Przeczytajcie przerażająco ważną notatkę pod rozdziałem :D
10 miesięcy później
Cindy
-Powiedz tata - mruknął, podrygując kolanem, na którym siedziała podtrzymywana przez niego dziewczynka.
Mała milczy.
-No, powiedz tata, szkrabie - ponowił próbę, zniecierpliwiony.
A ona wciąż milczała.
-Uparta bestia - poddał się po paru próbach.
-Dziwisz się? - zachichotałam. - Ona ma dopiero, dwa miesiące, a ty oczekujesz, że zacznie recytować wiersze.
-Wcale nie. Chcę ją tylko nauczyć prostego słowa, żeby wiedziała, co krzyczeć, gdy narobi w pampersa.
-Doprawdy? - Uniosłam wysoko brwi, wygięły się w dwa łuki po środku czoła. - Nie zauważyłam, żebyś palił się do przewijania. A poza tym, jej pierwszym słowem i tak będzie mama.
-Chciałabyś.
Wstaliśmy z ławki, gdzieś w centrum miejskiego parku. Słońce przygrzewało, ale jako młoda mama, pełna obaw i niepewności, wolałam ubrać moje słoneczko za ciepło, niż gdyby miał zmarznąć jej nosek czy choćby opuszka palca.
Urodziłam przed dwoma miesiącami i dzięki opiekuńczości i trosce Jasona, bez przeszkód, pomału dochodziłam do siebie. Radość była wielka. Wylane, słodkie łzy i nieprzerwane uśmiechy po każdym spojrzeniu na małą Rosie. Nasze własne kilka kilo szczęścia.
Jason włożył dzieciątko do wózka, naciągnął na jej czółko czapkę i przykrył polarowym kocem pod szyję. Jeśli on zostałby nazwany złym ojcem, nie ma na świecie dobrego. Z jaką pasją zajmował się Rosie. Jak na nią patrzył. A jak ostrożnie brał na ręce. "Nieumyślnie zrobię jej krzywdę", mówił i traktował Rosie jak jajko, a przecież ona wykluła się już przed dwoma miesiącami.
-Tak na nią patrzę i wiesz, co myślę? - przerwał ciszę. Ruszyliśmy powoli wąską, parkową alejką. - Faceci będą się o nią zabijać. Chyba zainwestuję w spluwę, żeby odstraszać niechcianych kandydatów.
-Spokojnie. - Pogładziłam go po ramieniu. - Masz jeszcze piętnaście lat, zanim Rosie zacznie chodzić na randki. Pomyśl raczej, co zrobisz, gdy poprosi cię o zgodę na pierwszy tatuaż w wieku dziesięciu lat.
-Pozwolę jej - stwierdził, gdy minęliśmy parę zakochanych dzieciaków. Oboje z Jasonem podążyliśmy za nimi wzrokiem. Kiedyś z takim chłopcem przyłapiemy Rosie. Już chciałabym wiedzieć, czy Jason zaakceptuje pierwsze miłości córeczki, czy rzeczywiście zakasa rękawy i przemówi chłopakowi do rozsądku pięściami.
-Chyba nie mówisz poważnie. - Przystanęłam. - Tatuaż w wieku dziesięciu lat?
-Będę wyluzowanym ojcem.
-Pewnie - parsknęłam. - Tak wyluzowanym, że już teraz snujesz plany powystrzelania chłopaków Rosie jak kaczki.
-To inna sprawa. - Pchnął mocniej wózek, bo koła najechały na krawężnik i zatrzymały się. Mocował się chwilę, aż w końcu zboczyliśmy z parkowej alejki na chodnik w stronę centrum. - Będę wyluzowanym tatą, który jednocześnie dba o serce córki i nie pozwoli, by jakiś gówniarz je złamał.
-Pogratuluję ci, jeśli złapiesz z Rosie taki kontakt, by za kilkanaście lat opowiadała ci o najprzystojniejszych chłopakach z klasy.
-Tak będzie, przekonasz się.
Jason objął mnie silnym ramieniem. Wtuliłam się w jego bok i teraz naprawdę wyglądaliśmy jak pełna, szczęśliwa rodzina, której nic nie stało na przeszkodzie. Załatwiłam sprawy z przeszłości, w międzyczasie rozwiodłam się również z Ryanem. Do spokoju duszy brakowało jeszcze tylko jednego - wyniku badań DNA. Na samą myśl o nich drżały mi dłonie.
I najważniejsze - zostaliśmy w LA. Do Londynu nie było nam spieszno. Nawet Jason przywykł do wysokich temperatur i nieustannie palącego słońca.
-Rosie patrzy na nas tak, jakby wiedziała, że się kochamy - niespodziewanie odezwał się Jason.
Wzruszył mnie. Jego głos pełen był ciepła i uczucia.
-Ona to widzi. I czuje. Spójrz. - Pocałowałam Jasona w usta, chwilę przeciągnęłam muśnięcie, a po zakończeniu oboje spojrzeliśmy na Rosie w wózku. Uśmiechała się od ucha do ucha.
-Demoralizujesz nam dziecko, Cindy. Od pierwszych dni uczy się zachowań pełnych seksu, erotyzmu i...
Został zaatakowany kolejnym pocałunkiem, bardziej namiętnym i dłuższym. Niezaprzeczalnie dłuższym, bo w międzyczasie Rosie zaczęła się niecierpliwić i niezrozumiale mamrotać pod nosem słowa, które nie brzmiały ani jak mama, ani tata.
-Zanim dorośnie i dojrzeje do tego, by zrozumieć, dlaczego jej mamusia krzyczy po nocach, zdąży zdemoralizować się wystarczająco.
-Trzeba będzie wstawić dźwiękoszczelne ściany i drzwi - stwierdził i był na tyle poważny, że gdybym go nie znała, nie wiedziałabym, że żartuje.
-U niej czy u nas? - podchwyciłam temat. Opuszką palca zbadałam drogę od jego ucha, przez szczękę, do podbródka. Zarost dodawał mu dziesięć punktów w skali zajebistości, a i tak pod nim rozpościerała się ogromna przepaść. Nie miał sobie równych.
-Zdecydowanie u niej, gdybyśmy mieli kiedyś ochotę wyjść poza sypialnię.
A Rosie patrzyła na nas tak, jakby doskonale rozumiała każde słowo, co do jednego. Patrzy tak i myśli, jak bardzo zboczonych ma rodziców. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć jedno - jestem młoda, a mężczyzna, przy którym budzę się każdego ranka i zasypiam wieczorami, jest najseksowniejszym facetem na ziemi. To wystarczający powód.
-Czy my musimy rozmawiać o seksie na środku ulicy, w centrum miasta? - parsknęłam, zwracając na siebie uwagę kilkorga przechodniów. Jeden z nich poczuł się nawet zniesmaczony.
-Kotuś, a kto rozpoczął ten temat? Kto mówił o krzykach w sypialni? - Kretyn celowo uniósł głos. Spłoszył roztrzęsioną staruszkę i kilkuletnią dziewczynkę. Spojrzała na nas jak na kosmitów. Nie miałam jej tego za złe. Co innego mogła pomyśleć?
-Och, zamknij się.
-Czyżbym wyczuł nawrót ciążowych humorków? - ponowił. Podczas ciąży nasłuchałam się wystarczająco złośliwości. I on pewnie też. Na swoje usprawiedliwienie (znów) miałam niemiłosiernie drgający poziom hormonów. Paskudna sprawa.
Sygnalizacja świetlna jakby zmówiła się przeciwko nam. Zielone ustępowało miejsca czerwonemu akurat w momencie, w którym zbliżaliśmy się do pasów. Na każdym postoju Jason skradał z moich ust pełnego słodyczy buziaka. To bujda, że po ciąży i całym stresie relacje podupadają. Nasza wzrosła na sile. Przeszliśmy obok sklepu z przeróżnymi, śmiesznymi gadżetami. Kupiłam w nim koszulkę z napisem "Najwspanialszy tata na świecie". Jason otrzymał ją kilka dni po porodzie, choć tak naprawdę przejął wszelkie obowiązki kobiety i od pełnoprawnej matki dzielił go tylko brak piersi, którą mógłby karmić. Potem przyspieszyliśmy, by choć raz zdążyć na zielone światło i zgadnijcie co - nie zdążyliśmy. W nagrodę otrzymałam buziaka. Może te czerwone światła nie są znowu takie złe.
Rosie zaczęła cicho marudzić - zapowiedziana oznaka nadchodzącego płaczu. Zawczasu Jason wziął ją na ręce i popychał uchwyt wózka brzuchem. Tylko co jakiś czas skręcał koła wolną dłonią.
-Nasze małe maleństwo zgłodniało. Co prawda tatuś też, ale najpierw pozwoli sobie podejrzeć, jak mamusia karmi maluszka.
-Moje oba dzieciątka - przerwałam wraz z pocałunkiem na czółku Rosie, później na czole Jasona - będą musiały jeszcze chwilkę poczekać. Mamusia musi coś po drodze załatwić, a w tym czasie moje dwa słoneczka wrócą do domu i ugotują obiad dla mamusi, bez której nie przeżyliby nawet dnia.
Justin spojrzał na mnie pytająco. Skinęłam niepewnie głową i oboje zrozumieliśmy się bez słów. Przed popołudniowym spacerem otrzymałam telefon z laboratorium. Wyniki badań DNA są już do odbioru, a poziom stresu w moim organizmie przekroczył dopuszczalną normę.
-Boisz się? - spytał, zanim skręciłam w boczną uliczkę szpitalną. Dlaczego szpitalną? Rzecz jasna, prowadziła do szpitala, jednego z największych w centrum, z najwyższą skutecznością działania.
-Nie mam czego - odparłam stanowczo. - Nie mam wątpliwości, kto jest ojcem mojego słoneczka.
A prawda była taka, że pewności nie miałam. Nadal pozostawało trzech kandydatów i ogromna obawa.
Pożegnałam się z Jasonem i ruszyłam ulicą pomiędzy ciągiem wysokich biurowców. Chciałam mieć ten moment za sobą, a jednocześnie odwlekałabym go w nieskończoność. Prawdę powiedziawszy, mi nie przeszkadzała niewiedza. To Jason dociekał, a ja, obiecując mu wcześniej, że nie mam wątpliwości co do jego ojcostwa, zgodziłam się bez zawahania (bez zawahania zewnętrznego, bo wewnętrzne było i nadal jest).
Sprawnie ominęłam karetkę, która z piskiem opon zahamowała na podjeździe przed szklanymi, rozsuwanymi drzwiami. Szpitalna poczekalnia przepełniona była i chorymi, i symulantami. Całe szczęście nie musiałam czekać w kolejce do recepcji. Zbiegłam po stromych schodach w otchłań piwnicy, gdzie równomiernie po obu stronach korytarza zostały rozmieszczone cztery pomieszczenia laboratoryjne. Trzy ostatnie - naukowe, za to pierwsze służbowe, rodzajem przypominające biuro. Zapukałam w dyktę pierwszych drzwi po lewej. Były uchylone. Wystarczyło więc pchnąć je lekko i przed oczami pojawiało się biurko zawalone stosem segregatorów. Znad niego wystawała tylko blond czupryna, roztrzepana i niesubordynowana.
-Dzień dobry - przywitałam się.
Postać za biurkiem zastygła, później szybko przerzuciła część klaserów na podłogę i oto rozwiązała się zagadka płci. Mężczyzna po trzydziestce w śmiesznych, kolorowych okularach z szerokimi oprawkami, w białym fartuchu poplamionym dzisiejszą kawą i w dwóch różnych skarpetkach (typ naukowcy-pasjonata), uśmiechnął się szeroko. Miał tak pogodny wyraz twarzy, jakby cieszył się na widok każdego nowo przybyłego człowieka - kobieta, mężczyzna, starzec czy młody, bez znaczenia. Wstał zza biurka, stos papierów zsunął się z jego kolan, a potem spłynął w dół wieży segregatorów.
-Witam panienkę - odpowiedział uprzejmie. Zyskałam pewność, że był jakby nie z tego świata, trochę oderwany od rzeczywistości, a trochę papierkowa robota przywracała mu zdrowy rozsądek. Jak mówiłam, typ naukowca, który myli środę z sobotą i pomidora z ogórkiem, za to wie wszystko o chromosomach i cząsteczkach molekularnych. - W czym mogę pomóc?
-Przyszłam odebrać wyniki badań DNA, chodzi o ustalenie ojcostwa. Na nazwisko Blake. Cindy Blake.
Mężczyzna otworzył drzwiczki szafki w biurku i przekopał stos podpisanych kopert. W końcu wydobył dwie, z tym samym nazwiskiem, ale innym imieniem. Najwyraźniej zwróciło to jego uwagę, bo porównywał nazwisko na wszelkie możliwe sposoby. Odpuścił, nie dopytywał i po prostu oddał mi koperty, życząc miłego dnia.
Usiadłam na plastikowym krześle na opustoszałym korytarzu. Wygodą nie grzeszyło, ale nie miałam siły dalej iść. Wbrew temu, co powiedziałam Jasonowi, nie tylko jego poddałam badaniu. W domu, który przez lata należał do Justina, znalazłam wystarczająco wiele jego śladów genetycznych. Gdybym tak uważniej poszperała, znalazłabym nawet plamę spermy, tak sądzę. Do tych porządnych nie należał nigdy. Jason stwierdził, że jeśli on nie miałby okazać się ojcem, nie chce wiedzieć, który z dwóch pozostałych kandydatów jest tatą Rosie. Ale mnie sumienie podkusiło i dlatego zamiast jednej koperty, trzymałam teraz dwie. Trzymałam w rękach całą prawdę i jednocześnie największą niepewność, z jaką przyszło mi się zmierzyć.
Odkleiłam powoli kopertę z wynikami Jasona. Mimowolnie zacisnęłam pięści w nadziei i oczekiwaniu. Wysunęłam z papieru kartkę zgiętą w połowie. Stres narastał. Od tego jednego wyniku zależało całe moje życie. Rozłożyłam papier, wygładziłam i po ostatnim oddechu musiałam zmierzyć się z rzeczywistością. Utkwiłam więc wzrok w drobnym maczku i odpłynęłam w tekście naukowej lektury.
Niezgodność.
Cholerna niezgodność.
Wyniki badań nie pozostawiły wątpliwości - Jason nie był ojcem Rosie. Nie był ojcem dziecka, które pokochał mocniej, niż jakikolwiek ojciec pokochał swoje rodzone dziecko.
Gwałtownie rozerwałam drugą kopertę, Justina. Drżały mi dłonie i dlatego rozłożenie kartki zajęło dłuższą chwilę.
Zgodność
Tym razem pieprzona zgodność.
Justin niezaprzeczalnie, bo na 99,9%, był ojcem małej Rosie. Ojcem mojego słoneczka.
Zalana łzami, wbiegłam po schodach wprost w tłum w głównym holu. Wydostałam się ze szpitala, choć tu łzy nie dziwiły już nikogo. Może chłód by mnie uspokoił, ale jak na złość gorąco było jak w piekle (a do piekła w swoim krótkim życiu zabłądziłam). Trzymałam w dłoniach wyniki badań i nadal nie wierzyłam. Sprawdzałam kilkukrotnie. Za każdym razem było to samo - pozytywny wynik znajdowałam w kopercie podpisanej imieniem Justina. Głupi świstek papieru, a zrujnował mi połowę życia. Chciałam być szczęśliwa jak nigdy dotąd, Rosie połączyła mnie z Jasonem i dała nam szansę na życie w miłości. A teraz nowoczesna technologia i badania genetyczne zniszczyły wszystko, wszystkie plany i pragnienia.
Mój smutek był niczym. Dbałam tylko o szczęście Jasona. Dlatego pod wpływem impulsu przemieniłam kartki. Pozytywny wynik włożyłam do koperty Jasona, a negatywny do Justina. Tę drugą zgięłam na kilka części i schowałam do wewnętrznej kieszeni torebki, gdzie ja sama nieczęsto się zapuszczałam. Połknęłam też dwie ziołowe tabletki na uspokojenie. Gdyby Jason zobaczył mnie w takim stanie, przeczytałby moje emocje jak z otwartej księgi. A tego nie chciałam.
Szybkim krokiem przemierzyłam dwie dzielnice, jedną handlową, drugą przepełnioną domkami jednorodzinnymi. Stanęłam na końcu, nasz dom był jednym z ostatnich i dzięki temu spacery były dłuższe. Upewniłam się jeszcze, że otarłam łzy. Makijażu nie rozmazałam, wcale go bowiem nie miałam. Ochłonęłam, szybki marsz znacznie pomógł. Weszłam do przedpokoju i ściągnęłam buty, a z kuchni przywitał mnie dziecięcy śmiech i zapach pomidorowego sosu. Jason ugotował spaghetti - jego specjalność i jednocześnie jedyne danie poza naleśnikami i jajecznicą, które potrafił własnoręcznie przyrządzić.
-Czy moje dwa kochane misie gotują? - Głęboko zaciągnęłam się zapachem i uśmiechnęłam. Grunt to zachowywać pozory, a nikt nie doszuka się w oczach odchylenia od normy.
-Jeden miś gotuje - mruknął, przerzucając ścierkę upapraną sosem przez ramię - a drugi miś się uczy i ślini kolejną pieluszkę.
-Czyli wszystko na swoim miejscu.
-Nie na swoim. - Wydął wargę. - Nie pogardziłbym pomocą. Mieszanie sosu i makaronu w jednym i tym samym momencie to nie zadanie dla mnie. Już coś pewnie przypaliłem.
-I tak idzie ci całkiem nieźle. Większość facetów ma problemy z zagotowaniem wody w czajniku elektrycznym.
Jason wytarł dłonie (wspominałam, że są męskie, duże i sprawiają wiele przyjemności?) w ścierkę. Podszedł do mnie, przytulił delikatnie i tak, w tej chwili wszystko było na swoim miejscu. Oprócz tego, że przytulał mnie z miłością, traktował mnie jak pełnoprawną, pełnowartościową kobietę. Przy nim nigdy nie zwątpiłam w swoją kobiecość, nawet gdy chodziłam z brzuchem wielkim jak balon.
-Odebrałaś wyniki? - spytał cicho, jakby bał się, że usłyszy go Rosie. Wbrew pozorom, może rozumieć więcej, niż nam się zdaje.
Tak - szepnęłam. Otworzyłam główną kieszeń torebki i ostrożnie wyjęłam kopertę, nie chciałam zagiąć choćby jednego rogu. - Jesteś ojcem, Jason - powiedziałam przez łzy. I nie byłam już pewna, czy to łzy radości, czy smutku z powodu perfidnego oszustwa.
Jason szybko otworzył kopertę (prawie tak szybko jak ja tę drugą, z wynikami Justina). Jego usta powoli rozciągały się w uśmiechu, a gdy wszystko do niego dotarło (prostując, całe to kłamstwo), upuścił wyniki badań, porwał mnie w ramiona i kilka razy okręcił wokół własnej osi. Taką radość na mnie przelewał, tak się cieszył, tak promieniował. Kim bym była, gdybym zaprzepaściła jego szczęście?
Dlatego milczałam. Milczałam dla dobra Jasona i nie zdawałam sobie sprawy, że do mojego worka zwanego życiem, los wrzuci jeszcze Justina. Bo ja i on to nie przeszłość. To dopiero nowa, nierozpoczęta historia z początku ostatniego rozdziału.
(*) - nie wiem, jak to jest z takimi badaniu w przypadku bliźniaków, ale na potrzeby ff załóżmy, że jest prawidłowo :)
~*~
Ach, byłoby mi przykro, gdybym musiała napisać, że kończymy to opowiadanie, a tymczasem kończymy tylko drugą część, bo przed nami trzecia (i już ostatnia). Chciałam podziękować wszystkim, którzy przeczytali Getting Closer. Powiem Wam, że każdy rozdział pisało mi się dobrze i lekko, a ten, ostatni, napisałam raptem w kilka godzin. Dostałam porządnego kopa (osoby z aska wiedzą, o czym mówię) i postarałam się też napisać go troszkę luźniej. Tak więc by nie zanudzać, jeszcze raz dziękuję wszystkim za dotarcie do końca tej części, w szczególności tym, którzy nie zajrzą już do trzeciej części. Mimo to mam nadzieję, że sporo z Was przeżyje ze mną również Third time lucky :)
ROZPOCZĘCIE TRZECIEJ CZĘŚCI - 1 STYCZNIA, CZYLI JUŻ ZA MIESIĄC!
Informacja bez wątpienia pojawi się tutaj, na pozostałych blogach i również na asku. A tymczasem chciałabym prosić każdego z Was o ostatni już komentarz na Getting closer. Chociaż sama nigdy nie byłam przekonana co do kolejnych części ff, odpowiedzcie mi na pytanie - było warto przeczytać? Czekam na Wasze opinię, dziękuję i widzimy się wraz z początkiem stycznia w trzeciej części :)