewna tego, co chce zrobić. Pragnął kolejny raz przenieść mnie do nieba i wiedział, że nie będę w stanie mu odmówić. Chciałam tego równie mocno.
-Więc pozwól mi sprawić, abyś już nigdy nie musiała się bać, abyś już nigdy nie bała się mnie - dokończył na wpół szeptem, dotykając szorstką dłonią mojej talii, a ustami rozedrganych warg.
I kochałam się z nim na środku polany, wśród gęstej, wilgotnej trawy. A później jeszcze raz. I kolejny.


~*~


Ile seksu w tym rozdziale, Justin i Cindy szaleją póki mogą hahaha ;D
Dziękuję Wam za 20 tysięcy wyświetleń <3

piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 9 - My lover...

Cindy

Po raz kolejny rozbiłam wargi na wargach Justina na jedną krótką chwilę. Kiedy oderwałam je i spojrzałam szatynowi w oczy, zawiesiłam ramiona na jego szyi i załkałam cicho w jego bark. Potrzebowałam go tak blisko i mimo że między naszymi ciałami nie zmieściłby się nawet powiew wiatru, ja wciąż miałam wrażenie, że jest zbyt daleko. Pragnęłam go bliżej, najbliżej. Kochałam go. W końcu przyznałam się do tego przed Justinem i w końcu przyznałam się przed samą sobą. 
-Kocham cię, skarbie - wydyszał, z gorliwością napierając na moje wargi spragnione jego pocałunków. Całował inaczej niż przed laty. Bardziej zachłannie, lecz jednocześnie z uczuciem i delikatnością. Sama nie wiedziałam, jak nazwać towarzyszące mi uczucia. Poprzez gniew i złość do najprawdziwszej i najsilniejszej miłości. Byłam zagubiona w lawinie własnych emocji.
Wiedziałam jedno. Pragnęłam jego uwagi, pragnęłam jego miłości, pragnęłam jego ciała. Pragnęłam go całego.
Kiedy zastanawiałam się nad tym poważniej, wychodziłam na kompletną idiotkę. Mężczyzna, który całował mnie teraz tak namiętnie i z tak wielką pasją, kiedyś krzywdził mnie i sprawiał, że co noc wylewałam w poduszkę litry łez. Dlaczego więc teraz pozwalam mu na dotyk, na pocałunki? Dlaczego na nowo wpuściłam go do swojego serca?
Miałam wrażenie, że Justin stojący przede mną był zupełnie obcym człowiekiem, którego tak naprawdę w ogóle nie znałam i którego pokochałam od pierwszego wejrzenia. Nie był tym brutalem sprzed niemal trzech lat. W jego oczach połyskiwała tylko i wyłącznie łagodność. Nie było mowy, aby nagle podniósł rękę i wymierzył mi siarczyste uderzenie w policzek. Nie znałam go, ale o tym jednym byłam przekonana. Nie skrzywdziłby mnie.
Gdybym tylko wiedziała, jak bardzo zdziwię się po odkryciu prawdy o nim, o miłości mojego życia.
Justin uniósł moje ciało na wysokość bioder delikatnie, ostrożnie. Nie poznawałam jego ruchów. Były tak ciepłe i kochane. W każdym geście przelewał na mnie miłość. Nigdy nie byłam tak pewna uczuć drugiej osoby jak teraz. Zmieniałam się przy Justinie i nie wiedziałam czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Za dwa tygodnie wychodzę za mąż, za innego mężczyznę, podczas kiedy moje serce należy do Justina. Do tego nowego Justina. Człowiek który stał przede mną i człowiek sprzed lat to dwie zupełnie inne osoby. W tym Justinie zakochałam się w ciągu ułamka sekundy, po pierwszym spojrzeniu w jego smutne oczy.
Nie musiałam mówić Justinowi, czego pragnę. Wyczytał moje potrzeby z głębi oczu. Położył mnie delikatnie na pościeli, która pomimo spartańskich warunków panujących w pomieszczeniu była czysta i świeża. Opadłam na miękkie poduszki i musnęłam czubek nosa Justina, który z uśmiechem naparł na moje ciało. Boże, jeszcze nigdy do tego stopnia nie pragnęłam drugiego człowieka. Teraz marzyłam jedynie o tym, aby dotykał mnie tak łagodnie i delikatnie, jak tylko potrafił. I wiedziałam, że to zrobi. Zrobi wszystko, abym poczuła się przy nim jak księżniczka w najpiękniejszej bajce. Już teraz czułam się dokładnie w ten sposób.
-Kochaj się ze mną, Justin. Po postu się ze mną kochaj - wyszeptałam drżącym głosem, kiedy z miłością przywarł wargami do skóry na moim dekolcie. 
Czułam się jak w niebie. Wszelkie problemy zniknęły po kilku pocałunkach Justina, a świat zawirował. Nikogo tak mocno nie kochałam. Nie kochałam tak nawet Justina sprzed lat, którego nazywałam swoją największą miłością.
Złapałam skrawek jego mokrej koszulki i przeciągnęłam przez głowę. Natychmiast przywarłam dłońmi do jego klatki piersiowej i musnęłam ją wargami kilkukrotnie. Mimo że chłodny deszcz oblał nasze ciała, jego wciąż było gorące. Myślę, że moje było identyczne. Justin działał na mnie w sposób, jakiego nie potrafiłam określić, nie potrafiłam zdefiniować, nie potrafiłam nawet zrozumieć. Wiem jednak, że nigdy nie czułam się tak pewnie w ramionach mężczyzny, chociaż znałam Justina praktycznie... tydzień.
-Przypakowałeś - mruknęłam do jego ucha i musnęłam je kilka razy. Jego mięśnie naprawdę robiły wrażenie. 
-Miałem czas - zaśmiał się i do reszty rozluźnił moje ciało. Byłam mu wdzięczna, że jednym uśmiechem potrafił zdziałać cuda. Być może bałam się dotyku, być może bałam się mężczyzn, lecz przy Justinie to wszystko znikało. Przenosił mnie do innego świata, do naszej własnej, małej krainy, gdzie liczyło się szczęście i miłość.
Czułam się przy Justinie nie tylko jak przy ukochanym. Zastępował mi najlepszego przyjaciela. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Jednakże, jak mogłam czuć to wszystko, skoro tego Justina praktycznie nie znałam? Przecież to chore.
Uniosłam się na łokciach, aby Justin mógł ściągnąć przez głowę moją koszulkę, która niemiłosiernie kleiła się do ciała. Nie krępowałam się go, ponieważ nie patrzył na mnie jak na zdobycz. Widział we mnie księżniczkę, którą chciałam być już przed laty. Kochał mnie. Kurwa, kochał mnie. Przecież nie chciałam niczego więcej.
-Jesteś taka słodka - zachichotał, składając czuły pocałunek na moim czole. Zwracał się do mnie zupełnie inaczej niż przed laty. Z wyraźną miłością, z troską, z przyjaźnią, a nie z wrogością, przelaną na każde spojrzenie.
Justin zsunął z moich ramion stanik i delikatnie musnął wierzch moich piersi. Był niesamowity w tym, co robił. Każda, dosłownie każda kobieta chciałaby mieć go przy sobie. Wystarczyło kilka czułych, szczerych słów, aby zdołał mnie dowartościować. Swoim zachrypniętym głosem podniósłby na duchu nawet najbardziej zakompleksioną dziewczynę na świecie. Nigdy nie czułam się dla nikogo tak ważna. Nawet przy Ryanie, który kochał mnie niezaprzeczalnie mocno, nie doświadczyłam tego, czego zaznałam w ramionach szatyna. Nie żałowałam myśli, że zdradzę, a właściwie już zdradziłam Ryana. Po raz pierwszy myślałam tylko i wyłącznie o sobie.
-Masz takie piękne ciało - wyszeptał, a jego ciepły oddech odbił się od mojej wilgotnej od kropli deszczu skóry. - I jeszcze piękniejsze oczy.
Co się z nim stało? Justin, którego znałam, był zupełnym przeciwieństwem człowieka, który z namiętnością obsypywał moje piersi milionem pocałunków. Zmienił się nie do poznania i wbrew pozorom widziała na jego twarzy jedynie szczerość. Nie udawał, nie kłamał. Po prostu był ideałem. Był tym, kogo zawsze chciałam w nim widzieć.
Odpięłam spodnie Justina i zsunęłam je razem z bokserkami wzdłuż nóg, odrzucając na podłogę w pokoju. On natomiast bez zbędnych słów czy gestów zdjął moje spodnie i dotknął mojej najbardziej intymnej strefy przez bieliznę. Zadrżałam pod jego dotykiem. Obchodził się ze mną tak, jakbym była kruchą, porcelanową lalkę. W zasadzie nadal nią byłam. Delikatny dotyk Justina pozwalał mi oswajać się z bliskością i zaakceptować jego nową, szczerą miłość. Dzisiejszego popołudnia był sto razy delikatniejszy niż za pierwszym razem, kiedy kochałam się z nim. I to dało mi dużo do myślenia. Skąd w nim tak ogromna zmiana? I przede wszystkim, skąd w nim tyle pięknych uczuć?
-Mogę? - upewnił się, zahaczając palce na gumce majtek.
W szoku uchyliłam usta i wciągnęłam głośno powietrze. Justin sprzed lat nigdy, powtarzam nigdy, nie spytał mnie o coś tak oczywistego, co wyraża jednocześnie wiele szacunku do mnie jako do kobiety. Co skłoniło go do takiej zmiany? Miłość? Tęsknota? A może tragedia, o której nie potrafił ze mną porozmawiać?
-Naturalnie - przytaknęłam z uśmiechem i podparłam się na łokciach, aby zobaczyć, jak Justin delikatnie zsuwa ze mnie bieliznę. Jego dotyk przywoływał na myśl muśnięcia piórkiem. Koił cały ból sprzed lat i napawał nadzieją. Nadzieją na nowe, lepsze jutro. Nadzieją na piękną przyszłość w jego ramionach.
Rozebrał mnie do końca i przywarł ostrożnie do mojego nagiego, delikatnie drżącego ciała. Rozszerzyłam dla niego nogi, aby mógł z czułością kochać się ze mną i okazać mi tyle uczucia, ile zawsze pragnęłam. Zaczął wchodzić we mnie tak niebywale delikatnie, że od pierwszych chwil przez moje ciało przepłynął dreszcz. Bał się o mnie. Bał się, że może mnie wystraszyć, natomiast ja z każdym jego delikatnym, choć doskonale doświadczonym pchnięciem, zakochiwałam się w nim coraz mocniej i mocniej. 
Ilekroć wchodził we mnie do końca, za każdym razem pojękiwałam w jego ramię, do którego przytuliłam usta. On jednak nie pozwolił mi dłużej kryć dźwięków w jego nagiej skórze. Oprócz seksu chodziło mu również o bliskość między nami. Nie skupił się w pełni na własnych doznaniach i przyjemnościach. Przyłożył wargi do moich warg delikatnie i rozpoczął kolejny piękny pocałunek, w którym zatapiały się nasze ciche jęki. 
To, co czułam przy Justinie, nie było po prostu seksem i zaspokojeniem pożądania. Było najpiękniejszą wymianą uczuć, jaką przeżyłam w swoim życiu. W każdej sekundzie zbliżenia wtulona byłam w jego ciepłe ciało. Czułam, jak drży. Czułam, jak bardzo mnie kocha. Czułam, ile byłby w stanie poświęcić dla mojego szczęścia. Na zmianę płakałam, a kiedy tylko jego pełne, jedwabiście miękkie usta spotykały się z moim czołem, uśmiechałam się blado przez łzy. Zrozumiałam również, na czym polega dojrzałość. W jednej chwili byłam w stanie oddać wszystko, aby mieć pewność, że Justin, że człowiek, który dożywotnio skradł moje serce, już zawsze będzie szczęśliwy. Prosiłam o to Boga. Nie chciałam niczego więcej.
Skończył tak samo delikatnym pchnięciem, jak zaczął, przelewając we mnie całą swoją miłość i oddanie. Pokochałam go pod każdym względem. Pokochałam małą zmarszczkę na jego czole, która tworzyła się za każdym razem, gdy marszczył brwi. Kochałam jego spojrzenie, tak łagodne i delikatne, jakby patrzył na największy w swoim życiu skarb. Kochałam jego mały nos, którym przyjemnie pocierał moją szyję. Kochałam jego zarost, który w połączeniu z moją skórą wywoływał dreszcze. Kochałam jego usta, którymi całował mnie z miłością i którymi szeptał najpiękniejsze słowa wprost do mojego ucha. Kochałam jego ciało, które trzymało mnie silnie i nie pozwalało upaść. Kochałam każdą jego część. Kochałam jego wady, jego zalety. Kochałam jego uśmiech, dzięki któremu moje serce biło szybciej. Kochałam jego głos, wywołujący najprzyjemniejsze dreszcze, jakie miałam okazję czuć. Kochałam... jego.
Wyszedł ze mnie delikatnie i ostrożnie, położył się obok i z miłością wtulił moją głowę w swoją klatkę piersiową. To dla mnie zbyt wiele. Wybuchnęłam głośnym płaczem, którego nie potrafiła poskromić nawet niebywała bliskość Justina. Chciałam jednak, aby wiedział, że moje łzy wywołało szczęście, jakiego doznawałam tylko i wyłącznie u jego boku. Nikt inny nie działał na mnie tak silnie jak on. Nikogo nie kochałam tak bardzo jak jego.
-Tak bardzo cię kocham - wyszeptałam, kładąc się na miękkiej poduszce i wtulając głowę Justina w swoje nagie piersi. - Nigdy nie było mi tak dobrze jak teraz, jak z tobą. Nie wiem, co zrobiłeś, ale dziękuję ci za to z całego serca. 
Justin nie odpowiedział. Czułam, że nasze zbliżenie przeżywał w równym stopniu co ja. Nadal drżał na całym ciele i dopiero kiedy zaczęłam delikatnie gładzić dłonią jego umięśnione, gładkie plecy, stopniowo rozluźniał mięśnie. Nie myślałam o tym, co zrobiłam, co oboje zrobiliśmy. Nie myślałam o tym, że dwa tygodnie przed własnym ślubem zdradziłam narzeczonego. Teraz byłam szczęśliwa i nie płakałabym, gdyby czas nagle się zatrzymał, a ja zostałabym z Justinem wtulonym w moje ciało. To on napawał mnie szczęściem. To jego potrzebowałam w swoim życiu najbardziej.
-Mogę cię o coś spytać, Cindy? - wyszeptał, a jego gorący oddech ponownie odbił się od mojej skóry. 
-O co tylko zechcesz - odparłam, z uczuciem muskając jego zmarszczone czoło. Nie potrafiłam go puścić. Po prostu nie potrafiłam. Był mój i chciałam, aby o tym wiedział.
-Czy teraz było ci ze mną lepiej niż z Ryanem? - spytał cicho i jakby nieśmiało. Normalnie lekko speszyłabym się po podobnym pytaniu, lecz teraz zbyt mocno go kochałam, aby krępować się czegokolwiek.
-Mimo że Ryan traktuje mnie naprawdę dobrze i ma do mnie wiele szacunku, tak, Justin. Było mi z tobą o niebo lepiej - szepnęłam szczerze, bawiąc się jego włosami. Miałam wrażenie, jakby ich końcówki odrobinę pojaśniały.
-A w porównaniu z tym, co było przed laty? - dodał z niepewnością, którą tym razem usłyszałam dokładnie. 
-Kiedy bywałeś delikatny, co zdarzało się naprawdę rzadko, było mi z tobą cholernie dobrze, ale to, co czułam przy tobie dzisiaj, nie mogło się równać z niczym. Justin, naprawdę przeniosłeś mnie do nieba i jestem ci za to tak cholernie wdzięczna. Byłeś czuły, delikatny, ostrożny. Robiłeś wszystko, aby mnie nie skrzywdzić i nie wystraszyć. Po prostu dziękuję.
Na nowo zaczęłam płakać i teraz to Justin dołożył wszelkich starań, aby łzy przestały ciurkiem wypływać z kącików moich oczu. Przytulał mnie, głaskał po głowie, całował. Nieświadomie wywoływał u mnie kolejne napady płaczu. Każdym czułym gestem rozkochiwał mnie w sobie coraz bardziej. Przestałam bronić się przed uczuciem. Zrozumiałam już, że to bez sensu. Kochałam go, nie mogłam zaprzeczyć. Nie chciałam zaprzeczyć. Chciałam powiedzieć o tym każdemu. Chciałam, aby wszyscy wiedzieli jak silna więź na nowo zrodziła się między mną a Justinem. Moment zbliżenia spotęgował wszystko, co kryło się wewnątrz mojego serca. Justin pokazał mi swoją delikatnością, że naprawdę mu na mnie zależy. A ja mu zaufałam. I nie żałowałam.
-Cindy, bierzesz tabletki antykoncepcyjne? - spytał cicho, muskając przy tym obie moje wilgotne powieki. 
-Tak - uśmiechnęłam się blado przez łzy. W tym momencie cieszyłam się, że regularnie przyjmowałam tabletki. Dzięki nim mogłam kochać się z Justinem bez ograniczeń dzielących nasze ciała. Mogliśmy być tak blisko, jak tego pragnęłam. Czy to nie piękne?
-A szkoda. Chciałbym mieć razem z tobą takiego małego szkraba biegającego po domu - zachichotał cicho, wprowadzając mnie w tak ogromny szok, jakiego nie doświadczyłam jeszcze nigdy.
Przecież nienawidził dzieci i nigdy nie myślał nad tym, aby założyć pełną rodzinę, złożoną z ojca, z matki i z maluszka, do którego musiałby wstawać w nocy i któremu zmieniałby pieluchy. Chciał tego uniknąć za wszelką cenę. Nawet patrzył na dzieci z odrazą i zniesmaczeniem. Wiem, że ludzie się zmieniają, lecz niemożliwym jest, aby zmieniali się do tego stopnia.
-Chciałbyś mieć dziecko? - spytałam w szoku, spoglądając na niego spod rzęs. 
-Oczywiście, że tak. Kocham cię z całego serca, a poza tym mam już dwadzieścia cztery lata. Najwyższy czas, aby się ustatkować.
W jego głosie nie wyczułam nawet nuty zawahania. Był pewien swoich słów i z całą pewnością mogłam powiedzieć, że nie kłamał. Po raz pierwszy wystraszyłam się jego zachowania. Był w każdym calu inny niż człowiek, którego znałam przed trzema laty. Do mojej głowy napłynęły myśli z każdego zakamarka umysłu. Może Justin był na terapii i to leczenie zmieniło go do tego stopnia? A może stracił pamięć i odzyskał ją z zupełnie odmienionymi poglądami? Sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Jednego byłam pewna. Jeśli taki zostanie, nigdy nie przestanę go kochać. To po prostu niemożliwe.
Justin ostatni raz musnął moje czoło i wstał z łóżka. Nie wstydził się swojej nagości. Pozwolił mi podziwiać go takiego, jakiego stworzyła go natura. Miał pięknie umięśnione plecy, przyozdobione pojedynczymi tatuażami. Jego pośladki były napięte. Przez moment pragnęłam choćby dotknąć ich dłonią. Był mój, a przynajmniej chciałam, aby był. Chciałam mieć go przy sobie bez przerwy, przez cały czas. Jednocześnie wiedziałam, że należę do Ryana, ponieważ to jego oświadczyny przyjęłam.
-Wpadłem na genialny pomysł - jego głos doszedł do mnie zza drzwi łazienki.
-Zamieniam się w słuch - otuliłam ciało kołdrą, którą zakryłam biust, i usiadłam na łóżku, opierając się o jego ramę. - Cóż to za genialny pomysł?
Justin wyszedł z łazienki z szerokim uśmiechem na ustach i suszarką do włosów w dłoni. Podłączył niewielkie urządzenie do jedynego w pokoju kontaktu i zaczął suszyć swoje bokserki, które zupełnie przemokły na ulewie. Wybuchnęłam śmiechem, obserwując jego starania. Był naturalny w każdym geście i słowie. Nikogo nie udawał i dzięki temu czułam się przy nim tak swobodnie.
-Pomysł dobry, tylko zamierzenie nieskuteczne - zachichotałam i chwyciłam jego bokserki w obie ręce, aby unieść je w powietrze. - Teraz susz, pójdzie znacznie szybciej.
Jego uśmiech był niezaprzeczalnie dziełem sztuki. Był tak piękny, że musiał pochodzić od samego Boga, mimo że przed laty nazywałam go dzieckiem szatana. Był zwyczajnie zły, a teraz nie skrzywdziłby nawet muchy. Niczego nie rozumiałam i prawdę powiedziawszy nie chciałam rozumieć, dopóki czułam się przy nim tak wspaniale, tak lekko, tak przyjemnie.
-Zostajemy tutaj, czy schodzimy na dół zobaczyć, jak bawi się "wiejska ludność"? - zacytował starszą kelnerkę zza baru, kiedy z grubsza wysuszyliśmy większą część ubrań i ubraliśmy się. 
-Mam ochotę się bawić, bo jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak teraz - zaćwierkałam radośnie i stanęłam na łóżku, podczas kiedy Justin stał przede mną na podłodze.
Ułożył dłonie na mojej talii i delikatnie zsunął je na biodra. Patrzył na mnie z miłością, z pożądaniem. Chciał mnie uszczęśliwiać. Chciał, aby niczego mi nie brakowało. Za to pokochałam go na nowo, znacznie silniej. Dojrzałam do miłości. Dojrzałam do okazywania drugiemu człowiekowi uczuć. Dojrzałam również do tego, aby przyznać się do miłości, aby jej nie zmarnować i w pełni wykorzystać.
Justin delikatnie uniósł mnie, abym mogła objąć go dookoła nogami i wtulić twarz w jego szyję. Niósł mnie jak prawdziwą księżniczkę, jak miłość swojego życia. Wyszedł z pokoju i zamknął drzwi nogą. Nie potrafiłam wytrzymać bez jego pocałunków, dlatego objęłam jego twarz dłońmi i delikatnie wpiłam się w usta mężczyzny, tak słodkie i jedwabiście miękkie.
Przed laty był moim chłopakiem, a teraz? Teraz stał się kochankiem, za którego oddałabym własne życie.


~*~


Nie wiem dlaczego, ale przy pisaniu tego rozdziału uciekło mi kilka łez. Zamierzałam napisać zdecydowanie bardziej szczegółowo TĘ scenę pomiędzy Cindy i Justinem, ale zwyczajnie nie chciałam, bo czułam, że to zniszczyłoby urok rozdziału, dość mocno... emocjonalnego (?).
Zapewne wielu z Was zastanawia się, co ja piszę, skąd te wszystkie zmiany u Justina, skąd to wszystko. Ja powiem Wam jedno - zaufajcie mi, a z czasem wszystko zrozumiecie :)

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 8 - On a side road...

Cindy

Jest najbardziej denerwującym, irytującym, pewnym siebie i zapartym człowiekiem, który jak nigdy działa mi na nerwy. A jednocześnie jak nikt inny walczy o uczucia, o głęboko skrywaną miłość, która pragnie wydostać się poza ściany mojego serca i w końcu, po tylu latach rozłąki, otoczyć szatyna. Chyba to bolało mnie najbardziej. Mówiłam stanowcze nie, zaprzeczając tym samym samej sobie.
-Dlaczego wszedłeś za mną do tego pociągu? - pociągnęłam cicho nosem, spoglądając na mężczyznę spod rzęs. - Chcę być sama.
-Nie chcesz, Cindy, i właśnie dlatego wskoczyłem tutaj za tobą - pogłaskał mnie czule po policzku i posłał blady uśmiech. - Nie powinnaś być sama. 
-Skąd możesz  wiedzieć, co jest dla mnie lepsze? - naskoczyłam na niego gwałtownie, choć na to nie zasłużył. Chciał pomóc. Naprawdę chciał pomóc i w żaden sposób nie docierały do niego moje ataki.
-Aniołku, znam cię. Po prostu cię znam. Kiedy płaczesz i mówisz, abym odszedł, w głębi swojego małego serduszka chcesz, abym został.
Miał rację. Miał pieprzoną rację. Za każdym razem, kiedy odpychałam go od siebie, pragnęłam wtulić się w jego ciepłe ciało i zarzucić ramiona na jego szyję, którą zaczęłabym muskać wargami. To chore, że po tylu wyrządzonych krzywdach byłam w stanie wybaczyć mu wszystko ot tak, zapomnieć o przeszłości i umierać z miłości w jego objęciach.
-Siadaj i daj szluga - mruknęłam w końcu, poklepując miejsce obok siebie na podłodze.
Dopiero teraz zorientowałam się, że nie jedziemy zwykłym osobowym pociągiem, a towarowym, przewożącym wielkie, szczelnie zamknięte pudła. Obawiałam się, że powrót do Londynu nie będzie tak prosty, jak z początku sądziłam.
Justin zaśmiał się cicho i opadł na podłogę, stykając swoje ramię z moim. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, poczęstował mnie jednym, a na koniec podpalił zapalniczką. Już po kilku sekundach oboje zaciągaliśmy się dymem i wypuszczaliśmy go z ust w regularnych odstępach. Znów milczeliśmy i znów czułam się z tym nad zwyczaj dobrze.
-Będę płakać, jeśli okaże się, że dojedziemy tym pociągiem na drugi koniec kraju - westchnęłam, obserwując przez otwarte drzwi mijane z ogromną prędkością pola i lasy, zalane ulewnym deszczem.
-Nie martw się. Łaskawie użyczę ci swoje ramię do wypłakania łez - poklepał mnie delikatnie po plecach w czysto przyjaznym geście. Miałam wrażenie, że przez moment traktował mnie jak kumpla i powiem szczerze, czułam się z tą myślą naprawdę dobrze. Gdyby widział we mnie jedynie przyjaciółkę, odpuściłby w drodze do mojego serca.
-Justin, naprawdę mi się to nie podoba. Pociąg jedzie coraz szybciej, a ja zaraz po pracy powinnam wracać do domu - sapnęłam, gasząc papierosa na jednej ze ścian wagonu.
-Co, trzeba Ryanowi obiadek zrobić, bo chłoptaś nie potrafi sobie poradzić, prawda? - zironizował, a ja przewróciłam z irytacją oczami.
-Przestań tak o nim mówić - trąciłam jego ramię i wysunęłam z jego ust papierosa, którego nie zdążył jeszcze dopalić do końca. Wsunęłam go do swoich ust i zaciągnęłam się jeszcze głębiej niż swoim.
-Bez obaw, mam jeszcze całą paczkę.
-Kiedy zacząłeś tyle palić? Z tego co pamiętam, jeśli zapaliłeś jednego papierosa na tydzień, uznawałam to za cud i prawdziwą okazję.
-Ludzie się zmieniają, Cindy, mówiłem ci to - posłał mi znaczące spojrzenie, a ja dałabym sobie głowę uciąć, że nawiązał nie tylko do nałogu, ale również do swojego charakteru.
Wstałam z podłogi i podeszłam do okna w wagonie, opierając się o niewielki parapet. Deszcz siąpił coraz bardziej, zalewając łąki i pola. Jechaliśmy już z Justinem dobre dwadzieścia minut, a pociąg nie miał najmniejszego zamiaru zatrzymać się na jednej z przydrożnych stacji. Wiem, byłam dorosła i nie miałam obowiązku punktualnie zjawiać się w progu mieszkania, lecz nie chciałam, aby Ryan martwił się o mnie. Drugim powodem były oczywiście kolejne minuty spędzone u boku Justina. 
-Nie bój się, kiedyś wrócimy - poczułam przy uchu szept i ciepły oddech odbity od skóry za moim uchem. Chciałam zatrzymać dreszcze przebiegające przez kręgosłup, lecz byłam zbyt słaba. Kochałam go i kochałam każdą oznakę mojego ciała reagującego na jego gesty.
-Ale ja nie chcę wrócić za dwa lata, Justin. Za dwa tygodnie wychodzę za mąż, nie pamiętasz? Mam jeszcze tysiące rzeczy do zrobienia. Poza tym nie mam nawet przygotowanej sukienki. 
-Cieszę się twoim szczęściem, ale nie wspominaj przy mnie więcej o tym ślubie, błagam - przewrócił oczami, a ja przewróciłam razem z nim, z zupełnie innego powodu. Musiał zaakceptować fakt, że jestem w stałym związku z mężczyzną, którego kocham i właśnie dlatego powiem sakramentalne tak, stojąc przed nim przy ołtarzu.
Przez następne minuty nie odsunęłam się od okna. Nie potrafiłam spojrzeć Justinowi w oczy. Czułam, że własnym niezdecydowaniem cholernie go raniłam. Jego marzeniem było, abym stanęłam przed nim, zarzuciła ręce na jego szyję i obiecała, że będę przy nim do końca życia, a nawet o jeden dzień dłużej. Cisza w wagonie była nad zwyczaj komfortowa, dopóki Justin nie objął mnie delikatnie w talii i nie wsparł brody na moim ramieniu.
-Justin, jesteś za blisko - wymamrotałam, próbując uwolnić się z jego objęć. Trzymał mnie jednak zbyt stanowczo, w sposób silny, lecz łagodny. 
Obrócił mnie twarzą w swoją stronę i pchnął na ścianę w wagonie. Po raz kolejny byliśmy tak blisko. Pragnęłam tej bliskość, choć z drugiej strony miałam ogromną ochotę go po prostu odepchnąć. Czułam się nie w porządku w stosunku do Ryana, lecz nie mogłam zagłuszyć odgłosów kołatającego serca. Działał na mnie w sposób, w jaki nie powinien działać i nie wiedziałam, jak raz na zawsze odsunąć go od siebie.
-Cindy, jesteśmy sami, dorośli, nie musisz się mnie bać. Przyznaj, że coś do mnie czujesz. Obiecuję, że Ryan o niczym się nie dowie - oparł swoje czoło o moje. Wiedziałam już, że przegrałam. Nie odepchnę go, nie umiem.
Justin delikatnie położył wargi na moich wargach i musnął je z pasją. Zadrżałam pod jego dotykiem. Całował niesamowicie łagodnie. Po raz pierwszy zrobiłam to, co naprawdę chciałam zrobić. Zaczęłam odwzajemniać gorący, pełen namiętności pocałunek, wplątując palce w jego włosy z tyłu głowy i delikatnie drapiąc paznokciami skórę. Jego ciało było tak silne, tak umięśnione i tak przyjemnie ciepłe, zwłaszcza kiedy napierał na moje. Boże, tak bardzo go kochałam. Moja miłość nigdy nie osłabła. Została jedynie zagłuszona inną, słabszą.
Justin ostrożnie zsunął dłonie na moje pośladki, po czym przesunął je na uda i uniósł moje ciało. Nie miałam oporów przed objęciem go nogami dookoła bioder. Przebiegł dłonią po moich plecach pod koszulką, a ja znów zadrżałam. Pragnęłam jego uwagi jeszcze bardziej, tak samo mocno jak dłoni na ciele. Całowaliśmy się naprawdę namiętnie. Miałam wrażenie, że jego wargi były po prostu słodkie i uzależniły mnie już po kilku muśnięciach. Przestałam myśleć racjonalnie i teraz nie chciałam go nawet odepchnąć. Nie umiałam.
Justin opuścił mnie ostrożnie na podłogę po dobrych kilku minutach gorącego pocałunku. Opał swoje czoło o moje i oddychał cicho w moje drżące wargi. Byłam roztrzęsiona, a moje kolana w każdej chwili mogły ugiąć się pod moim ciałem. Dopiero z czasem zaczęło docierać do mnie, co tak naprawdę zrobiłam. Zdradziłam Ryana. Po kilku czułych słowach Justina po prostu dopuściłam do zdrady.
-Kocham cię, Cindy - wyszeptał, pocierając kciukami moje policzki. 
Jego cichy szept przepełnił czarę goryczy i sprowokował kilka łez do spłynięcia po gładkich policzkach. Kochałam go, ale nie mogłam z nim być. To bolało najbardziej. Myśl, że do końca życia nie wyzbędę się miłości do człowieka, którego powinnam nienawidzić.
-Dlaczego to zrobiłeś? - wychlipałam, pociągając nosem. 
Czy żałowałam? Oczywiście, że nie. Nie potrafiłam jednak przyznać się do tego na głos. Byłam zbyt słaba.
-Dlaczego to zrobiłeś!? - powtórzyłam głośniej. - Mam narzeczonego, przecież o tym wiesz - dodałam łamiącym się głosem. Niewiele brakowało, abym wybuchnęła głośnym płaczem i wszystkie łzy wylała w ramię Justina. 
Odepchnęłam od siebie mężczyznę i raźnym krokiem podeszłam do otwartych drzwi wagonu. Korzystając z okazji, w której pociąg zaczął zwalniać, a na horyzoncie pojawił się jeden jedyny budynek, wyskoczyłam z pociągu na mokrą trawę. Podejrzewałam, że Justin nie pozwoli mi odejść samej i wyskoczy zaraz za mną. Nie myliłam się. Kiedy wstałam z ziemi, poczułam na ramieniu dłoń. Dużą, męską dłoń Justina.
-Zostaw mnie wreszcie - warknęłam ostro.
Przed laty to Justin miewał częste zmiany nastrojów, natomiast teraz to ja nie potrafiłam się określić i powiedzieć, czego tak naprawdę chcę.
-Cindy, przecież odwzajemniłaś pocałunek! - wyrzucił w powietrze obie dłonie. 
Rozumiałam jego wzburzenie. Zachowywałam się jak niedojrzała gówniara. Zmieniałam zdanie co pięć minut, raniąc przy tym Justina.
Już po kilku minutach byłam doszczętnie przemoknięta. Mokre kosmyki włosów przylegały do moich policzków, a ubrania kleiły się do ciała. Krople deszczu czułam nawet w miejscach, w których zdecydowanie nie powinnam ich czuć. Brnęłam przez zalaną wodą łąkę w stronę budynku w oddali. Chciałam jak najprędzej dostać się pod dach i zadzwonić do Ryana, aby wytłumaczyć mu, dlaczego nie wróciłam bezpośrednio po pracy do domu.
-Czy ty sama wiesz, czego tak naprawdę chcesz? - spytał, przekrzykując hałas ulewy.
-Nie, nie wiem, a ty wcale nie pomagasz mi dokonać tego właściwego wyboru!
-Przecież właśnie ci pomagam! - krzyknął po raz kolejny. Odgłos deszczu zmieszany z wiatrem naprawdę donośnie rozbrzmiewał w uszach. - Pokazuję ci, że tak naprawdę kochasz mnie, Cindy! Musisz się z tym pogodzić - z każdym jego słowem przyspieszałam, aż w końcu puściłam się biegiem w kierunku starego budynku, który z każdą chwilą widziałam coraz wyraźniej. - Cindy, poczekaj na mnie i nie bądź tak uparta!
-Zostaw mnie, nie mieszaj mi po raz kolejny w głowie! Już raz zniszczyłeś mi życie. Nie pozwolę ci zrobić tego po raz kolejny! 
Zaczęłam biec ile sił w nogach, jednak Justin ruszył zaraz za mną. Wiedziałam, że nie da mi spokoju. Zależało mu na mnie, po prostu. Nie potrafił ze mnie zrezygnować, ale i ja nie potrafiłam jednoznacznie dać mu do zrozumienia, że między nami nigdy nic więcej nie będzie. Nie miałam takiej pewności. Nie wiedziałam, co zrobi moje serce, jeśli Justin w dalszym ciągu nie odpuści.
Dotarłam pod zadaszenie przy zniszczonym budynku. Nad wejściem wisiał połyskującym szyld z napisem Motel. Nie był przesadnie dużych rozmiarów. Bardziej przypominał opuszczony zajazd przy jednej z bocznych dróg, w którym krzesła i stoły rozpadają się nawet pod delikatnym naciskiem i w którym co noc zbierają się ludzie z okolicy, aby pić na umór piwo z kufli i śpiewać przy głośnej muzyce. Czułam się jak w amerykańskim filmie o dzikim zachodzie. 
Wyciągnęłam ze skórzanej torebki telefon, który dzięki Bogu nie zdążył jeszcze zmoknąć. Chciałam pospiesznie wybrać numer Ryana, lecz nie miałam nawet jednej kreski zasięgu. Miałam wrażenie, że zarówno przyroda ożywiona jak i ta nieożywiona zmówiły się przeciwko mnie i robią wszystko, aby tylko zbliżyć mnie do Justina. Brak zasięgu oznaczał bowiem kolejne godziny spędzone w jego towarzystwie.
-Kurwa, jak się jebie to od razu wszystko - warknęłam, z impetem wrzucając do torebki komórkę, a całą torbę rzuciłam pod ścianę motelu.
Miałam dość. Chciałam jedynie położyć się w ciepłym łóżku we własnej sypialni i czuć dłonie Ryana głaszczące moje włosy. Czy to naprawdę zbyt wiele? Dlaczego całe moje życie skręca ku drodze, na którą nie chcę wkraczać po raz kolejny?
-Ochłoń, Cindy. Teraz już nic nie zrobimy. Proponuję normalnie wejść do środka i zapytać się, w jaki sposób dotrzemy do Londynu - Justin spojrzał na mnie wymownie, przytrzymując drzwi wejściowe motelu.
Miał rację. Miał cholerną rację. Musiałam się uspokoić, opanować i wyciszyć. Inaczej zwariuję.
Weszłam do motelu i otrzepałam lekko mokre włosy. Kapało z moich ubrań, kapało z kosmyków włosów, kapało nawet z czubka nosa. Byłam doszczętnie przemoknięta. Wnętrze motelu wyglądało dokładnie tak, jak je sobie wyobrażałam. Prawie całą salę zajmowały stare, drewniane stoły i krzesła, a przy zniszczonym barze stała kobieta w średnim wieku i dwóch starszych mężczyzn. Wszyscy wyglądali jak z filmu o kowbojach, nawet wąsy nosili podobne. Kobieta za barem miała na sobie długą, szeroką sukienkę, a na głowie bałagan z rudych włosów. Miałam wrażenie, że w motelu odsuniętym od drogi zatrzymał się czas, a wnętrze żyło własnym życiem.
-Witajcie! - krzyknęła na nasz widok, klaszcząc w dłonie. - W czym mogę wam pomóc, kochani? - podeszła do nas i objęła nas ramionami, jakbyśmy byli wieloletnimi przyjaciółmi.
Mimo że mój nastrój nie napawał optymizmem, nie potrafiłam nie uśmiechnąć się na widok jej pogodnego wyrazu twarzy. Zarażała pozytywnym nastawieniem. Nawet jej oczy połyskiwały szczęściem. Była niesamowitą kobietą.
-Chcieliśmy się dowiedzieć, jak najszybciej dotrzemy do Londynu? - odezwał się Justin, posyłając kobiecie najbardziej olśniewający uśmiech.
Przewróciłam oczami. Nadal był podrywaczem.
-Och, dzieciaki. Do Londynu nie dotrzecie szybciej niż jutro. Drogi tutaj nie mamy, a kolejny pociąg przejeżdża dopiero jutro po południu. Musicie zostać z nami - była niezaprzeczalnie uradowana, natomiast ja miałam ochotę wybuchnąć jednocześnie płaczem i ogromną złością. Musiałam całą kolejną dobę spędzić w otoczeniu Justina. Nie chciałam tego, a jednocześnie pragnęłam. Chore, po prostu chore.
-Rozumiem - Justin siknął głową i zerknął na mnie ukradkiem. - W takim razie, może miałaby pani jakiś mały, przytulny pokój na dzisiejszą noc?
-Dwa pokoje - wtrąciłam natychmiast, zaciskając szczękę. - Dwa. 
-Czyżby jakaś kłótnia zakochanych? - kobieta uniosła jedną brew i znów uśmiechnęła się szeroko. - Pożegnajcie wszelkie spory, tutaj nie ma miejsca na złości i awantury. Życie jest na to zbyt krótkie.
-Ma pani świętą rację! Powtarzam to dziewczynie przez cały czas, ale jest cholernie uparta - Justin roztrzepał moje włosy, a ja obdarzyłam go jedynie ostrym spojrzeniem. Nie miałam już siły na kłótnie. - Więc jak będzie z tymi pokoikami?
-Będziecie zmuszeni pogodzić się szybciej, ponieważ mamy wolny tylko jeden przytulny pokój - posłała nam szeroki uśmiech. Zastanawiałam się, dlaczego nie miała jeszcze zmarszczek od ciągłego unoszenia kącików ust ku niebu. - Oto kluczyki. Pokój numer 6 na pierwszym piętrze. Zejdźcie do nas wieczorem, przyjdą okoliczni mieszkańcy. Zobaczycie, jak bawią się ludzie na wsi - poklepała Justina po plecach. Wyraźnie wpadł jej w oko. - Byłaby zapomniała. Jeśli w nocy macie zamiar eksperymentować, nie bądźcie za głośno. Mój mąż cierpi na bezsenność, sami rozumiecie - zanim odeszła z powrotem do baru, puściła nam oczko.
Miałam ochotę warknąć, nie żartuję. Wyrwałam z dłoni Justina klucz i ruszyłam schodami na pierwsze pięto. Byłam zła tylko dlatego, że bałam się o własne serce. Mogło nie wytrzymać bliskości Justina i zerwać dystans, który starałam się zachować pomiędzy nami. Wszystkie moje starania mogły pójść na marne. Chciałam uwolnić się od Justina raz na zawsze, a nie wracać do niego i rozpamiętywać przeszłość.
-Cindy, jesteś na mnie zła? - wymamrotał cicho, gdy włożyłam metalowy klucz do dziurki w drzwiach z numerem 6.
-No coś ty. Jestem cholernie szczęśliwa z myślą, że zamiast spędzić z Ryanem miły wieczór, będę musiała użerać się z tobą - rzuciłam, wchodząc do wnętrza pokoju.
Wyglądało tragicznie. Ze ścian schodziła farba, w starej szafie nie zamykały się drzwi, a łóżko wyglądało tak, jakby pod najmniejszym naciskiem miało się zapaść. Przerażała mnie sama myśl o nocy spędzonej na nim, jednak jeszcze bardziej obawiałam się bliskości Justina. Ulegnę mu, jeśli nie przestanie próbować. Byłam tego pewna.
-Nie złość się na mnie, cukiereczku. Przecież to nie ja kazałem ci wsiąść d tego pociągu. Ja jedynie wszedłem za tobą - uśmiechnął się do mnie łagodnie, opadając na zniszczone łóżko. Jego przesiąknięte wodą ubrania niemal natychmiast zostawiły na pościeli mokre plamy.
-Justin, wyjaśnijmy sobie coś raz, a porządnie - stanęłam między jego lekko rozchylonymi nogami. - Musisz zostawić mnie w spokoju. Kiedyś byliśmy razem, to fakt. Kiedyś cię kochałam, prawda. Jednak teraz mam narzeczonego i nie potrzebuję pocieszenia w czyichkolwiek ramionach, rozumiesz? Jestem z Ryanem naprawdę szczęśliwa, zrozum to, Justin. 
-A ja myślę, że kłamiesz, a przynajmniej nie mówisz mi całej prawdy - podniósł się powoli, chwytając w dłonie moje szczupłe ramiona. - Cindy, chcę, abyś dokładnie mnie wysłuchała i nie przerywała w międzyczasie. Wiem, że kochasz Ryana, widzę to w twoich oczach. Ale widzę w nich coś jeszcze. Coś, co pojawia się tylko w mojej obecności. Cindy, ja nie chcę niszczyć twojego życia. Chcę ci tylko pokazać, że cię kocham i zawsze kochałem. Ryan nie musi o tym wiedzieć. Nie musi wiedzieć o tym, co nas łączy. Ja mu nie powiem, przysięgam. Możesz mi zaufać. Chcę tylko, żebyś przyznała przed samą sobą, że nadal jestem dla ciebie tak samo ważny - pogładził mnie po policzku i musnął moje czoło. Wtuliłam policzek w jego dłoń. Chciałam tego. Naprawdę chciałam. Jego dotyk koił cały ból i napawał nową nadzieją. Był inny niż przed laty. Zmienił się w najwspanialszego mężczyznę, kochanego, troskliwego. - Odepchnij mnie, jeśli nic nie czujesz. Jeśli jednak tego chcesz, proszę, nie walcz z samą sobą.
Po ostatnim słowie naparł na moje wargi, a ja nie zastanawiałam się nawet chwili przed odwzajemnieniem pocałunku. Jego usta były tak ciepłe i jedwabiście miękkie. Uwielbiałam uczucie, jakie towarzyszyło mi za każdym razem, gdy jedna z jego dłoni przytulona była do mojego policzka, bądź obejmowała biodro. Nie przyspieszał pocałunku, tylko muskał wargi z ogromną pasją i zaangażowaniem. Był tak cholernie delikatny w każdym przelanym na mnie geście. Kiedy zrobił krok w przód, ja wykonałam go w tył i pozwoliłam, aby mężczyzna przyparł moje ciało do ściany. Zalałam się łzami. Przed laty byłam jego popychadłem i dziwką nocami, natomiast teraz czułam się jak najprawdziwsza księżniczka. To bolało. Bardzo.
-Justin, kocham cię - wychlipałam, gorliwie obejmując małymi dłońmi jego twarz i kolejny raz wpijając się w jego wargi. - Zawsze cię kochałam. Po prostu bałam się do tego przyznać - łzy utrudniały mi widzenie, lecz mimo to wyraźnie dostrzegłam łagodny uśmiech na ustach szatyna. - Kocham cię tak cholernie mocno, że to wręcz boli. Dlaczego ja czuję to wszystko? Powiedz mi, dlaczego?
Byłam szczęśliwa z Ryanem. A teraz? Teraz byłam jeszcze szczęśliwsza, ponieważ przyznałam przed ukochanym, co naprawdę czuję.


~*~


Jak sądzicie, czy Cindy dobrze zrobiła, przyznając przed Justinem, że wciąż go kocha? Ludzie się zmieniają, lecz czy do tego stopnia? A może za tym wszystkim kryje się drugie dno? Czekam na Wasze opinie i propozycje <3
ask.fm/Paulaaa962

Ps. Pamiętajcie o głosowaniu w ankiecie po prawej stronie bloga :)

Polecam!
http://www.wattpad.com/story/43491644-druga-twarz