wtorek, 10 listopada 2015

Rozdział 27 - Zapach miłości sprzed lat...

Cindy 

Ostatnie trzy lata mojego życia mijały powolnie, płynnie, bez większych zakrętów i niespodziewanych ślepych uliczek. Każdy dzień powielał poprzedni, a kolejny następny, i jeszcze raz. Monotonia, która jednak nie przeszkadzała mi w korzystaniu z życia. I wystarczył jeden spektakularny powrót - powrót nazwiska Bieber, bez znaczenia przy czyim imieniu. Wszystko czasem z ulega zmianie, a ja przeciwko zmianom nie mam nic, ale oderwanie mnie od monotonii przebiegło zdecydowanie zbyt gwałtownie.
Na przykład dzisiaj, zamiast stać w firmowym fartuchu za ladą w kawiarni, nalewać do wypolerowanych filiżanek kawy (która jak na mój gust była za słaba) i nakładać kawałki świeżego ciasta na talerze z nowej zastawy, biegłam przez środek lotniska w centrum Londynu z małą torbą na ramieniu. Łzy lały się strumieniami, a maleńka istota pod sercem krzyczała "Mamusiu, nie płacz. Nie chcę, żebyś była smutna". A ja dla niej walczyłam ze smutkiem, ocierałam twarz rękawem i biegłam jeszcze szybciej, bo wiatr we włosach dawał mi poczucie wolności. Pomińmy samolot, na który byłam już spóźniona. 
Dotarłam na odprawę w ostatnim momencie, później przemknęłam wąskim korytarzem i niedługo po tym siedziałam w wygodnym fotelu w pobliżu okrągłego, lśniącego czystością okna. Prawdę powiedziawszy nie chciałam, by ktokolwiek siadał obok, bo nie miałam najmniejszej ochoty na pogaduszki czy to o życiu, czy o pogodzie. Ale na tym zakończył się koncert życzeń. Na fotelu obok usiadł chłopak niewiele starszy ode mnie, z uśmiechem, pewien siebie. Omiótł mnie krótkim, ale wnikliwym spojrzeniem i po odłożeniu podręcznego bagażu wyciągnął do mnie otwartą dłoń. Bałam się ją uścisnąć. Była duża i wydawała się silna. Bez trudu zgniotłaby moją.
-Alex - odezwał się niskim, chrapliwym głosem. Na ogół unikałam kontaktu z tak pewnymi facetami, ale ten zdawał się sympatyczny, pomimo uśmiechu z nutą arogancji.
-Cindy - odparłam kulturalnie.
-Jesteś tu sama? - Alex rozejrzał się we wszystkie strony, a gdy nie dostrzegł nigdzie osoby pasującej na mojego towarzysza podróży, znów spojrzał na mnie.
-Nie do końca. - Uśmiechnęłam się, dotykając dłonią brzucha.
Alex zadziwiająco szybko zrozumiał metaforę. 
-Więc mam do czynienia z kobietą w ciąży. Pozwól, że się upewnię. Nie masz humorków?
-Bez obaw - zachichotałam. Postawa Alexa przypadła mi do gustu. - To jeszcze nie ta pora. 
-Dzięki Bogu. - Udał, że ociera pot z czoła. - Kiedy moja dziewczyna była w ciąży, nawet oddychałem za głośno. Umęczyłem się chyba bardziej niż ona.
-Więc jesteś ojcem? - podłapałam z zaciekawieniem. Może jednak szczęśliwym trafem było, że spośród wszystkich wolnych foteli wybrał ten obok mnie.
-Tak, mam dwuletnią córkę. - Alex wyciągnął z kieszeni komórkę. Po odblokowaniu ekranu pozwolił mi obejrzeć zdjęcie, na którym trzyma kilka kilogramów żywego szczęścia w ramionach. Wyobraźnia spłatała mi figla i na miejscu Alexa postawiła Jasona. Albo Justina. Albo Ryana, ale o tym ostatnim myślałam najrzadziej. Łączyła mnie z nim jedynie obrączka. Przypomniałam sobie nagle, że w roztrzepaniu nie zdążyłam jej jeszcze zdjąć. Ukradkiem przeciągnęłam więc złote kółeczko przez palec i upchnęłam obrączkę w kieszeni. Alex nie musi o niej wiedzieć. Zaczęłaby się długa i nużąca historia pod tytułem "Przestroga dla nastolatek, by nie spieszyły się z zaobrączkowaniem, bo nic dobrego z tego nie wyniknie".
-Śliczna dziewczynka - skomentowałam zdjęcie. Uśmiech dwulatki ze zdjęcia był połączeniem dziecięcej radości i beztroski.
-Ma to po tacie. - Poklepał się dumnie po piersi. - Po mamie w zasadzie też.
-No wiesz? Powinieneś mamę wymienić jako pierwszą. Ja na jej miejscu bym tego oczekiwała.
Alex spojrzał na mnie z półuśmiechem na ustach. Jakaś myśl tliła się w jego głowie i nie byłam przekonana, czy chcę się z nią zmierzyć. Nie wyglądał tak, jakby chciał przyznać mi rację. Umówmy się, błysk w jego oczach mówił mi, że rzadko kiedy przyznaje się do błędu.
-Coś czuję, że zaczynają się ciążowe humorki. - Wydął zabawnie wargę. - Co za pech, że musiałem pójść na pierwszy ogień. Ale przynajmniej twój facet będzie miał lżej.
Mina mi zrzedła po wzmiance o mężczyźnie, który nie powinien odstępować mnie na krok, zwłaszcza teraz, gdy jestem przy nadziei. Z Ryanem się rozwiodę, Jason ostatnim razem, gdy go widziałam, machnął ręką i odszedł rozzłoszczony. A Justin... O nim nawet przez moment nie pomyślałam jak o mężczyźnie, przy którym czułabym się beztrosko.
-Widzę, że trafiłem w czuły punkt. Przepraszam, nie wiedziałem - wymamrotał skruszony. - Już nie będę zadręczać cię pytaniami.
Ale jednak pytania nie ustały. I tak rozmawialiśmy przez kolejne godziny, uciszani przez stewardessy i pasażerów, których nasze głosy wybudzały z drzemki. Wypytywał o szczegóły, a ja pod wpływem spokojnego głosu otworzyłam się przed nim jak książka przed pragnącym wiedzy. Opowiedziałam mu o wszystkim. O dzieciństwie, o niezgodnych rodzicach, później o piekle pod dachem Zayna i o związku z Justinem. Nie pominęłam ucieczki do Londynu i małżeństwa z Ryanem, lecz największy nacisk nałożyłam na romans z Jasonem i powrót Justina. Jeszcze z nikim nie rozmawiałam tak szczerze. Dopiero gdzieś po środku Atlantyku przyznał się, że jest psychologiem i co prawda głównie pracuje z dziećmi, ale moje serce, choć przeszło wiele, zachowało w sobie cząstkę z dziecka. I tak odbyłam swoją pierwszą i ostatnią rozmowę z psychologiem. Gdzieś nad wschodni wybrzeżem Stanów zasnęłam oparta o ramię Alexa. Nie wiem, ile trwała drzemka, ale miałam wrażenie, jakby już po pięciu minutach wybudził mnie głos stewardessy informujący o przygotowaniach do lądowania. Zmiana strefy czasowej zaczęła dawać się we znaki niemal natychmiast, bo kiedy oddałabym wszystko za miękką poduszkę i choćby materac rzucony niedbale na podłogę, nad lotniskiem dopiero co wschodziło słońce.
-Lądujemy, śpiochu. Wracamy do żywych - zachichotał, rozmasowując ramię. Przyznaję, doobrze mi się spało na jego mięśniach i niewiele obchodził mnie skurcz, który mógł przebiec przez jego ramię podczas niewygodnej pozycji.
-Dziękuję, że użyczyłeś mi swojego ramienia jako poduszki - mlasnęłam, rozprostowując ręce i kark. Ziewnęłam głośno, gdy samolotem wstrząsnęło nieznacznie. Myślę, że to był moment przełomowy, w którym mimo wszystko zdecydowałam się zapiąć pas bezpieczeństwa.
Koła podwozia wpłynęły na pas startowy i nawet nie poczułam mocniejszych drgań. Pilot wykazał się doświadczeniem i obeznaniem w pracy. Nie to co ja. Nawet głupiej tacy nie potrafiłam donieść do stolika bez rozlania kilku kropel kawy. Samolot zwalniał i zwalniał, aż w końcu zatrzymał się zupełnie. Drzwi otwarto i zapach świeżego powietrza dotarł do kabiny. Powietrza, które tak dobrze znałam. Zapach wspomnień, tych dobrych i złych. Zapach przywiązania i zapach opuszczenia. Zapach lat, o których nigdy nie zapomnę.
-Może cię gdzieś podwieźć, Cindy? Zostawiłem samochód kawałek za lotniskiem - zaproponował Alex, ale ja odmówiłam.
-Dziękuję, przejdę się, dobrze mi to zrobi. 
-Nie zgubisz się? Los Angeles to plątanina ślepych uliczek i zakrętów.
-Bez obaw. Znam to miasto lepiej niż własną kieszeń. - I z tego miejsca nie używałam nawet przenośni. Czasem dziwiłam się samej sobie, czego doszukiwałam się w kieszeniach.
Na tym etapie nasze drogi się rozeszły. Alex pożegnał mnie krótkim uściskiem, po czym wyszedł z samolotu i zniknął przy odprawie bagaży. Włócząc nogę za nogą również ja wyszłam z samolotu. Przedarłam się przez prawdziwe tłumy ludzi na lotnisku, dwa razy wpadając przy tym na przypadkowych podróżnych. Jeszcze tylko kilka filarów i w końcu mogłam opuścić budynek, w którym nieustannie niezidentyfikowane maszyny wydawały piskliwe dźwięki, w którym głośniki wzywające na odprawę nie milkły nawet na moment, w którym kończyły i zaczynały się wielkie miłości, w których pożegnania ciągnęły się godzinami i w którym powitań nie było końca. Smutek łączył się ze szczęściem, a szczęście przeplatało się z rozczarowaniem. Nigdy nie patrzyłam na lotnisko, na samo wnętrze budynku, z takiej perspektywy. Szklany ogród początku i zarazem końca.
Te same znajome ulice, nawet ten sam asfalt pokrywający je. Ten sam wiatr we włosach, to samo duszące powietrze, które lepiło do skóry ubrania. Nie zdawałam sobie sprawy, że jakaś niewielka cząstka mnie tęskniła za tym miejscem, dopóki nie stanęłam na wspominanych przed laty chodnikach, przed budynkami pachnącymi kalifornijskim, rozgrzanym szkłem. I te spaliny, które dzisiaj nie przeszkadzały. I zapach oceanu, i słońce, i świeża trawa. I wszystko wokół było takie, jakie zapamiętałam.
Ledwie czułam na ramieniu ciężar podręcznej torebki. Czysto spontaniczna decyzja. Chwyciłam kilka potrzebnych rzeczy, zarezerwowałam bilet lotniczy i bez namysłu wsiadłam w pierwszy samolot do Los Angeles. A teraz stoję tutaj, na trzeciej z kolei przecznicy za lotniskiem i wpatruję się w metalowe tabliczki z nazwami ulic. Niektórych nie kojarzę od razu, ale wystarczyło parę minut, by przywołać niezawodną orientację w terenie. I ruszyłam wzdłuż Manchester Ave, by następnie skręcić obok salonu samochodowego i po kolejnych minutach marszu wtopić się w zgrupowanie jednorodzinnych domów na zachodnim osiedlu.
Wszystkie wyglądały tak samo, nawet kolor miały podobny. Zapamiętałam tylko numer i pierwszy człon trójwyrazowej nazwy ulicy. Szłam wolno, by nie przegapić najmniejszego szczegółu, by nie zlekceważyć ruchu firany w oknie, która odsłoniłaby znajomą twarz. Dopiero pod koniec osiedlowej ulicy, na której nazwę nie zwróciłam większej uwagi, ujrzałam postać szczupłej, wysokiej szatynki. Znałam ją, to pewne, ale nie rozpoznałam natychmiast. Dopiero gdy u jej boku pojawiła się druga szatynka, donosząc dziewczynie torebkę, poznałam je obie. Pierwsza to Katy, była dziewczyna Justina, a druga to Jazzy, siostra bliźniaków. Tyle wspomnień i przeżytych razem chwil. Wszystko spłynęło po mnie niespodziewanie jak rzewna ulewa po nagim ciele.
Jazzy dostrzegła mnie, gdy przystanęłam kilkanaście metrów dalej, przy krawężniku. Upuściła torebkę, której Katy z kolei nie zdążyła złapać. Zastygła na podjeździe przed domem (swoją drogą, wybiegając za Katy z mieszkania, nie założyła butów i mogłam podziwiać jej różowe skarpetki). Szybko doszła do siebie, puściła się biegiem przez mało ruchliwą ulice i już po chwili trzymała mnie w ramionach. Jej ciepła również mi brakowało i również nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie przytuliła mnie jak rodzona siostra.
-Boże, ty naprawdę żyjesz - wyszeptała poruszona. - Co prawda rozmawiałyśmy przez telefon, ale przysięgłam sobie, że nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. A ty stoisz tutaj, żywa, mój Boże. - Język jej się plątał, by w ostateczności strzępy porozrywanych zdań sprowokowały gorzkie łzy.
-Jazzy, nie płacz, proszę. Inaczej ja też zacznę płakać.
-Dobrze, żadnych łez. - Przetarła twarz dłońmi i teraz wyglądała jak uroczy miś panda. Makijaż oczu spłynął razem ze łzami po policzkach i pozostawił na nich ciemne plamy tuszu. - Chodźmy do domu.
W drodze do drzwi odwzajemniłam uśmiech Katy. Ona również wróciła do mieszkania, chociaż z jej zachowania wywnioskowałam, że właśnie wychodziła. Wytarłam buty w wycieraczkę, by zaraz zostawić trampki pod szafką w przedpokoju. Nic się nie zmieniło. Kolor ścian, układ mebli i ten zapach rodzinnej, przyjaznej atmosfery. Wracałam tu z uśmiechem. Szczerym, prawdziwym uśmiechem.
-Mamo, jeśli stoisz, to usiądź - krzyknęła Jazzy, zamykając za naszą trójką drzwi.
-Jazzy, wiesz, że nie lubię tych twoich podchodów. Powiedz wprost, co... - przerwała niespodziewanie pani Bieber, wyłaniając się zza kuchennych drzwi. Sam dźwięk jej głosu rozpalił we mnie potrzebę matczynego ciepła. - Matko Boska, Cindy, to naprawdę ty?
-Mówiłam, mamo, że ona żyje! - Jazzy uniosła głos. Widocznie mój nieoczekiwany powrót nie podekscytował wyłącznie mnie samej.
Pattie przyłożyła dłonie do ust i zaczerpnęła powietrza tak głośno, jakby chciała w ten sposób zagłuszyć wyrzuty sumienia, że nie wierzyła we mnie przez ostatnie lata. Nie miałam jej niczego za złe. W końcu sama dążyłam do tego, by wszyscy uwierzyli w samobójstwo i list pożegnalny, który zostawiłam na biurku. Jazzy i jej mama mogły być jedynymi, które uroniły łzę czy dwie. 
-Niech cię uściskam, dzieciaku - powiedziała ze łzami w oczach. Kolejna płacząca osoba, która skłania mnie do łez.
Zamknęła mnie w matczynym, pełnym ciepła uścisku. Tak przytulać potrafiła tylko ona. Głaskała mnie po plecach i pociągała nosem, a ja pierwszy raz zauważyłam znaczącą zależność pomiędzy nią a Jasonem. Oboje byli czuli, oboje dobrzy i oboje nie wyrządziliby drugiemu człowiekowi krzywdy. Znając charakter Justina, Jasona i ich matki, nie chciałabym poznać prawdziwego ojca bliźniaków. Cholerny z niego drań, skoro spłodził syna z charakterem Justina.
-Ale ty wyrosłaś. I jesteś jeszcze piękniejsza. Ledwo cię poznałam, Cindy. 
-Naprawdę tak bardzo się zmieniłam? - zaśmiałam się pod nosem, zahaczając za ucho pasmo włosów. 
-Może nawet nie tak bardzo, ale nie widziałam cię od niemal trzech lat. - Pogładziła mnie po policzku. Kolejny rodzicielski, pełen troski gest. - Czyli tyle samo, ile nie widziałam swojego syna i nie dostałam od niego znaku życia - dodała smutno. - Ale nie będę już o nim wspominać, przepraszam. Pewnie chcesz o nim zapomnieć.
-Chciałabym - przyznałam z nikłym uśmiechem. - Ale Justin to osoba, która nie daje o sobie zapomnieć. Ostatnim razem przypomniał się parę godzin temu z zapytaniem, czy może wziąć od sąsiadki klucze do mojego mieszkania i przenocować jedną czy dwie noce.
Pattie spojrzała na mnie jak na ducha, Jazzy i Katy podobnie. A ja tylko wzruszyłam ramiona. Może niefortunny gest, ale nie potrafiłam wysilić się na nic bardziej konkretnego. Kobieta bez słów dotknęła moich pleców i poprowadziła do salonu, gdzie całą czwórka usiadłyśmy przy stole. 
-Przepraszam, że cię o to wypytuję, ale wiesz coś o Justinie? - spytała z przejęciem. 
-Niech pani nie przepraszam. Ja w zasadzie o tym chciałam rozmawiać, a o Justinie wiem... właściwie wszystko. Ale nie wiem, od czego mam zacząć.
-Od początku, Cindy, proszę.
-Dobrze więc - odetchnęłam głęboko. - Cofnijmy się o trzy lata. Uciekłam od Zayna, nie mogłam tam wytrzymać. Kupiłam bilet na samolot do Londynu i tam mieszkałam przez cały ten czas. Dopiero dzisiaj opuściłam Anglię.
-Do Londynu? - zdziwiła się Jazzy. - Co cię przywiało aż tam? 
-Prawdę powiedziawszy nic konkretnego. Weszłam na lotnisko te trzy lata temu i Londyn był pierwszym miastem, jaki rzucił mi się w oczy. Miałam trochę oszczędności po Austinie. Gdyby więc rzuciło mi się w oczy jakiekolwiek inne miasto, pewnie wylądowałabym tam. Byleby jak najdalej stąd. Dość szybko znalazłam pracę w kawiarni, uczęszczałam na terapię, ale stwierdziłam, że na mnie nie działa. Dopiero gdy poznałam Ryana, zakochałam się, on pomógł mi zapomnieć.
-Przepraszam, że ci przerwę - wtrąciła Pattie. - Kim jest Ryan?
Z westchnieniem położyłam otwarte dłonie na blacie stołu. Błysk pierścionka zaręczynowego zmieszał się z jednym promieniem słonecznym wpadającym przez okno w salonie.
-O matko, zaręczyłaś się? - Jazzy już chciała pisnąć, gdy do pierścionka zaręczynowego dołączyłam złotą obrączkę i położyłam ją z głuchym brzdękiem na stole. - Jesteś mężatką!? - krzyknęły obie z Katy.
-Co prawda bliżej mi do rozwódki, ale tak, wzięłam ślub kilka tygodni temu. W międzyczasie zdążyłam się jednak rozejść z Ryanem. Spytacie dlaczego? Właśnie tu zaczyna się cała historia. - Zrobiłam dramatyczną przerwę, jak zwykł ją robić narrator w horrorach. - Parę tygodni przed ślubem, gdy byłam akurat na popołudniowej zmianie w pracy, do jednego ze stolików dosiadł się on. Te same włosy, oczy, nawet uśmiech. Zmężniał, wydoroślał. Bałam się zaufać mu drugi raz, unikałam go, ale nie dawał za wygraną. I w końcu się stało. Mieliśmy romans, zakochałam się w nim na nowo. Całe to uczucie powróciło. I nagle to wszystko, co udało nam się odbudować, runęło jak domek z kart.
-Dlaczego? - Mama bliźniaków mocniej zacisnęła dłonie splecione w koszyczek na blacie.
-Ponieważ okazało się, że to nie Justin był tym, którego pokochałam najmocniej na świecie, a Jason, pani drugi syn, brat bliźniak Justina.
Jeśli przed momentem każda z trzech kobiet była blada jak ściana w szpitalu, teraz nie jestem w stanie porównać ich do niczego, ale decydowanie jeszcze mocniej pobladły. Pattie złapała się nawet za serce i przez chwilę miałam usprawiedliwione obawy, czy nie będę zmuszona zadzwonić na pogotowie. 
-Czyli poznałaś go - wyszeptała z przejęciem. - Jaki on jest?
-Z wyglądu nie różnią się praktycznie niczym. Nawet tatuaże zrobili sobie takie same.
-Czyli Justin też poznał Jasona?
-Tak, oczywiście. W głównej mierze właśnie dlatego poleciał do Londynu. A ja bez pamięci zakochałam się w Jasonie. I wtedy niespodziewanie wrócił Justin.
-Wrócił? - wtrąciła Katy. - Wrócił skąd?
-Justin przez dwa lata siedział w więzieniu. Wyszedł parę tygodni temu. Skazali go za pobicie, ale Justin, którego poznałam teraz, po niemal trzech latach, bardzo się zmienił. Nie jest agresywny, za to potworny z niego gówniarz. Dla przykładu, wiecie, czym się teraz zajmuje? - We trójkę rytmicznie pokręciły głowami. - Sypia z mężatkami, by móc je później szantażować i wyłudzać pieniądze. Tak więc Justin ma się aż nazbyt dobrze. I byłabym zapomniała - zwróciłam się wyłącznie do Pattie. - Jest pani babcią, gratuluję. Wnuczka ma na imię Molly i ma dwa latka.
Może powinnam oszczędzić jej tych nieustannych niespodzianek, ale akurat to była sprawa najważniejsza. Miałaby do mnie pretensje, gdybym zataiła coś takiego.
-Jason ma córeczkę? - spytała rozczulona i pozwoliła łzie spłynąć po policzku.
-To Justin został ojcem. Na jego nieszczęście, mamą Molly jest była dziewczyna Jasona. To skomplikowane. A jeszcze bardziej skomplikowane jest to, że za parę miesięcy prawdopodobnie po raz drugi zostanie pani babcią. - Naturalnym odruchem było pogładzenie podbrzusza, ale ja jedynie spuściłam wzrok.
Dłoń Pattie przykryła moją. Rozumiała szybciej niż ktokolwiek.
-Jason zostanie tatą? Tak się cieszę, słońce. - Już wstawała, by mnie przytulić, ale powstrzymałam ją pociągnięciem nosem.
-Mówiłam, że to skomplikowane. Ojcem tego dziecka może być zarówno Jason, Ryan jak i Justin.
Zamknęłam oczy. Już widziałam te niezrozumiałe spojrzenia pełne zawodu. Już słyszałam te pytania rozbrzmiewające w powietrzu, a na każde mogłabym odpowiadać, wzruszając tylko ramionami.
-Nie chcę o tym rozmawiać, nie chcę tego tłumaczyć, przepraszam. Potrzebowałam chociaż tej krótkiej rozmowy. Obiecuję, że odezwę się jeszcze do pani, do was - omiotłam spojrzeniem Pattie i dziewczyny - ale teraz chciałabym odpocząć. 
Niewiele myśląc, wstałam od stołu i przeprosiłam wzrokiem rozmówczynie. Podejmując z podłogi torebkę, ruszyłam do drzwi. Pattie dogoniła mnie jeszcze przy drzwiach i mocno uściskała. Powiedziała, że rozumie, że nie osądza i czeka z niecierpliwością, aż zobaczy mnie w kolejnych dniach w progu swojego domu, bo jestem dla niej jak rodzona córka.
Słońce grzało mocno, jak to w Kalifornii. Odzwyczaiłam się od wysokich temperatur i tego powietrza. Ale mentalność ludzi była tu przyjazna i życzliwa (nie licząc kilku wyjątków). Podczas wędrówki przechodziłam obok cmentarza, na którym pochowano Austina, ale nie czułam się jeszcze na siłach, by przejść przez metalową bramę, zapalić świeczkę na jego grobie i porozmawiać z nim od serca. Zrobię to na pewno, ale jeszcze nie dziś. Wierzę, że podczas mojej nieobecności Jazzy doglądała grobu. W końcu kochała go tak jak ja.
Adres swojego domu sprzed lat pamiętałam wyraźnie. Po godzinnym spacerze skręciłam na osiedle. Przemknęłam obok licznych, osiedlowych sklepów i koło miejskiego parku z trawą przystrzyżoną na równi z linijką. Na właściwej ulicy wyrównali chodnik i podwyższyli krawężniki. Prócz tego nie dostrzegłam żadnych istotnych zmian. Dopiero gdy stanęłam na podjeździe przed moim domem, może długo nieodwiedzanym, ale wciąż moim, rzuciły mi się w oczy istotne zmiany. Zieleń w ogrodzie pożółkła, a i drzwi zdawały się niepokojąco szare. Justin nie wspominał, by sprzedał lub wynajął dom, więc pełna nadziei przekręciłam w zamku właściwy klucz, schowany w kartonie pod łóżkiem, tak na czarną godzinę. Pasował, puścił blokadę. Weszłam do środka z obawą. W salonie panował półmrok, bo rolety w oknach były ściągnięte. Ale prócz kurzu osiadającego na półkach wszystko było na swoim miejscu. Doskonały wręcz porządek. Przejechałam dłonią po wierzchu szafki i razem z pyłem kurzu poderwałam wspomnienia, jakby zapisane były w tych maleńkich drobinach.
Oczy miałam pełne łez, gdy wspinałam się po dość stromych schodach na piętro. Wszystko było takie, jak zapamiętałam. Justin, wyjeżdżając niedługo po mnie, nie zdążył zmienić niczego. Zajrzałam niepewnie do swojego dawnego pokoju. Szkolne podręczniki stały w równym rządku na półce, a łóżko zasłane było różową narzutą - tą, w której opatulona siadałam wieczorami przed kominkiem. Następnym pokojem była sypialnia Austina. Zajrzałam do niej jedynie na moment. Jak mówiłam, jeszcze nie czułam się gotowa. Aż w końcu przyszło mi się zmierzyć z ostatnim pokojem w głębi korytarza na piętrze - pokojem Justina, naszą wspólną sypialnią. Pchnęłam delikatnie drzwi, które nie były nawet zamknięte. Rolety ściągnięte, na podłodze walało się kilka koszulek, a łóżko nie było nawet pościelone, jakby nie planował wychodzić. Przez łzy widziałam tylko zarys ramy łóżka. Upuściłam torebkę na podłogę w progu. Usiadłam na łóżku, cała roztrzęsiona. Drżały mi dłonie, ale drżały również powieki, spod których uciekało coraz więcej łez. W ostateczności zwinęłam się w kłębek na środku łóżka i rozpłakałam się głośno i rzewnie. Nie znałam powodu. Po prostu płakałam godzinami. Chciałam, by od tych łez uwolnił mnie jedyny, którego kochałam - Jason.
Ale pościel nadal pachniała miłością sprzed lat.






~*~



A więc cóż, postanowiłam stworzyć drugą część, po każdy z Waszych komentarzy był ZA. Więc powoli żegnamy drugą część, ale obawiam się, że trzecią będę mogła zacząć dopiero po nowym roku. To znaczy, mogłabym zacząć od razu i nawet tak bym wolała, żeby przeszło płynnie z drugiej w trzecią, ale jakiś czas temu nastawiłam się, że po zakończeniu getting closer będę miała trochę luzu i tylko dwa blogi hah. Jeszcze przemyślę, jak to zorganizować.
Tymczasem ten rozdział nie należy do ciekawych, ale to już sama końcówka no i taki rozdział był niezbędny :D

TRZY DNI DO PURPOSE

13 komentarzy:

  1. rozdzial przejsciowy :) ale jak bd 3 czesc to musza sie pogodzic i byc razem <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział . Czekam nn ❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jestem fanką Justina ale musze przyznać ze fanfiction o nim są naaaajlepsze. <3
    -Ronni

    OdpowiedzUsuń
  4. 'Pościel pachniała miłością z przed lat" omg oby ta milosć przetrwala i była jeazcze silniejsza! Justin i Cindy >>>>>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  5. 'Pościel pachniała miłością z przed lat" omg oby ta milosć przetrwala i była jeazcze silniejsza! Justin i Cindy >>>>>>>>>

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochamm <333 cudowny rozdział <333

    OdpowiedzUsuń
  7. Cindy nie jest pewna miłości do Jonsona ? Nadal kocha Justina ? Szczerze mówiąc to fajnie by było gdyby Justin zrozumiał ze kocha Cindy,powróciły wspomniana i wgl... ale Jonson tez jest kochany i walczy o Cindy... sama nie wiem czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam przeczucia, że Cindy ponownie poczuje coś do Justina, a ona powinna być z Jasonem, który ją kocha i szanuje. Proszę niech to będzie dziecko Jasona, tak musi być.
    http://wait-for-you-1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Super rozdział. Bardzo mi się podoba. Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  10. AAAAA! Chce już następny, nie mogę się doczekać :3

    szkitek

    OdpowiedzUsuń