wtorek, 8 września 2015

Rozdział 17 - Tęskniłaś, kochanie?

Cindy

Nalałam ze szklanego dzbanka pełen kubek czarnej, pachnącej kawy. Oparłam się dłońmi o blat i upiłam dwa małe łyki. Dużych nie mogłam, kawa była zbyt gorąca. Nawet pomimo małych łyków oparzyłam język. Stanęłam przed otwartą lodówką. W tym miejscu pojawił się kolejny dylemat. Musiałam dokonać wyboru pomiędzy jogurtem jagodowym a truskawkowym, przy czym nie miałam najmniejszej ochoty na żaden. Głowa pulsowała boleśnie i czułam się jak na kacu, choć wczorajszej nocy wypiłam jedynie dwa kieliszki szampana. Chciałam płakać, wyć z zażenowania własną głupotą, naiwnością, własnym życiem.
-Cześć, kochanie. - Para ciepłych warg musnęła mój kark i natychmiast napędziła do oczu łzy, którym nie mogłam pozwolić wypłynąć.
-Hej - odparłam cicho, odwracając się twarzą do Ryana.
Był szczęśliwy, zakochany, a ja w jednej chwili mogłabym to wszystko zniszczyć i odebrać mu nadzieje na spokojne, poukładane życie.
-Jak się czujesz, skarbie? - spytał z troską. - Już w porządku?
-Tak, dziękuję. Musiałam być po prostu przemęczona, stąd to zasłabnięcie. Nie martw się o mnie. 
Delikatnie dotknęłam rozgrzanego policzka chłopaka. Był przystojnym, wrażliwym mężczyzną. Nigdy nie dam mu tego, na co zasłużył. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - nie był Justinem, nie był tym jedynym.
-Muszę iść na uczelnię, słońce. Poradzisz sobie beze mnie?
-Tak, nie przejmuj się mną. Myślę, że długi spacer dobrze mi zrobi. Zaczerpnę świeżego powietrza i wszystko wróci do normy. Obiecuję.
Ryan spojrzał mi głęboko w oczy, następnie przeniósł wzrok na usta. Przebiegłam po wargach językiem. Chciał pocałować mnie na pożegnanie i już nachylał się nade mną. Nie mogłam odepchnąć go po raz kolejny. Czule musnęłam więc jego usta i pogłaskałam po policzku. Gdybym tylko mogła zatrzymać go u boku jako przyjaciela, byłabym najszczęśliwszą młodą kobietą na świecie.
Ryan mocno zawiązał sznurówki. Często narzekał, że rozwiązywały się zanim docierał na uczelnię. Pożegnałam go ciepłym uśmiechem, a gdy wyszedł, dorwałam telefon komórkowy. Jedno nieodebrane połączenie - Justin. Nie rozmawiałam z nim od wspólnego tańca na sali weselnej. Widziałam ból w jego oczach spowodowany moją decyzją. Krzywdziłam każdego, kto obdarzył mnie szczerym uczuciem.
W ostateczności nie tknęłam przygotowanego jogurtu. Wyszłam z domu po szybkim prysznicu. Klucze skryłam w tylnej kieszeni jeansów, kurtkę zapięłam do wysokości biustu, włosy rozpuściłam. Kusiło mnie, by zadzwonić do Justina, lecz ilekroć przesuwałam palcem w poprzek dotykowego ekranu, za każdym razem chowałam telefon z powrotem w kieszeń jeansowej kurtki. Nie miałam odwagi, by zmierzyć się z jego smutnym, zachrypniętym głosem. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, promienie przyjemnie grzały policzki. Pojedyncze samochody wyjeżdżały z parkingu, by zaraz inne mogły zająć ich miejsce. Przechodząc obok matki z wózkiem, uśmiechnęłam się do maleństwa skrytego pod polarowym kocykiem. W kąciku oka zakłuła mnie łza. Wspomniałam bowiem dzień, w którym sama nosiłam pod sercem tak kruchą istotę. Znów zaczęłam nienawidzić Justina za to, co zrobił nie tyle mi, ile naszemu nienarodzonemu dzieciątku. Może źle zrobiłam, ufając mu ponownie? Czy zapomniałam o każdej wyrządzonej krzywdzie, o każdej wylanej łzie? Nie zrekompensuje tego żadnymi pocałunkami, czułymi szeptami, wyznaniami. Chociaż serce pokochało go na nowo, niewielką cząstką siebie już zawsze będę go szczerze nienawidzić.
Nie miałam ustalonego celu, do którego zmierzałam. Szłam przed siebie, patrząc pod nogi, co jakiś czas rozglądając się dookoła. Na moim palcu lśniła złota obrączka, która przypisywała mnie jednemu mężczyźnie. Bynajmniej powinna przypisywać. Przebiegłam palcami po włosach. Niespodziewanie wyjęłam z jasnych kosmyków trzy suche liście. Zbliżała się jesień, biegła wielkimi krokami. Pory roku nie miały dla mnie znaczenia. Wszystkie zlewały się w jedną, dopóki nie rozwiążę rozpoczętych spraw, dopóki nie załatam w sercu dziury. 
Nagle poczułam nieznaczne uderzenie na wysokości łydek. Mała, długowłosa dziewczyneczka uniosła głowę, spojrzała na mnie wielkimi, przestraszonymi oczyma. Z początku nie rozpoznałam koloru jej tęczówek i rysów twarzy. Dopiero gdy ukucnęłam przed szatynką i delikatnie pogłaskałam  jej ramię,  w mojej głowie zapłonęła czerwona lampka.
-Molly, prosiłam cię, żebyś nie oddalała się nigdzie sama. - Donośny głos Lily rozniósł się po parku, obcasy uderzały w asfaltową alejkę wyłożoną na bokach drobnym żwirem. - Cindy? - Spojrzła na mnie z zaskoczeniem. - Jak się czujesz? Już w porządku?
Omiotłam dziewczynę przelotnym spojrzeniem. Zazdrściłam jej urody i wspaniałej sylwetki, którą podkreślała butami na wysokich obcasach. Byłam również zazdrosna o Justina. Przyznaję, nie podobała mi się ich zażyła relacja, ich bliskość, ich wzajemne porozumienie. Nie podobało mi się, że Lily przez pół wesela uwieszona była na ramieniu Justina i wzdychała zapatrzona w niego jak w obrazek. Z góry byłam nastawiona do niej sceptycznie.
-Już dobrze, dziękuję. - Chociaż z trudem, wysiliłam się na uśmiech i jeszcze raz spojrzałam na dziewczynkę kulącą się u nóg Lily. Niezaprzeczalnie przypominała Justina. Nie byłam ślepa. - Wróciłaś wczoraj z Justinem? 
-Tak, ze szpitala pojechaliśmy do niego. 
Moje brwi niemal podskoczyły, usta uchyliłam w szoku. Lily zorientowała się, jak dwuznacznie zabrzmiało wypowiedziane zdanie i pospiesznie się poprawiła.
-Nie miałam tego na myśli. Do niczego między nami nie doszło, możesz być spokojna.
-Mam nadzieję - burknęłam pod nosem. Nawet nie próbowałam być miła.
-Cindy, widzę jak na mnie patrzysz. Wierz mi, nie chcę ci go ukraść, nie mam takiego zamiaru. Ja już miałam swoją szansę przy jego boku i nie wykorzystałam jej tak, jak powinnam.
Trzymajcie mnie. Ta dziewczyna doprowadzi mnie do szału, w negatywnym tego stwierdzenia znaczeniu.
-Co cię tak naprawdę łączy z Justinem? Powiesz mi, czy mam idiotycznie zgadywać?
-Sama z nim o tym porozmawiaj, Cindy. Wy praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawiacie. On boi się zacząć, a ty wcale mu nie pomagasz. Nie zastanawia cię jego zachowanie? Ja na twoim miejscu oszalałabym przez niewiedzę. Zamknęłabym go w piwnicy bez wody i jedzenia i trzymała tak długa, dopóki nie wyśpiewałby wszystkiego jak na spowiedzi.
-Naprawdę myślisz, że z nim nie rozmawiałam? Naprawdę myślisz, że nie zastanawiam się, jak z faceta, który kobietę traktował przedmiotowo, zmienił się w mężczyznę, który szacunek do kobiet stawia ponad wszystko? Nie zdajesz sobie nawet sprawy, ile prze niego wycierpiałam. Zabił mi brata. Do cholery, zabił nasze dziecko! Wiesz, jak się czuję, patrząc na twoją córeczkę i widząc w niej jego oczy?
Szczęka Lily opadła, głos uwiązł w jej gardle. Dopiero mała Molly ściągnęła ją na ziemię, gdy uwiesiła się na jej ręce i pociągnęła za rękaw swetra.
-O czym ty mówisz, Cindy? - Nie udawała szoku. Naprawdę nie dowierzała moim słowom. -Musisz z nim porozmawiać, proszę. Idź do niego, porozmawiaj szczerze. O nic więcej cię nie proszę.
-I co mi to da? Znów usłyszę tę samą śpiewkę. Znów...
Zamarłam, bezdech pochłonął kolejne słowa, w oczach zebrały się łzy i z niewiadomych powodów zostały zablokowane pod szybko opadającymi powiekami. Spod dobranego do skóry podkładu na policzku Lily wyłaniał się czerwony, powoli siniejący ślad.  Skutecznie ukryła go pod makijażem, lecz kształt dłoni po czasie zaczął przebijać się na skórze. Siniak nie przyjął jeszcze typowej formy. Nie zdążył. Był świeży. Dałabym sobie rękę uciąć, że jeszcze wczorajszego wieczoru nie połyskiwał na jej anielskiej twarzy.
-To on ci to zrobił, prawda? - Dotknęłam ostrożnie jej policzka. Nagle minęła mi cała złość na szatynkę. Zaczęłam współczuć jej tak, jak kiedyś współczułam sobie. - Lily, powiedz mi, to on ci to zrobił?
Dziewczyna odwróciła głowę, moja ręka zsunęła się z jej policzka na ramię, następnie opadła luźno wzdłuż tułowia. 
-Nic nie rozumiesz, Cindy. Naprawdę nic nie rozumiesz. W ogóle go nie znasz, nie próbujesz nawet poznać. Jest wspaniałym człowiekiem, dobrym i kochającym mężczyzną. Zrobiłabym wszystko, by znów pokochał mnie tak, jak teraz kocha ciebie. Jest prawdziwym skarbem, a ty nie robisz nic, powtarzam nic, aby go poznać, aby zrozumieć. Nie robisz nic, żeby zatrzymać go przy sobie. Mówisz, że kochasz, a potem bezczelnie olewasz, wychodząc za mąć za innego. Jeśli zależy ci na nim chociaż odrobinę, idź do niego i zmuś, by powiedział ci wszystko od początku do końca - to mówiąc, wyjęła z torebki karteczkę samoprzylepną i długopis, zapisała na niej adres  i wsunęła w moją dłoń. - I pamiętaj, on nie będzie czekał do końca życia na twoją decyzję. Jest młody, przystojny i, wierz mi, każda chciałaby mieć przy sobie kogoś takiego. Kogoś, kto dla miłości zrobiłby wszystko. Zastanów się nad tym, co ci powiedziałam, bo obudzisz się, kiedy będzie już za późno.
I odeszła, zostawiając mnie z lawiną myśli zalewającą każdą część ciała. Stopy przywarły mi do ziemi, nie mogłam oderwać buta od podłoża i poddając się, opadłam ciężko na ławkę. Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Ponownie spojrzałam na adres zapisany na białym skrawku kartki, odczytałam go na głos. Pierwszy raz słyszałam nazwę ulicy i byłam pewna, że choćbym miała szukać do ciemnej nocy, odnajdę właściwe mieszkanie i przeprowadzę z Justinem rozmowę, jakiej od początku wymagaliśmy oboje. Minęła era kłamstw. Teraz potrzebuję szczerości i jestem na nią gotowa, choćby miała trafić prosto w serce, choćby miała wywołać łzy, choćby miała pozbawić złudzeń i odebrać resztki nadziei.

***

Gdy na zegarze wybiła dwudziesta, zamek w drzwiach mieszkania szczęknął, a klamka powróciła do poziomu. Przeklęłam w duchu samą siebie. Znów byłam zmuszona okłamać Ryana. Wbrew pozorom nie czułam się lżej z każdym kolejnym razem. Przeciwnie, było mi coraz bardziej wstyd, a zażenowanie  własną osobą sięgnęło zenitu. Gdybym miała pewność, że idę z Justinem jedynie porozmawiać, wyrzuty sumienia być może nie skradłyby każdej myśli z osobna. Z doświadczenia wiem, że nasze kłótnie kończą się przeważnie pełnym namiętności uniesieniem.
Ryana przekonałam, że idę do koleżanki z pracy, która potrzebuje szczerej rozmowy po zerwaniu z chłopakiem. Nie był zadowolony, lecz zatrzymać mnie siłą nie mógł. Dlatego też punkt ósma trzydzieści zbiegłam schodami na najbliższy dworzec metra. Na stacji pachniało wieloma rodzajami perfum. Zapach mieszał się ze stęchlizną ścian i wilgocią podłoża. W drzwiach przedziału przepuścił mnie młody, elegancko ubrany mężczyzna. Posłał szeroki uśmiech, jego górna lewa trójka błysnęła jak w filmach. Wpadłam mu w oko. Pozostało mi jedynie modlić się, by nie usiadł obok mnie i na siłę nie ciągnął rozmowy. Jednakże, czy kiedykolwiek życie potoczyło się po mojej myśli? Usiadłam na siedzeniu pod oknem, a on jak pies podążył za mną i usiadł na przeciw. Uśmiech nie schodził mu z ust. Wyglądał na nieco starszego od Justina, ubrany w drogi garnitur, na podłodze postawił skórzaną teczkę z dokumentami, oparł się wygodnie o oparcie i nawet na moment nie oderwał  ode mnie wzroku. Gdybym tylko miała gorszy humor, uciekłabym na drugi koniec metra. Dziś było mi wszystko jedno. Jedynie jego uśmiech powodował nieprzyjemne dreszcze. Założę się, że należy do grupy mężczyzn, którzy podrywają panny na tanie, żałosne teksty.
-Dlaczego tak piękna dziewczyna siedzi smutna?
Przysięgam, jeszcze słowo i zwymiotuję.
Chciałam odpowiedzieć, że byłabym szczęśliwsza, gdyby się przesiadł, ale w porę przygryzłam koniuszek języka.
-Bo ma wyjątkowo skomplikowane życie - odparłam z westchnieniem. - I komplikuje je sobie z każdym dniem coraz bardziej.
-Służę dobrą radą.
Spojrzałam na niego z nieznacznym zażenowaniem. Postanowiłam go zawstydzić.
-Widzisz to? - uniosłam w powietrze dłoń i nakierowałam jego wzrok na złotą obrączkę. - Jak słusznie podejrzewasz, mam męża, wzięłam ślub wczoraj popołudniu. Jednocześnie mam na boku kochanka, do którego właśnie jadę. Po pierwsze kocham go nad życie, a po drugie daje mi w łóżku coś, czego nie jest w stanie zapewnić mi żaden inny mężczyzna. Dziwnym trafem ten kochanek jest moim byłym facetem, który bił mnie, poniżał i praktycznie gwałcił, a teraz wpadam w jego ramiona, jakby był moim błogosławieństwem.
Mężczyzna co prawda uchylił usta, wszelkimi siłami próbował wydusić z gardła cichy dźwięk, lecz po kilku nieudanych, bezgłośnych próbach poddał się, zamknął usta, zacisnął wargi w cienką linię i spojrzał tępo w okno. Widok za szybą okazał się dla niego obiektem zainteresowań, choć ukazywał jedynie ciemny mur w korytarzu metra. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jednego miałam z głowy.
Pociąg zaczął zwalniać na czwartej z kolei stacji, szyny skrzypnęły podczas hamowania. Stanęłam przy rozsuwanych drzwiach i chwyciłam drążek, by utrzymać równowagę. Jeden stopień w dół dzielił mnie od podłoża dworca. O dziwo, z metra wysiadłam jako jedyna, również na stacji nie było tłumu. Na ławce siedziało dwóch podpitych facetów, wysoki filar okrążała kobieta w średnim wieku, nerwowo zerkając na pozłacany zegarek. Ruszyłam schodami w górę, na świeże powietrze. Londyn oblał mrok, poświatę rzucały uliczne latarnie, choć niektóre zarosły grubą warstwą pajęczyny. Idąc chodnikiem, towarzyszył mi znajomy  odgłos  przydeptywanych, suchych liści. Obcasy rytmicznie uderzały w asfalt, choć momentami miałam wrażenie, że przyspieszały. Otuliłam ciało ramionami, noc zaczęła robić się coraz chłodniejsza. Wypuszczony z ust oddech tworzył w powietrzu obłok pary. Gdy przemknęłam obok tabliczki z nazwą ulicy, ponownie spojrzałam na adres zapisany na kartce. Ulice były identyczne. Pozostało mi jeszcze odnaleźć blok z numerem trzynastym. Od prawdy dzieliło mnie tylko dwoje drzwi i gruby mur otaczający serce Justina. 
Miałam szczęście. Drzwi klatki schodowej przytrzymywał młody chłopak w czapce ubranej na bakier, paląc papierosa. Pospiesznie wdarłam się do budynku i stopień po stopniu zaczęłam wspinać się na piąte piętro. Dłonią trzymałam metalową poręcz. Stanęłam przed drzwiami z numerem 26, wypuściłam spomiędzy warg ostatni, głęboki i głośny oddech, wykonałam trzy uderzenia zaciśniętymi kostkami w drzwi. Po drugiej stronie rozległy się ciężkie kroki, zamek szczęknął, klamka opadła, a z wnętrza mieszkania wyłonił się on - ten, którego kochałam i nienawidziłam jednocześnie.
-Cindy? - Był zaskoczony moją obecnością. Nie mógł więc rozmawiać z Lily. 
-Mogę wejść? - spytałam niemrawo.
-Jeszcze pytasz? - Chwycił mnie za ręce, wciągnął do środka, a potem oparł o ścianę i namiętnie pocałował. W brzuchu wybuchło stado motyli. Chyba nigdy nie zdołam się do nich przyzwyczaić.
-Justin, przestań - wymamrotałam niechętnie. Chciałam, by dalej okazywał mi miłość, ale nie mogłam zapomnieć, po co do niego przyszłam. Z pewnością powodem nie był seks. Nie dziś.
-Dlaczego? - spytał zaskoczony, a jego dłonie zaciśnięte na moich biodrach już wślizgiwały się pod bluzkę.
-Musimy porozmawiać. Teraz, nie za tydzień czy dwa. Spotkałam dzisiaj Lily, dała mi twój adres i jednocześnie dosadnie dała do zrozumienia, że nic o tobie nie wiem. Mam już dość tego, że wciąż mnie zwodzisz i przysięgam, nie wyjdę stąd, dopóki nie zrozumiem wszystkiego, dopóki nie odpowiesz mi na każde z setek pytań, które chciałabym zadać.
Justin spojrzał mi głęboko w oczy, westchnął rozlegle i przebiegł palcami po kasztanowych włosach. Uwielbiałam przeczesywać je, gdy głowa Justina spoczywała na mojej klatce, a on przytulał policzek do moich piersi.
-Dobrze, chodź. - Wskazał zamszową kanapę po środku salonu. Sam zniknął za kuchennym blatem, by wrócić po chwili z kieliszkiem półsłodkiego wina dla mnie i butelką ciemnego piwa dla siebie. - Od czego mam zacząć?
-Jesteś ojcem Molly? - zaatakowałam go po pierwszym łyku. Dobrze wiedział, co lubię i jak mnie udobruchać. Cóż, jak ruchać również wiedział.
-Nie jestem, przecież ci mówiłem, Cindy. W ogóle mi nie ufasz?
-Skąd mam wiedzieć, kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę?
Justin spuścił głowę, jednocześnie przyznając mi rację.
-Nie, Molly nie jest moim dzieckiem, chociaż kocham ją jak córkę i przez pewien okres czasu miałem nadzieję, że jednak jest moim dzieckiem. Dlaczego zdarza jej się mówić do mnie tato? Bo mnie kocha, bo brakuje jej ojca, bo od początku to ja przy niej byłem, ja zmieniałem jej pampersy, ja czytałem jej na dobranoc bajki o księżniczkach.
Zaczął mówić. Po tygodniach milczenia przeplatanego z licznymi kłamstwami w końcu zaczął mówić, otwierać się, udzielać wyczerpujących odpowiedzi na tak proste pytania.
-Kim jest dla ciebie Lily? Widzę, ile ona dla ciebie znaczy i nie wiem, czy mam powody do zazdrości czy nie. Lily jest przepiękna i wierz mi, powoli wpadam przez nią w kompleksy.
Justin pociągnął duży łyk z szyjki butelki, oblizał wargi i wsunął szkło pomiędzy kolana. Spojrzał na mnie, w jego oku pojawił się błysk. Po dłuższej przerwie zaczął:
-Lily jest piękną kobietą, temu nie mogę zaprzeczyć. Znam ją od naprawdę wielu lat. Mamy razem wiele wspomnień, zarówno tych dobrych jak i gorszych. Przeżyłem z nią swój pierwszy raz, ona przeżyła pierwszy raz ze mną. Miałem siedemnaście lat, ona czternaście. Trzęsła się ze strachu, kiedy zacząłem ją dotykać i wpadła w panikę, gdy dochodziła. Sam nie byłem lepszy. Nie wiedziałem, jak poradzić sobie z gumką, a odpięcie jej stanika zajęło mi dobre dwie minuty. Jej rodzice wrócili do domu z samego rana, nakryli nas razem w łóżku, nagich. Ubrałem się w pięć sekund, kiedy jej ojciec zagroził, że zadzwoni po policję. Wiesz, według prawa Lily jeszcze nie mogła. Wybiegłem z jej domu w podskokach - zachichotał, uśmiechając się do własnych wspomnień. Musiałam przyznać, jego opowieść brzmiała niebywale zabawnie. - Byłem w ostatniej klasie, kiedy ona rozpoczęła szkołę średnią. Zakochałem się w niej na zabój. Szalał za nią każdy chłopak w szkole, ale żadnego do siebie nie dopuszczała. Przyjaźniła się tylko ze mną, sypiała tylko ze mną. Przez pewien czas byliśmy razem. Ja skończyłem już szkołę i zacząłem pracować, ona nadal się uczyła. Układało się między nami naprawdę dobrze. Do czasu - westchnął i wiedziałam już, że wkracza w mniej przyjemną część historii. - Wtedy pojawił się ojciec Molly. Sporo namieszał. Od narodzin Molly jesteśmy z Lily przyjaciółmi, takimi prawdziwymi, na dobre i na złe. Nie ukrywam też, że zanim cię spotkałem, sypialiśmy ze sobą.
-Kochasz ją, prawda? - Prosiłam głos, by się nie załamał i ten jeden raz uzyskałam pożądany skutek.
-Kocham ją jak siostrę, jak przyjaciółkę, nie inaczej. Czuję się za nią odpowiedzialny, w końcu znam ją tak długo. Wracając do punktu wyjścia, nie musisz być o nią zazdrosna. Między nami już nic nie będzie, jestem zakochany w tobie i to się nie zmieni.
-Jesteś pewien? - Pogłaskałam go po policzku i musnęłam czubek nosa opuszką palca wskazującego.
-A wątpisz w to?
Minęła sekunda i moje plecy opierały się o podłokietnik kanapy, serce uderzało w piersi szybciej, oddech również przyspieszył. Naparł wargami na moje rozedrgane usta, złożył na nich pocałunek pełen miłości i oddania. Gdybym nie położyła dłoni na jego torsie i nie dała mu do zrozumienia, że ma przerwać lawinę gorących muśnięć, nasza rozmowa wkroczyłaby na inne tory i zmieniła się w dziki akt miłości.
-Jeszcze nie poskromiłem twojej ciekawości? - westchnął, wysuwając powoli dłoń spod mojej bluzki.
-Żartujesz sobie? - parsknęłam. - Ja w zasadzie o nic jeszcze nie zapytałam. Chcę wiedzieć wszystko o tobie, a nie o twoich łóżkowych eksperymentach z Lily. Przyszłam tutaj przede wszystkim po to, by dowiedzieć się, skąd w tobie taka zmiana. Wierzę, że ludzie się zmieniają, wierzę, że na lepsze, ale nie do tego stopnia. Mówiłeś, że byłeś w wojsku. Może to cię zmieniło? Może tam wydarzyło się coś, co tobą wstrząsnęło?
Justin pociągnął kolejne trzy łyki, podczas kiedy ja umoczyłam usta w czerwonym winie. Milczenie zaczęło Justina przytłaczać, potrzebował rozmowy. Złamał się znacznie szybciej, niż podejrzewałam, choć wciąż pozostawiał nutę niepewności.
-To nie jest takie proste, Cindy. Boję się, że kiedy poznasz prawdę, nie będziesz chciała mnie później znać, że zrozumiesz inaczej. Skarbie, nie chcę cię stracić.
-Nie chcesz mnie stracić i dlatego wciąż mnie okłamujesz? - spytałam z niedowierzaniem roztrzęsionym głosem. Byłam już tak blisko.
-Ale czy nie jest dobrze tak, jak jest? Po co na siłę wszystko zmieniać? Kochamy się, jesteśmy szczęśliwi.
-Ty jesteś szczęśliwy, Justin. Ty, nie ja. Ja nic nie rozumiem, każdego dnia zastanawiam się, co zmieniło cię do tego stopnia. Cały czas mam wrażenie, że nie pamiętasz, co mi zrobiłeś, że dla ciebie nie ma to najmniejszego znaczenia. Każde twoje uderzenie było praktycznie niczym przy całej reszcie.
Justin zmieszał się, omiótł mnie zdezorientowanym spojrzeniem, zmarszczył brwi. Udawał zaskoczenie czy przeszedł pranie mózgu  i utracił każde z naszych wspomnień?
-Cindy, o czym ty mówisz? - Odstawił nawet szklaną butelkę piwa na panele, a z mojej dłoni wyjął kieliszek wina.
-Nie udawaj głupiego, Justin. Nie pamiętasz już, jak mnie biłeś, jak poniżałeś, jak gwałciłeś, do cholery? - Ostatni zarzut uderzył szatyna i wykrzywił jego usta w szoku. - Nawet przez Zayna nie cierpiałam tak, jak przez ciebie. - Mężczyzna wyglądał tak, jakby chciał spytać, kim do cholery jest Zayn. Nic nie rozumiał. Nic. - Nie pamiętasz, ile wyrządziłeś mi krzywd? Zabiłeś mojego brata, przy którym czułam się bezpiecznie. Ale wiesz, czego nigdy ci nie wybaczę? - Łzy piekły w oczach. Dziś nie było mi za nie wstyd. - Zabiłeś nasze nienarodzone dziecko. Dzisiaj byłoby niewiele starsze niż Molly, wiesz?
Oddychałam głośno, ze wzburzeniem przeczesywałam włosy. Już nie siedziałam na kanapie, emocje nakazały mi błądzić po salonie z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Justin natomiast w ogóle nie oddychał. Jak siedział, tak siedzi nadal, zastygł w szczerym szoku i dezorientacji. To złudzenie, czy w jego oku zalśniła łza? To złudzenie, czy wyrzuty sumienia odebrały szatynowi głos? To złudzenie, czy za moment usłyszę ciche, szczere przepraszam - pierwsze w życiu?
-Mój Boże, co ty powiedziałaś?
W salonie zapanowała grobowa cisza, jedynie wiatr uderzał o szyby, deszcz oberwał chmurę, piorun przeszył niebo, w powietrzu rozbrzmiał grzmot. Bezchmurne niebo pokryła warstwa burzowych chmur. Patrzyłam na Justina, on nie odrywał wzroku ode mnie. I wciąż milczał. Oderwał górną wargę od dolnej. Już rozchylał usta, by wydać cichy, niepewny dźwięk. I nagle światło zgasło, jedynie księżyc słabo oświetlał pokój spod zasłon. Klamka w drzwiach wyjściowych opadła, wydając przeraźliwe skrzypnięcie. Drzwi gwałtownie otworzyły się na całą szerokość i z hukiem uderzyły w ścianę. Odrzuciłam głowę w prawo, moje kolana ugięły się w bezkresnym przerażeniu, a serce autentycznie przestało bić. Stał tam, pomiędzy futrynami. Spomiędzy jego warg wystawał papieros. Był identyczny, nie różniła go nawet grubość włosa na głowie. To samo spojrzenie, ten sam paraliżujący uśmiech, ten sam złowieszczy błysk w oku. Mój strach dosięgnął zenitu. A on nadal stał i w regularnych odstępach wypuszczał z ust papierosowy dym. Nie zmienił się kolor jego włosów, ich długość na czubku głowy i wygolenia po bokach. Kasztanowa barwa połyskiwała w przeciągu pomiędzy uchylonym oknem a otwartymi drzwiami. Mięśnie mu zmężniały, a tatuaże wzbudzały jeszcze większy respekt. Nerwowo spojrzałam na mężczyznę za sobą, stał ze spuszczoną głową, oddychał ciężko. Następnie powróciłam wzrokiem do drzwi. Nie różnił ich nawet skrawek skóry, nawet włos na głowie. Byli identyczni jak dwie krople wody. To tak, jakby ten, którego kochałam, wyszedł ze swojego ciała i stanął przy wyjściu, jednocześnie wciąż trzymając moją dłoń. Było ich dwóch, niezaprzeczalnie.
-Tęskniłaś, kochanie? - wychrypiał gardłowo.
Wystarczyło jedno zdanie, bym zyskała pewność, że ten, którego się bałam, że ten, przed którym drżałam, że prawdziwy Justin stoi w progu mieszkania w nisko opuszczonych dresach, z kapturem niedbale zarzuconym na głowę, pali papierosa i obdarza mnie tak samo przenikliwym spojrzeniem jak przed laty.




~*~


Bum! Przyznać się, kto spodziewał się tak prostej odpowiedzi na dosłownie wszystkie pytania? Jestem ciekawa Waszych reakcji, podzielcie się nimi w komentarzach! :)

25 komentarzy:

  1. I DON'T BELIEVE IT! Czekam na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę się pogubilam w tym wszystkim XD
    Ale cudowny rozdział :D
    Czekam na następny i mam nadzieje ze to wszystko się wyjaśni co i jak :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu ... zawał serca ... o matko to brat blizniak ? I tak nie rozumimem ktory wkoncu ja kocha I ktory zabil austina ... czekam na nastepny *.*

    OdpowiedzUsuń
  4. O kurr... Zaskoczyłaś mnie teraz, nie powiem ! Totalnie ! Jaaa... Ale jak ?! Czy ja już nie pamiętam co czytałam, czy jak... Jak mógł ją kochać skoro to nie z tym była..?! Skąd ją zna ?! I czemu obaj to 'Justin' ?! Nie rozumiem. Pogubiłam się :D Jedyne co mi się rozjaśniło to to, że ojcem Molly jest ten zły Justin... Trafiłam chociaż z tym ? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam jedno zasadnicze pytanie. W którym oni momencie się zamienili do cholery ????

    OdpowiedzUsuń
  6. What ?!?!?!? , że co do chuja jak niby !jak w to nie wierzę to on ma bliźniaka czy jaki pieron ?!? Czekam na następny rozdział ! Boski *.*

    OdpowiedzUsuń
  7. Co sie wydarzylo????? Omg dawaj next bo serio nie mogee *_*

    OdpowiedzUsuń
  8. WTF?!!! Jprdl tego się nie spodziewałam XD Czekam na kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Wcześniej nie wiedziałam, dlaczego Justin zachowywał się inaczej niż w pierwszej części. Ale teraz jak byłam, chyba, w połowie rozdziału to dałam bym sobie rękę uciąć, że miał jakiś wypadek i stracił pamięć. Za to jak przeczytałam końcówkę rozdziału to zbierałam normalnie szczękę z podłogi.

    No może inni się spodziewali tego, właszcza, że to jest logiczne, dlaczego zachowywał się jak inna osoba, bo jest inną osobą.

    CZEKAM NA ROZDZIAŁ 18!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    Kończę już ten komentarz i tak pewnie napisałam właśnie najdłuższy komentarz w całej mojej przygodzie z czytaniem ff.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zły brat bliźniak ? :O nie wierze xd zajebisty zwrot akcji ! Dawaj szybko kolejny !!

    OdpowiedzUsuń
  11. O kurde :o czyli ten nowy Justin to nie Justin? :o czy ten stary? Ahahh nie wiem już nic xd byłam pewna ze to Austin jednak żyje xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może wtedy też była z oboma, przecież podejrzewala, że jest bipolarny xd bo był bo byli dwaj xd no bo gdyby ten nowy z nią nie był, to skąd ta nagła miłość? :o

      Usuń
  12. Jestem w szoku :0
    Niesamowity rozdział <3
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja wiem o co chodzi! Justin ma klona i wszyscy zyja w matrixie

    OdpowiedzUsuń
  14. ;oooo tego się nie spodziewałam, do końca myślałam że toZayn chce się zemścić a tu proszę xd

    OdpowiedzUsuń
  15. Omg xd
    Trochę się pogubiłam, ale czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja pierdole!
    Co tu sie kurwa dzieje
    Mam nadzieje ze troche wyjaśnisz w następnych!

    OdpowiedzUsuń
  17. Prawie do samego konca myslalam ze chodzi o zayna! Matko! Czyli ona w pierwszej czesci byla z dwona na raz! Tylko jak oni to robili?? Nie rozumiem.. Jeju biedna cindy, szybciurko kolejny rozdział bo nie wytrzymam!

    OdpowiedzUsuń
  18. Już całkiem się pogubiłam! :O Maniuu! Nie wierzę... Przecież to jest... Boże, brak mi słów! *.* To jak w końcu nazywa się ten dobry? Nic nie kumam... Totalny chaos...
    Ale ryczałam jak głupia... Jezuuu :'(

    OdpowiedzUsuń
  19. To nie jest realne! Skąd ten dobry Justin zna Cindy lol nic nie kumam juz hahahah dawaj szybko następny proszę ;****

    OdpowiedzUsuń
  20. Że co? To nie może być prawda. Jeny, jakie będą wytłumaczenia na to wszystko?! Przysięgam, spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego! Czekam z wielką niecierpliwością na next, oby jak najszybciej
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
    http://dark-sky-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  21. O rany! Tak mnie zaskoczyłaś! W życiu nie spodziewałabym się dwóch Justinów! Biedna Cindy. Teraz to dopiero się pokomplikowało. Rozdział świetny! Czekam na kolejny. Pozdrawiam :) / Laura.

    OdpowiedzUsuń
  22. Teraz juz nie mam watpliwosci, ze jestes najlepsza pisarka jakiej ff przeczytalam. Uzaleznilam sie od tego bloga. Co prawda kolezanka w przyplywie emocji wyznala mi ze Justin to nie Justin, za co bylam cholernie wsciekla, ale i tak teraz jestem w szoku. Jestes niesamowita! Cudownie piszesz. Boje sie co bedzie dalej. Chyba jestem masochistka bo gnojek Justin za ktorym tesknilam wrocil a mimo, ze z Jasonem wygladaja identycznie, to chcialabym, zeby to Justin sie zmienil. Znajac ciebie dlugo sobie poczekam. Zastanawia mnie tylko jedno skoro Jason podobno wprowadził sie obok Cindy, dlaczego jechala do niego i nie znala adresu? Czy Jason wtedy oklamal Rayana?

    OdpowiedzUsuń