poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 7 - That ain't my baby...

Jeśli czytasz to opowiadanie, zagłosuj w ankiecie po prawej stronie bloga <3


*Justin*

Otworzyłem drzwi sportowego samochodu i wyszedłem na zewnątrz, naciągając na nos okulary przeciwsłoneczne. Ziewnąłem głośno i przeciągnąłem się. Chociaż wstałem godzinę temu, nadal czułem się tak, jakbym przed pięcioma minutami opuścił łóżko. Miałem ochotę zagrzebać się w ciepłej kołdrze i przytulić policzek do poduszki. Po wczorajszej imprezie brakowało mi wypoczynku, jednak byłem wdzięczny, że udało mi się zamienić z Cindy chociaż kilka szczerych zdań. Tylko po to wszedłem do klubu, tylko po to usiadłem przy barze i tylko po to przyglądałem się jej szczęściu, kwitnącemu w miłości do Ryana.
Wbiegłem po schodach kamienicy na trzecie piętro i zapukałem kilka razy w drzwi, zanim wszedłem do środka. Przy kuchennym blacie stała młoda, ciemnowłosa dziewczyna z promiennym uśmiechem na ustach i kawałkiem kanapki w ręce. Na mój widok uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Zbliżyłem się do szatynki i mocno objąłem ją w talii, chowając twarz w burzy gęstych, prostych włosów. Pięknie pachniała.
-Cześć, Lily. Mi również miło cię widzieć - zaśmiałem się, gładząc dłonią jej plecy.
-Dziękuję, że przyszedłeś. Cholernie mi głupio kolejny raz zrywać cię z łóżka o świcie - spojrzała wymownie na zegarek kuchenny, wskazujący godzinę siódmą, i westchnęła głośno.
-Nie przepraszaj, to żaden problem - posłałem jej ciepły uśmiech, aby wiedziała, że nie sprawiła mi kłopotu. Naprawdę uwielbiałem jej pomagać. Zasługiwała na to. - W takim razie gdzie jest ten mały bąbel? 
Lily z cichym chichotem wskazała drzwi łazienki, a ja jedynie skinąłem głową i ruszyłem w stronę kolejnego pomieszczenia w niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu. Proponowałem Lily pomoc w znalezieniu większego lokum, lecz za każdym razem powtarzała, że to mieszkanie jest dla niej idealne i nie potrzebuje nawet metra kwadratowego więcej.
Otworzyłem drzwi łazienki, a na moje usta wkradł się uśmiech. Na różowym nocniku siedziała dwuletnia Molly, córka Lily. Była najsłodszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widziałem. Nawet kiedy mój nastrój wykazywał jedynie ciemne chmury zamiast jasnych, słonecznych promieni, jej mały uśmiech i radosne oczka zmieniały wszystko. 
-Siku było? - zachichotałem, kucając przed maluchem. 
Pokiwała główką z szerokim uśmiechem i cicho klasnęła w rączki.
-I teraz pewnie czekasz na pampersa, zgadłem? - westchnąłem z uśmiechem, obejmując ją obiema dłońmi i kładąc na kocyku na pralce. 
Chwyciłem czystego pampersa, delikatnie uniosłem ciałko Molly i zapiąłem go między nogami dziewczynki. Przyznam szczerze - po kilku razach nabrałem wprawy i teraz robiłem to jak zawodowa mamuśka na pełen etat. Co prawda dużo bardziej wolałem zakładać na jej małą pupkę czystego pampersa, niż zdejmować ze śmierdzącym prezentem wewnątrz, lecz mimo wszystko nie narzekałem. Kochałem Molly jak własną córkę.
Wziąłem ją na ręce i wyszedłem z łazienki. Dopiero wtedy dziewczynka objęła moją szyję ramionkami i wtuliła się jak w misia, którego dostała ode mnie na niedawne urodziny. Była tak cholernie słodka. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, gdy widziałem, jak ciepłym uczuciem mnie darzy. Była jeszcze malutka, głupiutka i zdecydowanie większości rzeczy nie rozumiała, a mimo to potrafiła szczerze kochać. Czułem to.
-Powinnam zatrudnić cię jako opiekunkę do dziecka. Nie dość, że przewiniesz, wykąpiesz i przeczytasz bajkę na dobranoc, to jeszcze wyjdziesz na plac zabaw i nakarmisz z nią kaczki w parku. Jesteś niesamowitym facetem, cholernie ci za to dziękuję - Lily pogładziła moje ramię, kiedy, zapinając guziki koszuli, jednocześnie wsuwała stopy w buty na obcasie. Jak zwykle w ciągłym biegu.
-Powiedz mi, piękna, czy ty chociaż wypiłaś poranną kawę? Jestem pewien, że spałaś nie więcej niż cztery godziny. Worki pod twoimi oczami ciągną się do samej brody - zachichotałem, a ona natychmiast pobiegła do lustra, aby przekonać się, czy rzeczywiście wygląda tak źle. 
-Odrobina makijażu i problem zniknie sam - zaćwierkała wesoło, pudrując nos i policzki. 
Nigdy nie potrafiłem zrozumieć kobiet. Zamiast poświęcić pięć minut na porządne śniadanie, wolały spędzić je przed lustrem, wykonując nienaganny makijaż, który i tak będą zmuszone poprawić przynajmniej dwa razy w ciągu dnia.
-Twoja mama jest szalona, Molly. Żeby tylko nie zapomniała o buziaku dla swojej pięknej córy - zerknąłem na dziewczynkę w moich ramionach i musnąłem jej małe, zmarszczone czółko.
-O tym nie zapomnę nigdy. Przecież to mały skarbuś mamusi, którego kocham najmocniej na świecie - Lily szybko podbiegła do córeczki, oczywiście w połowicznie wykonanym makijażu, aby pogładzić jej zarumieniony, pucołowaty policzek. - A teraz ty, staruszku, posłuchaj mnie uważnie. W prawej kieszeni torby Molly masz czyste pampersy, w razie gdyby zdarzyła się wam grubsza sprawa - znacząco poruszyła brwiami, a ja wysiliłem się na lekki grymas. - W lewej masz paczkę biszkoptów i soczek dla małej. Dopilnuj, aby wypiła cały.
Skinąłem jedynie głową i z uśmiechem wpatrywałem się, jak wiąże buty i zarzuca na ramiona kurtkę. Była mistrzynią wykorzystywania każdej drogocennej minuty. Potrafiła w pięć minut wykonać czynności, które mi zajmowały piętnaście. Podziwiałem ją. Cholernie.
-Bądź grzeczna, skarbie - szatynka przed wyjściem złożyła jeszcze pocałunek na czółku córeczki i chciała wybiec z mieszkania, jednak w ostatniej chwili zatrzymałem ją, zaciskając dłoń na jej nadgarstku.
-Duży skarb też zasłużył na buziaka - zachichotałem, wystawiając w jej kierunku policzek. Z głośnym westchnieniem przyłożyła krwistoczerwone usta do mojej skóry i pozostawiła na niej równy ślad szminki. - A teraz leć i nie połam po drodze obcasów - rzuciłem na koniec, zanim Lily wybiegła z mieszkania i trzasnęła drzwiami.
Łączyła mnie z nią przyjaźń, głęboko skrywana tajemnica i seks od święta. 

***

Wsunąłem do ust całego biszkopta i westchnąłem głośno. Od dwudziestu minut obserwowałem, jak Molly zjeżdża w dół ślizgawki i z powrotem wbiega na górę, by zjechać ponownie. W międzyczasie zdążyłem wepchnąć w jej małą rączkę zaledwie dwa ciastka i kilka łyków soku, podczas kiedy ja wchłonąłem ponad połowę paczki i przynajmniej pół butelki typowo dziecięcego soku. Byłem znudzony, a na nudę miałem tylko jedno lekarstwo - jedzenie.
-Mała, może chcesz teraz pohuśtać się na huśtawce? - krzyknąłem do dziewczynki, kiedy poczułem, że kolejny biszkopt wywoła mdłości.
Ona jedynie pokręciła główką i po raz kolejny wbiegła na zjeżdżalnię, zabawnie trzęsąc przy tym pampersem. Była niesamowicie urocza, zupełnie jak jej mama. Dzięki Bogu jak na razie nie ujawniają się w niej cechy odziedziczone po ojcu. 
Nagle poczułem na ramieniu niewielką, delikatną dłoń. Odwróciłem gwałtownie głowę i niemal natychmiast uśmiechnąłem się od ucha do ucha, zauważając Cindy siadającą obok mnie na jednym z boków piaskownicy. Wyglądała przepięknie, mimo że nie miała na sobie nawet grama makijażu. Miała naturalnie piękną urodę, którą podkreślała smukła sylwetka i schludne ubrania. Chciałem objąć ją ramionami, przytulić, pocałować choćby w czoło i po protu czuć ciepło jej ciała.
-Cześć, skarbie - posłałem jej promienny uśmiech, gdy usiadła obok mnie. Tak blisko, że nasze ramiona zaczęły się stykać.
-Dorabiasz sobie jako mamusia na zamówienie? - zachichotała, spoglądając na szczęśliwą Molly.
-To córka mojej przyjaciółki. Czasem jej pomagam. Jest samotną matką i zdecydowanie nie jest jej łatwo - westchnąłem, wspominając wiele wylanych w moją koszulkę łez Lily. Była wspaniałą młodą kobietą i nie zasłużyła na górę zmartwień, jakie spadały na nią każdego dnia. - Biszkopta? - z grymasem wyciągnąłem w stronę szatynki niewielką paczkę. Sam miałem już zdecydowanie dość tych małych, zapychających ciastek.
-Czy mi się zdaje, czy ty właśnie objadasz tę małą chudzinkę? Zostawiłbyś jej kilka biszkoptów.
-Co ja poradzę, że zamiast jeść, woli przez pół godziny zjeżdżać z jednej ślizgawki. Ja zapewne znudziłbym się już kilka razy.
Molly ostatni raz zjechała w dół, podbiegła do nas i wskoczyła w moje otwarte dłonie. Potrafiłem wręcz z zapasem objąć ją w pasie. Posadziłem małego bąbla na prawym kolanie i odwzajemniłem jej radosny uśmiech, a kiedy wtuliła się w moją szyję, przytuliłem ją mocniej. Momentami zapominałem, że Molly nie jest moim dzieckiem i traktowałem ją jak córkę. Spędzałem z nią wolne chwile, kupowałem prezenty na każdą okazję - urodziny, imieniny, gwiazdka i dzień dziecka - a poza tym zwyczajnie ją kochałem. Lubiłem patrzeć, jak rośnie, jak z każdym dniem wypowiada coraz więcej słów, jak więcej rozumie. Byłem przy niej od początku i podświadomie chciałbym zostać do końca.
-Ona... - Cindy zmarszczyła brwi i dokładniej przyjrzała się dwulatce. - Ona ma twoje oczy, Justin - dokończyła, a ja poczułem nieprzyjemny ucisk w dole żołądka.
-No coś ty, musiało ci się przewidzieć - odparłem niepewnie, zerkając przelotnie na Molly.
-Justin, wiem, co widzę. Ta kruszynka ma twoje oczy i nie zaprzeczaj. Takie są fakty.
-To z pewnością zbieg okoliczności - odkaszlnąłem cicho i niezręcznie. Nie wiedziałam, jak mam się tłumaczyć, aby Cindy przestała patrzeć na mnie z tak ogromną nieufnością.
Nie mogłem wytłumaczyć jej wszystkiego wprost. Nie teraz. To zbyt skomplikowane.
-Tata, na uśtawke - Molly zaklaskała cicho w rączki, a ja mimo napiętej sytuacji nie potrafiłem nie odwzajemnić uśmiechu dziewczynki?
-Tata? - Cindy uniosła wysoko brwi. - Nadal twierdzisz, że ona nie jest twoją córką?
-Zna mnie od urodzenia, po prostu zaczęła mówić do mnie tato, a mi to nie przeszkadza, ale Molly nie jest moim dzieckiem. Cindy, uwierz mi. To jedynie córka mojej koleżanki. 
Wiedziałem, że nie przekonam jej zwykłymi, dennymi tłumaczeniami. Z jednej strony kochałem Molly jak własną córkę, jednak w oczach Cindy wolałem pozostać niezależnym facetem, który nie ma na głowie dziecka. Widziałem w oczach dziewczyny narastającą niepewność i obawy, które nie pozwalały jej zwyczajnie mi zaufać i nie dociekać, po kim Molly odziedziczyła kolor tęczówek czy włosów. 
-Justin, nie wierzę ci. Po prostu nie potrafię ci uwierzyć - westchnęła w końcu i podniosła się z oparcia piaskownicy.
-Cindy, błagam cię, po co miałbym cię oszukiwać? Jaki miałbym w tym cel? Dlaczego miałbym wypierać się własnego dziecka? To bez sensu. Nie przeczę, że jej nie kocham. Molly traktuję jak córkę, mimo że nią nie jest. Musisz mi uwierzyć.
-Ja nic nie muszę, Justin - szepnęła, po czym odwróciła się i ruszyła chodnikiem w stronę osiedlowej ulicy.
Krzyczałem, wołałem ją, aby zatrzymała się, aby wysłuchała mnie do końca, jednak żadne nawoływania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Cindy nawet nie zerknęła na mnie przez ramię. Z każdym kolejnym krzykiem, którym próbowałem ją zatrzymać, ona przyspieszała. Nie wierzyła mi.
Chciałem ją odzyskać, a zamiast tego kolejny raz pozwalam jej odejść. Zajebiście, kurwa, zajebiście.

*Cindy*

Przetarłam okrężnymi ruchami ostatni stolik w kawiarni i zabrałam z niego tacę z dwoma filiżankami. Utrzymywałam na ustach sztuczny uśmiech. Na prawdziwy ciężko było mi się wysilić. Nie byłam w nastroju. Po porannym spotkaniu Justina wciąż widziałam tę małą, uroczą dziewczynkę w jego ramionach, nazywającą go tatą. Nie powiem, wzruszył mnie widok dwulatki wtulonej w jego szyję, lecz jednocześnie poczułam ukłucie w sercu. Nie wiedziałam, czy mogę mu ufać, czy mogę mu wierzyć. Myśl, że miał dziecko z inną kobietą... bolała. Nie mogłam udawać - wciąż go kochałam.
-Cindy, jesteś dzisiaj zupełnie nieprzytomna. Facet ze stolika pod oknem chciał kawę i sernik, a ty zaniosłaś mu czekoladę i szarlotkę. Dziewczyno, leć do łazienki, wsadź głowę w zimną wodę i obudź się w końcu. Już czternasta! - Ann, koleżanka zza baru upomniała mnie, kiedy odstawiłam tacę z brudnymi naczyniami na ladę.
Westchnęłam głośno, zaczesując kosmyki włosów na tył głowy. Nie potrafiłam skupić się na pracy, kiedy myślami wciąż byłam przy Justinie. Zastanawiałam się, co robi, o czym myśli, czy jest sam czy z kimś. Zastanawiałam się, czy pomyślał o mnie choćby przez ułamek sekundy. Nie przyznałabym się do tego na głos, lecz podświadomie chciałam, aby myślał o mnie, aby widział zarys mojej postaci, kiedy tylko zamykał oczy. Do cholery, naprawdę go kochałam, a okłamując Justina, raniłam samą siebie.
-Dobrze, już wracam do żywych - wymamrotałam i przetarłam twarz dłońmi.
Ruszyłam w stronę kolejnego stolika, a kiedy oparłam się o niego obiema dłońmi, poczułam na oczach parę dużych dłoni. Nie miałam złudzeń, kim jest mężczyzna za moimi plecami. Wyczułam charakterystyczną woń męskich perfum i ciepło bijące od jego ciała. Sądziłam, że z każdym dniem moja miłość do niego słabnie, a tymczasem ona wciąż rosła. Teraz nie wyobrażałam sobie, abym ot tak mogła zrezygnować  z uczucia, którym darzyłam Justina. Było zbyt silne.
-Co ty tutaj robisz? - spytałam, starając się zignorować kołatanie serca. Reagowało tak zawsze, kiedy byłam blisko szatyna.
-Przyszedłem cię odwiedzić i jednocześnie wytłumaczyć całą tę sytuację - gwałtownie, choć delikatnie, złapał mnie za ramiona i odwrócił twarzą w swoją stronę. - Molly nie jest moim dzieckiem, musisz mi uwierzyć. Owszem, traktuję ją jak córkę, ponieważ od urodzenia była mi bardzo bliska, ale to nie moje dziecko, uwierz mi. Nie wiem, co mam zrobić, aby ci to udowodnić.
-Nie musisz mi nic udowadniać, Justin. Jesteś niezależnym facetem, masz prawo założyć rodzinę, masz prawo mieć dziecko. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle próbujesz mi to wszystko wytłumaczyć. To nie jest moja sprawa, nie interesuje mnie to, czy jesteś ojcem, czy nim nie jesteś - wzruszyłam lekko ramionami, lecz mój głos drżał. Kłamałam i mogłam jedynie modlić się, aby Justin nie usłyszał w moim głosie zawahania.
-A mi się jednak wydaje, że ma to dla ciebie znaczenie. Za każdym razem kiedy wspominam o Molly, spinasz wszystkie mięśnie, skarbie - potarł dłonią moje ramię i westchnął. Doskonale wiedział, co czułam. Doskonale wiedział, w jaki sposób na mnie działał.
-Mówiłam ci już, nie nazywaj mnie swoim skarbem - warknęłam cicho. Stawałam się coraz bardziej rozdrażniona, ponieważ nie potrafiłam przestać go kochać. Zanim na nowo pojawił się w moim życiu, było mi dużo lżej. Tylko momentami wracałam do wspomnień, najczęściej tych złych. Teraz natomiast wspominałam każdą piękną chwilę. I to bolało. Bolała myśl, że człowieka, którego starałam się całym sercem znienawidzić, kochałam z każdym dniem coraz bardziej.
-Boli cię sama myśl, że mógłbym mieć dziecko, że mógłbym być z inną kobietą. Widzę to, Cindy. Widzę doskonale. Jesteś zaborcza, chcesz mnie tylko dla siebie, mimo że masz narzeczonego, kochanie.
Chciałam odepchnąć go, a nawet spoliczkować, ale nie mogłam. Nie potrafiłam zaprzeczyć prawdzie. Chciałam go dla siebie. Tylko dla siebie.
-Wyjdź stąd, Justin. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
-Przecież doskonale wiesz, że chcesz ze mną rozmawiać, tylko oszukujesz samą siebie. Na co nam to, Cindy? Nie możemy normalnie rozmawiać, bez kłótni i nieporozumień?
Ciężar przytłaczającego spojrzenia Justina sprawił, że zaczęłam nerwowo spuszczać wzrok na nasze buty. Kiedy jednak usłyszałam bicie zegara, równoznaczne z końcem mojej zmiany, szybko odwiązałam czarny, firmowy fartuch i rzuciłam go na ladę, zanim złapałam torebkę, przewiesiłam ją przez przedramię i najzwyczajniej w świecie wybiegłam z kawiarni, uciekając przed Justinem, przed jego wzrokiem i czułymi słowami.
Po raz pierwszy szłam chodnikiem tak szybko, Pragnęłam oddalić się od kawiarni jak najprędzej, aby zgubić Justina i jego przenikliwe spojrzenie. Chciałam zamknąć się w domu, we własnych czterech ścianach i wypłakać w poduszkę, zanim Ryan wróci z wykładów i zasypie mnie lawiną pytań o złe samopoczucie i napuchnięte oczy. W ostatnim czasie miałam wrażenie, że mogę bez zahamowań płakać na oczach ukochanego, a później okłamywać go, że łzy wywołał denny dramat w telewizji.
-Nie uciekniesz przede mną, Cindy, ale przede wszystkim nie uciekniesz przed własnymi uczuciami. Ile czasu masz zamiar mnie odtrącać, ukrywać się, ignorować? Ile czasu masz zamiar wprowadzać zamęt do swojej pięknej główki? - Justin ponownie zatrzymał mnie w pół kroku i objął moją twarz dłońmi. W momencie kontaktu jego skóry z moimi policzkami przymknęłam powieki i cicho westchnęłam. Chciałam, aby trzymał mnie w ramionach, a jednocześnie aby zostawił mnie w spokoju i pozwolił żyć po swojemu.
-Zostaw mnie, mam cię dość.
-Będę szedł za tobą tak długo, aż zrozumiesz, że chcę, abyś była szczęśliwa, a prawdziwie szczęśliwa będziesz tylko przy mnie. Jeśli pójdziesz do domu, będę siedział na wycieraczce choćby przez kilka tygodni. Jeśli kolejne godziny spędzisz na błąkaniu się po Londynie, będę robił to samo, aby tylko nie stracić cię z oczu. Ja nie odpuszczę, Cindy, zobaczysz. Nie odpuszczę, dopóki nie przemówię ci do rozsądku.
Wypuściłam z siebie głośne, zirytowane westchnienie, chociaż w głębi serca podziwiałam Justina, że tak cholernie się starał w drodze do mojego serca. Miał mnie. Miał mnie w całości, mimo że wciąż odpychałam go od siebie i kłamałam, mówiąc, że nic do niego nie czuję. Mogłam uciekać, lecz Justin poszedłby za mną. Mogłam go odpychać przez resztę życia, a on mimo wszystko zostanie przy mnie. 
-Jesteś cholernie uparty - pociągnęłam nosem, kiedy poczułam, że spod moich powiek próbują wypłynąć pojedyncze łzy.
-A ty nie? Jesteś jeszcze bardziej uparta. Zapierasz się rękoma i nogami, aby się do mnie nie zbliżyć, kiedy w głębi duszy tego chcesz.
Postanowiłam nie rozmawiać z nim dłużej, tylko iść przed siebie, aby zgubić Justina po drodze. Nie oglądałam się za siebie, nie wsłuchiwałam się w jego kroki. Brnęłam w zaparte, jakbym chciała uciec nie tylko przed Justinem, ale również przed własnym irytującym sumieniem. Miałam nadzieję, że kiedy zacznę unikać Justina, ignorować go i nie zwracać uwagi na jego obecność, z czasem moja miłość do niego zacznie słabnąć. Wierzyłam w to, chciałam tego. Chciałam przestać kochać, przestać czuć.
Nogi zaprowadziły mnie na dworzec kolejowy. Dopiero wtedy odwróciłam się i zerknęłam przez ramię. Szedł za mną, z papierosem między wargami. Nie odpuścił. Śledził mnie i nie spuszczał ze mnie wzroku. Pilnował mnie jak oka w głowie, jak największego skarbu. Do cholery, ja byłam jego skarbem. Byłam jego miłością, jego wszystkim. To tak, jakbym z dnia na dzień miała odejść od Ryana, zrezygnować z miłości do niego. Tak samo czuł się Justin. Kochał mnie i nie potrafił ot tak odpuścić, poddać się.
Miałam jedną, jedyną szansę, aby uwolni się od Justina. Puściłam się biegiem wzdłuż peronu i tylko na moment obejrzałam się przez ramię. Justin ruszył biegiem zaraz za mną, jednak wciąż dzieliła nas odległość kilkudziesięciu metrów. Pisnęłam cicho i przyspieszyłam. Prze moje usta przeleciał nawet nikły uśmiech. Jeszcze żaden mężczyzna do tego stopnia nie walczył o moje serce. Jeszcze nikt nie starał się tak dla mnie, tylko dla mnie.
Biegłam wśród pociągów, pod jeden prawie wpadając. Kryłam się za stalowymi maszynami, a zaraz ponownie przyspieszałam, by stracić Justina z oczu. Wciąż jednak był blisko, wciąż czułam jego oddech na plecach, wciąż nie byłam bezpieczna. Pod wpływem impulsu wskoczyłam do jednego z pociągów i zsunęłam się po ścianie na podłogę w pustym wagonie, kryjąc twarz w kolanach. Nie podnosiłam wzroku, oddychając szybko i nierówno. Czułam jednak, że w końcu uwolniłam się od Justina, choćby na kilka godzin, zanim zdążyłabym ulec. Gdyby trzymał moje ciało w ramionach nieprzerwanie przez kilka minut, byłabym zbyt słaba, aby go odepchnąć, aby odmówić, aby uciec. Byłabym jego.
I kiedy sądziłam, że spędzę w spokoju chociaż pół dnia, uspokajając oddech i kołatanie serca, poczułam na kolanie dużą dłoń, a powietrze wypełnił zapach silnych, męskich perfum.
Justin.


~*~


Nie sądziłam, że rozwinę to tak szybko, ale w zasadzie nie ma co przeciągać, skoro bohaterowie darzą się uczuciami :)
Wiem, że miałam w tej notce napisać coś jeszcze, ale nie mam pojęcia co ;D
Aha, chyba że może o narracji. Jak Wam się podoba narracja pierwszoosobowa? Może zostać? :)
ask.fm/Paulaaa962

21 komentarzy:

  1. jejku kocham ich:') ale dużo lepiej by było jakby Ryan nie był taki dobry... Ale wspieram justina, żeby naprawde sie zmienił:) narracja jak najbardziej pasuje, rozdział świetny, do następnego! ✌

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś mi się zdaje, że Molly to dziecko Justina :(

    OdpowiedzUsuń
  3. haha cwaniak <3 cudny jak zawsze <3 dodaj szybko :0

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow... To niesamowity rozdział. Czekam na next i wney życzę. :***

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawi mnie ta tajemnica Jusa i Lily o.o

    OdpowiedzUsuń
  6. Justin jest tu taki kochany <3
    Ciekawi mnie ta tajemnica :))
    Czekam na next :*
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  7. Moje ulubione ff. Ciekawi mnie ta sytuacja pomiędzy Justin'em, a Lily. Weny <3
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejkuu,świetny! *,* czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejkuu,świetny! *,* czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jejkuu,świetny! *,* czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mi się narracja podoba, a ile rozdziałów jeszcze planujesz? Świetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Moly to dziecko brata Justina, albo jego ojca, no nie ? :D no bo jego to raczej nie... chyba :D ej ale tak z jednej strony to ja na miejscu Cindy nie tyle bym była rozczarowana tym samo w sobie że ma dziecko z inna kobietą, ale tym, że kiedy ona była w ciąży to on postarał się o to, aby poroniła, a Molly (czy to jego czy nie jego, to już bez różnicy by było) wychowuje i kocha i wgl : o no i oczywiście zaczęłaś kolejny, cholernie nurtujący wątek :D będę się zastanawiać cholerka :P ok lece, bo se paznokcie pozacieram :DDD do następnego <33333

    OdpowiedzUsuń
  13. O jeju...kurcze ona powinna byc z ryanem...ciekawr czy to dziecko justina... Czekam nn:**

    OdpowiedzUsuń
  14. Pewnie że może zostać narracja pierwszoosobowa. Jak wszystko inne, jest świetna. Rozdział też jest fenomenalny. Kurde zazdroszę Cindy że tak się o nią stara.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. Dziwne, że przy Molly, Cindy nie pomyślała o swoim dziecku, które zabił Justin...

    OdpowiedzUsuń