Rozdział dedykowany Kasi z okazji imienin <3
Jason
Los Angeles - słynne ze sporego odsetka kobiet w bikini i całonocnych imprez na plaży, syto zakrapianych alkoholem - przestało być dla mnie zagadką po półgodzinnym spacerze pomiędzy rzędem szklanych biurowców rozgrzanych kalifornijskim słońcem. Tylko zapach mi przeszkadzał. W Londynie unosił się smród skraplanych z deszczem spalin. Tutaj powietrze było duszące, a ubrania kleiły się do skóry na plecach i brzuchu. Porozmawiam z Cindy, zapakuję ją do walizki i razem wrócimy do Londynu - może to żaden raj, ale przynajmniej chłodniej niż tu. Miałem wrażenie jakby parujące opary asfaltu osiadały na moich płucach przy każdym wdechu.
Po zjedzeniu dużej porcji frytek (te jedne smakowały tu lepiej niż gdziekolwiek), otworzyłem notatki w telefonie i ślęczałem nad nimi jak w liceum nad pierwszym lepszym wypracowaniem. Wpisałem nazwę osiedlowej ulicy w wyszukiwarkę. Przyjazna, czerwona linia był tak miła, że w internetowych mapach wyznaczyła drogę spod McDonalda pod same drzwi rodzinnego domu Justina. Trzy kilometry przez osiedla jednorodzinnych domów. Poprawiłem na ramieniu pasek sportowej torby, poskręcany wbijał się w bark. Ruszyłem w głąb stolicy plażowych imprez pełen optymizmu. Od trzech godzin nie dogoniło mnie wyobrażenie Cindy i Justina w łóżku. Robię postępy. Oby tak dalej.
Może powinienem kupić matce kwiaty? Ale z drugiej strony nie wiem, jakie lubi. A może ma uczulenie. Zrezygnowałem więc z pachnących badyli i kolejne kwiaciarnie na drodze mijałem niewzruszony. Tylko raz miałem zawahanie. Przy jednej z witryn stała młoda kobieta z koszem pełnym czerwonych róż. Gdybym tak dał je wszystkie Cindy. Chociaż za co ja mam obdarowywać ją kwiatami? To nie ona oczekuje przeprosin. Nie mam za co przepraszać. Przyjechałem, by przeprosiny usłyszeć.
Ulica, na której mieszkała część mojej rodziny, położona była w spokojnej, słonecznej dzielnicy. Szum samolotowych silników z lotniska ledwie dobiegał. Jeden dom przypominał każdy kolejny. Równo przystrzyżony ogród (każdy utrzymywany w podobnej kompozycji, jakby jeden ogrodnik doglądał całego osiedla). Na podjazdach samochód, nie bogaty i nie tani. Mieścił się w granicach ceny przeciętnej, ale był wszędzie. Szczęśliwe rodziny żegnały się w progach, inne dopiero witały. Dzieciaki, które ledwie odrosły od ziemi, wpadały w otwarte ramiona ojców powracających z pracy, później ci sami mężowie całowali policzek żon, rzadziej usta. Asfalt równy, przytrzymywany wysokim krawężnikiem, a chodnik wyłożony kostką. Brakowało tylko zapachu babcinych wypieków, żebym mógł okrzyknąć osiedle na wschód od lotniska książkowym wzorem współżycia rodziny.
-Siedemnaście, osiemnaście - wyliczałem numery domów, dążąc do dwudziestego czwartego. Parzyste budynki stały po prawej, nieparzyste po lewej. - Dziewiętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia jeden...
-Justin? - przerwał mi obcy, męski, ale stosunkowo młody głos. - Chłopie, tyle lat cię nie widziałem.
Młody facet, blondyn z grzywką, zrezygnował z wejścia do samochodu i zawrócił w ostatniej chwili. Bez wątpienia mówił do mnie. Która to już osoba myli mnie z moim odbiciem w krzywym zwierciadle? Och, straciłem rachubę.
-Musimy to koniecznie nadrobić. Zostajesz w LA kilka dni? Może piwo wieczorem?
Wahałem się przez moment, a że nie miałem ochoty na bezsensowne tłumaczenia, przytaknąłem gorliwie.
-Tak, pewnie. - Klepnąłem go w ramię. Zauważyłem, że Justin nadużywał tego gestu.- Trzeba powspominać stare, dobre czasy. - Brnąc w to głębiej, miałem nadzieję, że Justin nie narobił sobie wrogów.
-Mamy co wspominać, mamy. Pamiętasz jeszcze tę rudą z imprezy w Las Vegas?
-Och, stary, takich rzeczy się nie zapomina. - Grałem jak w najlepszym teatrze na żywo. W rzeczywistości nie miałem pojęcia, o czym oboje rozmawiamy. A prawda jest taka, że poznałem w życiu dwie rude i obie były fałszywe.
-Jesteśmy umówieni. Wybacz mi, spieszę się do roboty. Do zobaczenia.
-Tak - potwierdziłem z suchym entuzjazmem. Blondyn odwrócił się i na moje usta mógł wpłynąć swobodny grymas. - Wiesz, gdzie mnie szukać, kolego, którego nie znam nawet pierwszej litery imienia.
Następnym przystankiem był podjazd przed domem z numerem dwadzieścia cztery - tym właściwym. Ukradkiem spojrzałem w okno, firanka nie poruszyła się. Oby tylko mieszkanie nie zionęło pustką. Spacerowałem w tej duchocie wystarczająco długo. Raz jeszcze poprawiłem torbę i wreszcie zapukałem zaciśniętymi kostkami w drzwi (a przyznam, że miałem moment zawahania). Zastanawiałem się, kto otworzy drzwi. Czy matka, czy siostra, czy może ojczym Justina. Niecierpliwiłem się, przez długi czas nie dostałem odzewu. Dopiero po męczącej chwili oczekiwania szybkie kroki dobiegły do drzwi, czyjaś dłoń chwyciła klamkę i ujrzałem młodą, piękną dziewczynę w krótkich, dresowych spodenkach i włosach związanych w wysokiego kucyka. Uśmiech miała serdeczny. Kształt jej ust zmienił się diametralnie po zmierzeniu mnie podekscytowanym spojrzeniem od stóp po czubek głowy. Jej dłoń wystrzeliła do rozchylonych ust. Och, Boże, była piękna.
-Nie chciałabym się zbłaźnić, nazywając cię Justinem - zaczęła cicho. Była ledwo zauważalnie skrępowana.
-Chociaż ty jedna - zachichotałem. Wystawiłem do dziewczyny dłoń. - Jestem Jason. O ile zostałem dobrze poinformowany, twój brat, ten przystojniejszy i mimo wszystko bardziej normalny.
- I wyszczekany jak Justin. - Przewróciła oczyma. - Jazzy.
-Miło mi panią poznać. - Uścisnąłem drobną dłoń. Wszedłem do przedpokoju po wyraźnym geście szatynki.
-Justin wspominał, że przylecisz, ale nie sądziłam, że tak szybko.
-Byłem przy nim, gdy z tobą rozmawiał. Powiem szczerze, że jeszcze wczoraj przylot do Los Angeles wydawał mi się najbardziej absurdalnym pomysłem, z jakim kiedykolwiek przyszło mi się zmierzyć.
-Czego się napijesz? - Wtrąciła, zanim rozkręciłbym monolog.
-Byle by czegoś chłodnego. Cholernie gorąco tu u was. W Londynie nawet lato spędza się czasem w kurtce.
Jazzy zniknęła za kuchennym blatem. Podśpiewując pod nosem, nalała do dwóch szklanek schłodzonego soku z soczystych pomarańczy. Podała mi kryształową szklankę, gdy sama umoczyła w soku wargi.
-Domyślam się, że chciałbyś poznać mamę.
Usiedliśmy w salonie przy stole, na przeciw siebie. Złączyłem palce na blacie i zatrzymałem w ustach słodycz soku.
-Od dwudziestu czterech lat zastanawiam się, jaka ona jest, czy myślała czasem o mnie i jak wygląda - przyznałem. - Ojciec przez lata powtarzał, że matka od nas odeszła, że była złym człowiekiem.
-To bzdura - zaprotestowała Jazzy. - Nasza mama jest najwspanialszą kobietą, jaką znam. Jestem dumna, że mogę nazwać ją swoją matką. Co prawda jestem zbyt marudna i gadatliwa i rodzice często powtarzają, że podmieniono mnie w szpitalu, ale to taki szczegół.
Przyglądałem się Jazzy z uśmiechem. Kogoś mi przypominała. Może nie wyglądem, bo więcej było między nimi różnic niż podobieństw, ale usposobieniem wcielała się w Lily. Również wiekiem były identyczne. Na dobrą sprawę w nich obu znajdowałem także cząstkę narwanego Justina. Tylko ja i Cindy byliśmy odrębną jednością.
-Mam coś na twarzy, że tak się przypatrujesz? A może już się zakochałeś? - Z uśmiechem zarzuciła włosami. Nie rozbiegły się po ramionach, bo były związane. Mimo to robiły wrażenie.
-Pomijając wygląd, jesteś siostrą bliźniaczką mojej byłej dziewczyny, Lily.
-Więc ta Lily musi być zajebistą osóbką.
-I jest - westchnąłem. Łyk soku przyniósł chłodne ukojenie.
-Czuję, że to drażliwy temat - skrzywiła się. Jako siostra, nawet przyrodnia, miała dar czytania mi w myślach.
-Odrobinę - zaśmiałem się. - Po prostu, wiesz, ma dziecko z Justinem.
Jazzy zagryzła wargi. Być może żałowała, że pociągnęła temat. A może czuła już, co powiem za chwilę.
-Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? - zawiesiłem głos. - Te najbardziej popieprzone historie lubią się powtarzać. Teraz to Cindy chodzi z brzuchem i nie wiadomo, czyje jest to dziecko. Ale dość już o mnie. Powiedz może coś o sobie. Chłopak, zaręczyny, te sprawy?
-Skądże - zaprzeczyła. Wypiła sok do dna szklanki, dlatego zostawiła mnie w salonie i na ułamek sekundy zniknęła za kuchennym blatem. Wróciła z nieodpieczętowanym kartonem. - Nie związałam się z nikim na dłużej od śmierci mojego ostatniego chłopaka, czyli już od trzech lat.
-Od śmierci? - zadrżałem. - Kurde, współczuję.
-Współczuj Cindy, to był jej brat.
I wszystko stało się dla mnie jasne. Powiązania między nimi, wzajemne relacje. Justin dobrał się do siostry przyjaciela, przyjaciel zrobił to samo. Pierwszy raz poczułem się w dziwny sposób obco, jakbym nie pasował do tego kwadratu, jakbym był zbędny. Może nie byłem, na to mogłem liczyć.
Naraz zamek w drzwiach szczęknął, ktoś pociągnął klamkę, zatrzymał się w przedpokoju i tam zdjął buty. Do salonu weszła kobieta po czterdziestce, na ramieniu miała torebkę. Włosy zwykle ułożone, teraz rozwiał wiatr. Spódnica do kolan i marynarka z zapiętym guzikiem na wysokości pępka. Chociaż sporo starsza, nawet w moich oczach stanowiła wzór pięknej kobiety. Mogła być ciotką, przyjaciółką domu, sąsiadką. A ja od progu czułem, że pierwszy raz w życiu stoję przed swoją matką.
Upuściła pod nogi torebkę. Musiała nosić w niej kamienie, bo grzmot był niemały. Przysłoniła dłońmi rozchylone usta, chyba nie dowierzała. Ale co najważniejsze, nie pomyliła mnie z Justinem. Rozpoznała mnie.
-Nie mogę uwierzyć, że widzę cię po raz pierwszy, synku - szepnęła poruszona. - Jesteście niemal identyczni. Inne macie tylko...
-Nosy! - wtrąciła Jazzy. - Jason ma prostszy nos.
-Może nie wdawał się w tyle bójek co Justin.
-Jestem tego pewien - zażartowałem. - Ja należałem do tych, którzy unikali bójek jak ognia.
-Chociaż jeden - westchnęła. - Jesteście zupełnym przeciwieństwem.
-Zdążyłem się o tym przekonać - stwierdziłem, patrząc matce w oczy. Głębokie, zatopione w odcieniu mlecznej czekolady, zaszklone łzami. To prawdziwie historyczna chwila. - A w ostatniej bójce, w której uczestniczyłem, dziwnym trafem brał udział Justin. I możliwe, że kolejny raz jego nos został wykrzywiony. Ale na swoje usprawiedliwienie, zasłużył.
Mama milczała. Mama, jak to pięknie brzmi. Owszem, ojciec miał wiele kobiet, ale żadna nie mogła zostać nazwana choćby macochą. A między matką a macochą widnieje ogromna przepaść. Moimi zarówno dziecięcymi jak i nastoletnimi marzeniami było poznanie matki i uścisk jej troskliwych ramion. Mogłem ją zobaczyć, wsłuchać się w jej głos. I wtedy spełniło się drugie z najsilniejszych marzeń. Tak zwyczajnie, naturalnie, po prostu i bez słów, przytuliła mnie ze łzami, z miłością, z troską. Obdarzyła mnie uściskiem takim, jakiego zazdrościłem małej Molly, widząc miłość w oczach jej matki. Ale z drugiej strony nie mam rodzicom za złe, że to ja trafiłem do ojca, a Justin do matki. Justin mimo wszystko ma szansę wyjść na ludzi. Przy ojcu nie dostałby takiej szansy.
-Przepraszam, że mogłeś poznać mnie dopiero teraz. - Pogładziła mnie czule po policzku. - Jason, przepraszam. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nie byłam przy tobie, gdy dorastałeś. Na pewno potrzebowałeś matki. A teraz jesteś już dorosłym mężczyzną.
-I nadal potrzebuję matki - przerwałem jej. Chociaż było mi ciężko, rozumiałem i nie kwestionowałem decyzji sprzed lat. - Nie mam do nikogo pretensji. Chciałbym tylko odbudować te stracone lata. Może nie spieszy mi się do budowania relacji z Justinem, bo pomimo niemal identycznych genów różnimy się jak ogień i woda, ale chciałbym bliżej poznać mamę i piękną siostrę. - Posłałem Jazzy uśmiech. Na żywo była jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach.
-Zostajesz w Los Angeles, synku? - spytała mama. Chwytałem każde jej słowo, każde takie cenne. A gdy mówiła do mnie "synku", znów czułem się jak mały chłopiec i wcale mi to nie przeszkadzało.
-Wszystko zależy od tego, jak potoczą się sprawy z Cindy. Przyleciałem tu w głównej mierze za nią, ale sam nie wiem, na co liczę.
-Jason, co się między wami wydarzyło? Cindy nie chciała zbyt wiele mówić.
-To trudne - wymamrotałem. Nie trudne, ale bardzo, bardzo trudne i ciężkie do rozwikłania. - Cindy zrobiła głupotę. Przespała się z Justinem po pijaku. Boli bardziej, bo w ten sposób tracę już drugą dziewczynę i drugą z jego winy. Ale, cholera, Cindy kocham mocniej i jestem cholernie głupi i naiwny, bo jestem w stanie od tak wybaczyć jej wszystko, żeby tylko znów przy mnie była.
-Cindy jest wspaniałą dziewczyną. Przez długie miesiące traktowałam ją jak córkę. Przeszła w życiu więcej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić.
-Tak naprawdę nigdy nie rozmawialiśmy o jej przeszłości, nawet o związku z Justinem zamieniliśmy może parę zdań. Nie wiem, czy to ona wolała milczeć, czy to ja jestem cholernym idiotą, który nie zagwarantował jej poczucia bezpieczeństwa. Gdyby mi ufała, otworzyłaby się, prawda?
Żadna z kobiet nie odpowiedziała. Potraktowałem to jako odpowiedź dającą porządnego kopa w tyłek.
-Poświęcałem jej za mało uwagi, skoro nie zaufała mi w pełni. Chcę to wszystko naprawić, zacząć od nowa, w końcu tak, jak powinno być. Co mam teraz zrobić?
-Myślę, że doskonale znasz odpowiedź na to pytanie, Jason. - Mama pogładziła mnie po ramieniu. Mama, a nie jakaś obca kobieta. Mama, która nosiła mnie (i mojego głupiego brata) pod sercem prez okrągłe dziewięć miesięcy, a później urodziła w trudach i bólach. Mama, która dała mi życie i pozwoliła wykorzystać je tak, jak uważałem za słuszne.
-Muszę do niej iść. Teraz. Natychmiast. Zanim będzie za późno.
-Jeśli chcesz, pożyczę ci samochód. Wierzę, że jesteś lepszym kierowcą niż Justin. - Jazzy rzuciła mi kluczyki. Zadziwiająco mi ufała. Dobrze mi z oczu patrzy.
-Nie znajdziesz na nim żadnej rysy, a ponad to zatankuję do pełna i wypoleruję na błysk. - Puściłem do niej oczko. Ta dziewczyna spadła mi z nieba. Gdyby nie ona, włóczyłbym się po Los Angeles w poszukiwaniu domu w jednej z największych dzielnic (tak przynajmniej wyczytałem).
-Tylko, synku - mama złapała mnie za ramię, zanim wszedłem do przedpokoju. - Wróć tutaj, proszę. Chcę wynagrodzić ci te wszystkie lata, chociaż wiem, że nigdy nie będę w stanie. Wróć i porozmawiaj ze mną o twoim dzieciństwie, o nastoletnich latach, o wkroczeniu w dorosłe życie. O twoich pasjach, miłościach i smutkach. I o Justinie też. Mimo wszystko martwię się o niego.
-Wrócę na pewno - uspokoiłem ją i mocno przytuliłem. Pachniał jak dzieciństwo, troska, miłość i rodzinna atmosfera, której zawsze mi brakowało. - A o Justina nie musisz się martwić. To lekkoduch. Dziecko szczęścia. Nawet gdyby ktoś włożył mu granat w gacie, wyszedłby z tego bez szwanku, naprawdę.
Pożegnałem się krótko z Jazzy. Ciężko było mi już od progu traktować ją jak siostrę. Nie wychowywałem się z nią, nie widziałem, jak sika w pieluchy, nie słyszałem jej zrzędzenia, nie wytworzyły się między nami rodzinne więzi (jeszcze) i przede wszystkim była bardzo w moim guście. Aż za bardzo. Wyszedłem przez niedomknięte drzwi frontowe. Samochód Jaz stał na podjeździe, bliżej krawężnika. Mały, sportowy, błyszczący. Cacko z dwoma fotelami i porządnym przyspieszeniem. Dzięki Bogu nie był różowy, tylko srebrny. Wsiadłem za kierownicę i odpaliłem silnik, a ten wydał przyjemny warkot. Ulice, jak to w wielkim mieście, pełne były samochodów, tym razem zarówno pośrednich jak i takich z górnej półki. A podobno na świecie panuje kryzys. Nie zauważyłem. Stojąc w korku w centrum (tutaj centrum rozciągało się wielokilometrowymi dwupasmówkami), miałem czas na przemyślenie paru rzeczy. Kilka niezmiernie ważnych kwestii nie dawało mi spokoju.
Po pierwsze, czy naprawdę jestem w stanie od tak wybaczyć Cindy? Zraniła mnie, naprawdę. Może nie płakałem, bo robię to nad zwyczaj rzadko, ale, do cholery, bolało. Uraziła moją dumę. A teraz biegnę do niej jak pies za właścicielem, by lizać ją po stopach za to, że mnie zdradziła. Trochę chore, ale nie wnikam w to głębiej. W sprawach miłości nigdy nie byłem do końca normalny (kochliwy za to strasznie, zwłaszcza w szkole).
Drugą i chyba poważniejszą kwestią była ciąża, nieoczekiwana i niespodziewana, a na pewno nieplanowana, ale przyjmowana do wiadomości. Zdarzało mi się kochać z Cindy bez zabezpieczeń. Ale jej zdarzało się rozkładać nogi przed innymi. W tym momencie wracamy do punktu pierwszego. Wierzę całym sobą, że to stworzenie noszone przez Cindy pod sercem będzie moim dzieckiem, które pokocham i któremu oddam całego siebie (a nawet więcej). Morał tej historii jest prosty i niezrozumiały - kocham Cindy ponad życie i ktokolwiek nie byłby ojcem małego bąbla w jej brzuszku, pokocham to maleństwo jak własne.
Przemknąłem przez kilka przecznic i na każdej stałem, bo albo stłuczka, albo czerwone światło, które paliło się trzy razy dłużej niż zielone, albo niedzielni kierowcy. GPS w telefonie poprowadził mnie skrótem bocznych ulic. Co prawda część z nich była jednokierunkowa i o tym pozornie niezawodny internet nie raczył już wspomnieć, ale pominę nieprzyjemną kwestię czterokrotnego zawracania w uliczce wąskiej na szerokość samochodu. Ale było warto, bo pół godziny później wjeżdżałem w osiedlową alejkę, bardziej ponurą niż ta z identycznymi domami na wschodzie miasta. Słońce schowało się za chmurą, co akurat było pozytywem, bo asfalt rozpuszczał się od promieni. Domy tutaj były większe, dużo większe, ale bardziej szare i smutne. Nie było takiej radości i optymizmu, jak w poprzednim miejscu. Zatrzymałem się przed właściwym budynkiem. Ogród zaniedbany (spodziewałem się tego), a dom możliwie najsmętniejszy ze wszystkich i to nie tylko ze względu na kolor (tego również się spodziewałem). Zaparkowałem na podjeździe. Nie miałem żadnej przemowy, planu czy choćby zamierzenia. Czysty spontan. Aż zbyt czysty, bo kiedy podszedłem do drzwi i zadzwoniłem dzwonkiem, nagle zabrakło mi słów w gardle.
Minęło trochę czasu, zanim Cindy doszła do drzwi. Otwierała je powoli, leniwie. Dłonie zaczęły mi się pocić i to wcale nie z powodu ukropu z nieba. Oparty o futrynę przyglądałem się zaspanej Cindy. Piękna, naturalna, a jej włosy rozbiegane po całej głowie dzisiaj protestowały. Taki mały aniołek, który chociaż miał sporo za uszami, już zawsze pozostanie słodki.
-Tak dla jasności - mruknąłem na wstępie, przeniosłem ciężar ciała na prawy bark oparty o framugę, a lewą ręką wyjąłem z kieszeni dowód tożsamości. - To ja, Jason. Mogę wejść?
Cindy uchyliła usta, oczy rozszerzyła i cofnęła się na krok, bym mógł przejść. Następnie zamknęła drzwi na klucz. Czyżby nie zamierzała mnie wypuścić?
-Nie spałem od kilkudziesięciu godzin, więc jeśli powiem coś, co będzie pozbawione sensu, wybacz mi to, proszę. Myślałem o nas bezustannie. No, może z małą przerwą, kiedy przyglądałem się seksownej małolacie w samolocie. Zaczęliśmy źle, rozwinęliśmy źle i o mały włos nie zakończyliśmy źle. Więc moja propozycja brzmi krótko, jasno i czytelnie. Zacznijmy od nowa. - Wyjąłem z kieszeni dłoń i wyciągnąłem ją do oszołomionej dziewczyny. - Jason Bieber, księżniczko. Po raz trzeci i ostatni.
Przez chwilę nic nie mówiła. Stała jak słup soli, a bose stopy przymarzły jej do podłogi. Swoją drogą miała na sobie tylko za duży T-shirt i wyglądała tak niewinnie. Aż naraz wydała z siebie dziwny odgłos i popchnęła mnie na ścianę na plecami. Nim zdążyłem mrugnąć, chwyciła moje policzki w dłonie i pocałowała tak namiętnie, że od samego smaku jej ust ugięły się pode mną kolana. Uczucie nie do opisania, któremu nie sposób było się oprzeć. Jej pocałunki były jak czekolada, bita śmietana, soczyste jabłka, dojrzałe jagody, szczypta troski, fala pożądania, okruch nieprzyzwoitości, drobina uśmiechu, porcja pozytywnego pesymizmu i to wszystko wymieszane z pochmurnym niebem, spod którego wyłaniają się promienie słońca, z kwiatami, z piknikiem o poranku i nocnym spacerem po lesie. I może jeszcze z seksem na łonie natury.
-Jason, kocham cię najmocniej na świecie - wychlipała w moje ramię, w które wtuliła się po intensywnym pocałunku. - Jesteś najczulszym i najbardziej troskliwym mężczyzną, jaki istnieje. Jesteś prawdziwym skarbem. Przepraszam, że kiedykolwiek cierpiałeś z mojego powodu. Jason, przepraszam. Wszystko zrozumiałam. Zrozumiałam, że jeśli teraz nie wezmę się w garść, życie porządnie da mi w kość i... Jason, kocham cię - mówiła chaotycznie, rozumiałem co drugie słowo, ale i tak moje serce miękło, choć nigdy nie stało się twarde i zlodowaciałe.
-No już, nie płaczemy. Tatuś Jason przyjechał, żeby zająć się swoją dziewczynką. - Skubnąłem jej wargę w najmniej oczekiwanym momencie.
Na to liczyłem. Żadnych kłótni i zbędnych słów, tylko parę krótkich, szczerych zdań i namiętny pocałunek (ewentualnie seks) łagodzący atmosferę. To wszystko dostałem w jednej ofercie i ta oferta dziwnym trafem przybrała imię "Cindy". Zdradziła mnie, może i nosiła pod sercem cudze dziecko. Dla mnie i tak była wyidealizowaną perfekcją. Nie zmienię tego. Nie chcę zmieniać. Widząc w niej anioła, nie zauważałem wad i nie bałem się, że kiedyś przez nią zapłaczę.
-Chcę ci powiedzieć coś jeszcze. - Coś trudnego, dla sprostowania. - Wiem, że w tym małym brzuszku kryje się bobas i musisz wiedzieć, że teraz bez znaczenia jest dla mnie, kto okaże się ojcem. Pokocham tego małego człowieka, oddam mu całe serce i ponad połowę wypłaty. Pokocham to dziecko jak własne, bo kocham ciebie, a ono jest twoją cząstką. A jeśli to będzie dziewczynka, zabronię jej randek do osiemnastki, a jak się da to nawet do trzydziestki.
Cindy zapłakała jeszcze głośniej. Tym razem nie wyglądała jak miś panda, bo nie miała makijażu.
-Dlaczego ty jesteś taki kochany? - Pogładziła mój policzek. - Nie zasłużyłam na ciebie, skarbie.
-Ale ja zasłużyłem na szansę, by pokazać ci, że jestem ciebie wart. Wiesz, uszczęśliwiasz mnie. I to nie są tylko puste słowa. Ja nie odzywam się teraz, to moje serce mówi. I mówi też po cichu, żebym nie pozwolił ci odejść. Nigdy.
-A wiesz, co mi mówi człowieczek w moim brzuchu? - Ujęła moją dłoń i wsunęła ją pod koszulkę. - Że nie może się doczekać, aż pozna tatusia.
Uklęknąłem przed nią i uniosłem materiał koszulki. Przytrzymała go przy żebrach. Ostrożnie przyłożyłem do gładkiej skóry usta. Najpierw pocałowałem, później musnąłem czubkiem nosa i znów cmoknąłem. Miałem jedno marzenie. Jak niczego pragnąłem, by to maleństwo powstało dzięki mnie.
-Nie ważne, czy będę prawdziwym tatusiem, czy takim prawie tatusiem - zacząłem, przykładając dłoń - będę kochał cię najmocniej na świecie i nigdy nie dopuszczę do ciebie krzywd. I może to brzmi za poważnie, ale kurwa mać, wzruszyłem się.
-Nie przeklinaj przy dziecku - skarciła mnie Cindy - nawet kiedy jest mniejsze niż Calineczka.
Wstałem i wtuliłem w siebie Cindy. Uścisk był nadzwyczajny. Inny niż wszystkie inne, przeciwieństwo każdego poprzedniego. Nie wiem, co stanowiło różnicę, ale czułem ją wyraźnie. Tuliłem ją tak do torsu przez minutę, dwie, może dziesięć, aż w końcu zrozumiałem, że moje szczęście zostało podwojone. Nie przytulałem wyłącznie Cindy. Trzymałem w ramionach cały swój świat zawarty nie w jednym, a w dwóch istnieniach.
~*~
Ależ mi się cholernie dobrze pisało ten rozdział, w ogóle całe to opowiadanie pisze mi się aż za dobrze. Słyszycie mój płacz na samą myśl, że przed nami ostatni rozdział tej części? Ale zapowiadam już z tego miejsca trzecią część zatytułowaną "Third time lucky", czyli "Do trzech razy sztuka". Będziecie czytać? Jakieś sugestie co do tytułu? :)
Kocham to
OdpowiedzUsuńJasne, że będę czytać!
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny i Jason taki uroczy *__*
Do następnego x.
Lubie Jasona bardzo ale mimo wszystko chce żeby była z JustinemXD i mam nadzieje(podejrzewam), że stanie sie to w trzeciej części :D tylko żeby sie zmienił a w końcu to opowiadanie o Justinie i Cindy od pierwszej części:) rozdział świetny i do następnego!
OdpowiedzUsuńSuper rozdzial taki slodki i kochany Jason!! Nie moge sie doczekac 3 czesci i mam wrazenie ze tytul nawiazuje do justina.. Mam nadzieje ze jednak sie myle bo chce zeby cindy była z jasonem!! Do nastepnego :***
OdpowiedzUsuńO matko! Jasno jest taki słodki, kochany, uroczy! Wszystko w jednym! Ale kurcze no.. lubię też Justina i nadal nie wiem, którego bardziej wolę! Ale wiem, że już nie mogę się doczekać tego ostatniego rozdziału i trzeciej części! Na pewno będzie tak samo świetna jak ta albo i lepsza! A tytuł trzeciej części ewidentnie nawiązuje do Justina! Czekam zniecierpliwiona na kolejny rozdział <3
OdpowiedzUsuńO maj gasz! Już nie mogę się doczekać następnego i to nie tylko dlatego, że chce następny, ja chce juz cześć trzecia 😍😍😍😍😍💋💋💋💋😘😘😘
OdpowiedzUsuńJa chce cindy z jusem!
OdpowiedzUsuńChyba ze tytuł oznacza 3 laske ^^ która tak namiesza ze to Justin bd latal za nią a ona bd taki Justinem w roli żeńskiej 😂(っ˘ڡ˘ς) zajebiste to by było!! ( proszę jak bd jakąś laska nowa z charakterem to jako wygląd bohaterki daj Rihanne Proszę cie!! Jestem jej mega fanka i kocham cb i twoje ff i bylabym wniebowzieta ❤❤❤
Nie mogę się doczekać! ;*
O tak o tak o tak !!!!!! No nareszcie Jason i Cindy oh yeah ! Nawet nie wiesz jak się cieszę , że są razem OMG ❤️ Z miłą chęcią przeczytam 3 część . Czekam Nn❤️
OdpowiedzUsuńPewnie ze będe czytać 3 część!
OdpowiedzUsuńJason jest kochany ale i tak dalej jestem za Justinem. W tym rozdziale go nie było i już jest mi go brak.
To ff o Ciny i Justinie więc jak se zaczęło tak niech też sie skończy :D a co ty tam wymyślisz tego nikt nie wie, pewnie i tak nas zaskoczysz!
Czekam na nn ;) powodzenia i weny
Cudowny ❤
OdpowiedzUsuńJuż sama nie wiem, którego wolę bardziej... Wszystko rozstrzygnie się w trzeciej części.
Czekam na kolejny ♥
Coś czuję, że chodzi o Justina :D cudny, ale przedostatni :C nie rób tylko dłuugiej przerwy, bo będzie płacz :C
OdpowiedzUsuń@szkitek
Trochę współczuję ci mordzia, trudno dogodzić wszystkim niektórzy chcą by Cindy była z Jasonem a niektórzy z Justinem ale nie ważne jak będzie od początku kochałam i do końca będę kochała to opowiadanie(chociaż ja wolę bardziej nie grzecznych chłopców)
OdpowiedzUsuńI nie mogę się doczekać 3 części :D
-Ronni
Rodziała super, ale mega niedosyt Justina xD Justin i Cindy >>>>>>>>
OdpowiedzUsuńJejku cudowny. A to już zaraz ostatni rozdział:( Co do tytułu trzeciej części to nie mam pojęcia, ale mam wrażenie, że to będzie związane z Justinem
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
Wole Cindy x Justin :')
OdpowiedzUsuńTen rozdzial byl taaaki slodki,.ale wiesz co jest najgorsze? Ja czuje, że trzecia czesc mnie zabije jesli Jason nagle zapragnie byc z Jazzy a Justin z Cindy...chociaz ta druga parka brzmi niezle to mimo tego że Justin bardziej pasuje mi do Cindy ciezko mi patrzec, jak Jason staje sie kozlem ofiarnym. Biedak :(
OdpowiedzUsuń