niedziela, 27 września 2015

Rozdział 20 - Przyjaciele od serca...

Cindy

Ostatnia klientka - starsza kobieta z psem wielkości męskiego buta, trzymanym na cienkiej, czerwonej smyczy - opuściła kawiarnię dwie minuty przed osiemnastą. Biała szmatka w mgnieniu oka otarła plamę kawy z blatu stolika. Krzesła stały w równych odległościach od stołów. Podłoga umyta, jeszcze lekko wilgotna. Poślizgnęłam się na kaflach dwa razy podczas drogi z zaplecza do drzwi. Skrzydła niezapiętej kurtki uderzały o moją talię. Nacisnęłam klamkę i wyszłam z kawiarni. Srebrny klucz błysnął w zamku. Przekręciłam go, potem schowałam do najgłębszej kieszeni w czarnej, skórzanej torebce. I ruszyłam w dół głównej ulicy, unikając deszczówki wyłaniającej się spod kół rozpędzonych samochodów.
Nie widziałam Jasona od dwóch dni. Dwa dni, które odebrały mi resztki humoru. A dnia, w którym ostatnim razem się kochaliśmy, nie mogłam sobie nawet przypomnieć. Coraz częściej myślałam nie o sobie, nie o nim, tylko o nas. O nas, jak o idealnej całości, która nie funkcjonuje z osobna. Jason, mój kochanek. Taki czuły. Taki troskliwy. Nie zasłużyłam na niego. Nigdy nie będę godna jego miłości, jego obecności, uwagi.
Nagły impuls. Chciałam do niego zadzwonić. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni, jednakże w tym momencie dostrzegłam mój największy skarb przy jednym z drzew w pobliskim parku. Nonszalancko opierał się o konar. Leniwie palił papierosa. Wypuszczał dym w niebo, potem zaciągał się ponownie i znów wydychał szarawy obłok. Był nie tylko przystojny, ale również piękny. Nawet gdy palił.
Schowałam telefon. Nie będzie mi więcej potrzebny. Wiatr pchnął mnie w jego kierunku. Bez powitania, bez zbędnych słów. Ścisnęłam w piąstkach jego koszulkę. Wpiłam się w pełne wargi. Chwycił moje biodra, przyciągnął mnie jednym delikatnym ruchem. Pożądliwy pocałunek w obłokach dymu sączącego się z krańca papierosa. Zachłanny i zmysłowy. Jak słońce wyłaniające się zza chmur po burzy. Słodki jak lukier na pączku. I namiętny. Namiętny jak miłość okazywana w sypialni. Męskie dłonie na moich pośladkach i moje małe na jego karku. Pieścił koniuszek mojego języka, jakby na długo pragnął zapamiętać jego smak, teraz zmieszany z kawą i miętową gumą. Oparł mnie o drzewo. Tak delikatnie, tak czule. Położył dłoń na mojej łopatce. Uważał na mnie, był ostrożny. Mimo to pocałunek mogłam włączyć w grono tych namiętnych, chaotycznych, szybkich, wykonywanych przy nieprzerwanym uśmiechu na ustach. I zawierał w sobie nutę rozpaczy, tak sądzę. Całował tak, jakby chciał nasycić się pocałunkiem, zapamiętać każde muśnięcie, mój zapach i dotyk dłoni na policzkach. 
Ostatni czuły pocałunek. Górna warga otarła się o moją górną, dolna o dolną. I odsunął się, robiąc pół kroku w tył. Spojrzał mi w oczy. Głęboko. Tak głęboko, jakby samym spojrzeniem, zupełnie bezgłośnie, chciał mi coś powiedzieć. Błysk w prawym oku, kącik ust skierowany ku niebu. Inny uśmiech. Bardziej śmiały, pewny siebie, choć łagodny, bez cienia ironii. Ale inny. Nie ten, który pokochałam.
-Boże - wyszeptałam z rozpaczą. Włosy odgarnęłam na tył głowy. Chciałam cofnąć się o krok, lecz drzewo za mną przylegało do pleców.
-Całujesz jeszcze lepiej niż trzy lata temu, Cindy. - Pogładził wierzchem palca wskazującego i środkowego zarys kości policzkowej. Był wyższy ode mnie, ale wzrostem od Jasona nie różnił się nawet odrobinę. Dlatego odróżnienie ich graniczyło z cudem.
-Przestań - zdołałam wydusić, zanim wstyd wpłynął na moje policzki i pokolorował je na delikatną czerwień.
-Mam przestać prawić ci komplementy? Przyznaj, słonko, że święty nie byłem, ale nigdy w życiu cię nie okłamałem. Nie mam wrodzonego talentu jak mój brat i zawsze mówię to, co myślę. A teraz nasuwa mi się na usta tylko jedno zdanie. - W międzyczasie pociągnął dym z końca papierosa. - Wyrosłaś na przepiękną, młodą kobietę, Cindy.
Zaskoczył mnie. Nie kipiał sarkazmem, nie uśmiechał się bezczelnie, a życzliwie, z nutą sympatii.
-Czego ode mnie chcesz? - wychrypiałam gardłowo. Przytrzymywałam się dłońmi szorstkiej kory drzewa. Kolana mi słabły.
-Z całym szacunkiem, maleńka, ale to ty rzuciłaś się na mnie jak wygłodniałe zwierzę. Nie żebym narzekał.
Fakt. Było mi wstyd. Pomyliłam człowieka, którego darzyłam nienawiścią z miłością mojego życia. Ale co się dziwić. W końcu żyłam w nieświadomości przez długie tygodnie.
-Nie moja wina, że jesteście identyczni. Nawet tatuaże macie takie same. Powiedz mi, jak?
-Ja również nie doszukuję się w tym swojej winy - zaśmiał się krótko, dokończył papierosa, zgasił go na wilgotnym konarze. - Tatuaże? Kiedy się spotkaliśmy, chcieliśmy zbliżyć się do siebie, lepiej poznać. Jason do swoich tatuaży dołożył moje i na odwrót, ja obdarowałem swoje ciało jego tatuażami. Na początku było zabawnie. Ale szlag mnie trafia, gdy ktoś kradnie moją tożsamość. Co więcej, kradnie moją dziewczynę.
-Nie jestem twoją dziewczyną. Chyba o tym zapominasz. - Czy grałam silną, czy naprawdę taka byłam, nie wiem. Ale nie było mowy o złamaniu się przed nim.
-Pomarzyć jeszcze można, co? Tego mi chyba nie zabronisz. A twoje słodkie usteczka przypomniały mi te wszystkie piękne chwile, niunia. Domek moich rodziców, pół godziny od centrum. Pamiętasz? - Rzecz jasna, pamiętałam. Wtedy zaufałam mu po raz pierwszy, popełniając karygodny błąd. Byłam młoda, w początkowym stadium zakochania. I nawet teraz, wspominając pierwsze wśród wspólnie spędzonych chwil, poczułam się niebywale lekko, jakbym nie miała na głowie mnóstwa problemów, jakby żaden mnie nie dotyczył. 
-Po co mi to mówisz, Justin? Na co ty liczysz?
-Nie liczę na nic. Spotkałem swoją dziewczynę po niemal trzech latach. Chcę z nią po prostu porozmawiać, powspominać. 
-Spieszy mi się - burknęłam pod nosem.
Potrąciłam go lekko ramieniem i ruszyłam przed siebie, wzdłuż parkowej ścieżki wyłożonej drobnymi, białymi kamieniami. On chciał wspominać, ja nie chciałam, bo razem z pięknymi chwilami powracały te pełne brutalności, strachu i łez. Ale Justin zawsze dopinał swego. Również teraz ruszył za mną. Słyszałam kroki, czułam obecność. Nie przyspieszałam. Nadaremny byłby mój wysiłek. On wiedział, że przejdę raptem kilka kroków i już wykonam obrót na pięcie, żeby ponownie spojrzeć mu w oczy. I spojrzałam. I przebiegł mnie dreszcz. Byli identyczni nawet pod względem odcienia tęczówek. Niebywałe.
-Justin, powiedziałam ci coś. Spieszy mi się.
-Dlatego proponuję podwózkę. Ty zaoszczędzisz sporo czasu, a ja będę mógł powspominać stare czasy - zawiesił głos z nadzieją.
Spojrzałam na zegarek. Piętnaście po szóstej. Późno. A Justin naprawdę wzbudzał zaufanie. Nie wiem, czy to ja stałam się tak naiwna, czy pod wpływem Jasona wierzę, że Justin zmienił się w dobrego człowieka. Ale zaufałam mu i tym razem. Dałam się zwieść sympatycznemu uśmiechowi. Wiedział, że zdołał mnie przekupić i już uśmiechał się coraz szerzej i szerzej. Do momentu, w którym uwydatniły się małe dołeczki w policzkach. Nawet uśmiech mieli ten sam, zupełnie jakby ktoś oderwał go z twarzy Jasona i na stałe przymocował przy wargach Justina. Dwie krople wody. Jedna czysta jak łza, druga brudna i zniszczona. Woda odzwierciedlała ich serca. Jedno nienaganne, drugie zepsute. Jedno kochające, drugie siejące zniszczenie. Jedno bijące dla mnie, drugie zupełnie obce. Dwa tak różniące się serca, a pompują niemal identyczną krew. To w ogóle możliwe?
-Zaparkowałem przy frontowym wyjściu z parku - poinformował.
Cofnęłam się w czasie, kiedy objął dłonią moją talię. Tylko tyle. Nie zsunął jej na biodro, nawet nie musnął pośladka. Byłam pod wrażeniem czegoś, co powinno być dla mnie oczywiste. A jednak po tylu wyrządzonych przez niego złach, teraz wydawał się aniołem. Dla jasności - nawet przez myśl mi nie przeszło, aby zbliżać się do niego, poznawać od nowa, rozumieć z większą wnikliwością. Korzystałam jedynie z podwózki. Nic więcej. Lecz nie wiem, czy bardziej próbowałam przekonać Justina chłodem w głosie i brakiem reakcji na jego gesty, czy samą siebie.
Srebrne audi stało przy krawężniku, koła zwrócone były w kierunku jazdy, wyprostowane. Opony nieznacznie zabłocone, na prawym reflektorze mała rysa. Pewnie miał wypadek, gdy pędził po ulicy jak wariat. Ale Justin zawsze jeździł bezpiecznie. Trzymał się zasad. Nigdy nie prowadził po alkoholu. Nawet po małym piwie. Samochód  błyszczał. Z pewnością polerował go godzinami. A może oddał do myjni i powierzył dłoniom pracowników. Przede mną kolejne zaskoczenie. Po naciśnięciu przycisku na pilocie, otworzył przede mną drzwi, poczekał aż wsiądę i dopiero zatrzasnął je lekko. Tak, aby mieć pewność, że nie uszkodzi samochodu i jednocześnie, że drzwi nie otworzą się podczas jazdy. Z gracją wylądował na fotelu kierowcy. Przekręcił klucz w stacyjce. Silnik wydał z siebie pomruk, który najwyraźniej zadowolił Justina, bo przez jego usta przebiegł uśmiech. Faceci i ich zauroczenie sportowymi samochodami. Nic więc dziwnego, że darzą swoje wozy taką delikatnością. Niektórzy traktują czterokołowce lepiej niż własne kobiety. Najlepszy przykład siedział trzydzieści centymetrów po mojej lewej.
-Więc ile ty masz już latek, Cindy? Niebawem dziewiętnaście, mam rację?
-Jeszcze pamiętasz, to sukces - rzuciłam z ironią. Wbiłam wzrok w przednią szybę. Przed nami utworzył się korek prowadzący do samego skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, na którym policjant wskazywał kolejno kierunek objazdu.
-Jesteś urocza, kiedy się złościsz. - Zerknął na mnie przelotnie, gdy pchnął drążek skrzyni biegów i zjechał na prawy pas, umożliwiający zjazd z autostrady. - A kiedy słyszysz komplement, od razu przygryzasz wargę.
I rzeczywiście, już od dwóch sekund żułam skrawek dolnej wargi. Znał mnie lepiej niż własna matka. Pamiętał o moich nawykach i przyzwyczajeniach. A sądziłam, że nigdy nie zwracał na nie większej uwagi.
-Ty za to jesteś bardziej irytujący niż kiedykolwiek. - Oparłam prawe ramię na podłokietniku i obserwowałam umykających na chodniku ludzi, drzewa na poboczu i domy rozciągające się wzdłuż ulicy. Czułam jego wzrok, dlatego nie odrywałam swojego od szyby. Odbijał się w niej zarys Justina, jednym okiem skupionego na drodze, drugim na mnie. Trzymał kierownicę stanowczo w lewej dłoni. Drugą zanurzył w kieszeni. Wydobył paczkę papierosów, lekko zgniecioną w rogach. Wyjął papierosa i wsunął między wargi.
-Będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę? - spytał z uśmieszkiem. Ten jeden element w rzadkich momentach odróżniał go od Jasona.
-Skądże, pal - rzuciłam krótko, prostując nogi na czarnej wycieraczce z nieznaczną ilością piasku i kilkoma źdźbłami trawy. - W końcu to ty nabawisz się raka płuc, nie ja.
Justin prychnął krótko. Potem wydostał zapalniczkę ze schowka między fotelami. Podpalił kraniec papierosa jasnym płomieniem. Blask ognia odbił się w oknie. Szyba zsunęła się na dół w szynach. Wiatr zawiał we włosach, a dym wypuszczony z ust Justina w większej części uleciał razem z pędem powietrza.
-Nie byłbym tego taki pewien - mruknął niespodziewanie. Nie było dla mnie jasnym, o czym mówił, dlatego spojrzałam na niego przelotnie, a zaraz znów powróciłam do obserwowania smug na samochodowej szybie. - Statystycznie większe prawdopodobieństwo zachorowania na raka dotyczy osób, które przebywają w towarzystwie palących. Widzisz, ja wdycham dym przez filtr w papierosie, natomiast ty pochłaniasz go bezpośrednio.
-W takim razie zabraniam ci palić w moim towarzystwie - zareagowałam natychmiast. Przechwyciłam papierosa z jego ust w palce, a potem wyrzuciłam przez uchylone okno na asfalt. - Siebie możesz truć. Mnie nie.
-Boisz się, że to zaszkodzi jakiemuś bąbelkowi w twoim brzuszku? - Duża dłoń wpłynęła na moje podbrzusze jak nieoczekiwana fala pokrywająca piaszczysty brzeg. Poruszyłam się niespokojnie, wyprostowałam na fotelu, a jego rękę pospiesznie usunęłam z najbliższego otoczenia.
-Nie jestem w ciąży - natychmiast zaoponowałam. - W przeciwieństwie do niektórych - jedno wymowne spojrzenie na Justina - nie mam dziecka, ani nie spodziewam się żadnego.
Justin zrozumiał dwuznaczność w słowach. Z westchnieniem zamknął okno. Wiatr przestał świszczeć w uszach, krępująca cisza wypełniła samochód i odbijała się od drzwi, od szyb, od foteli. Ciekawe, co ma teraz do powiedzenia.
-Więc mam dzieciaka, tak? - skrzywił się lekko, z nienaturalnym skupieniem wpatrując się w przednią szybę. 
-Jak się robi dzieci, trzeba to później przyjąć na klatę, wiesz? Należy zachować się jak facet, a nie jak ciota. Jason zaopiekował się Molly jak własną córką, mimo że nie jest ojcem i mógłby mieć tę dziewczynkę głęboko gdzieś. - Nie łudziłam się, że wzbudzę w Justinie poczucie winy. Ale może uda mi się dać mu do zrozumienia, że między nim a Jasonem jest ogromna przepaść. I to on jest tym w dole. Pod każdym względem.
-Dobrze ci radzę, słoneczko, nie wyzywaj mnie ponownie. - I obudził się w nim człowiek sprzed lat. Ale ja nie poczułam strachu. 
-Grozisz mi?
-Nie, kochanie - uśmiechnął się sztucznie, gwałtownie skręcając w osiedlową ulicę. Gdybym w porę nie złapała się uchwytu przy drzwiach, zarzuciłoby mną w stronę kierowcy. - Jedynie ostrzegam.
-Ostrzegałeś mnie wiele razy. Dziwnym trafem zawsze chodziłam później z siniakiem na policzku. Przypadek?
-Dlatego najpierw ostrzegałem. Grałem zgodnie z zasadami, nie sądzisz?
Był bezczelny. Nawet bardziej niż kiedyś. Ale nadal spokojny. Może uczęszczał na terapię. Może sam zaczął kontrolować gniew. Spojrzałam na niego podejrzliwie, gdy zaciskał i rozluźniał palce na kierownicy w chwili, w której kostki mu bladły. Rozładowywał emocje na obitej drogą skórą kierownicy, zamiast na kobietach. Zawsze to jakiś postęp.
-Naprawdę mam nadzieję, że żartujesz. W przeciwny razie współczuję każdej kobiecie, z którą kiedykolwiek będziesz.
-Na obecną chwilę nie zamierzam wiązać się z nikim. Kobiety to suki. Wystarczy mi sam seks. 
Mówił szczerze? Był aż tak zepsuty? To możliwe? Zaczynałam wierzyć, że był dzieckiem szatana, nie Boga. A Jason nie mógł być z nim spokrewniony. Po prostu nie mógł.
-Tak sobie myślę, może lepiej, żeby Molly do śmierci myślała, że to Jason jest jej tatą. On nie da jej okazji do rozczarowania. Nie zasłużyłeś na nią, Justin. Nie zasłużyłeś na nikogo. Przez chwilę sądziłam, że się zmieniłeś, że może coś zrozumiałeś. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem tak bardzo się myliłam. Ale twój uśmiech, wtedy, w parku, był naprawdę szczery i nie miał w sobie za grosz kpiny.
-Pocałuj mnie tak namiętnie jeszcze raz, a znów zobaczysz ten uśmiech, to proste. - Justin wyraźnie się rozluźnił. Nie ściskał już kierownicy tak mocno. Oddychał spokojniej i bardziej równomiernie. A na drodze trzymał się wyznaczonych prędkości i brał zakręty większym łukiem.
-Zapomnij, to był błąd, fatalna pomyłka.
-Przyjemna pomyłka - poprawił pospiesznie, zanim zdążyłabym dodać coś jeszcze. - Błyszczyk truskawkowy, mam rację? Kiedyś używałaś malinowego, ale oba w połączeniu z twoimi ustami podobają mi się tak samo.
-Zamknij się i patrz, jak jedziesz - warknęłam. Dłonią wskazałam znak stojący na uboczu drogi. - To jednokierunkowa.
-Pojedziemy na skróty. - Wzruszył tylko ramionami. A jeszcze przed chwilą mówiłam, że jeździ zgodnie z przepisami. - I mogłabyś być milsza, Cindy. Nie zapominaj, że mam na ciebie haka. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale przypadkiem dowiedziałem się, że jesteś mężatką, skarbie, a Jason jest twoim wymarzonym kochankiem. Mógłbym na przykład szantażować cię i straszyć, że powiem prawdę Ryanowi.
-Wiesz, że nie śpię na pieniądzach. Nie miałabym ci z czego zapłacić. - Wzruszyłam ramionami, niewzruszona. Justin nie był głupi. I ta myśl od razu zasiała we mnie ziarno niepokoju.
-Nie potrzebne mi są pieniądze. Mogłabyś zapłacić w naturze. Skorzystałbym na tym dużo więcej. Już wtedy pieprzyłaś się jak zawodowa kurwa, teraz nabrałaś pewnie doświadczenia.
Kolejny nagły impuls. Wyrwałam się z siedzenia, wzięłam zamach tak duży, na ile pozwalała mi przestrzeń w samochodzie i uderzyłam go w twarz. Justin gwałtownie skręcił kierownicą, ale zaraz wyprostował koła. Zamiast wrzeć złością, on parsknął cichym śmiechem i rozmasował policzek. Spojrzał na mnie przelotnie i znów wrócił na drogę, by przyspieszyć na ostatniej prostej.
-Zły ruch, kochanie - odezwał się po minucie niepewności. Chyba nigdy nie uderzyłam go w twarz. Wtedy się bałam. Teraz czułam się niezwykle silna. Jakby ktoś dodał mi skrzydeł. Jakby ktoś wstrzyknął mi dożylnie dawkę odwagi i siły. Adrenalina działała jak narkotyk. - Chyba nie chciałabyś, żebym powiedział Ryanowi o twoim romansie? Jestem pewien, że razem z Jasonem robiliście w łóżku wiele ciekawych rzeczy. A gdyby tak twój mąż dowiedział się o wszystkim? - zawiesił głos, by przemyśleć kilka kwestii. - Tak, to byłby naprawdę dobry pomysł.
Bezdech. Stres. I przede wszystkim ogromne zdenerwowanie. Nie mógł. Nie odważy się. Nie ma prawa. A może jednak ma?
-Nie zrobisz mi tego - wyszeptałam ledwo słyszalnie. Powoli przygotowywałam się do wyjawienia Ryanowi prawy, ale nie w taki sposób, nie w takich okolicznościach. Wersja Justina będzie przesadnie podkoloryzowana.
-To męska solidarność, Cindy. Męska solidarność.
Justin, paląc gumę w oponach, zahamował przy krawężniku. Blisko. Bardzo blisko. W bocznym lusterku odbijał się obraz zatrważający. Ryan i Jason stali na chodniku, oparci o ścianę bloku mieszkalnego. Jason palił papierosa, a Ryan wgryzał się w soczyste jabłko. Rozmawiali, śmiali się beztrosko. A ja nie wiedziałam, czy powinnam wysiąść i gnać przed siebie pewnym krokiem, czy zsunąć się na fotelu i ukryć na wycieraczce. Justin patrzył na mnie z kpiną. Z pewnością pobladłam. Ostatni oddech zaczerpnęłam przynajmniej pół minuty temu. Gdybym stała, kolana ugięłyby się pode mną. Policzki z całą pewnością pokrył rumień. A może nawet wstąpił na płatki uszu.
-Więc jak, Cindy? - Pogładził mój policzek i odchylił kosmyk włosów. Jakby celowo. Jakby chciał ujrzeć namacalny dowód mojego wstydu. - Idziemy podzielić się z chłopakami radosną nowiną? Ryanowi powiemy o twoich łóżkowych zabawach z Jasonem, natomiast Jasonowi o naszym namiętnym pocałunku pod drzewkiem w parku. 
-Nienawidzę cię - rzuciłam na odchodne, po czym wyskoczyłam z samochodu jak oparzona. 
Kim bym była, gdybym chociaż przez moment pomyślała, że Justin odpuści i odjedzie z piskiem opon? Wysiadł zaraz po mnie i na oczach dwóch bliskich mi chłopaków miał czelność objąć mnie w talii. Wyrwałam się jak zawstydzona nastolatka na pierwszej w życiu imprezie. 
-Mam zwidy, czy was jest dwóch? - Na widok prawdziwego Justina, Ryan wykazał nie mniejsze zaskoczenie niż ja. Ogryzek wypadł mu z dłoni i uderzył o chodnik. Wkrótce resztki jabłka zostaną zjedzone przez armię czerwonych mrówek.
-My się chyba jeszcze nie znamy. - Justin wyciągnął do Ryana dłoń. Po uścisku natychmiast wyjął papierosa. Cholerny nałóg. - Jestem Justin. Ten prawdziwy Justin. Chłopiec stojący obok ciebie to Jason, mój brat. Przez ostatnie tygodnie jego pasją stała się kradzież cudzej tożsamości. W tym przypadku mojej.
-Chyba nadal czegoś tu nie rozumiem. - Ryan spojrzał na obu bliźniaków, ale w ostateczności to ja stałam się celem jego spojrzenia. - Po co to wszystko? Gdzie ty, prawdziwy Justinie, byłeś wcześniej i przede wszystkim, dlaczego obejmujesz moją... żonę?
-Ach, prawda. Zapomniałem, że przez cały czas żyjesz w tej wielkiej, wszechogarniającej nieświadomości. Z Cindy znamy się od lat. Byliśmy razem. Przeżywaliśmy naprawdę przyjemne chwile, zwłaszcza nocą, w sypialni. Nasz seks był czystą poezją. Wytrenowałem wam ją, a teraz oboje spijacie śmietankę.
Chciałam zapaść się pod ziemię i wyjść dopiero nocą, gdy nikt nie zobaczyłby mojej pomidorowej twarzy. Było mi tak cholernie wstyd. Justin okazał się większym śmieciem, niż był w moich oczach przez ostatnie lata. Potwór bez serca, kipiący ironią i czerpiący siłę z ludzkich nieszczęść.
-Więc jak, Ryan? - Justin nie skończył rujnowania mi życia. Nie skończył odbierać sobie czystej przyjemności. - Może wejdziemy na górę i razem z Jasonem porozmawiamy jak przyjaciele od serca?
Nienawidzę go tak mocno, jak jeszcze nigdy nikogo nienawidziłam.






~*~



Przepraszam za tak długi czas oczekiwania na rozdział ale:
1) Książka, która pochłonęła mnie ogromnie
2) Miałam pustkę w głowie dotyczącą tego opowiadania. Teraz mam już wszystko rozpisane (kolejne rozdziały) :)

Polecam!

sobota, 19 września 2015

Rozdział 19 - Miło mi pana poznać, panie Bieber...

Cindy

Upokorzona, sponiewierana, złamana - tak czułam się po wyjściu z mieszkania Jasona. Pomimo jego krzyków i usilnych próśb nie odwróciłam głowy. Rytmicznie zbiegłam po schodach, nieraz przeskakiwałam nawet o dwa stopnie. Przy drzwiach przepchnęłam się obok młodego chłopaka w szarym kapturze na głowie. Krzyknął za mną przekleństwem, ale ja nie raczyłam go nawet przeprosić. Biegłam przed siebie, potykając się o każdą gałąź zerwaną z drzewa w porywach silnego wiatru i każdy kamień wyskakujący spod kół przejeżdżających samochodów. Ból w sercu był ogromny i niemal nie do opisania. Posługując się metaforami, mogłabym porównać go do tych kamieni wylatujących spod kół lub do gałęzi, które uderzały w betonowe płyty chodnika. Tak też czuło się moje serce - wyrzucone, zmiażdżone uściskiem wyjątkowo silnym i bolesnym, przytłoczone nadmiarem wspomnień i perspektywą przyszłości.
Dotarłam do pierwszej ławki w pobliskim parku i musiałam złapać się dłonią jej oparcia. Poczułam się wyjątkowo osłabiona, miałam problem ze złapaniem tchu. Ukucnęłam przy metalowej nodze ławki i zaniosłam się głośnym, żałosnym szlochem. Być może słyszeli go ludzie z pobliskich bloków, być może dotarł również do dzielnic na samych obrzeżach Londynu. Było mi wszystko jedno. Moje serce krwawiło, a ja razem z nim. Serce było nieodłączną częścią mnie i kiedy ono cierpiało, ja przyjmowałam cierpienie ze wzmożoną siłą. Chociaż bardzo chciałam, nie było sposobu, bym mogła pozbyć się bólu. Nie wyrwę z piersi serca, nie chciałam przestać czuć. Chciałam jedynie złagodzić cierpienie. Tylu na świecie naukowców, a jeszcze żaden nie wymyślił skutecznego i bezpiecznego lekarstwa na ten rodzaj bólu. Tragicznie komiczne.
Zdołałam wsunąć się na ławkę, oparłam stopy na pierwszej desce i objęłam kolana. Przedtem jednak wydostałam z kieszeni kurtki zmiętą chusteczkę higieniczną i wytarłam w nią każdą łzę, upewniając się, że na policzku nie pozostała ani jedna. Księżyc świecił w pełni i zagłuszał światło starych latarni. Wpatrywałam się w niego kilka minut, nie myśląc o niczym. Zupełna pustka. Jakby ktoś na kilka krótkich chwil zabrał ode mnie wszystkie myśli. Nie wiem, kto na moment ukoił mój ból, ale byłam mu za to niezmiernie wdzięczna. Nie chciałam umierać, będąc w pełni sił, bo co to za śmierć, gdy ciało nie cierpi?
Niespodziewanie obce ramię potarło moje, gdy zapełniło się miejsce obok na ławce. Początkowo nie unosiłam wzroku. Szybko jednak zmieniłam zdanie i zerknęłam na mężczyznę trzymającego dłonie w kieszeniach bluzy. Głowę zakrywał mu kaptur, a pojedynczy kosmyk włosów opadał na zmarszczone czoło. Choć siedział bokiem i nie kwapił się, by unieść wzrok, rozpoznałam go po pierwszym ułamku sekundy. Chciałabym powiedzieć, że byłabym nikim, gdybym nie rozpoznała własnej miłości. Ale w rzeczywistości to właśnie w moich oczach przez długie tygodnie był innym człowiekiem. Czułam, że moja bajka jest zbyt piękna, by mogła być prawdziwa i mimo to dalej brnęłam w wyssane z palca kłamstwa. Chciałam w nie wierzyć, zapewniały bezpieczne życie pełne szczęścia i miłości. Która młoda kobieta nie marzyła choć raz o poukładanym życiu i kochającym mężczyźnie u boku?
-Cindy, przepraszam - wychrypiał gardłowo. Znów powtórzył słowa, które chciałam słyszeć, które chciałam, by powtarzał mi jak poezję wyuczoną na pamięć. A jednocześnie wolałam, by milczał, bo jego denne przepraszam dawało mi złudną nadzieję, która raniła bardziej niż każde z kłamstw. - Powinienem był ci powiedzieć. Stchórzyłem.
-Powinieneś - powtórzyłam półgłosem, ale odwróciłam wzrok. Nie mogłam na niego patrzeć. Patrząc na jednego, mimowolnie widziałam dwóch.
-Postaraj się mnie zrozumieć. Doskonale wiedziałem, jak byś zareagowała, gdybym ni stąd, ni zowąd powiedział ci, że nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
-Nie oczekiwałam, żebyś w międzyczasie przyznał się do wszystkiego. Ty w ogóle nie powinieneś mnie okłamać. Już w pierwszej chwili, gdy nazwałam cię Justinem, gdy pomyliłam cię z nim, mogłeś wyjawić prawdę. To naprawdę nie kosztowałoby cię wiele. Kilka słów, a oszczędziłbyś mi bólu i rozczarowania. Niczego więcej od ciebie nie oczekiwałam.
-Cindy - westchnął głośno, ujmując moje dłonie swoimi. - Dla mnie byś nie zaryzykowała, wiem to. Byłbym dla ciebie zupełnie obcy, znałabyś jedynie moje imię, nazwisko i wciąż porównywałabyś mnie z Justinem. Wolałem więc stać się nim i pokazać ci, że ludzie się zmieniają, że potrafią być lepsi, jeśli tylko się postarają.
-Powiedz mi, kogo ja tak naprawdę pokochałam? Ciebie czy jego?
Przez twarz Jasona przebiegła oznaka bólu. Cierpiał, lecz na cierpienie zasłużył. Kłamstwo ma krótkie nogi i prędzej czy później ukaże się w pełnej okazałości, raniąc, niszcząc i burząc wszystko, na czym kiedykolwiek nam zależało.
-On na ciebie nie zasłużył - szepnął po sekundach przerwy.
-A ty zasłużyłeś? - spytałam z wahaniem w głosie. Owszem, zasłużył na mnie, bo obdarzył mnie uczuciem wyjątkowo silnym, ale nie zaszkodziło obudzić w nim poczucia winy. - Justin przynajmniej nigdy mnie nie okłamał. Był szczery do bólu. Szkoda, że nie odziedziczyłeś chociaż ułamka jego prawdomówności. Wtedy prawdopodobnie kochalibyśmy się w twojej sypialni, zamiast siedzieć na zimnej, mokrej ławce i kłócić się.
-Cindy, zrozum. Nie chcę się usprawiedliwiać, bo wiem, że zachowałem się jak niedojrzały gówniarz, ale gdybym od początku był w twoich oczach Jasonem, nie byłoby nas. Może spotkalibyśmy się, może byśmy porozmawiali, wyrzucili na głos swoje żale do Justina, ale nie połączyłoby nas nic silniejszego, nic, na co liczyłem.
Kłamał przez ostatnie tygodnie, ale teraz był szczery, bez wątpienia. Te jego oczy, tak hipnotyzujące i przenikliwe, jakby przy ich pomocy chciał zbadać moją duszę. Poczułam nieposkromioną potrzebę pogłaskania jego policzka. Z trudem utrzymałam rwącą się do delikatnego dotyku dłoń na kolanie. Wysiliłam się na nikły uśmiech, a kąciki jego ust nawet nie drgnęły.
-Pokochałabym cię Jason - szepnęłam po zastanowieniu. - Z wyglądu jesteście identyczni. Ty za to masz o niebo lepsze serce. Pokochałbym cię.
-Więc straciłem jedyną szansę? - spytał smutno i mimo że jego głos nie drżał, nie patrzył mi w oczy pełne bólu i niepewności.
-Nie wiem, Jason. Muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć. To nie jest dla mnie łatwe, zrozum. Z minuty na minutę dowiaduję się, że jesteś dla mnie zupełnie obcy.
-Nie jestem obcy. Przecież cię kocham, a ty kochasz mnie. To za mało? Naprawdę cholerne imię ma dla ciebie takie znaczenie? Myślałem, że najważniejsze są uczucia. - Mówił z taką szczerością w głosie, że zachciało mi się płakać. Przecież był dla mnie ważny, a ból w sercu nasilał się z widokiem jego rozpaczy. - Cindy, kocham cię tak mocno, że nie ma dla mnie znaczenia, czy jesteś Cindy, Alice, Vicky, Kate czy Rose. Pokochałem cię tutaj - powiedziawszy to, dotknął palcem wskazującym miejsce pomiędzy piersiami.
-Pokochałeś moje cycki? - rzuciłam bezmyślnie, podążając wzrokiem za jego palcem.
-Je też - uśmiechnął się czule, a po chwili na jego twarz powróciła powaga. - Ale pokochałem twoje serduszko, Cindy. Nie twoje imię. Zastanów się, czy ty pokochałaś moje imię czy mnie i pamiętaj, że dla mnie mogłabyś mieć zapisane w dowodzie trzy krzyżyki zamiast imienia. Nie osłabisz moich uczuć, odpychając mnie. Jedynie sprawisz, że będę walczył z większą determinacją.
I wstał, poprawił kaptur na czubku głowy, a później odszedł bez słowa w kierunku, z którego przyszedł. 
Rozstawaliśmy się jak zupełnie obcy ludzie i w gruncie rzeczy byliśmy dla siebie obcy. Łudziłam się, że Jason obróci się przez ramię i spojrzy na mnie po raz ostatni. On jednak wyjął z kieszeni paczkę papierosów, które palił naprawdę rzadko, i wsunął szluga między pełne wargi, którymi składał pieszczotliwe pocałunki na moim ciele. Ciężkie kroki uderzały o chodnik. Szedł przed siebie, nie zwolnił, nie przyspieszył. Szedł równomiernie. Może miał nadzieję, że pobiegnę za nim i zawieszając ramiona na jego szyi, powiem, że wybaczam mu każde z kłamstw, abyśmy mogli już na zawsze cieszyć się swoją obecnością i napawać niezaprzeczalnie silną miłością. Taka byłaby piękna bajka, my natomiast żyliśmy w świecie, który nie spełniał życzeń za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 
Błądziłam pośród wąskich uliczek jeszcze przez dobrą godzinę, dopóki burzowa chmura nie oberwała się tuż nad moją głową. Po minucie byłam przesiąknięta do suchej nitki deszczówką, a wzrok miałam identycznie obojętny. Każdy krok w przemoczonym bucie zdawał mi się tak samo bezsensowny jak w suchym. Każdy krok w przód bez niego był krokiem wykonywanym w tył. Idąc więc przed siebie, cofałam się i po kilku próbach lądowałam w tym samym miejscu - przed sklepem z bogato zastawioną witryną. Westchnęłam w przypływie irytacji. Chciałam zrobić coś, co pozwoliłoby mi zapomnieć o Jasonie choć na moment. Czułam się źle ze świadomością, że od wewnąrz wyżerają go wyrzuty sumienia, wiedząc jednocześnie, że w pełni na nie zasłużył. Ale może gdybym ja również poczuła się winna, zmyłabym z siebie choć cień bólu?
Wydostałam z kieszeni telefon, który przedziwnym cudem nie zamókł podczas ulewy. Szybkim ruchem wybrałam dobrze znany numer Ryana i odczekałam trzy sygnały, nim odebrał z delikatnym zdziwieniem. Jego głos był mi w tej chwili najbardziej potrzebny - taki ciepły, czuły, pozbawiony wyrzutów i oskarżeń.
-Kochanie, coś się stało? - spytał troskliwie. I uderzyły we mnie wyrzuty sumienia, których potrzebowałam. Czego ja oczekiwałam od Jason? Szczerości? Przecież sama zdradzałam męża. Męża, nie chłopaka wplątanego w krótkotrwały romans. - Jest już późno.
-Możesz - zawahałam się, ale po chwili kontynuowałam. - Możesz po mnie przyjechać? Proszę, Ryan, potrzebuję cię. O nic nie pytaj. Po prostu przyjedź. - Byłam dzielna, a mój głos nie złamał się w połowie zdania. Dopiero w przerwie między jednym a drugim odsunęłam telefon od ucha i pociągnęłam nosem. - Jestem w jednej z dzielnic na obrzeżach. 7th Street. Będę czekać, Ryan. I dziękuję, że mimo wszystko wciąż przy mnie jesteś.
Rozłączyłam się, bo jego zatroskany głos wywołałby napad histerycznego płaczu i po zakończeniu rozmowy pragnęłabym wybrać numer tym razem Jasona, by wyżalić mu się z każdego kłamstwa. Byłam popieprzona i nie miałam co do tego wątpliwości. Pocieszałam się jedynie faktem, że niektórzy byli popieprzeni bardziej. Nie chciałam być okłamywana, a kłamałam z precyzją mistrza. Nie chciałam być raniona, a krzywdziłam notorycznie. W gruncie rzeczy pasowałam do Justina. Niszczylibyśmy siebie wzajemnie, a Ryanowi i Jasonowi oszczędzilibyśmy cierpienia. Powinnam poważnie zastanowić się nad powrotem do potwora, który nawet dzisiaj nie miał skrupułów. Zdecydowanie uzupełnialiśmy się pod względem charakterów. 
Czekając na Ryana i wierząc, że nie uzna mnie za pijaną i nie pozostawi na pastwę losu, opadłam pośladkami na mokry, twardy krawężnik i zaczęłam grać w jedną z bardziej prymitywnych gier na komórce. Nie trafiałam w odpowiednie miejsca na ekranie, bo każda z kropli wody niweczyła wyjątkową czułość klawiatury. Skończyłam więc na bezsensownym powtarzaniu napisu z szyldu ponad sklepem po przeciwnej stronie wąskiej uliczki. Mój czarny humor nakazał mi zażartować z beznadziejnego położenia w jakim się znalazłam. Pomyślałam o tych wszystkich przestrogach kierowanych przez matki w stronę córek: "Nie wchodź nocą w wąskie uliczki. Nie wiesz, co Bóg zaplanował dla ciebie na ten dzień". Przeżyłam w swoim życiu wszystko, co mogłam przeżyć, doznałam każdego rodzaju bólu i myślę, że nic nie zdoła mnie zaskoczyć.
Ryan zatrzymał się z piskiem opon dziesięć centymetrów przede mną o godzinie pierwszej trzydzieści, właśnie wtedy, gdy walczyłam z przemokniętą, dyżurną paczką papierosów. Wysiadł z samochodu, donośnie trzasnął drzwiami. Gdybyśmy znaleźli się w mieszkalnej dzielnicy miasta, zostałby upomniany przez jedną z tych staruszek, które cierpią na bezsenność i nocami przesiadują w oknie, pełniąc rolę straży miejskiej, policji i nadzoru rodziców niesubordynowanych nastolatków.
-Widzisz, do czego doszło? - zaśmiałam się nerwowo, rzucając paczką papierosów pod mur jednej z kamienic. - Żebym w wieku niemal dziewiętnastu lat nie mogła zapalić cholernego papierosa.
-Cindy, od kiedy ty palisz? - spytał zmartwiony i zbliżył się do mnie pospiesznie. - A poza tym wytłumacz mi, co...
Nie dokończył zdania ani teraz, ani nigdy. Przywarłam do jego warg i oddałam pocałunek pełen cierpienia i pożądania. Był więc namiętny, ale też niechlujny. Ryan najwyraźniej nie potrzebował słownych wyjaśnień. Pochwycił dłońmi moje pośladki, podniósł mnie, a następnie posadził na czarnej i opływającej kroplami deszczu masce samochodu. Pochyliłam się w tył, ciągnąc go za sobą. Moje plecy przywarły do ciemnego lakieru, jego krocze naparło na moje, gdy stanął pomiędzy rozsuniętymi nogami i z większą gorliwością obdarował wargi serią ciepłych, mokrych pocałunków. Brakowało mu tego i z całą pewnością mógłby kochać się ze mną na masce samochodu, w strugach chłodnego deszczu. Mi natomiast brakowało poczucia, że znów coś spieprzyłam. Ostatnimi czasy tylko ja krzywdziłam, wcielałam się w rolę oprawcy i nie byłam przyzwyczajona do bycia ranioną.
-Wiesz, że jesteśmy w środku miasta? - powiedział dość głośno, a ulewa wezbrała na sile i jego głos mimo krzyku doszedł do mnie w postaci pomruku. - Co prawda jest środek nocy, a wokół nie widać nikogo, ale to nadal jest środek miasta.
-Tak, wiem - przytaknęłam z pełną powagą.
Później obyło się już bez zbędnych słów i pocałunków. Ryan pieścił moje ciało przez ubrania i tym samym powodował gwałtowny wzrost objętości swoich bokserek. Rozpiął moje jeansy i razem z majtkami zsunął je nieco przed kolana. Swoje spodnie również odpiął, rozsunął rozporek, z bokserek wydobył nabrzmiałe przyrodzenie. Zdążyłam jedynie zamknąć oczy i wesprzeć się na jego ramionach. Wtedy wszedł we mnie gwałtownie i pchnął do końca. Jęki zmieszały się z uderzeniami kropli deszczu o maskę oraz z szumem przejeżdżających wzdłuż pobliskiej autostrady samochodów. Nie całowaliśmy się więcej. Po prostu uprawialiśmy seks, który wbrew pozorom nic dla mnie nie znaczył. Unosiłam się lekko i dociskałam piersi do torsu oraz dłonie do ramion z każdym mocnym pchnięciem. To wszystko. Po prostu seks. Taki jak każdy miniony i taki jak każdy następny z nim. Spełnienie otrzymywałam jedynie w ramionach Jasona. Z szatynem nawet seks na masce samochodu, w centrum miasta, w środku nocy, w cholernej ulewie mógłby być romantyczny.
Ale jego nie było. Pozostały jedynie wspomnienia po człowieku, który, choć obdarzany przeze mnie ogromną miłością, był mi zupełnie obcy.

***

Nazajutrz czułam się w miarę dobrze. Co prawda, budząc się, wspomniałam swego kochanka o dwóch twarzach i jego piekielną kopię, ale przyozdobiłam twarz uśmiechem za jednym spojrzeniem Ryana. Wyznał mi wieczorem, gdy leżeliśmy nadzy pod satynową pościelą, że brakowało mu mojej obecności i od pewnego czasu miał wrażenie, że na siłę próbuję oddalić się od niego, a teraz ma nadzieję, że nasze wczorajsze zbliżenia (nie jedno a trzy) przywrócą między nami namiętność i pożądanie.
Do pracy miałam na dziesiątą. Wyszłam z domu przed Ryanem, który postanowił odpuścić sobie wykłady i spędzić dzień na kanapie z kolegą u boku i joistickiem w dłoni. Wtargnęłam do kawiarni o 9:55, miałam więc czas na wypicie świeżej kawy i przebranie się w firmowy uniform. Punkt dziesiąta, z przyklejonym do twarzy uśmiechem, wyszłam na salę z notesem w dłoni, tworząc pierwsze kółka na czystej stronie. Zebrałam zamówienie od dwóch kobiet siedzących blisko wyjścia. Dwie kawy z mlekiem, szarlotka i sernik na zimno. Ruch był wyjątkowo duży. Już dziesięć po dziesiątej spośród dziesięciu stolików puste pozostały tylko dwa. I chociaż pęcherz domagał się wizyty w toalecie, najpierw musiałam zebrać zamówienia, co do jednego.
Niemal biegiem puściłam się do łazienki, by nie zmarnować ani minuty i nie dostać reprymendy od szefa. Dwie minuty później przemierzałam korytarz na zapleczu zapełniony kartonami i zepsutym sprzętem. Już prawie pchnęłam drzwi prowadzące z powrotem na salę, kiedy niespodziewanie na moich biodrach zacisnęła się para dużych dłoni. Były silne i stanowcze, a jednocześnie delikatne i dawały poczucie błogiego bezpieczeństwa. Zatrzymałam się wpół kroku. Dotknęła mnie miłość, złapała i uwięziła. Chciałam być jej więźniem.
-Nie uciekaj - szepnął czuły głos przy moim uchu.
Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam w głębię brązowych tęczówek. Jak minionego wieczoru, na jego ustach nie zagrał nawet cień uśmiechu.
-Nie wiem nawet, czy jesteś Jasonem czy Justinem. Nie rozróżniam was - przyznałam szczerze. Byli identyczni jak dwie krople wody.
-Może to cię przekona - odparł, a gdy uśpił moją czujność czułą pieszczotą na moim policzku, pocałował mnie głęboko i namiętnie, jak za pierwszym razem.
To były usta Jasona, bez wątpienia.
-Po co tutaj przyszedłeś? Powiedziałam ci wczoraj, że potrzebuję czasu. - Jego wzrok palił, a mój wybrał plamę po zaschniętej kawie na podłodze zamiast jego tęczówki.
-Chciałem się upewnić, że bezpiecznie wróciłaś do domu, Cindy. Nie powinienem był zostawić cię samej, tylko odprowadzić pod same drzwi mieszkania.
-Poradziłam sobie sama, nie mam pięciu lat - stwierdziłam chłodno, szperając w kieszeni czarnego fartuszka zawiązanego na biodrach. Szukałam notesu, może długopisu, może chusteczki. Bez znaczenia. Ważne, by czymś się zająć i dać Jasonowi do zrozumienia, że mam ręce pełne roboty. - Spędziłam bardzo miłą noc.
-Kochałaś się z Ryanem? - spytał wprost i bez wątpienia oczekiwał odpowiedzi.
-Tak - przyznałam również nie owijając w bawełnę, prosto z mostu. W ten sposób rozmawiało się łatwiej. Nie dobierałam słów tak, by za wszelką cenę go nie zranić. Po prostu mówiłam i Jason zdawał się być mi za to wdzięczny.
-Cieszę się - skomentował, a jego głos nie przesiąkł nawet nutą kpiny czy zawiedzenia. Wtedy uniósł kącik ust ku niebu. Oczywiście cierpiał, nocą płakał. Jego oczy były napuchnięte, ale uśmiech szczery.
Cisza odbijała się echem od ścian, a niezręczność unosiła się w powietrzu. Nie potrafiłam rozmawiać z nim tak jak wcześniej. 
-Mam dużo pracy, powinieneś już iść, Jason - powiedziałam w końcu, chciałam jedynie przerwać ciążące milczenie. 
Skinął głową i spojrzawszy na mnie po raz ostatni, ruszył długim korytarzem w stronę tylnego wyjścia. Omal nie potknął się o jeden z szarych kartonów. Głowę miał spuszczoną, ręce schowane w kieszeniach. Cierpiał. I wyszedł. Za nim rozniósł się jedynie szczęk zamka, gdy drzwi wróciły na swoje poprzednie miejsce i zablokowały się w zawiasach. Oparłam się plecami o ścianę, raz uderzyłam w nią tyłem głowy, aby pozbyć się poczucia winy. Nie wiedziałam, co było gorsze - krzywdzić kogoś, czy być krzywdzonym? Jedno i drugie bolało równie mocno, zwłaszcza wtedy, gdy ze zdwojoną siłą obie emocje nałożyły się na siebie i potęgowały rozpacz. Jakby ktoś równocześnie przypalał i zamrażał moje serce. Dwa przeciwieństwa, które przyciągały się jak magnez.
Jeden głęboki oddech musiał mi wystarczyć. Po nim wróciłam do pracy. Wyjęłam notes i długopis, otarłam w pojedyncze pasmo włosów małą łezkę, a potem pchnęłam drzwi i ruszyłam do stolika z numerem dziesięć - jedynego, który przed moim wyjściem pozostawał pusty. Uniosłam głowę dopiero wtedy, gdy moje uda zetknęły się z blatem. Nagły skurcz objął moje serce z każdej strony. Oto siedział przy stoliku, z kartą w ręce, wyglądając jak przed tygodniami, pachnąc jak przed tygodniami. Jedna z myśli cofnęła mnie do dnia, w którym ujrzałam go przy stoliku w kawiarni. Na moment zamknęłam oczy, a gdy otworzyłam je ponownie, różniły go jedynie ubrania.
-Mam cholerne zwidy - szepnęłam do samej siebie.
Jason spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. Odkaszlnął cicho, odsunął krzesło, którego nogi zapiszczały cicho na świeżo umytych kaflach, po czym wstał i spojrzał na mnie spod gęstych rzęs.
-Myślę, że powinniśmy zacząć wszystko od początku - stwierdził głośno i pewnie. Wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, zachęcając mnie, bym uczyniła to samo. - Jason Bieber, miło mi.
Zaśmiałam się cicho, ocierając z czubka nosa pojedynczą łzę. Walczył o mnie, nie zamierzał się poddać. Czy właśnie tego nie nazywa się prawdziwą miłością?
-Cindy Blake - uścisnęłam ostrożnie jego dłoń i tyle wystarczyło, bym w kolejnej sekundzie rzuciła mu się na szyję. - Miło mi pana poznać, panie Bieber.






~*~




Czuję się tak, jakbym po tych 19 rozdziałach wróciła do pierwszego i zaczynała historię od początku :)

sobota, 12 września 2015

Rozdział 18 - Mnie nie zapomina się tak łatwo...

Cisza. Jedna wielka, przenikliwa cisza i nic poza nią. Deszcz uderzający o parapet nagle ucichł, również grzmoty nadchodzącej burzy zatrzymały się w biegu. Salon oblany światłem nocnej lampki przeszywał krótki, płytki oddech dziewczyny, głębokie świsty powietrza uchodzące z ust nowego gościa i całkowity bezdech w gardle właściciela mieszkania. Stres, napięcie, nerwowa atmosfera wisiała w powietrzu. Cindy czuła przyspieszone uderzenia serca w piersi, a jednocześnie miała wrażenie, jakby zatrzymało się w chwili, gdy drzwi mieszkania otworzyły się na oścież. Nie wiedziała, co czuć. Z jednej strony strach przed złem czyhającym na nią za rogiem, z drugiej strony dezorientację. W jednej chwili wszystko co kochała, wszystko na czym jej zależało legło w gruzach.
-No już, rozchmurzcie się. Naprawdę się za wami stęskniłem - rzucił ironicznie mężczyzna stojący w progu, po czym zbliżył się do Cindy i wierzchem dłoni pogłaskał jej policzek. - Wyrosłaś na piękną kobietę, Cindy. Piękną i niebywale seksowną. Trzy lata temu byłaś jeszcze uroczym dzieciakiem. Teraz daleko ci do dziecka.
-Nie dotykaj mnie - warknęła ostro, robiąc krok w tył. - Kim ty, do cholery, jesteś? - dodała ze strachem w głosie, jej kolana drżały, dłonie zaczęły się pocić.
-Och, powinienem poczuć się urażony. Sądziłem, że mnie nie zapomina się tak łatwo. - Jego klatka piersiowa zadrżała, gdy wypuścił z ust ironiczne, zachrypnięte parsknięcie. - Nazywam się Justin Bieber, kochanie. Myślę, że jednak zapisałem się gdzieś głęboko w twojej ślicznej główce. - Ponownie pogłaskał ją po policzku. Tym razem szybciej przekręciła głowę i strąciła jego dłoń.
-Nie wierzę ci - szła w zaparte. Wykonała jeszcze jeden krok w tył, by za plecami złapać dłoń swojego kochanka. -Kim ty, do cholery jesteś? - powtórzyła głośniej, ale z każdym słowem jej głos był coraz mniej pewny, zaczął drżeć.
-Naprawdę sądzisz, że ten przydupas jest miłością twojego życia, że to jego znasz od wielu lat? - znów parsknął bez krzty humoru. - Spytaj go o cokolwiek. Cokolwiek, maleńka. Ja pamiętam dokładnie każdy moment naszej wspólnej przeszłości. Pamiętam, gdy po raz pierwszy razem zobaczyłem cię z Austinem w przedpokoju. Już wtedy zakochałem się w twoim tyłeczku. Pamiętam też, gdy pierwszy raz się kochaliśmy i jestem pewien, że ty również o tym nie zapomniałaś. Było ci ze mną naprawdę dobrze, nie zaprzeczaj. Nadal mi nie wierzysz? W takim razie zapytaj go o coś banalnego, coś, na co powinien odpowiedzieć w przeciągu sekundy. No dalej, czekam.
Cindy z wahaniem odwróciła się twarzą do kochanka i puściła jego dłoń. Miała coraz więcej obaw i wątpliwości, a mimo to nadal grała dzielną. Odkaszlnęła i przywołała jedno ze wspomnień.
-Jak miał na imię mój pierwszy chłopak? - spytała, patrząc ukochanemu prosto w oczy. 
Za plecami usłyszała parsknięcie mężczyzny, który skrzyżował na piersi ramiona i czekał na rozwój sytuacji.
-Więc powiedz chociaż, jaki kolor włosów mieli obaj moi bracia. - Była coraz bardziej zdenerwowana, a kiedy ukochany spuścił głowę, straciła wszelkie nadzieje.
-Ja... Ja nie wiem - wyszeptał ledwo słyszalnie. 
Tyle wystarczyło, by serce Cindy pękło.
-Za to ja pamiętam doskonale - nieoczekiwany gość odezwał się ponownie. - Twoi bracia mieli kruczoczarne włosy, a twoim pierwszym chłopakiem był Jaxon. Koleś zdradził cię z moją siostrą. 
Cindy spojrzała na mężczyznę z kpiącym uśmiechem, który nie schodził z jego ust, potem przeniosła wzrok na człowieka, przy którym w ciągu ostatnich tygodni przeżyła najwspanialsze w życiu chwile.
-W takim razie, kim jesteś ty? Kim tak naprawdę jest człowiek, którego pokochałam całym sercem i dla którego zaryzykowałam wszystko?
Mężczyzna milczał. Chciał się odezwać, lecz głos zamarł mu w gardle już w chwili, w którym ujrzał w progu swój sobowtór. Teraz drżał w strachu przed samotnością. Bał się, że kiedy Cindy wyjdzie z mieszkania i trześnie drzwiami, więcej jej nie zobaczy.
-Kolega najwidoczniej nie ma zamiaru się odezwać. Pozwól więc, że przedstawię ci Jasona, mojego brata bliźniaka. Krótko po tym, gdy wyjechałaś ze Stanów, matka powiedziała mi, że kiedy w młodości była w Anglii, wdała się w romans. Owocem romansu nie było dziecko, a dzieci, ja i Jason. Oboje ustalili, że jeden dzieciak zamieszka z matką w Stanach, a drugi z ojcem w Londynie. Miałem lecieć do Anglii, wiedząc, że przywiało tutaj ciebie, maleńka. Dodatkowo miałem tutaj brata. Dwa powody, dla których Londyn stał się moim celem. Przyjechałem, odnalazłem swojego ojca, dzięki niemu mogłem skontaktować się z bratem. Pamiętam dokładnie nasze pierwsze spotkanie przed niemal trzema laty, Jason, i myślę, że ty również je pamiętasz.






Justin poprawił palcami grzywkę i pchnął szklane drzwi kawiarni w galerii handlowej w centrum Londynu. Przemierzył wzrokiem pomieszczenie z kilkoma stołami z czarnego drewna i wysokimi krzesłami przy barze. Nie znał człowieka, którego szukał, ale mógł rozpoznać go bez większego problemu. To tak, jakby spojrzał w swoje lustrzane odbicie. Ujrzał identyczny kolor włosów przy stole w głębi kawiarni. Ruszył powoli, przy opierającym się na łokciach o blat mężczyźnie odkaszlnął cicho. Jason zajmujący miejsce na krześle uniósł głowę, spojrzał w oczy bratu i nieznacznie uchylił usta. On również przez długie lata nie miał pojęcia o istnieniu brata bliźniaka. Dopiero po telefonie od niego i prośbie o spotkanie uwierzył, że po tej samej ziemi chodzi jego sobowtór.
-Ja pierdole, naprawdę jesteś identyczny - zaczął Justin, dociskając do ust zaciśniętą pięść. - Justin. - Wyciągnął do drugiego szatyna dłoń, ten obdarzył ją silnym uściskiem.
-Jason. I na to wygląda, jesteśmy identyczni. - Przyjrzał się uważniej bratu i dopiero wtedy posłał mu uśmiech.
Usiedli na przeciw siebie przy stole, jeszcze chwilę wpatrywali się w siebie z fascynacją i niedowierzaniem. Ich uwagi nie rozproszyła nawet młoda kelnerka. Zamówili po filiżance czarnej kawy. Oboje czekali, by ten drugi odezwał się jako pierwszy. Dopiero po kilku minutach, osłodzeniu kawy dwoma łyżeczkami cukru i kilku niezręcznych spojrzeniach, ciszę przerwał Jason.
-Byłem zaskoczony twoim telefonem. Ojciec nigdy nie mówił mi, że mam brata. Ale teraz w końcu przekonałem się na własne oczy, że nie jestem jedynakiem.
-Powiem ci więcej - wtrącił Justin. - Oprócz mnie masz jeszcze siostrę. Ma na imię Jazzy, ma dziewiętnaście lat, o ile dobrze pamiętam. Tu masz jej zdjęcie. - Justin wyjął z kieszeni dotykowy telefon, wszedł w galerię, na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie długowłosej nastolatki opierającej się o maskę sportowego samochodu.
Jason zmarszczył brwi, wziął w dłoń komórkę brata i przez długie sekundy wpatrywał się w zdjęcie siostry. Nie dowierzał, że jeszcze wczorajszego ranka obudził się jako jedynak, a dzisiaj zdobył dwoje rodzeństwa. Z dnia na dzień poczuł się innym człowiekiem.
-Niezła z niej laska - stwierdził w końcu, kącik jego ust uniósł się ku niebu.
-Jest śliczna, ale też niezła z niej suka. Jak rozumiem, twój ojciec nie ma więcej dzieci?
-Nie, jesteśmy tylko my.
Przerwa na kilka łyków gorącej kawy. Mężczyźni przetrawili pierwsze informacje. Mieli jeszcze tyle pytań, już teraz odnaleźli wspólny język. Chcieli dowiedzieć się o sobie więcej i również więcej powiedzieć, choć jak na razie oboje milczeli, zajęci obserwowaniem krągłych pośladków kelnerki. Nie mówiąc o rysach twarzy, wysportowanym ciele i stylu, nawet gust mieli podobny.
-Co cię sprowadziło do Londynu? - ciszę ponownie przerwał Jason.
-Z jednej strony chciałem poznać brata, a z drugiej - zatrzymał się, by wypuścić z ust głośne westchnienie.
-Kobieta, mam rację?
Jason trafił w dziesiątkę i rozpoznał to natychmiast, gdy spojrzał w oczy bratu.
-Kobieta - potwierdził, dosypując do filiżanki jeszcze pół łyżeczki cukru. Wymieszał kawę, a telefon schował do kieszeni.
-Więc jaka ona jest? Braciszek zamienia się w słuch - Jason zachichotał, opierając się wygodnie o oparcie drewnianego krzesła. Liczył na długą, erotyczną historię.
-Jest młoda, bardzo młoda, w zasadzie to jeszcze dzieciak. Ma szesnaście lat, duże cycki, seksowny tyłek, wiesz o czym mówię.
-Nie chcę być wścibski, ale czemu musiałeś gonić ją aż do samego Londynu?
Justin podrapał się z zakłopotaniem po karku, szukał odpowiedniej wymówki i znalazł ją szybko. Kłamstwo miał bowiem opanowane do perfekcji.
-Cóż, mieliśmy wiele gorszych momentów, rozstawaliśmy się, schodziliśmy. Ale należy do mnie, na koniec świata bym za nią pobiegł. Dlatego teraz jestem tutaj, w Londynie.
-Nie jest dla ciebie za młoda? To znaczy rozumiesz, szesnastolatki bywają naprawdę różne. Jedne w tym wieku rodzą już dzieci, ale inne nadal piszczą na widok zdjęcia idola. 
-Ona nie należy ani do jednych, ani do drugich. Dziecka mi jeszcze nie urodziła - zawiesił głos i zagryzł wargę, ale Jason nie dostrzegł zmiany w jego zachowaniu.
Nagle powietrze przeszył dźwięk telefonu Jasona. Mężczyzna sięgnął do kieszeni, uśmiechnął się szeroko, gdy na wyświetlaczu zobaczył imię ukochanej osoby, najważniejszej w jego życiu. Tylko Lily wywoływała na jego ustach tak szeroki uśmiech.
-Kobieta, co? - Justin wypuścił z ust krótki śmiech i tym razem to on oparł się wygodniej o oparcie.
-Kobieta - westchnął rozmarzony i odebrał połączenie szybkim przesunięciem palcem po dotykowym ekranie. - Cześć, kochanie.
-Hej, Jason - odezwał się głos w słuchawce. Ten dźwięk ułożył usta chłopaka w szerokim uśmiechu. - I jak spotkanie? Jaki jest?
-Identyczny - zachichotał, spoglądając na rozluźnionego brata. - Szczegóły opowiem ci, jak wrócę do domu.
-Więc widzimy się wieczorem? Tęsknię za tobą.
-Twoi rodzice będą w domu? - nieco ściszył głos, lecz Justin i tak usłyszał każde słowo i uśmiechnął się bezczelnie.
-Wracają dopiero w przyszły weekend - mruknęła ponętnie.
-Zrób mi miejsce na półce w szafie i obok ciebie w łóżku, wprowadzam się - parsknął cicho, a wyobraźnia zaczęła odzywać się już teraz. Tęsknił za Lily, choć widział ją przed dwoma godzinami. - Do zobaczenia.
Jason schował telefon do kieszeni i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jego serce biło szybciej, mocniej. Oznaki zakochania działały na niego ze wzmożoną siłą. Czuł się jak nastolatek.
-Dziewczyna, narzeczona, a może żona? - Justin przerwał jego przemyślenia i z przygryzioną wargą czekał na odpowiedź.
-Na razie dziewczyna, ma osiemnaście lat, jest naaaaajpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek widziałem.
-Pokaż braciszkowi zdjęcie tej swojej niuni. - W Justinie obudził się dziki instynkt. Gdy Jason szperał w kieszeni spodni, drugi z bliźniaków przygryzał wargę i wyobrażał sobie atrakcyjną dziewczynę brata. Nie było mowy, by odpuścił sobie okazję zbliżenia się do kolejnej naiwnej dziewczyny.
Jason podał Justinowi telefon, na którym obejmował w pasie uśmiechniętą Lily i całował jej policzek. Justin wbił wzrok w szatynkę, której włosy sięgały do łopatek i były nieznacznie podkręcone na końcach. Uśmiech odsłaniał rządek jej prostych zębów, malinowe usta ułożone w nieznaczny łuk rozbudzały Justinowi wyobraźnię. 
-Masz rację. - Jason jeszcze nie znał bezczelnego uśmiechu Justina. - Jest piękna.






-Ukradłeś mi ją - Jason warknął zwierzęco. To jego pierwsze słowa wypowiedziane głośno, odkąd Justin przedarł się przez próg mieszkania. - Ukradłeś mi dziewczynę, którą cholernie kochałem.
Niespodziewanie rzucił się na brata z pięściami, ukazał ogrom skrytej w jego wnętrzu siły. Justin nie spodziewał się ataku, nie zaparł się więc i został popchnięty na ścianę za plecami. Szybko odzyskał jednak kontrolę i wyszarpał się z uścisku, podciągnął również rękawy bluzy, gotów na regularną bójkę z bratem. Jason wymierzył mu uderzenie w szczękę, Justin odpłacił się ciosem w brzuch. Cindy bała się wejść pomiędzy nich, wyglądali bowiem wyjątkowo agresywnie i w tak silnym stanie wzburzenia nawet Jason mógłby przypadkowo odepchnąć ją ze zbyt dużą siłą.
-Przestańcie! - pisnęła z przerażeniem, zanim mężczyźni zrobiliby sobie niemałą krzywdę.
Co prawda zaprzestali uderzeń rzucanych na oślep, lecz złość wciąż wrzała w ich silnych ciałach. Jeden wpatrywał się z wrogością w drugiego, gdyby Cindy nie było obok skakaliby sobie do gardeł.
-Co ja ci zrobiłem? Dlaczego mi ją zabrałeś? Nigdy nie byłeś jej wart. - Jason był na skraju załamania. Widok brata, widok jego cholernego uśmiechu wzbudzał w nim obrzydzenie.
-Nic mi nie zrobiłeś. Po prostu twoja laska wpadła mi w oko, to wszystko.
-To wszystko? Kochałem ją, a ty to podstępnie wykorzystałeś. Omamiłeś ją, zaciągnąłeś do łóżka, rozkochałeś w sobie, a potem złamałeś jej kruche, nastoletnie serce. Ale i tak to nie jest najgorsze. Zrobiłeś jej dziecko, śmieciu. A to ja chciałem ułożyć sobie z Lily życie, założyć rodzinę, mieć dzieci i być po prostu szczęśliwym.
Tego Justinowi nie wybaczy nigdy, choćby nie wiem jak szatyn starał się go przepraszać. Odebrał mu wszystko, co kochał, wszystko co stanowiło w jego życiu sens.
Justin natomiast zmarszczył brwi i przyłożył pięść do ust. Poczuł się niepewnie, szukał w oczach Jasona oznak nieudanego żartu. Nie doszukał się niczego.
-Mam dziecko? - spytał z kpiącym uśmiechem. Każdy mężczyzna w jego wieku poczułby się wyjątkowo. On nawet się nie wzruszył.
-Nie pozwolę ci się nawet zbliżyć do Molly, nie myśl o tym.
-Więc to dziewczynka, tak? Podobna do mamusi? 
-Nie zasłużyłeś na to, by jakiekolwiek dziecko nosiło twoje nazwisko, śmieciu. Spędziłeś dwa lata w pierdlu, lecz najwyraźniej niczego cię to nie nauczyło. Biłeś Lily, nie mogłem ci tego wybaczyć. A dzisiaj dowiedziałem się, że zmieniłeś w piekło również życie Cindy. Zabiłeś jej brata, zabiłeś jej dziecko, zabiłeś swoje dziecko, do cholery! Biłeś ją, gwałciłeś, poniżałeś. Dlaczego ty taki jesteś? Co ja, co Lily, co Cindy ci zrobiła, że odpłacasz się wszystkim agresją i przemocą?
Justin nie mógł dojść do słowa, ponieważ do rozmowy włączyła się Cindy. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała pospiesznie, usta zaciśnięte były w cienką linię, a rozbite serce dławiło się łzami. Bała się, że przy pierwszym słowie jej głos załamie się i da upust emocji na oczach nie tylko Jasona, ale również Justina.
-Masz teraz pretensje do niego, a ja mam wrażenie, że zaczynam bardziej nienawidzić ciebie. Przez cały ten czas okłamywałeś mnie. Wykorzystałeś, żeby zemścić się na Justinie za oddalenie od ciebie Lily. Wiesz, jak ja się teraz czuję? Wiesz!? - krzyknęła, jej dłoń wystrzeliła w powietrze i spoliczkowała Jasona.
-Cindy, to nie tak, pozwól mi wszystko wytłumaczyć, proszę. Na początku, kiedy Justina zamknęli w więzieniu, chciałem się zemścić, to prawda. Justin opowiadał mi o tobie naprawdę wiele. Znałem ogrom szczegółów, wiedziałem co lubisz, a co cię denerwuje. Justin pokazywał mi wiele twoich zdjęć, wiedziałem jak wyglądałaś, kiedy miałaś szesnaście lat. Potem zacząłem się wahać, czy aby na pewno jestem zdolny do zemsty. Aż w końcu, kiedy zobaczyłem cię wtedy, w kawiarni... To było coś silniejszego, Cindy. Możesz mnie wyśmiać, ale ja zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, przysięgam. Bałaś się mnie, a ja nie wiedziałem dlaczego. Chciałem być blisko ciebie, chciałem, abyś mi zaufała. Dlatego nie powiedziałem ci, że jestem bratem Justina, dlatego cały czas podszywałem się pod niego. Nie wiedziałem, że zmienił twoje życie w piekło. Nie wiedziałem nic. Mam pewność tylko co do jednego. - Podszedł do dziewczyny i objął dłońmi jej twarz. - Kocham cię, Cindy. W tej kwestii nie skłamałem ani razu. Chcę z tobą być, nie możesz w to wątpić. - Jego głos drżał, ciśnienie wciąż podnosiły kpiące parsknięcia Justina. 
-Myślałeś, że możesz od tak zdobyć moją dziewczynę? Myślałeś, że to wyrówna między nami rachunki? Jesteś głupi czy naiwny? - Justin pchnął ramię brata i zaśmiał mu się prosto w twarz. Cudem uniknął kolejnego ciosu w szczękę.
-Nic, kurwa, nie wiesz. Nie masz pojęcia, co nas łączy. Nie wiesz, co to miłość, nie wiesz, co to zaangażowanie. Nie wiesz, jak to jest, gdy nie możesz mieć przy sobie ukochanej osoby. Ty nic nie czujesz, jesteś skurwysynem bez uczuć.
-Pamiętaj, braciszku, że mamy tę samą matkę - wtrącił ironicznie Justin. Wiedział, jak podnieść bliźniakowi ciśnienie do maksimum.
Jason zrezygnował z kolejnej wymiany zdań z Justinem. Nie dotrze do jego zmarzniętego serca, tego był pewien. Chciał jedynie uratować swoją miłość, uratować związek z kobietą, którą pokochał już po pierwszym spojrzeniu.
-Aniołku, zrozum mnie. Chciałem ci powiedzieć, próbowałem wiele razy, zaczynałem, ale nie kończyłem, bo bałem się, że odbierzesz to właśnie w taki sposób. Nigdy nie próbowałem cię wykorzystać, uwierz mi. Pamiętasz, kiedy dogoniłem cię w tej ciemnej, wąskiej uliczce? Już wtedy chciałem ci powiedzieć, ale - zawahał się i spuścił wzrok. - Ale zobaczyłem w twoich oczach miłość. Miłość do niego. Wciąż go kochałaś, Cindy. Wciąż kochałaś tego potwora. Powiedz mi, czy gdybym przedstawił się jako brat Justina, zaryzykowałabyś dla mnie swój związek, swoje małżeństwo? Sądziłem, że kiedy poznasz mnie bliżej, zakochasz się w tym nowym Justinie, a o tamtym zapomnisz. Że zaufasz mi, że zostawisz Ryana, że będziesz przy mnie, kurwa, szczęśliwa.
-Bo byłam przy tobie szczęśliwa! - Cindy pisnęła na całe gardło, rękawem swetra  przetarła mokre od łez oczy. Tak bardzo pokochała człowieka, o którym nie wiedziała praktycznie nic. - Twoje spojrzenie, twój głos, twój dotyk. Wszystko od samego początku było inne. Od pierwszej chwili pokochałam twoją nową, troskliwą, opiekuńczą odmianę. Chciałam spędzać przy tobie każdą chwilę, chciałam kochać się z tobą o każdej porze dnia i nocy, bo cię kocham, Jason! Tak masz na imię, prawda? Więc wiedz, że pokochałam tylko i wyłącznie ciebie, mężczyznę, który siedział w twoim wnętrzu, mężczyznę troskliwego, delikatnego, czułego, opiekuńczego. Odebrałeś mi zmysły, a teraz? Teraz czuję, że przez cały czas byłam okłamywana i posłużyłam w twoich rękach jedynie do zemsty. Pozbawiłeś mnie wszelkich nadziei na to, że kiedykolwiek będę naprawdę szczęśliwa. Pozbawiłeś mnie godności, Jason!
-Cindy - wyszeptał i przyparł dziewczynę do ściany. Chociaż ona chciała go odepchnąć, on ujął jej twarz i nie pozwolił uciec. - Kocham cię najmocniej na świecie, jesteś moją największą miłością. Nie możesz w to zwątpić, Cindy, proszę. - Dziewczyna była nieugięta. Nawet  nie uniosła głowy. - Czy gdybym, do cholery, kłamał, byłbym zalany łzami tak, jak jestem teraz!?
To prawda. Policzki Jasona pokryły się grubą warstwą łez, jego głos drżał i mężczyzna nie był w stanie go uspokoić. Tracił ją z każdą upływającą sekundą. Cindy płakała razem z nim, lecz nie pozwoliła, by Jason namieszał jej w głowie. Wykorzystała całą nagromadzoną w sobie siłę, by odepchnąć ukochanego, chwycić przelotnie kurtkę i wybiec z mieszkania na piątym piętrze, donośnie zatrzaskując za sobą ciężkie, drewniane drzwi.
A Jason? Jason złapał w biegu bluzę, potrącił ramieniem wciąż kpiąco uśmiechającego się brata i pognał ratować ostatnie, co zostało mu w życiu - niezaprzeczalnie silną miłość.






~*~




Achhh, spędziłam dzisiaj na napisaniu tego rozdziały 7 godzin, ale jest! Pisząc poprzedni rozdział sądziłam, że wszystko było jasne, czyste i przejrzyste, ale najwyraźniej zapomniałam, że Wy nie czytacie mi w myślach, dlatego mam nadzieję, że ten rozdział chociaż w części rozwiał Wasze wątpliwości i dał odpowiedź na wiele pytań. Tak swoją drogą wyobraźcie sobie dwóch prawdziwych Justinów Bieberów. Jeden zabija, a co dopiero dwóch na raz *.*
Ps. Kto kocha Justina aka blondyneczkę tak jak ja? :))
ask.fm/Paulaaa962

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 17 - Tęskniłaś, kochanie?

Cindy

Nalałam ze szklanego dzbanka pełen kubek czarnej, pachnącej kawy. Oparłam się dłońmi o blat i upiłam dwa małe łyki. Dużych nie mogłam, kawa była zbyt gorąca. Nawet pomimo małych łyków oparzyłam język. Stanęłam przed otwartą lodówką. W tym miejscu pojawił się kolejny dylemat. Musiałam dokonać wyboru pomiędzy jogurtem jagodowym a truskawkowym, przy czym nie miałam najmniejszej ochoty na żaden. Głowa pulsowała boleśnie i czułam się jak na kacu, choć wczorajszej nocy wypiłam jedynie dwa kieliszki szampana. Chciałam płakać, wyć z zażenowania własną głupotą, naiwnością, własnym życiem.
-Cześć, kochanie. - Para ciepłych warg musnęła mój kark i natychmiast napędziła do oczu łzy, którym nie mogłam pozwolić wypłynąć.
-Hej - odparłam cicho, odwracając się twarzą do Ryana.
Był szczęśliwy, zakochany, a ja w jednej chwili mogłabym to wszystko zniszczyć i odebrać mu nadzieje na spokojne, poukładane życie.
-Jak się czujesz, skarbie? - spytał z troską. - Już w porządku?
-Tak, dziękuję. Musiałam być po prostu przemęczona, stąd to zasłabnięcie. Nie martw się o mnie. 
Delikatnie dotknęłam rozgrzanego policzka chłopaka. Był przystojnym, wrażliwym mężczyzną. Nigdy nie dam mu tego, na co zasłużył. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - nie był Justinem, nie był tym jedynym.
-Muszę iść na uczelnię, słońce. Poradzisz sobie beze mnie?
-Tak, nie przejmuj się mną. Myślę, że długi spacer dobrze mi zrobi. Zaczerpnę świeżego powietrza i wszystko wróci do normy. Obiecuję.
Ryan spojrzał mi głęboko w oczy, następnie przeniósł wzrok na usta. Przebiegłam po wargach językiem. Chciał pocałować mnie na pożegnanie i już nachylał się nade mną. Nie mogłam odepchnąć go po raz kolejny. Czule musnęłam więc jego usta i pogłaskałam po policzku. Gdybym tylko mogła zatrzymać go u boku jako przyjaciela, byłabym najszczęśliwszą młodą kobietą na świecie.
Ryan mocno zawiązał sznurówki. Często narzekał, że rozwiązywały się zanim docierał na uczelnię. Pożegnałam go ciepłym uśmiechem, a gdy wyszedł, dorwałam telefon komórkowy. Jedno nieodebrane połączenie - Justin. Nie rozmawiałam z nim od wspólnego tańca na sali weselnej. Widziałam ból w jego oczach spowodowany moją decyzją. Krzywdziłam każdego, kto obdarzył mnie szczerym uczuciem.
W ostateczności nie tknęłam przygotowanego jogurtu. Wyszłam z domu po szybkim prysznicu. Klucze skryłam w tylnej kieszeni jeansów, kurtkę zapięłam do wysokości biustu, włosy rozpuściłam. Kusiło mnie, by zadzwonić do Justina, lecz ilekroć przesuwałam palcem w poprzek dotykowego ekranu, za każdym razem chowałam telefon z powrotem w kieszeń jeansowej kurtki. Nie miałam odwagi, by zmierzyć się z jego smutnym, zachrypniętym głosem. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, promienie przyjemnie grzały policzki. Pojedyncze samochody wyjeżdżały z parkingu, by zaraz inne mogły zająć ich miejsce. Przechodząc obok matki z wózkiem, uśmiechnęłam się do maleństwa skrytego pod polarowym kocykiem. W kąciku oka zakłuła mnie łza. Wspomniałam bowiem dzień, w którym sama nosiłam pod sercem tak kruchą istotę. Znów zaczęłam nienawidzić Justina za to, co zrobił nie tyle mi, ile naszemu nienarodzonemu dzieciątku. Może źle zrobiłam, ufając mu ponownie? Czy zapomniałam o każdej wyrządzonej krzywdzie, o każdej wylanej łzie? Nie zrekompensuje tego żadnymi pocałunkami, czułymi szeptami, wyznaniami. Chociaż serce pokochało go na nowo, niewielką cząstką siebie już zawsze będę go szczerze nienawidzić.
Nie miałam ustalonego celu, do którego zmierzałam. Szłam przed siebie, patrząc pod nogi, co jakiś czas rozglądając się dookoła. Na moim palcu lśniła złota obrączka, która przypisywała mnie jednemu mężczyźnie. Bynajmniej powinna przypisywać. Przebiegłam palcami po włosach. Niespodziewanie wyjęłam z jasnych kosmyków trzy suche liście. Zbliżała się jesień, biegła wielkimi krokami. Pory roku nie miały dla mnie znaczenia. Wszystkie zlewały się w jedną, dopóki nie rozwiążę rozpoczętych spraw, dopóki nie załatam w sercu dziury. 
Nagle poczułam nieznaczne uderzenie na wysokości łydek. Mała, długowłosa dziewczyneczka uniosła głowę, spojrzała na mnie wielkimi, przestraszonymi oczyma. Z początku nie rozpoznałam koloru jej tęczówek i rysów twarzy. Dopiero gdy ukucnęłam przed szatynką i delikatnie pogłaskałam  jej ramię,  w mojej głowie zapłonęła czerwona lampka.
-Molly, prosiłam cię, żebyś nie oddalała się nigdzie sama. - Donośny głos Lily rozniósł się po parku, obcasy uderzały w asfaltową alejkę wyłożoną na bokach drobnym żwirem. - Cindy? - Spojrzła na mnie z zaskoczeniem. - Jak się czujesz? Już w porządku?
Omiotłam dziewczynę przelotnym spojrzeniem. Zazdrściłam jej urody i wspaniałej sylwetki, którą podkreślała butami na wysokich obcasach. Byłam również zazdrosna o Justina. Przyznaję, nie podobała mi się ich zażyła relacja, ich bliskość, ich wzajemne porozumienie. Nie podobało mi się, że Lily przez pół wesela uwieszona była na ramieniu Justina i wzdychała zapatrzona w niego jak w obrazek. Z góry byłam nastawiona do niej sceptycznie.
-Już dobrze, dziękuję. - Chociaż z trudem, wysiliłam się na uśmiech i jeszcze raz spojrzałam na dziewczynkę kulącą się u nóg Lily. Niezaprzeczalnie przypominała Justina. Nie byłam ślepa. - Wróciłaś wczoraj z Justinem? 
-Tak, ze szpitala pojechaliśmy do niego. 
Moje brwi niemal podskoczyły, usta uchyliłam w szoku. Lily zorientowała się, jak dwuznacznie zabrzmiało wypowiedziane zdanie i pospiesznie się poprawiła.
-Nie miałam tego na myśli. Do niczego między nami nie doszło, możesz być spokojna.
-Mam nadzieję - burknęłam pod nosem. Nawet nie próbowałam być miła.
-Cindy, widzę jak na mnie patrzysz. Wierz mi, nie chcę ci go ukraść, nie mam takiego zamiaru. Ja już miałam swoją szansę przy jego boku i nie wykorzystałam jej tak, jak powinnam.
Trzymajcie mnie. Ta dziewczyna doprowadzi mnie do szału, w negatywnym tego stwierdzenia znaczeniu.
-Co cię tak naprawdę łączy z Justinem? Powiesz mi, czy mam idiotycznie zgadywać?
-Sama z nim o tym porozmawiaj, Cindy. Wy praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawiacie. On boi się zacząć, a ty wcale mu nie pomagasz. Nie zastanawia cię jego zachowanie? Ja na twoim miejscu oszalałabym przez niewiedzę. Zamknęłabym go w piwnicy bez wody i jedzenia i trzymała tak długa, dopóki nie wyśpiewałby wszystkiego jak na spowiedzi.
-Naprawdę myślisz, że z nim nie rozmawiałam? Naprawdę myślisz, że nie zastanawiam się, jak z faceta, który kobietę traktował przedmiotowo, zmienił się w mężczyznę, który szacunek do kobiet stawia ponad wszystko? Nie zdajesz sobie nawet sprawy, ile prze niego wycierpiałam. Zabił mi brata. Do cholery, zabił nasze dziecko! Wiesz, jak się czuję, patrząc na twoją córeczkę i widząc w niej jego oczy?
Szczęka Lily opadła, głos uwiązł w jej gardle. Dopiero mała Molly ściągnęła ją na ziemię, gdy uwiesiła się na jej ręce i pociągnęła za rękaw swetra.
-O czym ty mówisz, Cindy? - Nie udawała szoku. Naprawdę nie dowierzała moim słowom. -Musisz z nim porozmawiać, proszę. Idź do niego, porozmawiaj szczerze. O nic więcej cię nie proszę.
-I co mi to da? Znów usłyszę tę samą śpiewkę. Znów...
Zamarłam, bezdech pochłonął kolejne słowa, w oczach zebrały się łzy i z niewiadomych powodów zostały zablokowane pod szybko opadającymi powiekami. Spod dobranego do skóry podkładu na policzku Lily wyłaniał się czerwony, powoli siniejący ślad.  Skutecznie ukryła go pod makijażem, lecz kształt dłoni po czasie zaczął przebijać się na skórze. Siniak nie przyjął jeszcze typowej formy. Nie zdążył. Był świeży. Dałabym sobie rękę uciąć, że jeszcze wczorajszego wieczoru nie połyskiwał na jej anielskiej twarzy.
-To on ci to zrobił, prawda? - Dotknęłam ostrożnie jej policzka. Nagle minęła mi cała złość na szatynkę. Zaczęłam współczuć jej tak, jak kiedyś współczułam sobie. - Lily, powiedz mi, to on ci to zrobił?
Dziewczyna odwróciła głowę, moja ręka zsunęła się z jej policzka na ramię, następnie opadła luźno wzdłuż tułowia. 
-Nic nie rozumiesz, Cindy. Naprawdę nic nie rozumiesz. W ogóle go nie znasz, nie próbujesz nawet poznać. Jest wspaniałym człowiekiem, dobrym i kochającym mężczyzną. Zrobiłabym wszystko, by znów pokochał mnie tak, jak teraz kocha ciebie. Jest prawdziwym skarbem, a ty nie robisz nic, powtarzam nic, aby go poznać, aby zrozumieć. Nie robisz nic, żeby zatrzymać go przy sobie. Mówisz, że kochasz, a potem bezczelnie olewasz, wychodząc za mąć za innego. Jeśli zależy ci na nim chociaż odrobinę, idź do niego i zmuś, by powiedział ci wszystko od początku do końca - to mówiąc, wyjęła z torebki karteczkę samoprzylepną i długopis, zapisała na niej adres  i wsunęła w moją dłoń. - I pamiętaj, on nie będzie czekał do końca życia na twoją decyzję. Jest młody, przystojny i, wierz mi, każda chciałaby mieć przy sobie kogoś takiego. Kogoś, kto dla miłości zrobiłby wszystko. Zastanów się nad tym, co ci powiedziałam, bo obudzisz się, kiedy będzie już za późno.
I odeszła, zostawiając mnie z lawiną myśli zalewającą każdą część ciała. Stopy przywarły mi do ziemi, nie mogłam oderwać buta od podłoża i poddając się, opadłam ciężko na ławkę. Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Ponownie spojrzałam na adres zapisany na białym skrawku kartki, odczytałam go na głos. Pierwszy raz słyszałam nazwę ulicy i byłam pewna, że choćbym miała szukać do ciemnej nocy, odnajdę właściwe mieszkanie i przeprowadzę z Justinem rozmowę, jakiej od początku wymagaliśmy oboje. Minęła era kłamstw. Teraz potrzebuję szczerości i jestem na nią gotowa, choćby miała trafić prosto w serce, choćby miała wywołać łzy, choćby miała pozbawić złudzeń i odebrać resztki nadziei.

***

Gdy na zegarze wybiła dwudziesta, zamek w drzwiach mieszkania szczęknął, a klamka powróciła do poziomu. Przeklęłam w duchu samą siebie. Znów byłam zmuszona okłamać Ryana. Wbrew pozorom nie czułam się lżej z każdym kolejnym razem. Przeciwnie, było mi coraz bardziej wstyd, a zażenowanie  własną osobą sięgnęło zenitu. Gdybym miała pewność, że idę z Justinem jedynie porozmawiać, wyrzuty sumienia być może nie skradłyby każdej myśli z osobna. Z doświadczenia wiem, że nasze kłótnie kończą się przeważnie pełnym namiętności uniesieniem.
Ryana przekonałam, że idę do koleżanki z pracy, która potrzebuje szczerej rozmowy po zerwaniu z chłopakiem. Nie był zadowolony, lecz zatrzymać mnie siłą nie mógł. Dlatego też punkt ósma trzydzieści zbiegłam schodami na najbliższy dworzec metra. Na stacji pachniało wieloma rodzajami perfum. Zapach mieszał się ze stęchlizną ścian i wilgocią podłoża. W drzwiach przedziału przepuścił mnie młody, elegancko ubrany mężczyzna. Posłał szeroki uśmiech, jego górna lewa trójka błysnęła jak w filmach. Wpadłam mu w oko. Pozostało mi jedynie modlić się, by nie usiadł obok mnie i na siłę nie ciągnął rozmowy. Jednakże, czy kiedykolwiek życie potoczyło się po mojej myśli? Usiadłam na siedzeniu pod oknem, a on jak pies podążył za mną i usiadł na przeciw. Uśmiech nie schodził mu z ust. Wyglądał na nieco starszego od Justina, ubrany w drogi garnitur, na podłodze postawił skórzaną teczkę z dokumentami, oparł się wygodnie o oparcie i nawet na moment nie oderwał  ode mnie wzroku. Gdybym tylko miała gorszy humor, uciekłabym na drugi koniec metra. Dziś było mi wszystko jedno. Jedynie jego uśmiech powodował nieprzyjemne dreszcze. Założę się, że należy do grupy mężczyzn, którzy podrywają panny na tanie, żałosne teksty.
-Dlaczego tak piękna dziewczyna siedzi smutna?
Przysięgam, jeszcze słowo i zwymiotuję.
Chciałam odpowiedzieć, że byłabym szczęśliwsza, gdyby się przesiadł, ale w porę przygryzłam koniuszek języka.
-Bo ma wyjątkowo skomplikowane życie - odparłam z westchnieniem. - I komplikuje je sobie z każdym dniem coraz bardziej.
-Służę dobrą radą.
Spojrzałam na niego z nieznacznym zażenowaniem. Postanowiłam go zawstydzić.
-Widzisz to? - uniosłam w powietrze dłoń i nakierowałam jego wzrok na złotą obrączkę. - Jak słusznie podejrzewasz, mam męża, wzięłam ślub wczoraj popołudniu. Jednocześnie mam na boku kochanka, do którego właśnie jadę. Po pierwsze kocham go nad życie, a po drugie daje mi w łóżku coś, czego nie jest w stanie zapewnić mi żaden inny mężczyzna. Dziwnym trafem ten kochanek jest moim byłym facetem, który bił mnie, poniżał i praktycznie gwałcił, a teraz wpadam w jego ramiona, jakby był moim błogosławieństwem.
Mężczyzna co prawda uchylił usta, wszelkimi siłami próbował wydusić z gardła cichy dźwięk, lecz po kilku nieudanych, bezgłośnych próbach poddał się, zamknął usta, zacisnął wargi w cienką linię i spojrzał tępo w okno. Widok za szybą okazał się dla niego obiektem zainteresowań, choć ukazywał jedynie ciemny mur w korytarzu metra. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jednego miałam z głowy.
Pociąg zaczął zwalniać na czwartej z kolei stacji, szyny skrzypnęły podczas hamowania. Stanęłam przy rozsuwanych drzwiach i chwyciłam drążek, by utrzymać równowagę. Jeden stopień w dół dzielił mnie od podłoża dworca. O dziwo, z metra wysiadłam jako jedyna, również na stacji nie było tłumu. Na ławce siedziało dwóch podpitych facetów, wysoki filar okrążała kobieta w średnim wieku, nerwowo zerkając na pozłacany zegarek. Ruszyłam schodami w górę, na świeże powietrze. Londyn oblał mrok, poświatę rzucały uliczne latarnie, choć niektóre zarosły grubą warstwą pajęczyny. Idąc chodnikiem, towarzyszył mi znajomy  odgłos  przydeptywanych, suchych liści. Obcasy rytmicznie uderzały w asfalt, choć momentami miałam wrażenie, że przyspieszały. Otuliłam ciało ramionami, noc zaczęła robić się coraz chłodniejsza. Wypuszczony z ust oddech tworzył w powietrzu obłok pary. Gdy przemknęłam obok tabliczki z nazwą ulicy, ponownie spojrzałam na adres zapisany na kartce. Ulice były identyczne. Pozostało mi jeszcze odnaleźć blok z numerem trzynastym. Od prawdy dzieliło mnie tylko dwoje drzwi i gruby mur otaczający serce Justina. 
Miałam szczęście. Drzwi klatki schodowej przytrzymywał młody chłopak w czapce ubranej na bakier, paląc papierosa. Pospiesznie wdarłam się do budynku i stopień po stopniu zaczęłam wspinać się na piąte piętro. Dłonią trzymałam metalową poręcz. Stanęłam przed drzwiami z numerem 26, wypuściłam spomiędzy warg ostatni, głęboki i głośny oddech, wykonałam trzy uderzenia zaciśniętymi kostkami w drzwi. Po drugiej stronie rozległy się ciężkie kroki, zamek szczęknął, klamka opadła, a z wnętrza mieszkania wyłonił się on - ten, którego kochałam i nienawidziłam jednocześnie.
-Cindy? - Był zaskoczony moją obecnością. Nie mógł więc rozmawiać z Lily. 
-Mogę wejść? - spytałam niemrawo.
-Jeszcze pytasz? - Chwycił mnie za ręce, wciągnął do środka, a potem oparł o ścianę i namiętnie pocałował. W brzuchu wybuchło stado motyli. Chyba nigdy nie zdołam się do nich przyzwyczaić.
-Justin, przestań - wymamrotałam niechętnie. Chciałam, by dalej okazywał mi miłość, ale nie mogłam zapomnieć, po co do niego przyszłam. Z pewnością powodem nie był seks. Nie dziś.
-Dlaczego? - spytał zaskoczony, a jego dłonie zaciśnięte na moich biodrach już wślizgiwały się pod bluzkę.
-Musimy porozmawiać. Teraz, nie za tydzień czy dwa. Spotkałam dzisiaj Lily, dała mi twój adres i jednocześnie dosadnie dała do zrozumienia, że nic o tobie nie wiem. Mam już dość tego, że wciąż mnie zwodzisz i przysięgam, nie wyjdę stąd, dopóki nie zrozumiem wszystkiego, dopóki nie odpowiesz mi na każde z setek pytań, które chciałabym zadać.
Justin spojrzał mi głęboko w oczy, westchnął rozlegle i przebiegł palcami po kasztanowych włosach. Uwielbiałam przeczesywać je, gdy głowa Justina spoczywała na mojej klatce, a on przytulał policzek do moich piersi.
-Dobrze, chodź. - Wskazał zamszową kanapę po środku salonu. Sam zniknął za kuchennym blatem, by wrócić po chwili z kieliszkiem półsłodkiego wina dla mnie i butelką ciemnego piwa dla siebie. - Od czego mam zacząć?
-Jesteś ojcem Molly? - zaatakowałam go po pierwszym łyku. Dobrze wiedział, co lubię i jak mnie udobruchać. Cóż, jak ruchać również wiedział.
-Nie jestem, przecież ci mówiłem, Cindy. W ogóle mi nie ufasz?
-Skąd mam wiedzieć, kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę?
Justin spuścił głowę, jednocześnie przyznając mi rację.
-Nie, Molly nie jest moim dzieckiem, chociaż kocham ją jak córkę i przez pewien okres czasu miałem nadzieję, że jednak jest moim dzieckiem. Dlaczego zdarza jej się mówić do mnie tato? Bo mnie kocha, bo brakuje jej ojca, bo od początku to ja przy niej byłem, ja zmieniałem jej pampersy, ja czytałem jej na dobranoc bajki o księżniczkach.
Zaczął mówić. Po tygodniach milczenia przeplatanego z licznymi kłamstwami w końcu zaczął mówić, otwierać się, udzielać wyczerpujących odpowiedzi na tak proste pytania.
-Kim jest dla ciebie Lily? Widzę, ile ona dla ciebie znaczy i nie wiem, czy mam powody do zazdrości czy nie. Lily jest przepiękna i wierz mi, powoli wpadam przez nią w kompleksy.
Justin pociągnął duży łyk z szyjki butelki, oblizał wargi i wsunął szkło pomiędzy kolana. Spojrzał na mnie, w jego oku pojawił się błysk. Po dłuższej przerwie zaczął:
-Lily jest piękną kobietą, temu nie mogę zaprzeczyć. Znam ją od naprawdę wielu lat. Mamy razem wiele wspomnień, zarówno tych dobrych jak i gorszych. Przeżyłem z nią swój pierwszy raz, ona przeżyła pierwszy raz ze mną. Miałem siedemnaście lat, ona czternaście. Trzęsła się ze strachu, kiedy zacząłem ją dotykać i wpadła w panikę, gdy dochodziła. Sam nie byłem lepszy. Nie wiedziałem, jak poradzić sobie z gumką, a odpięcie jej stanika zajęło mi dobre dwie minuty. Jej rodzice wrócili do domu z samego rana, nakryli nas razem w łóżku, nagich. Ubrałem się w pięć sekund, kiedy jej ojciec zagroził, że zadzwoni po policję. Wiesz, według prawa Lily jeszcze nie mogła. Wybiegłem z jej domu w podskokach - zachichotał, uśmiechając się do własnych wspomnień. Musiałam przyznać, jego opowieść brzmiała niebywale zabawnie. - Byłem w ostatniej klasie, kiedy ona rozpoczęła szkołę średnią. Zakochałem się w niej na zabój. Szalał za nią każdy chłopak w szkole, ale żadnego do siebie nie dopuszczała. Przyjaźniła się tylko ze mną, sypiała tylko ze mną. Przez pewien czas byliśmy razem. Ja skończyłem już szkołę i zacząłem pracować, ona nadal się uczyła. Układało się między nami naprawdę dobrze. Do czasu - westchnął i wiedziałam już, że wkracza w mniej przyjemną część historii. - Wtedy pojawił się ojciec Molly. Sporo namieszał. Od narodzin Molly jesteśmy z Lily przyjaciółmi, takimi prawdziwymi, na dobre i na złe. Nie ukrywam też, że zanim cię spotkałem, sypialiśmy ze sobą.
-Kochasz ją, prawda? - Prosiłam głos, by się nie załamał i ten jeden raz uzyskałam pożądany skutek.
-Kocham ją jak siostrę, jak przyjaciółkę, nie inaczej. Czuję się za nią odpowiedzialny, w końcu znam ją tak długo. Wracając do punktu wyjścia, nie musisz być o nią zazdrosna. Między nami już nic nie będzie, jestem zakochany w tobie i to się nie zmieni.
-Jesteś pewien? - Pogłaskałam go po policzku i musnęłam czubek nosa opuszką palca wskazującego.
-A wątpisz w to?
Minęła sekunda i moje plecy opierały się o podłokietnik kanapy, serce uderzało w piersi szybciej, oddech również przyspieszył. Naparł wargami na moje rozedrgane usta, złożył na nich pocałunek pełen miłości i oddania. Gdybym nie położyła dłoni na jego torsie i nie dała mu do zrozumienia, że ma przerwać lawinę gorących muśnięć, nasza rozmowa wkroczyłaby na inne tory i zmieniła się w dziki akt miłości.
-Jeszcze nie poskromiłem twojej ciekawości? - westchnął, wysuwając powoli dłoń spod mojej bluzki.
-Żartujesz sobie? - parsknęłam. - Ja w zasadzie o nic jeszcze nie zapytałam. Chcę wiedzieć wszystko o tobie, a nie o twoich łóżkowych eksperymentach z Lily. Przyszłam tutaj przede wszystkim po to, by dowiedzieć się, skąd w tobie taka zmiana. Wierzę, że ludzie się zmieniają, wierzę, że na lepsze, ale nie do tego stopnia. Mówiłeś, że byłeś w wojsku. Może to cię zmieniło? Może tam wydarzyło się coś, co tobą wstrząsnęło?
Justin pociągnął kolejne trzy łyki, podczas kiedy ja umoczyłam usta w czerwonym winie. Milczenie zaczęło Justina przytłaczać, potrzebował rozmowy. Złamał się znacznie szybciej, niż podejrzewałam, choć wciąż pozostawiał nutę niepewności.
-To nie jest takie proste, Cindy. Boję się, że kiedy poznasz prawdę, nie będziesz chciała mnie później znać, że zrozumiesz inaczej. Skarbie, nie chcę cię stracić.
-Nie chcesz mnie stracić i dlatego wciąż mnie okłamujesz? - spytałam z niedowierzaniem roztrzęsionym głosem. Byłam już tak blisko.
-Ale czy nie jest dobrze tak, jak jest? Po co na siłę wszystko zmieniać? Kochamy się, jesteśmy szczęśliwi.
-Ty jesteś szczęśliwy, Justin. Ty, nie ja. Ja nic nie rozumiem, każdego dnia zastanawiam się, co zmieniło cię do tego stopnia. Cały czas mam wrażenie, że nie pamiętasz, co mi zrobiłeś, że dla ciebie nie ma to najmniejszego znaczenia. Każde twoje uderzenie było praktycznie niczym przy całej reszcie.
Justin zmieszał się, omiótł mnie zdezorientowanym spojrzeniem, zmarszczył brwi. Udawał zaskoczenie czy przeszedł pranie mózgu  i utracił każde z naszych wspomnień?
-Cindy, o czym ty mówisz? - Odstawił nawet szklaną butelkę piwa na panele, a z mojej dłoni wyjął kieliszek wina.
-Nie udawaj głupiego, Justin. Nie pamiętasz już, jak mnie biłeś, jak poniżałeś, jak gwałciłeś, do cholery? - Ostatni zarzut uderzył szatyna i wykrzywił jego usta w szoku. - Nawet przez Zayna nie cierpiałam tak, jak przez ciebie. - Mężczyzna wyglądał tak, jakby chciał spytać, kim do cholery jest Zayn. Nic nie rozumiał. Nic. - Nie pamiętasz, ile wyrządziłeś mi krzywd? Zabiłeś mojego brata, przy którym czułam się bezpiecznie. Ale wiesz, czego nigdy ci nie wybaczę? - Łzy piekły w oczach. Dziś nie było mi za nie wstyd. - Zabiłeś nasze nienarodzone dziecko. Dzisiaj byłoby niewiele starsze niż Molly, wiesz?
Oddychałam głośno, ze wzburzeniem przeczesywałam włosy. Już nie siedziałam na kanapie, emocje nakazały mi błądzić po salonie z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Justin natomiast w ogóle nie oddychał. Jak siedział, tak siedzi nadal, zastygł w szczerym szoku i dezorientacji. To złudzenie, czy w jego oku zalśniła łza? To złudzenie, czy wyrzuty sumienia odebrały szatynowi głos? To złudzenie, czy za moment usłyszę ciche, szczere przepraszam - pierwsze w życiu?
-Mój Boże, co ty powiedziałaś?
W salonie zapanowała grobowa cisza, jedynie wiatr uderzał o szyby, deszcz oberwał chmurę, piorun przeszył niebo, w powietrzu rozbrzmiał grzmot. Bezchmurne niebo pokryła warstwa burzowych chmur. Patrzyłam na Justina, on nie odrywał wzroku ode mnie. I wciąż milczał. Oderwał górną wargę od dolnej. Już rozchylał usta, by wydać cichy, niepewny dźwięk. I nagle światło zgasło, jedynie księżyc słabo oświetlał pokój spod zasłon. Klamka w drzwiach wyjściowych opadła, wydając przeraźliwe skrzypnięcie. Drzwi gwałtownie otworzyły się na całą szerokość i z hukiem uderzyły w ścianę. Odrzuciłam głowę w prawo, moje kolana ugięły się w bezkresnym przerażeniu, a serce autentycznie przestało bić. Stał tam, pomiędzy futrynami. Spomiędzy jego warg wystawał papieros. Był identyczny, nie różniła go nawet grubość włosa na głowie. To samo spojrzenie, ten sam paraliżujący uśmiech, ten sam złowieszczy błysk w oku. Mój strach dosięgnął zenitu. A on nadal stał i w regularnych odstępach wypuszczał z ust papierosowy dym. Nie zmienił się kolor jego włosów, ich długość na czubku głowy i wygolenia po bokach. Kasztanowa barwa połyskiwała w przeciągu pomiędzy uchylonym oknem a otwartymi drzwiami. Mięśnie mu zmężniały, a tatuaże wzbudzały jeszcze większy respekt. Nerwowo spojrzałam na mężczyznę za sobą, stał ze spuszczoną głową, oddychał ciężko. Następnie powróciłam wzrokiem do drzwi. Nie różnił ich nawet skrawek skóry, nawet włos na głowie. Byli identyczni jak dwie krople wody. To tak, jakby ten, którego kochałam, wyszedł ze swojego ciała i stanął przy wyjściu, jednocześnie wciąż trzymając moją dłoń. Było ich dwóch, niezaprzeczalnie.
-Tęskniłaś, kochanie? - wychrypiał gardłowo.
Wystarczyło jedno zdanie, bym zyskała pewność, że ten, którego się bałam, że ten, przed którym drżałam, że prawdziwy Justin stoi w progu mieszkania w nisko opuszczonych dresach, z kapturem niedbale zarzuconym na głowę, pali papierosa i obdarza mnie tak samo przenikliwym spojrzeniem jak przed laty.




~*~


Bum! Przyznać się, kto spodziewał się tak prostej odpowiedzi na dosłownie wszystkie pytania? Jestem ciekawa Waszych reakcji, podzielcie się nimi w komentarzach! :)