wtorek, 17 listopada 2015

Rozdział 28 - Słoneczna Kalifornia...

Jason

Szedłem i szedłem, nie zatrzymują się ani na czerwonych światłach, ani przed maskami zniecierpliwionych kierowców. Szedłem i zastanawiałem się, gdzie bym był, gdybym wykonał inny ruch, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Co bym robił, gdybym pierwszego dnia nie poszedł za Cindy i nie przyparł jej do muru w zaciemnionej uliczce? Co bym robił, gdybym już na początku naszej wspólnej przygody wyjawił jej prawdę? Co bym robił, gdybym zmienił perspektywę? Co bym robił, gdyby to ona postawiła krok w przeciwnym kierunku? Czy byłbym szczęśliwy, czy cierpiałbym mocniej?
Punkt zwrotny nastąpił po środku przecznicy w centrum, gdy z głową pełną zawiłych myśli wszedłem na sam środek skrzyżowania i niemal poczułem na udzie oddech samochodowej maski. Uniosłem w górę dłonie, by przeprosić kierowcę, po czym zbiegłem z jezdni. Życie było mi jeszcze miłe i nie spieszyło mi się z oddawaniem go kołom sportowego BMW.
-Chłopcze, gdzie ty masz oczy? - zawołała mnie posiwiała sprzedawczyni z pobliskiego stoiska z owocami. - Powiedz, kim jest ta dziewczyna, o której tak rozmyślasz?
Westchnąłem głęboko. Sądziłem, że spryskałem się rankiem dość mocnymi perfumami, a nie miłością wyczuwaną z odległości kilometra.
-Ja już sam nie wiem, kim ona jest - mruknąłem pod nosem, posyłając staruszce smutne spojrzenie.
Potem odszedłem wzdłuż osiedlowej ulicy i tym razem zwracałem uwagę na samochody otaczające mnie zewsząd. Dalsza tułaczka pośród kamienic przeplatanych ze szklanymi wieżowcami nie miała większego sensu. Tylko coraz więcej myśli, tylko coraz większa udręka. Przyspieszyłem kroku i przemierzyłem kolejną przecznicę, później okolice biurowca ojca i rządek bloków ustawionych w równych odstępach tak blisko siebie, że mało brakuje, by sąsiedzi z osobnych budynków mogli pożyczać sobie cukier przez okna.
Nic tak nie podnosi na duchu, jak rozmowa z osobą, która nigdy nie ocenia i wspiera pomimo własnych problemów. Ubogi ten, kto takiej osoby nie spotkał. Lily była tym kwiatkiem, który zrzucał niemałą warstwę trudu i bólu, gdy w grę wchodziły moje uczucia. Myślę, że w ten sposób chciała odpłacić swoje winy i mój smutek powstały przed laty. 
Drogę do mieszkania Lily mógłbym wyznaczyć z każdego punktu miasta, choć Londyn posiadał niesłychanie wiele krętych i zawiłych uliczek. Niekiedy trafiłbym nawet przez sen. Tak było również dzisiaj. Droga wydała mi się zaskakująco prosta i krótka. Już parę minut później widziałem z daleka zaciągnięte rolety w pokoju Molly i uchylone okno w kuchni. Znak, że obu dziewczynek nie było w mieszkaniu. Zawiedziony, chciałem odejść i kontynuować tułaczkę. Wtedy spostrzegłem Lily kucającą przed Molly w pobliżu klatki schodowej. Zapinała zamek błyskawiczny w kurtce córki i wiązała sznurowadło w małym buciku. Zakradłem się od tyłu i gdy Lily podniosła się, poprawiając ściągnięte na kolanach nogawki, objąłem ją w pasie. Wzdrygnęła się zaskoczona. Dzięki Bogu nie wymierzyła mi ciosu torebką. Już raz oberwałem i muszę przyznać, że ból po sile tych wszystkich klamotów nie należy do przyjemnych.
-Boże, Justin, nie rób tego nigdy więcej! -krzyknęła, wyrywając się z uścisku.
Byłem zbyt zdezorientowany, by zareagować. Stałem tylko jak ten słup soli i nieprzytomnie kręciłem głową.
-Nawet ty? - wydusiłem. - Nawet ty mnie z nim mylisz? Nawet ty, Lily?
Dziewczyna speszyła się i najpierw przylizała włosy (zawsze robiła to w nerwach) i dopiero wtedy spojrzała mi w oczy. Ale ja byłem zbyt wzburzony i podczas kiedy jej wzrok łagodniał, sięgnąłem do kieszeni po portfel, a z portfela wyjąłem dowód. Niemal rzuciłem go pod stopy Lily.
-Mam na imię Jason. Jason pieprzony Bieber. Nie Justin.
Lily ze skruchą schyliła się po dowód i schowała go do wewnętrznej kieszeni portfela ze znakiem jednej z firm sportowych, która, by dotrzeć do większej rzeszy klientów, rozszerzyła produkcję ponad sportowe obuwie i ubrania.
-Jason, przepraszam. - Dotknęła mojej klatki piersiowej. - Nie gniewaj się, proszę. To nie moja wina, że jesteście niemal identyczni. Naprawdę ciężko was rozróżnić.
-Chyba przefarbuję się na blond - mruknąłem. - Tak, zdecydowanie tak zrobię. Może wtedy ty nie będziesz mnie mylić i może Cindy nie wyląduje więcej w łóżku z Justinem.
-Jezu, o czym ty mówisz? - Lily rzadko kiedy spuszczała wzrok z Molly, a teraz pozwoliła jej odbiec na pobliską huśtawkę.
-Okazało się, że Cindy poszła do łóżka z Justinem, w dodatku dwa razy. Raz nas ze sobą pomyliła, a raz zrobili to po pijaku. Automatycznie zaczynam ich sobie wyobrażać i wiesz co? - Lily energicznie pokręciła głową. - Na jego miejscu widzę siebie, bo jesteśmy, kurwa, identyczni!
Lily zamilkła i tylko patrzyła na mnie smutno. Nie znała słów, by mnie pocieszyć. Po raz pierwszy moje serce musiało ukoić milczenie. Nawet siła Lily zawiodła.
-Ciesz się, że nie masz siostry bliźniaczki.
-Nie każdy jest tak wredny jak Justin. On jest wyjątkowy. Nie ma drugiego takiego jak on. Jakby tak zliczyć wszystkich, miałby więcej wrogów niż mieszkańcy całego Londynu razem wzięci.
Nie wiem, czym zasłużyłem sobie na takiego brata. Popełniłem błąd, zgadzając się na to pierwsze spotkanie z nim. I za ten błąd płaciłem już od lat. Kiedy skończą się te emocjonalne raty?
-Lily, co ja mam teraz zrobić? Kocham Cindy, ale do cholery, ona mnie zdradziła. Przecież zdrady się nie wybacza.
-Kto ci to powiedział? - przerwała, wlepiając we mnie duże, brązowe ślepia. - Ona dała ci drugą szansę, może w innej kwestii, ale dała. Myślę, że mimo wszystko zasługuje na drugą szansę, bo ty zdecydowanie zasługujesz na szczęście. Przy mnie nie byłeś tak szczęśliwy jak przy niej. Uwierz mi, potrafię to rozpoznać.
-Co więc proponujesz?
-Odprowadzimy cię razem z Molly do Cindy, porozmawiacie jak dorośli ludzie, na spokojnie, bez kłótni. Zobaczysz, że jesteś w stanie jej wybaczyć. Chcesz jej wybaczyć, bo tak naprawdę ucierpiała na tym tylko twoja duma. Jesteś wściekły na Justina, nie na Cindy.
-Na Cindy też - zaprzeczyłem.
-Spójrz mi w oczy i nazwij ją dziwką - prychnęła Lily. Zawsze wiedziała, jak mnie podejść, by postawić na swoim.
-Tego nie powiem, bo ją kocham. Wbrew pozorom mnie i Justina łączy tylko wygląd, serca mamy zupełnie inne.
-W to nigdy nie zwątpiłam. - Lily pogładziła mnie po ramieniu z matczynym uśmiechem. Co prawda nie miałem jak go porównać, bo jeszcze nigdy nie widziałem swojej matki, ale musi być niezaprzeczalnie dobrą, czułą i troskliwą osobą, czyli zupełnym przeciwieństwem mojego ojca, w którego wrodził się Justin. 
-I mam jej tak szybko wybaczyć? Z dnia na dzień? Naprawdę jestem aż tak słaby?
-Nie jesteś słaby - zaprzeczyła. - Jesteś po prostu zakochany.
I tak ruszyliśmy w dół ulicy, bym po niedługim spacerze mógł  stanąć pod drzwiami Cindy i walić w nie pięścią. Nie odpowiadała. Za progiem nie słyszałem nawet szurania. Dzwoniłem dzwonkiem, dzwoniłem na jej komórkę i jeszcze raz walnąłem pięścią w drzwi. Niemal złamałem drewnianą dyktę. Po dziesięciu minutach próśb, gróźb i westchnień przy futrynie, doszedłem do wniosku, że Cindy nie chowa się w szafie, tylko rzeczywiście nie ma jej w domu.

***

Dostrzegłem go z oddali. Ciężko przeoczyć osobę, która zdaje się być naszym lustrzanym odbiciem. Siedział na krawężniku przed barem ze starym, wiszącym na jednym włosku szyldem nad wejściem. Palił papierosa, a w przerwach pomiędzy zaciągnięciami dosięgał koła Hondy zaparkowanej na granicy chodnika i jezdni, i kopał stopą kołpak. Poważna zabawa dla poważnego faceta. Gdyby robili badania na recydywistach, których mentalność po wyjściu z więzienia utraciła parę okrągłych lat, Justin podbiłby statystyki.
-Od razu pozwolę sobie zastrzec - odezwał się, zanim w ogóle poszedłem do niego - że jeśli chcesz dać mi w pysk, przerzuć się raczej na brzuch. W moim zawodzie nieskazitelna uroda jest priorytetem.
-Nie zamierzam się z tobą bić, mimo że ktoś bez wątpienia powinien ci porządnie przywalić. - Splunąłem mu pod nogi.
Zadarł głowę i patrzył tak przez kilkanaście sekund. Wstał z krawężnika dopiero po wypaleniu papierosa i przydeptaniu podeszwą niedopałka.
-Więc po co chciałeś się ze mną widzieć? Nie wydaje mi się, aby nasze relacje w ostatnim czasie utrzymywały się na przyjaznym poziomie. 
Otrzepał pośladki z piachu i mocniej związał sznurek w pasie dresów. Musiał sporo ćwiczyć. Zdawało mi się, jakby z każdym dniem mężniał, a jego sylwetka zmieniała się w jeden wielki mięsień pozbawiony mózgu i serca. Choć po dłuższym zastanowieniu dochodziłem do wniosku, że mózg to on ma i to nad wyraz rozwinięty. Serce również, tylko nastawione wyłącznie na siebie. Na dobrą sprawę nie powinienem się nad tym zastanawiać. Jego życie, jego problem. Wspólne były tylko geny.
-Chce porozmawiać -odetchnąłem głęboko - o Cindy. W głównej mierze o Cindy.
-A co ja ci mogę o niej, braciszku, powiedzieć? To chyba twoja dziewczyna, tak? Mnie do waszych spraw nie mieszaj. 
-Sam się do nich wmieszałeś, posuwając ją.
-Nie sądziłem, że to transakcja łączona. Gdyby ktoś poinformował mnie wcześniej, powstrzymałbym kutasa. Nawet te dobrodziejstwa, którymi obdarzył Cindy Bóg, nie wciągnęłyby mnie do waszego chorego trójkąta.
Justin miał tak cięty język, że przegadałby wszystkich filozofów razem wziętych, nie dałby im dość do słowa, a jeśli już któryś z nich otrzymałby prawo głosu, zostałby zgromiony dwoma zdaniami na wypowiedziane jedno. Justin bez wątpienia powinien poznać swojego ojca. Doszliby do porozumienia szybciej niż oboje mogliby przypuszczać.
-Wiesz, mam dla ciebie propozycję - zacząłem. - Daj mi swój telefon, zapiszę ci numer do naszego ojca. Jest takim samym chamem jak ty.
-Chętnie poznam faceta, po którym otrzymałem te zajebiście seksowne geny.
I skończyło się na tym, że zapisałem Justinowi numer do człowieka, który dał mi życie, a potem pieprzył je przez wiele lat. Nawet agresję, której smak poznałem kilkukrotnie w dzieciństwie, Justin odziedziczył po ojcu.
-A teraz, stary, przejdź do rzeczy. Jestem zapracowanym człowiekiem, który nie ma czasu na pierdoły
Korciło mnie, by wymierzyć mu jeden porządny cios w szczękę. Powstrzymałem się, bo agresja nie leży w mojej naturze.
-Nie wiesz, co się dzieje z Cindy? Dzwonię do niej, czekam jak kretyn przed drzwiami, nic nie skutkuje. 
-Stoisz chyba przed złymi drzwiami, Jason. - Nie wszystko stało się dla mnie jasne, więc gdy kontynuował, wytężyłem słuch. - Wtedy, kiedy wybiegła za tobą z kawiarni, słyszałem, jak dzwoniła do Jazzy.
-Jakiej Jazzy?
-Twojej siostry, kretynie. Naszej siostry.
Justin zamilkł, a i ja nie byłem skory do odzywania się. Wtedy wyjął z kieszeni telefon i szperał przez chwilę w liście kontaktów. Przeczytał wykaz od A do Z, później jeszcze raz i dopiero przy trzecim dotknął jedno z nazwisk. Przyłożył palec do ust i skierował gest w moim kierunku. Justin był ostatnim punktem zaczepienia. Za nim rozpościerała się już tylko czarna, nieograniczona pustka.
-Halo? - Drgnąłem lekko. Pominąłem moment, w którym Justin włączył tryb głośnomówiący.
-Tęskniłaś za braciszkiem? - Justin zaśmiał się, siadając na krawędzi krawężnika. Opadłem obok niego.
Nastała cisza, później głośny oddech, a ja w każdym z tych dźwięków doszukiwałem się czegoś nowego. Pierwszy raz słyszałem głos siostry. Nie macie pojęcia, jakie ciepło oblało moje serce.
-Odzywasz się pierwszy raz po trzech latach - warknęła - i masz mi do powiedzenia tylko tyle? Matka dostała niemal zawału. Przez ciebie, Justin.
Charakterek ma. Uśmiechnąłem się ukradkiem.
-Nie myśl, że dzwonię, bo chcę usłyszeć twój paskudny głosik, który wiecznie ma o coś pretensje. Rozmawiałaś z Cindy? Przyleciała do Stanów?
-To nie twoja sprawa.
Miałem więc potwierdzenie, że Cindy u niej była.
-Moja może nie, ale jest ktoś, kto zawraca mi dupę, pytając o nią. - Justin spojrzał mi w oczy i wiedział już, że tworzę w głowie listę rzeczy, które wrzucę do sportowej torby przed wyprawą na lotnisko. - Zdaje mi się, że będziecie mieli gościa.
-Nie mam ochoty cię oglądać.
-Nie mówię o sobie, idiotko. - Przewrócił oczyma. - Poznasz tego drugiego, świętego Biebera. Ja się stąd nie ruszam. Dzieciaka mam, muszę się nim zając i wychować po męsku - parsknął śmiechem. Justin zajmujący się małą Molly był tak prawdopodobny jak śnieg w środku lata.
Justin nie dał siostrze odpowiedzieć. Rozłączył się i upchnął komórkę w głębi kieszeni.
-W zasadzie to dlaczego ty mi pomagasz? - spytałem. - Nie uwierzę, że obudziły się w tobie wyrzuty sumienia.
-Nie zapędzaj się - zagwizdał. - Do tego stopnia nie upadłam jeszcze na głowę. Ale widzę, że ci na niej zależy, a wbrew pozorom Cindy to fajna babka i zasługuje na ciebie. A ten seks - westchnął głośno. We mnie znów wezbrała wściekłość. - Nie miej jej tego za złe. Była tak nachlana, że niemal zasypiała, kiedy ja dochodziłem. Serio, puść to w niepamięć, a oboje przestaniecie się nad sobą użalać. 
To chore, że w jednym momencie czułem potrzebę przyłożenia mu w twarz, a w drugiej napawał mnie otuchą.
-Nie muszę i nie chcę znać szczegółów waszych zabaw. Kojarzysz taką scenę z Harry'ego Pottera, w której dyrektor przykłada różdżkę do głowy i wyciąga z niej ostatnie myśli? - Justin spojrzał na mnie jak na wariata, ale zignorowałem to. - Właśnie tak chciałbym się teraz poczuć. Powiem ci szczerze, z głębi serca, że wolałbym nie wiedzieć o tych zdradach. Naprawdę wolałbym nie wiedzieć. I może gdybyś pamiętał o gumkach, oszczędziłbyś mi niesmacznych wyobrażeń.
-Stary, to nie moje dziecko, nie mam się czego obawiać. Czuję to. - Brat, który w moich oczach bratem nie był, klepnął mnie mocno w plecy. 
-Czujesz? Gdzie?
-W kutasie, kurde. Po prostu wiem, że to nie mój bachor. 
-W przypadku Lily też łudziłem się, że to nie twoje dziecko i co? Przeliczyłem się.
-Chcesz liczyć, licz na siebie - burknął pod nosem, ale zaraz dodał - słodka jest ta mała, no nie?
-Nie dorosłeś do roli ojca. Nie wiesz, jaki to obowiązek. 
-Ty nie jesteś nawet ojcem, więc jak możesz prawić mi morały?
-Zamknij się, jeśli nie chcesz oberwać w mordę. Naprawdę tracę cierpliwość.
Tutaj urwał się temat ojcostwa, narodzonych dzieci i tych nienarodzonych też. Justin wyjął komórkę odznaczającą się w mojej kieszeni i zanim zdążyłem ją odzyskać, pisał coś gorliwie w notatkach.
-Zapisałem ci adres matki i mój w Los Angeles.
-Gdzie? - zapiszczałem jak pies, któremu zły człowiek nadepnął na ogon.
-W Los Angeles, a czego ty się spodziewałeś?
-Człowieku, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wyleciał poza Wielką Brytanię, a ty rzucasz mi tu nazwy miast w Stanach, w dodatku na samym zachodnim wybrzeżu?
-Bo wiem, że polecisz tam pierwszym samolotem - odparł ze stoickim spokojem.
-A po co mi twój adres?
-Boże, jaki ty jesteś mało pojętny. - Oparł się o maskę Hondy, by ochłonąć. - Byłem z Cindy, tak? Mieszkałem z nią, tak? To chyba jasne, że dom w LA należy i do mnie, i do niej, a nie sprzedawałem go, bo mamy światowy kryzys. Co ty, wiadomości nie oglądasz?
W oczach Justina tańczyła beztroska i nic poza nią. Żadnej powagi, żadnego smutku. Oczy Molly, takie radosne i niepojmujące problemów, miały w sobie to samo - identyczny napływ optymimu. Różnili się jedynie tym, że Molly optymizmem zarażała, a niewyjaśniona radość w oczach Justina podnosiła ciśnienie.
-Nie znałem cię za dobrze, zanim cię zamknęli, ale zdecydowanie dziecinniejesz na starość. 
-Jaką starość? - zaskomlał. - Jestem młody, dopiero teraz zaczynam żyć, mam zamiar bawić się i seksić do upadłego.
-Jesteś najbardziej infantylną osobą, jaką w życiu spotkałem. Dwoma słowami, pieprzony lekkoduch.
Odpuściłem sobie dalszą rozmowę z Justinem. Na nic zdałaby mi się niedorzeczna wymiana zdań. Z nim nie wygram, choćbym wykuł przemowę na pamięć. Ruszyłem z powrotem do centrum, by w mieszkaniu spakować małą torbę i zdążyć na popołudniowy samolot.
-I jeszcze jedno, Jason. - Justin zatrzymał mnie głosem, zanim doszedłem do krawężnika po przeciwnej stronie ulicy. - Jeśli planujecie z Cindy seks na pojednanie, ładnie proszę, nie róbcie tego w moim łóżku. Chyba puściłbym pawia, gdybym dowiedział się po fakcie, że bzykałem inną laskę w łóżku, w którym wcześniej ty posuwałeś Cindy.
Chociaż nie było mi do śmiechu, uniosłem kącik ust. Nadszedł czas, by się zemścić, może słownie i bezboleśnie, ale satysfakcja pozostanie na długo.
-Już to zrobiłeś, stary - powiedziałem niewzruszony.
-Co ty pieprzysz?
-Łóżko w mieszkaniu Cindy, przypominasz sobie? - Justin pobladł na twarzy i dłonie mu zadrżały. - Trzeba było nie pieprzyć mojej laski, BRACIE.

***

Parę koszulek, jensów i dresy, których nie preferowałem na co dzień. Szczoteczka do zębów, dezodorant i buteleczka perfum, którymi czasem spryskiwałem pościel. Nie osądzajcie mnie, lubiłem ten zapach. Najważniejszy był jednak portfel z dwoma kartami kredytowymi i ważny paszport. Wyszedłem  domu w bluzie z kapturem z napisem "What do you mean" w środkowej partii pleców. Zaskakująco pasował do Cindy. Nigdy nie wiedziała, czego tak naprawdę chce. Bilet już zarezerwowany, samolot czeka na pasie startowym. A za oceanem ona. Piękna i choć zdaje się zbyt otwarta, w rzeczywistości niedostępna. Obym nie przemierzył tysięcy kilometrów na darmo. Co innego spod wschodniej granicy miasta na zachodnią, ale z Londynu do Los Angeles to już poświęcenie.
Wyszedłem wcześniej, by w spokoju dotrzeć na lotnisku. W pośpiechu zapomniałbym najważniejszego - samego siebie. Nie jadę na wycieczkę rekreacyjną (choć nie wykluczam takiej możliwości podczas pobytu w USA), ale żeby odzyskać utraconą z naszej wspólnej winy miłość. Na lotnisku tłoczno, jak to w godzinach szczytu, jak zawsze. I wylewane w ramiona łzy. I czułe pożegnania, których starałem się nie dostrzegać. Szedłem wzdłuż pasów prowadzących przez środek do samej kasy. Kolejka, w porównaniach tłumów w terminalu, nie była zatrważająco długa. Odczekałem chwilę, odebrałem w okienku bilet i ruszyłem na odprawę. Minęła szybko. Najwyraźniej nie przypominałem terrorysty z bronią schowaną w bokserkach. I niedługo po tym siedziałem już w samolocie, może w tym samym, w którym siedziała Cindy, może na tym samym fotelu pod oknem. To chyba najbardziej spontaniczna i impulsywna decyzja, jaką podjąłem w życiu. 
Samolot uniósł się w powietrze, a kłęby chmur otoczyły mnie zewsząd myślami. I tak myślałem przez resztę dnia i nocy, słuchając muzyki przez słuchawki - a nie robiłem tego od wieków. Byłem śpiący i oddałbym życie za poduszkę i miękki materac, ale kiedy opierałem głowę o zagłówek i zamykałem zamglone oczy, sen nie nadchodził. Wymęczyłem się więc do samego rana. Ale nie nudziłem się przesadnio. Poprzedni podróżny musiał zostawić w pośpiechu książkę wciśniętą pomiędzy siedzenia. Skorzystałem z niej, otworzyłem na tytułowej stronie i zacząłem rozmyślać nad ukrytym sensem w nazwie "Papierowe miasta". Nim się spostrzegłem, pożerałem słowo po słowie, linijka po linijce, strona po stronie. Skończyłem o świcie z panoszącym się w głowie jednym wnioskiem - zaginiona Margo Roth Spiegelman musiała być niebywale podniecająca.
Pasażerowie zaczęli się budzić, a ja rozbudzałem się razem z nimi, choć nie zmrużyłem oka. Obudziła się również słodka blondyneczka z sąsiedniego fotela, na którą zerkałem przez całą noc. Czekałem, aż jej głowa podczas snu opadnie na moje ramię, ale cóż, nie doczekałem się. Pozostało mi jedynie oglądanie nastoletnich, wyjątkowo delikatnych rysów wciąż dziecięcej buźki.
Lądowanie przebiegło bez komplikacji. Chociaż nawet gdybyśmy wpadli w turbulencje, mógłbym je przeoczyć, gdyż podczas zbliżania się do pasa startowego wspomniana blondyneczka obdarzyła mnie nieśmiałym uśmiechem i zaraz szybko powróciła do rozmowy z mamą. Gdyby była sama. I gdybym ja był sam. Tak ogólnie rzecz biorąc sam. I gdyby miała kilka lat więcej.
Samolot ostatecznie zatrzymał się, silniki zgasły, pasażerowie, niektórzy oddychając z ulgą, podnieśli się ze skórzanych foteli i zmierzyli do wyjścia. Wysiadłem ostatni. Pozwoliłem sobie do ostatnich chwil siedzieć w fotelu i przyglądać się mojej blondyneczce. Nie kryłem się  z tym. Po prostu siedziałem i perfidnie obserwowałem jej niewinną buzię i zgrabną pupkę, podczas kiedy ona krzątała się przed opuszczeniem samolotu. Aż pod koniec naszej krótkiej przygody zostałem zgromiony jednoznacznym, morderczym spojrzeniem jej mamy. 
Stanąłem w progu samolotu i poczułem na ciele powiew nieznanego dotąd powietrza. Ale to nie było powietrze, do jakiego przywykłem i jakiego się spodziewałem. Zaatakował mnie powiew gorący, duszący, parny i lepiący do ciała ubrania. Szybko ściągnąłem bluzę (pomińmy fakt, że nie miałem pod spodem koszulki), a uczucie gorąca nieznacznie opadło. To nie był mój klimat. Preferowałem wiecznie deszczowy Londyn, niż słoneczną Kalifornię.
Witaj Los Angeles. Moje nowe miasto. Przekraczając granicę, nie zdawałem sobie sprawy, że więcej nie powrócę tam, skąd przybyłem.







~*~



Ostatnia część tego rozdziału przypadła mi do gustu :)
My tu jeszcze nie skończyliśmy drugiej części, a ja cały czas myślę o trzeciej ^^

Polecam!

18 komentarzy:

  1. O raaany, nudzi mi się więc wchodzę na Twojego bloga, a tu rozdział! Tak długo na niego czekałam :3 oczywiście rozdział, jak zwykle świetny i czekam na następny :D

    @szkitek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten gość nie nadaje sie do związku,gdyby był z Cindy zrobiłaby sie z niego czuła pizda(za przeproszeniem) lubię go teraz,kiedy jest wolny,ma wszystko i wszystkich gdzieś i raczej szanse na to,że z kimkolwiek będzie są nikłe :D

      Usuń
  2. cindy ma byc z justinem blagam no

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurdę! :D Super rozdział <3
    Zapraszam! http://time-for-us-to-become-one-jbff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. kocham to!!! lily moim bogiem :) pogodza sie ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Jonson widzę ze szaleje... Niech się pogodzą! Rozdział super ! Czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejusiu!!!!! Oby im sie udalo!! I jason pozna swoja siostte i matkę!! Yeah!!! Jestem calym sercem za tym zeby cindy byla z jasonem !! Do nastepnego :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Nudzi mnie postać Jasona xD jak pojawia sie Justin to aż sie czytać chce :D idk ale ten no Jason tam jest byla Justina Kate może coś tego no xd A szanowny panie Justinie Bieberze obudź sie i walcz o Cindy bo ją kochasz gówniarzu! Co by nie!
    Ja osobiście wole Justina i Cindy razem. To ff bylo o nich i niech sie tez tak zakończy. Znając cb ty tak coś pokręcisz w 3cz ze nam szczeny opadną! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja już sama nie wiem kogo wolę. Jasona czy Justina. Moje uczucia po tym rozdziale są trochę mieszane, ale to dobrze! Bo przecież rozdziały mają w nas wywoływać różne uczucia, a ja muszę szczerze przyznać, że po raz pierwszy rozdział wywołał we mieszane uczucia i dzięki temu jeszcze bardziej nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Czekam na niego niecierpliwie. Życzę weny <3
    Ps. Chciałabym Cię serdecznie zaprosić na moje opowiadanie. Może przypadnie Ci do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Chce Cindy i Justina !! 🔥└(^o^)┘└(^o^)┘☆☆

    OdpowiedzUsuń
  10. jak już sama nie wiem czy Cindy powinna być z Jasonen albo z Justinem ... Czekam nn❤️

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie chce Cindy i Jasona razem idk why ale nudzą mnie oni razem. Za to Justina i Cindy uwielbiam xd

    OdpowiedzUsuń
  12. Ah, cudowny rozdział. Mam nadzieję, że Cindy i Jason się pogodzą i będą szczęśliwi ze swoim dzieciątkiem (mam nadzieję, że jest Jasona), a Justin nie będzie im przeszkadzał
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. jak to nie wróci? : o no jak nie wróci ?! : oooo

    OdpowiedzUsuń