poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 7 - That ain't my baby...

Jeśli czytasz to opowiadanie, zagłosuj w ankiecie po prawej stronie bloga <3


*Justin*

Otworzyłem drzwi sportowego samochodu i wyszedłem na zewnątrz, naciągając na nos okulary przeciwsłoneczne. Ziewnąłem głośno i przeciągnąłem się. Chociaż wstałem godzinę temu, nadal czułem się tak, jakbym przed pięcioma minutami opuścił łóżko. Miałem ochotę zagrzebać się w ciepłej kołdrze i przytulić policzek do poduszki. Po wczorajszej imprezie brakowało mi wypoczynku, jednak byłem wdzięczny, że udało mi się zamienić z Cindy chociaż kilka szczerych zdań. Tylko po to wszedłem do klubu, tylko po to usiadłem przy barze i tylko po to przyglądałem się jej szczęściu, kwitnącemu w miłości do Ryana.
Wbiegłem po schodach kamienicy na trzecie piętro i zapukałem kilka razy w drzwi, zanim wszedłem do środka. Przy kuchennym blacie stała młoda, ciemnowłosa dziewczyna z promiennym uśmiechem na ustach i kawałkiem kanapki w ręce. Na mój widok uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Zbliżyłem się do szatynki i mocno objąłem ją w talii, chowając twarz w burzy gęstych, prostych włosów. Pięknie pachniała.
-Cześć, Lily. Mi również miło cię widzieć - zaśmiałem się, gładząc dłonią jej plecy.
-Dziękuję, że przyszedłeś. Cholernie mi głupio kolejny raz zrywać cię z łóżka o świcie - spojrzała wymownie na zegarek kuchenny, wskazujący godzinę siódmą, i westchnęła głośno.
-Nie przepraszaj, to żaden problem - posłałem jej ciepły uśmiech, aby wiedziała, że nie sprawiła mi kłopotu. Naprawdę uwielbiałem jej pomagać. Zasługiwała na to. - W takim razie gdzie jest ten mały bąbel? 
Lily z cichym chichotem wskazała drzwi łazienki, a ja jedynie skinąłem głową i ruszyłem w stronę kolejnego pomieszczenia w niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu. Proponowałem Lily pomoc w znalezieniu większego lokum, lecz za każdym razem powtarzała, że to mieszkanie jest dla niej idealne i nie potrzebuje nawet metra kwadratowego więcej.
Otworzyłem drzwi łazienki, a na moje usta wkradł się uśmiech. Na różowym nocniku siedziała dwuletnia Molly, córka Lily. Była najsłodszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widziałem. Nawet kiedy mój nastrój wykazywał jedynie ciemne chmury zamiast jasnych, słonecznych promieni, jej mały uśmiech i radosne oczka zmieniały wszystko. 
-Siku było? - zachichotałem, kucając przed maluchem. 
Pokiwała główką z szerokim uśmiechem i cicho klasnęła w rączki.
-I teraz pewnie czekasz na pampersa, zgadłem? - westchnąłem z uśmiechem, obejmując ją obiema dłońmi i kładąc na kocyku na pralce. 
Chwyciłem czystego pampersa, delikatnie uniosłem ciałko Molly i zapiąłem go między nogami dziewczynki. Przyznam szczerze - po kilku razach nabrałem wprawy i teraz robiłem to jak zawodowa mamuśka na pełen etat. Co prawda dużo bardziej wolałem zakładać na jej małą pupkę czystego pampersa, niż zdejmować ze śmierdzącym prezentem wewnątrz, lecz mimo wszystko nie narzekałem. Kochałem Molly jak własną córkę.
Wziąłem ją na ręce i wyszedłem z łazienki. Dopiero wtedy dziewczynka objęła moją szyję ramionkami i wtuliła się jak w misia, którego dostała ode mnie na niedawne urodziny. Była tak cholernie słodka. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, gdy widziałem, jak ciepłym uczuciem mnie darzy. Była jeszcze malutka, głupiutka i zdecydowanie większości rzeczy nie rozumiała, a mimo to potrafiła szczerze kochać. Czułem to.
-Powinnam zatrudnić cię jako opiekunkę do dziecka. Nie dość, że przewiniesz, wykąpiesz i przeczytasz bajkę na dobranoc, to jeszcze wyjdziesz na plac zabaw i nakarmisz z nią kaczki w parku. Jesteś niesamowitym facetem, cholernie ci za to dziękuję - Lily pogładziła moje ramię, kiedy, zapinając guziki koszuli, jednocześnie wsuwała stopy w buty na obcasie. Jak zwykle w ciągłym biegu.
-Powiedz mi, piękna, czy ty chociaż wypiłaś poranną kawę? Jestem pewien, że spałaś nie więcej niż cztery godziny. Worki pod twoimi oczami ciągną się do samej brody - zachichotałem, a ona natychmiast pobiegła do lustra, aby przekonać się, czy rzeczywiście wygląda tak źle. 
-Odrobina makijażu i problem zniknie sam - zaćwierkała wesoło, pudrując nos i policzki. 
Nigdy nie potrafiłem zrozumieć kobiet. Zamiast poświęcić pięć minut na porządne śniadanie, wolały spędzić je przed lustrem, wykonując nienaganny makijaż, który i tak będą zmuszone poprawić przynajmniej dwa razy w ciągu dnia.
-Twoja mama jest szalona, Molly. Żeby tylko nie zapomniała o buziaku dla swojej pięknej córy - zerknąłem na dziewczynkę w moich ramionach i musnąłem jej małe, zmarszczone czółko.
-O tym nie zapomnę nigdy. Przecież to mały skarbuś mamusi, którego kocham najmocniej na świecie - Lily szybko podbiegła do córeczki, oczywiście w połowicznie wykonanym makijażu, aby pogładzić jej zarumieniony, pucołowaty policzek. - A teraz ty, staruszku, posłuchaj mnie uważnie. W prawej kieszeni torby Molly masz czyste pampersy, w razie gdyby zdarzyła się wam grubsza sprawa - znacząco poruszyła brwiami, a ja wysiliłem się na lekki grymas. - W lewej masz paczkę biszkoptów i soczek dla małej. Dopilnuj, aby wypiła cały.
Skinąłem jedynie głową i z uśmiechem wpatrywałem się, jak wiąże buty i zarzuca na ramiona kurtkę. Była mistrzynią wykorzystywania każdej drogocennej minuty. Potrafiła w pięć minut wykonać czynności, które mi zajmowały piętnaście. Podziwiałem ją. Cholernie.
-Bądź grzeczna, skarbie - szatynka przed wyjściem złożyła jeszcze pocałunek na czółku córeczki i chciała wybiec z mieszkania, jednak w ostatniej chwili zatrzymałem ją, zaciskając dłoń na jej nadgarstku.
-Duży skarb też zasłużył na buziaka - zachichotałem, wystawiając w jej kierunku policzek. Z głośnym westchnieniem przyłożyła krwistoczerwone usta do mojej skóry i pozostawiła na niej równy ślad szminki. - A teraz leć i nie połam po drodze obcasów - rzuciłem na koniec, zanim Lily wybiegła z mieszkania i trzasnęła drzwiami.
Łączyła mnie z nią przyjaźń, głęboko skrywana tajemnica i seks od święta. 

***

Wsunąłem do ust całego biszkopta i westchnąłem głośno. Od dwudziestu minut obserwowałem, jak Molly zjeżdża w dół ślizgawki i z powrotem wbiega na górę, by zjechać ponownie. W międzyczasie zdążyłem wepchnąć w jej małą rączkę zaledwie dwa ciastka i kilka łyków soku, podczas kiedy ja wchłonąłem ponad połowę paczki i przynajmniej pół butelki typowo dziecięcego soku. Byłem znudzony, a na nudę miałem tylko jedno lekarstwo - jedzenie.
-Mała, może chcesz teraz pohuśtać się na huśtawce? - krzyknąłem do dziewczynki, kiedy poczułem, że kolejny biszkopt wywoła mdłości.
Ona jedynie pokręciła główką i po raz kolejny wbiegła na zjeżdżalnię, zabawnie trzęsąc przy tym pampersem. Była niesamowicie urocza, zupełnie jak jej mama. Dzięki Bogu jak na razie nie ujawniają się w niej cechy odziedziczone po ojcu. 
Nagle poczułem na ramieniu niewielką, delikatną dłoń. Odwróciłem gwałtownie głowę i niemal natychmiast uśmiechnąłem się od ucha do ucha, zauważając Cindy siadającą obok mnie na jednym z boków piaskownicy. Wyglądała przepięknie, mimo że nie miała na sobie nawet grama makijażu. Miała naturalnie piękną urodę, którą podkreślała smukła sylwetka i schludne ubrania. Chciałem objąć ją ramionami, przytulić, pocałować choćby w czoło i po protu czuć ciepło jej ciała.
-Cześć, skarbie - posłałem jej promienny uśmiech, gdy usiadła obok mnie. Tak blisko, że nasze ramiona zaczęły się stykać.
-Dorabiasz sobie jako mamusia na zamówienie? - zachichotała, spoglądając na szczęśliwą Molly.
-To córka mojej przyjaciółki. Czasem jej pomagam. Jest samotną matką i zdecydowanie nie jest jej łatwo - westchnąłem, wspominając wiele wylanych w moją koszulkę łez Lily. Była wspaniałą młodą kobietą i nie zasłużyła na górę zmartwień, jakie spadały na nią każdego dnia. - Biszkopta? - z grymasem wyciągnąłem w stronę szatynki niewielką paczkę. Sam miałem już zdecydowanie dość tych małych, zapychających ciastek.
-Czy mi się zdaje, czy ty właśnie objadasz tę małą chudzinkę? Zostawiłbyś jej kilka biszkoptów.
-Co ja poradzę, że zamiast jeść, woli przez pół godziny zjeżdżać z jednej ślizgawki. Ja zapewne znudziłbym się już kilka razy.
Molly ostatni raz zjechała w dół, podbiegła do nas i wskoczyła w moje otwarte dłonie. Potrafiłem wręcz z zapasem objąć ją w pasie. Posadziłem małego bąbla na prawym kolanie i odwzajemniłem jej radosny uśmiech, a kiedy wtuliła się w moją szyję, przytuliłem ją mocniej. Momentami zapominałem, że Molly nie jest moim dzieckiem i traktowałem ją jak córkę. Spędzałem z nią wolne chwile, kupowałem prezenty na każdą okazję - urodziny, imieniny, gwiazdka i dzień dziecka - a poza tym zwyczajnie ją kochałem. Lubiłem patrzeć, jak rośnie, jak z każdym dniem wypowiada coraz więcej słów, jak więcej rozumie. Byłem przy niej od początku i podświadomie chciałbym zostać do końca.
-Ona... - Cindy zmarszczyła brwi i dokładniej przyjrzała się dwulatce. - Ona ma twoje oczy, Justin - dokończyła, a ja poczułem nieprzyjemny ucisk w dole żołądka.
-No coś ty, musiało ci się przewidzieć - odparłem niepewnie, zerkając przelotnie na Molly.
-Justin, wiem, co widzę. Ta kruszynka ma twoje oczy i nie zaprzeczaj. Takie są fakty.
-To z pewnością zbieg okoliczności - odkaszlnąłem cicho i niezręcznie. Nie wiedziałam, jak mam się tłumaczyć, aby Cindy przestała patrzeć na mnie z tak ogromną nieufnością.
Nie mogłem wytłumaczyć jej wszystkiego wprost. Nie teraz. To zbyt skomplikowane.
-Tata, na uśtawke - Molly zaklaskała cicho w rączki, a ja mimo napiętej sytuacji nie potrafiłem nie odwzajemnić uśmiechu dziewczynki?
-Tata? - Cindy uniosła wysoko brwi. - Nadal twierdzisz, że ona nie jest twoją córką?
-Zna mnie od urodzenia, po prostu zaczęła mówić do mnie tato, a mi to nie przeszkadza, ale Molly nie jest moim dzieckiem. Cindy, uwierz mi. To jedynie córka mojej koleżanki. 
Wiedziałem, że nie przekonam jej zwykłymi, dennymi tłumaczeniami. Z jednej strony kochałem Molly jak własną córkę, jednak w oczach Cindy wolałem pozostać niezależnym facetem, który nie ma na głowie dziecka. Widziałem w oczach dziewczyny narastającą niepewność i obawy, które nie pozwalały jej zwyczajnie mi zaufać i nie dociekać, po kim Molly odziedziczyła kolor tęczówek czy włosów. 
-Justin, nie wierzę ci. Po prostu nie potrafię ci uwierzyć - westchnęła w końcu i podniosła się z oparcia piaskownicy.
-Cindy, błagam cię, po co miałbym cię oszukiwać? Jaki miałbym w tym cel? Dlaczego miałbym wypierać się własnego dziecka? To bez sensu. Nie przeczę, że jej nie kocham. Molly traktuję jak córkę, mimo że nią nie jest. Musisz mi uwierzyć.
-Ja nic nie muszę, Justin - szepnęła, po czym odwróciła się i ruszyła chodnikiem w stronę osiedlowej ulicy.
Krzyczałem, wołałem ją, aby zatrzymała się, aby wysłuchała mnie do końca, jednak żadne nawoływania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Cindy nawet nie zerknęła na mnie przez ramię. Z każdym kolejnym krzykiem, którym próbowałem ją zatrzymać, ona przyspieszała. Nie wierzyła mi.
Chciałem ją odzyskać, a zamiast tego kolejny raz pozwalam jej odejść. Zajebiście, kurwa, zajebiście.

*Cindy*

Przetarłam okrężnymi ruchami ostatni stolik w kawiarni i zabrałam z niego tacę z dwoma filiżankami. Utrzymywałam na ustach sztuczny uśmiech. Na prawdziwy ciężko było mi się wysilić. Nie byłam w nastroju. Po porannym spotkaniu Justina wciąż widziałam tę małą, uroczą dziewczynkę w jego ramionach, nazywającą go tatą. Nie powiem, wzruszył mnie widok dwulatki wtulonej w jego szyję, lecz jednocześnie poczułam ukłucie w sercu. Nie wiedziałam, czy mogę mu ufać, czy mogę mu wierzyć. Myśl, że miał dziecko z inną kobietą... bolała. Nie mogłam udawać - wciąż go kochałam.
-Cindy, jesteś dzisiaj zupełnie nieprzytomna. Facet ze stolika pod oknem chciał kawę i sernik, a ty zaniosłaś mu czekoladę i szarlotkę. Dziewczyno, leć do łazienki, wsadź głowę w zimną wodę i obudź się w końcu. Już czternasta! - Ann, koleżanka zza baru upomniała mnie, kiedy odstawiłam tacę z brudnymi naczyniami na ladę.
Westchnęłam głośno, zaczesując kosmyki włosów na tył głowy. Nie potrafiłam skupić się na pracy, kiedy myślami wciąż byłam przy Justinie. Zastanawiałam się, co robi, o czym myśli, czy jest sam czy z kimś. Zastanawiałam się, czy pomyślał o mnie choćby przez ułamek sekundy. Nie przyznałabym się do tego na głos, lecz podświadomie chciałam, aby myślał o mnie, aby widział zarys mojej postaci, kiedy tylko zamykał oczy. Do cholery, naprawdę go kochałam, a okłamując Justina, raniłam samą siebie.
-Dobrze, już wracam do żywych - wymamrotałam i przetarłam twarz dłońmi.
Ruszyłam w stronę kolejnego stolika, a kiedy oparłam się o niego obiema dłońmi, poczułam na oczach parę dużych dłoni. Nie miałam złudzeń, kim jest mężczyzna za moimi plecami. Wyczułam charakterystyczną woń męskich perfum i ciepło bijące od jego ciała. Sądziłam, że z każdym dniem moja miłość do niego słabnie, a tymczasem ona wciąż rosła. Teraz nie wyobrażałam sobie, abym ot tak mogła zrezygnować  z uczucia, którym darzyłam Justina. Było zbyt silne.
-Co ty tutaj robisz? - spytałam, starając się zignorować kołatanie serca. Reagowało tak zawsze, kiedy byłam blisko szatyna.
-Przyszedłem cię odwiedzić i jednocześnie wytłumaczyć całą tę sytuację - gwałtownie, choć delikatnie, złapał mnie za ramiona i odwrócił twarzą w swoją stronę. - Molly nie jest moim dzieckiem, musisz mi uwierzyć. Owszem, traktuję ją jak córkę, ponieważ od urodzenia była mi bardzo bliska, ale to nie moje dziecko, uwierz mi. Nie wiem, co mam zrobić, aby ci to udowodnić.
-Nie musisz mi nic udowadniać, Justin. Jesteś niezależnym facetem, masz prawo założyć rodzinę, masz prawo mieć dziecko. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle próbujesz mi to wszystko wytłumaczyć. To nie jest moja sprawa, nie interesuje mnie to, czy jesteś ojcem, czy nim nie jesteś - wzruszyłam lekko ramionami, lecz mój głos drżał. Kłamałam i mogłam jedynie modlić się, aby Justin nie usłyszał w moim głosie zawahania.
-A mi się jednak wydaje, że ma to dla ciebie znaczenie. Za każdym razem kiedy wspominam o Molly, spinasz wszystkie mięśnie, skarbie - potarł dłonią moje ramię i westchnął. Doskonale wiedział, co czułam. Doskonale wiedział, w jaki sposób na mnie działał.
-Mówiłam ci już, nie nazywaj mnie swoim skarbem - warknęłam cicho. Stawałam się coraz bardziej rozdrażniona, ponieważ nie potrafiłam przestać go kochać. Zanim na nowo pojawił się w moim życiu, było mi dużo lżej. Tylko momentami wracałam do wspomnień, najczęściej tych złych. Teraz natomiast wspominałam każdą piękną chwilę. I to bolało. Bolała myśl, że człowieka, którego starałam się całym sercem znienawidzić, kochałam z każdym dniem coraz bardziej.
-Boli cię sama myśl, że mógłbym mieć dziecko, że mógłbym być z inną kobietą. Widzę to, Cindy. Widzę doskonale. Jesteś zaborcza, chcesz mnie tylko dla siebie, mimo że masz narzeczonego, kochanie.
Chciałam odepchnąć go, a nawet spoliczkować, ale nie mogłam. Nie potrafiłam zaprzeczyć prawdzie. Chciałam go dla siebie. Tylko dla siebie.
-Wyjdź stąd, Justin. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
-Przecież doskonale wiesz, że chcesz ze mną rozmawiać, tylko oszukujesz samą siebie. Na co nam to, Cindy? Nie możemy normalnie rozmawiać, bez kłótni i nieporozumień?
Ciężar przytłaczającego spojrzenia Justina sprawił, że zaczęłam nerwowo spuszczać wzrok na nasze buty. Kiedy jednak usłyszałam bicie zegara, równoznaczne z końcem mojej zmiany, szybko odwiązałam czarny, firmowy fartuch i rzuciłam go na ladę, zanim złapałam torebkę, przewiesiłam ją przez przedramię i najzwyczajniej w świecie wybiegłam z kawiarni, uciekając przed Justinem, przed jego wzrokiem i czułymi słowami.
Po raz pierwszy szłam chodnikiem tak szybko, Pragnęłam oddalić się od kawiarni jak najprędzej, aby zgubić Justina i jego przenikliwe spojrzenie. Chciałam zamknąć się w domu, we własnych czterech ścianach i wypłakać w poduszkę, zanim Ryan wróci z wykładów i zasypie mnie lawiną pytań o złe samopoczucie i napuchnięte oczy. W ostatnim czasie miałam wrażenie, że mogę bez zahamowań płakać na oczach ukochanego, a później okłamywać go, że łzy wywołał denny dramat w telewizji.
-Nie uciekniesz przede mną, Cindy, ale przede wszystkim nie uciekniesz przed własnymi uczuciami. Ile czasu masz zamiar mnie odtrącać, ukrywać się, ignorować? Ile czasu masz zamiar wprowadzać zamęt do swojej pięknej główki? - Justin ponownie zatrzymał mnie w pół kroku i objął moją twarz dłońmi. W momencie kontaktu jego skóry z moimi policzkami przymknęłam powieki i cicho westchnęłam. Chciałam, aby trzymał mnie w ramionach, a jednocześnie aby zostawił mnie w spokoju i pozwolił żyć po swojemu.
-Zostaw mnie, mam cię dość.
-Będę szedł za tobą tak długo, aż zrozumiesz, że chcę, abyś była szczęśliwa, a prawdziwie szczęśliwa będziesz tylko przy mnie. Jeśli pójdziesz do domu, będę siedział na wycieraczce choćby przez kilka tygodni. Jeśli kolejne godziny spędzisz na błąkaniu się po Londynie, będę robił to samo, aby tylko nie stracić cię z oczu. Ja nie odpuszczę, Cindy, zobaczysz. Nie odpuszczę, dopóki nie przemówię ci do rozsądku.
Wypuściłam z siebie głośne, zirytowane westchnienie, chociaż w głębi serca podziwiałam Justina, że tak cholernie się starał w drodze do mojego serca. Miał mnie. Miał mnie w całości, mimo że wciąż odpychałam go od siebie i kłamałam, mówiąc, że nic do niego nie czuję. Mogłam uciekać, lecz Justin poszedłby za mną. Mogłam go odpychać przez resztę życia, a on mimo wszystko zostanie przy mnie. 
-Jesteś cholernie uparty - pociągnęłam nosem, kiedy poczułam, że spod moich powiek próbują wypłynąć pojedyncze łzy.
-A ty nie? Jesteś jeszcze bardziej uparta. Zapierasz się rękoma i nogami, aby się do mnie nie zbliżyć, kiedy w głębi duszy tego chcesz.
Postanowiłam nie rozmawiać z nim dłużej, tylko iść przed siebie, aby zgubić Justina po drodze. Nie oglądałam się za siebie, nie wsłuchiwałam się w jego kroki. Brnęłam w zaparte, jakbym chciała uciec nie tylko przed Justinem, ale również przed własnym irytującym sumieniem. Miałam nadzieję, że kiedy zacznę unikać Justina, ignorować go i nie zwracać uwagi na jego obecność, z czasem moja miłość do niego zacznie słabnąć. Wierzyłam w to, chciałam tego. Chciałam przestać kochać, przestać czuć.
Nogi zaprowadziły mnie na dworzec kolejowy. Dopiero wtedy odwróciłam się i zerknęłam przez ramię. Szedł za mną, z papierosem między wargami. Nie odpuścił. Śledził mnie i nie spuszczał ze mnie wzroku. Pilnował mnie jak oka w głowie, jak największego skarbu. Do cholery, ja byłam jego skarbem. Byłam jego miłością, jego wszystkim. To tak, jakbym z dnia na dzień miała odejść od Ryana, zrezygnować z miłości do niego. Tak samo czuł się Justin. Kochał mnie i nie potrafił ot tak odpuścić, poddać się.
Miałam jedną, jedyną szansę, aby uwolni się od Justina. Puściłam się biegiem wzdłuż peronu i tylko na moment obejrzałam się przez ramię. Justin ruszył biegiem zaraz za mną, jednak wciąż dzieliła nas odległość kilkudziesięciu metrów. Pisnęłam cicho i przyspieszyłam. Prze moje usta przeleciał nawet nikły uśmiech. Jeszcze żaden mężczyzna do tego stopnia nie walczył o moje serce. Jeszcze nikt nie starał się tak dla mnie, tylko dla mnie.
Biegłam wśród pociągów, pod jeden prawie wpadając. Kryłam się za stalowymi maszynami, a zaraz ponownie przyspieszałam, by stracić Justina z oczu. Wciąż jednak był blisko, wciąż czułam jego oddech na plecach, wciąż nie byłam bezpieczna. Pod wpływem impulsu wskoczyłam do jednego z pociągów i zsunęłam się po ścianie na podłogę w pustym wagonie, kryjąc twarz w kolanach. Nie podnosiłam wzroku, oddychając szybko i nierówno. Czułam jednak, że w końcu uwolniłam się od Justina, choćby na kilka godzin, zanim zdążyłabym ulec. Gdyby trzymał moje ciało w ramionach nieprzerwanie przez kilka minut, byłabym zbyt słaba, aby go odepchnąć, aby odmówić, aby uciec. Byłabym jego.
I kiedy sądziłam, że spędzę w spokoju chociaż pół dnia, uspokajając oddech i kołatanie serca, poczułam na kolanie dużą dłoń, a powietrze wypełnił zapach silnych, męskich perfum.
Justin.


~*~


Nie sądziłam, że rozwinę to tak szybko, ale w zasadzie nie ma co przeciągać, skoro bohaterowie darzą się uczuciami :)
Wiem, że miałam w tej notce napisać coś jeszcze, ale nie mam pojęcia co ;D
Aha, chyba że może o narracji. Jak Wam się podoba narracja pierwszoosobowa? Może zostać? :)
ask.fm/Paulaaa962

środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 6 - Liar, liar...

Mężczyzna ostrożnie wyciągnął przed siebie otwartą dłoń i spojrzał na Cindy łagodnie. Osiemnastolatka zaczęła żałować, że zatrzymała Justina i nie pozwoliła mu odejść, jednak niezidentyfikowana część jej ciała, część jej duszy, pragnęła ponownej obecności szatyna. Spojrzała spod rzęs na jego dużą, szorstką dłoń i przygryzła dolną wargę. Wahała się pomiędzy powrotem do klubu i nieudanego tańca w ramionach Ryana, a spacerem w blasku księżyca wraz z równomiernym biciem serca Justina, ukochanego sprzed lat.
-Nie bój się mnie, skoro sama zaproponowałaś spacer - zaśmiał się cicho. - Przecież nie zrobię ci krzywdy.
-Nie wiem, czy mogę ci ufać - wymamrotała, spinając mięśnie jeszcze bardziej, kiedy Justin do prawej dłoni dołączył lewą i stanął zaledwie pół kroku przed wystraszoną dziewczyną.
-Obiecuję ci, że możesz. Naprawdę możesz. Nie skrzywdzę cię. Z czasem zrozumiesz moje słowa, ale teraz jest jeszcze za wcześnie - gdy przyłożył dłonie do rozgrzanych policzków Cindy, ugięły się pod nią kolana. Jego cholerny dotyk przyprawiał dziewczynę o zawroty głowy.
Cindy nie chciała nawet wnikać w jego przesiąknięte tajemnicą słowa. Chciała mu jedynie wierzyć. Wierzyć, że się zmienił i wierzyć, że nie sprawi jej bólu po raz kolejny. Jego spojrzenie wywoływało u dziewczyny dreszcze. Chciała go dotknąć, musnąć opuszką palca, przytulić, pocałować. Chciała mu zaufać. Zaufać silniej niż przed laty i z każdego czynu mężczyzny czerpać pewność, że postąpiła słusznie, wchodząc po raz kolejny do tej samej, rwącej rzeki.
-Za rączkę z tobą iść nie będę - ostrzegła go z uśmiechem i wymownie zerknęła na jego wciąż otwarte dłonie.
Mężczyzna z ulgą odwzajemnił uśmiech i ruszył wolnym krokiem ramię w ramię z szatynką. Nie omieszkał zerknąć ukradkiem na jej długie, smukłe nogi w górnej partii kryjące się pod sukienką. Również na pełnych piersiach zawiesił wzrok. Był mężczyzną i nie zmieni tego strach w oczach Cindy ani jej dystans do szatyna. W każdym geście przejawiał jednak niebywałą delikatność i łagodność, której Cindy zabrakło przed laty. Dojrzał? Wydoroślał? A może w bólach i cierpieniach sprzedał duszę diabłu, zamieniając ją na dobre, ciepłe i kochające serce?
-Jeszcze zobaczymy - potarł wierzchem dłoni nagie ramię szatynki i zagryzł wargę między zębami.
Była niezaprzeczalnie piękną, młodą kobietą.
-W zasadzie gdzie my idziemy, Justin? - spytała, kiedy oddalili się od klubu na wystarczającą odległość, by uderzenia głośnej muzyki ucichły, a powietrze wypełniła wszechogarniająca cisza i spokój chłodnej nocy.
-Przed siebie, Cindy, przed siebie - westchnął głęboko, zanim wsunął dłoń w kieszeń spodni i wyciągnął z niej paczkę papierosów razem z czarną zapalniczką. - Może teraz dasz się skusić? - wyciągnął w kierunku dziewczyny nieduże opakowanie i czekał, aż wyjmie z paczki jednego papierosa.
-Nigdy tyle nie paliłeś. Chyba dałeś wciągnąć się w nałóg - mruknęła, chociaż tym razem nie odmówiła i chwyciła między palce odrobinę pozornego rozluźnienia.
-Ludzie się zmieniają, Cindy. Naprawdę się zmieniają - dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, jak wiele znaczyło jedno ukradkowe spojrzenie szatyna. Zdoła przekonać się o tym dopiero z biegiem dni, tygodni, miesięcy.
Szli powoli, regularnie zaciągając się tytoniowym dymem. Niegdyś cisza pomiędzy nimi zdawała się trwać wiecznie i stawiała Cindy w bardzo niekomfortowej sytuacji. Teraz jednak, gdy czuła bijące od niego bezpieczeństwo, spokój i równowagę, mogła milczeć przez kolejne godziny, wsłuchując się w ciche kroki mężczyzny. Nie wiedziała, skąd u Justina tak niebywała zmiana. Nie wiedziała, skąd zmiana u niej. Czuła się jednak szczęśliwa. W ciągu tej krótkiej chwili naprawdę poczuła szczęście, które Justin ograniczał jej przed laty. 
-Nie jest ci zimno, skarbie? - mężczyzna wyrzucił niedopałek na chodnik i przydeptał go podeszwą, zanim spojrzał na Cindy z troską.
Z troską, a nie z brutalnością w oczach i agresją wymalowaną na twarzy.
-Dlaczego mówisz do mnie skarbie? - Cindy czuła ciepło na sercu na dźwięk każdego wśród czułych słów Justina, lecz jednocześnie uważała, że jej zachowanie nie jest w porządku w stosunku do Ryana. 
Pierwszy raz zaczęła dokonywać wyboru pomiędzy miłością a miłością.
-Ponieważ jesteś moim skarbem. Moim delikatnym aniołkiem, któremu ktoś w drodze z nieba na ziemię ukradł skrzydła. Moim kwiatkiem, który rozkwita z każdym dniem, kiedy tylko dostaje szansę. Moją najjaśniejszą gwiazdką na niebie, której blask dociera do samego serca. Mogę wymieniać dalej. Z pewnością nie zabraknie mi określeń, jakimi mogę nazywać twoją urodę, twoje ciało, twój dobry charakter.
Cindy gwałtownie wciągnęła powietrze. Chociaż odmieniony Justin dawał jej poczucie bezpieczeństwa, teraz naprawdę zaczęła się bać. Justin sprzed lat komplementem nazywał wzmiankę o piersiach bądź krągłych pośladkach. Nie pamiętała nawet, aby chociaż raz usłyszała od niego, że ma piękne oczy. Mężczyzna stojący przed nią był zupełnie inny. Romantyczny, troskliwy, kochający, ciepły, czuły i po prosu dobry. Czy to możliwe, aby z bezuczuciowego brutala zmienił się w najdelikatniejszego mężczyznę pod słońcem?
-Co się z tobą stało? - wyszeptała, przykładając drobne dłonie do policzków Justina z widocznym, lekkim zarostem. - Nie poznaję cię.
-Mówiłem ci, Cindy. Ludzie się zmieniają, czasami nawet nie do poznania. Wystarczy im jedynie zaufać i uwierzyć, że potrafili dokonać zmian.
Cindy czuła, że gdyby w ciągu kilku sekund nie opuściła dłoni, naparłaby z pasją na jedwabiście miękkie wargi Justina, które regularnie zwilżał krańcem języka. Jeszcze przed tygodniem uważała zdradę za ostateczne rozerwanie więzi łączących partnerów i była pewna, że nigdy nie zdradzi Ryana. Teraz jednak tę pewność straciła. Coraz bardziej ciągnęło ją do Justina i do jego nowej, odmienionej osobowości.
-Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, słoneczko - mężczyzna przesunął opuszką palca wzdłuż jej obojczyka do nagiego ramienia odkrytego spod narzuconej, skórzanej kurtki. - Nie jest ci zimno?
-Może odrobinkę - szepnęła, a wtedy szatyn przystanął, ściągnął nakrycie z ramion dziewczyny i złapał kurtkę w taki sposób, by Cindy mogła wsunąć w rękawy szczupłe ręce. - Dziękuję - mruknęła, przytulając policzek do środkowej części okrycia. Justin pachniał tak wspaniale, mimo że w używanych przez niego perfumach wyczuła obcą, nieznaną dotychczas nutę.
-Jak długo jesteś już z Ryanem? - spytał z ciekawości. 
Cindy nie wyczuła w jego głosie złości czy wyrzutów. Pytał tak, jakby był zwykłym starym znajomym z czasów szkolnych. Był spokojny, opanowany i coraz bardziej przerażał zdezorientowaną dziewczynę. Momentami wolałaby, aby stał przed nią stary Justin. Łatwiej byłoby jej zrezygnować z miłości do mężczyzny, natomiast kiedy zmienił się w człowieka, jakiego Cindy pragnęła całym sercem, nie miała pewności, czy nie ulegnie.
-Już pół roku. Za niespełna trzy tygodnie bierzemy ślub. Jestem z nim naprawdę szczęśliwa, Justin. Jest względem mnie dobry, opiekuńczy, troszczy się o mnie i po prostu jest, kiedy najbardziej go potrzebuję.
-Jest ci z nim lepiej niż ze mną? - spytał cicho, wsuwając obie dłonie w kieszenie spodni.
Cindy zamilkła i na moment przystanęła. Spuściła głowę wsłuchując się jedynie w szelest liści na drzewach i przyspieszone bicie serca Justina. Nie chciała go krzywdzić, a jednocześnie nie potrafiła kłamać. Jakiegokolwiek wyboru by nie dokonała, zrani osobę którą kocha.
-Ryan ma do mnie szacunek - stwierdziła krótko i pewnie. Nie kłamała. Ryan traktował ją jak księżniczkę, a Justin jak popychadło, mimo że oboje darzą ją miłością. Ich charaktery znacznie się różniły.
-Chodź za mną - objął dłoń dziewczyny palcami. - Nieopodal jest mały park, a jeśli znasz drogę, możesz dotrzeć nad niewielką rzekę. Chodź, pokażę ci ją.
-Mówiłeś, że jesteś w Londynie od bardzo niedawna i nie znasz dobrze miasta - Cindy zmarszczyła brwi, jednak ruszyła wzdłuż jednej z parkowych alejek z Justinem trzymającym jej dłoń. Dreszcze wstrząsające ciałem osiemnastolatki nie odpuszczały.
-Akurat to miejsce zdążyłem już odnaleźć - posłał jej pokrzepiający uśmiech, a w głębi duszy poczuł ukłucie.
Kłamstwo numer jeden.
Dziewczyna wiedziała, że po wielu minutach spędzonych sam na sam z Justinem nie będzie potrafiła bez wyrzutów spojrzeć Ryanowi w oczy i powiedzieć, że jest dla niej tym jedynym. Nie był. Jej pierwsza miłością była miłość do Justina i nie zmieniłby tego bez względu na wszystko. To jemu pierwszemu oddała swoje serce, to z miłości do niego zwariowała najbardziej. Przez długie miesiące każde z jej marzeń dotyczyło Justina, jego uśmiechu i łagodnego spojrzenia. Teraz wszystko zaczęło powracać, a Cindy czuła, że traci siły, aby odepchnąć od siebie miłość po raz kolejny. 
Justin skręcił z głównej alejki w jedną z bocznych ścieżek i pociągnął za sobą Cindy. Przeszli przez dość gęste krzaki na rozjaśnioną księżycem polanę, z niewielkim strumieniem po środku. Mężczyzna poprowadził ukochaną na drewnianą kładkę i usiadł na pomoście. Spojrzał na Cindy łagodnie i polecił jej, aby usiadła obok niego. Kiedy jej krągłe pośladki dotknęły drewnianych desek pomostu, Justin ponownie splątał jej palce ze swoimi i położył na swoich udach.
-Pięknie tu - wyszeptała zawstydzona jego delikatnymi gestami. Tęskniła za nimi, a teraz, kiedy miała Justina przy sobie, nie wiedziała, jak powinna się zachować. - Ale nie rozumiem, dlaczego mnie tutaj przyprowadziłeś.
-Chciałem z tobą porozmawiać, Cindy. Jeszcze raz na spokojnie porozmawiać. O tym, co nas łączyło i o tym, co nadal nas łączy. Wiesz, że musimy razem przez to przebrnąć, porozmawiać bez kłótni i nerwów. 
-Justin, do cholery, rozmawialiśmy już o tym. Jestem z Ryanem, kocham go, bierzemy ślub. Powinieneś o mnie zapomnieć i znaleźć sobie wspaniałą dziewczynę. Może do niej nabierzesz szacunku.
-Cindy - westchnął głęboko, przytulając dłoń do małego policzka dziewczyny. - Proszę, spójrz mi w oczy.
Osiemnastolatka nie chciała się zgodzić, jednak kiedy druga dłoń Justina również odwróciła jej głowę w jego stronę, uległa. Bała się, do czego doprowadzi przenikliwy wzrok mężczyzny. Bała się, że ich spotkanie nie skończy się jedynie na rozmowie. Czuła, że nie zna samej siebie i nie wie, do czego może doprowadzić jej ciało.
-Wiesz dobrze, że ja się nie poddam, że nie odpuszczę, że nie odejdę, dopóki nie pokażę ci, czego tak naprawdę chcesz. Jesteś niezdecydowana, Cindy. Widzę, jak patrzysz na Ryana, ale widzę również, w jaki sposób patrzysz na mnie. Nie widzisz we mnie wroga, nie boisz się mnie. Chcesz się do mnie zbliżyć, chcesz poznać mnie na nowo. Pragnę tego samego, Cindy. Pragnę twojego szczęścia.
Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że w ciągu niespełna trzech lat Justin zmienił się do tego stopnia. Jej dawnego ukochanego przypominał jedynie w kwestii wyglądu. Charakter nawet w najmniejszym stopniu nie pasował do jego dawnego usposobienia. Ulegała mu po każdym czułym słowie i wie, że jeśli nie zamknie się w domu pod kluczem, w końcu wpadnie w sidła dawnej miłości.
-Po prostu odpuść, Justin. To nie ma sensu. Ja z tobą nie będę. Kocham Ryana i nie zamierzam go zostawiać.
-Kochanie, przypomnij sobie wszystkie piękne chwile między nami. Przypomnij sobie momenty, w których byłaś naprawdę szczęśliwa. Wróć do tego myślami, proszę.
-Justin, przestań mieszać mi w głowie. Przestań zmieniać moje... - przerwała gwałtownie, kiedy naparł wargami na jej pełne, malinowe usta. 
Popchnął ją delikatnie na pomost, podparł się dłońmi na deskach po obu stronach jej głowy i naparł na jej kruche ciało. Zamknął ją w pułapce własnych ramion. Spod powieki Cindy momentalnie wypłynęła łza i chociaż nie odwzajemniała delikatnego pocałunku, nie potrafiła go również przerwać. Już teraz czuła się jak po zdradzie, zwłaszcza że było jej tak dobrze. Całował zupełnie inaczej niż przed laty. Dojrzalej, delikatniej, z miłością a nie samym pożądaniem.
-Justin, przestań - wychlipała, zaciskając w dłoniach jego koszulkę. - Przestań, mam narzeczonego! - pisnęła, wymierzając mężczyźnie lekkie uderzenie w policzek. Nie chciała go skrzywdzić, a jedynie otrzeźwić.
-Nie odepchnęłaś mnie od razu - uśmiechnął się delikatnie z wyższością.
-Tylko dlatego, że byłam w szoku! - wyrzuciła w powietrze ręce, uniosła się do pozycji siedzącej i poprawiła materiał sukienki. - Ten spacer nie był dobrym pomysłem. Powinnam od razu wrócić do klubu, do SWOJEGO CHŁOPAKA - podkreśliła, nie kryjąc zirytowania zachowaniem Justina. Nie potrafił zrozumieć, że Cindy nie jest już jego. Nie potrafił się z tym pogodzić.
-Więc dlaczego sama zaproponowałaś mi spacer? - zaśmiał się, zakładając niesforny kosmyk jej włosów za ucho. 
-Bo - zawahała się i przez następne sekundy szukała odpowiedniej, wiarygodnej wymówki. 
-Bo, bo, bo? - Justin znów pogładził jej policzki. Nie dał się zwieść. Znał ją. - Skarbie, nie zaprzeczaj samej sobie. 
Cindy przegrała i poddała się z głośnym westchnieniem. Podniosła się z drewnianych desek pomostu i lekko otrzepała sukienkę. Spojrzała przelotnie na Justina i nie wiedziała, czy powinna na niego czekać, czy może wrócić na parkową alejkę samotnie.
-Myślę, że jeszcze w tym miejscu została odrobina kurzu - Justin ostrożnie położył dłoń na lewym pośladku Cindy i otrzepał sukienkę.
-Och, nie zapominaj się - zaśmiała się cicho. Musiała nabrać do wszystkiego dystansu i przyzwyczaić się do myśli, że Justin powrócił do jej życia na stałe.
-Cindy, chcę żebyś wiedziała, że nie jestem tutaj, aby zniszczyć twój związek. Obiecuję, że dam ci tle czasu, ile tylko będziesz potrzebowała. Nie będę na ciebie naciskał, nie będę próbował żadnych sztuczek. Chcę, abyś sama dokonała wyboru - powiedział z powagą, gdy wyszli na ulicę i z oddali dochodziły do nich światła klubu. - A teraz chodź podbijać imprezę. Jestem pewien, że bez nas to nie to samo.
Cindy zaśmiała się i przeszła przez bramkę w klubie przed Justinem. Wyczuła w powietrzu alkohol zmieszany z potem, jednak ta niedługa rozmowa z Justinem znacznie podniosła ją na duchu i uspokoiła. Miała ochotę bawić się i szaleć na parkiecie. Justin w przeciwieństwie do Ryana naprawdę dobrze tańczył.
-Cindy, wszystko w porządku? Justin powiedział, że gorzej się poczułaś - dziewczynę natychmiast zaatakował zaniepokojony głos Ryana.
Spojrzała na niego z uśmiechem i przytaknęła głową.
-Spokojnie, po prostu zrobiło mi się słabo. To pewnie przez tę muzykę.
-A może zasłabłaś przez małego dzieciaczka kryjącego się w brzuszku, hmm? - zaćwierkał, głaszcząc dłonią materiał sukienki dziewczyny w okolicach pępka.
-Ryan, przestań! - pisnęła ze śmiechem i odsunęła od siebie dłonie Ryana. - Wybacz, ale teraz idę potańczyć z Justinem, bo ty poruszasz się jak prawdziwa pokraka - na sam koniec wysunęła w stronę rozbawionego Ryana język i odeszła, zaczynając w ramionach Justina poruszać się w rytm muzyki.
Mężczyzna objął dłońmi jej biodra i dał się ponieść emocjom. Wykorzystywał każdą chwilę, w której Cindy pozwalała mu się zbliżyć. Przy niej jego serce rozkwitało jak róża pozostawiona w wodzie, na słońcu. Musnął czubkiem nosa jej szyję i zaciągnął się zapachem. Pragnął jej w każdym znaczeniu tego słowa, lecz potrafił zachować samokontrolę i powstrzymywać się przed pragnieniami serca i ciała. Teraz trzymał ją w ramionach i delikatnie poruszał jej biodrami. Był szczęśliwy.
Nagle poczuł w kieszeni spodni wibracje dzwoniącego telefonu. Wyjął go niechętnie, nie przestając kołysać się w rytm muzyki, jednak gdy ujrzał imię dzwoniącego, jego mięśnie spięły się boleśnie, a ochota na szaleństwa na parkiecie momentalnie przeszła. Pozostał jedynie stres napierający na każdy skrawek jego ciała.
-Muszę odebrać, Cindy, przepraszam - szepnął dziewczynie do ucha, po czym pospiesznie wyszedł poza klub.
Cindy obserwowała z wnętrza, jak gestykuluje rękoma i wyraźnie podnosi głos. Kłócił się z rozmówcą, chcąc jak najszybciej zakończyć niewygodną rozmowę. Osiemnastolatka chciała podsłuchać chociaż kilku słów Justina, jednak nie miała odwagi podejść bliżej i ukryć się za jednym z filarów. Mogła jedynie patrzeć na szatyna ze zdenerwowaniem ciągnącego za końcówki włosów. Znów wyjął z kieszeni papierosa i zaczął zaciągać się nim pospiesznie. Zawsze reagował w ten sposób na stres.
Zakończył rozmowę szybko, wrócił do klubu, minął Cindy i złapał skórzaną kurtkę, którą dziewczyna pozostawiła na obrotowym stołku. Szatynka w ostatniej chwili chwyciła jego spięte ramię i zatrzymała w pół kroku.
-Przepraszam cię, Cindy, muszę już iść - wymamrotał pospiesznie, przebiegając palcami po włosach.
-Justin, co się stało? Jesteś bardzo zdenerwowany.
-Spokojnie, skarbie. Wszystko jest w porządku.
Kłamstwo numer dwa.
I wyszedł z klubu, zostawiając na środku parkietu zdezorientowaną Cindy, zagubioną we własnych uczuciach.


~*~


Wpadłam na całkiem dobry pomysł dotyczący tego ff i powoli zaczynam wprowadzać go w życie. Powiem jedno - namieszam ^^
A drugą sprawą jest oczywiście bohaterka. W ciągu tygodnia wymyślałam ich chyba z pięć i do każdej musiałam robić szablon, ale w końcu zdecydowałam się na jedną, ostateczną już. Jej zdjęcie zostało dodane do zakładki bohaterowie, zmieniłam szablon (który swoją drogą bardzo mi się podoba), ale również tutaj dodaję jej zdjęcie :)





środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 5 - Can't stop loving you...

Cindy, otulona ciepłym, puchowym ręcznikiem, stanęła przed otwartą na oścież szafą i wsparła rękę na biodrze. Przeglądała każdy z pojedynczych wieszaków w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki, bez ramiączek, kończącej się przy połowie uda. Nie chciała wyglądać jak większość prowokatorek w klubie. Zakładała dopasowaną sukienkę jedynie dla chłopaka, który, widząc materiał opięty na jej szczupłym ciele, przejeżdżał dłonią od ramienia po biodro szatynki, uśmiechał się delikatnie i muskał z miłością jej czoło.
Osiemnastolatka obawiała się dzisiejszej imprezy, mimo że od kilku miesięcy podobały jej się wyjścia ze znajomymi, zakrapiane alkoholem i głośną muzyką. Miała świadomość, że nie będzie mogła swobodnie poddać się sympatycznej atmosferze w gronie przyjaciół. Już teraz czuła na plecach wzrok Justina. Czuła jego oddech. Czuła samą obecność, która przerażała ją bardziej, niż perspektywa spędzonych z nim godzin. Nie bała się wielokrotnie użytej przez niego przemocy. Miała jedynie obawy, że jego nagły powrót wywróci jej życie do góry nogami i pomiesza uczucia w jej sercu, które w dalszym ciągu nie odnalazło stabilnej pozycji.
Cindy puściła ręcznik, pozwalając mu bezszelestnie opaść na podłogę przy bosych stopach. Wyjęła z górnej szuflady bieliznę, a z wieszaka zsunęła granatową, koronkową sukienkę bez ramiączek, jak wcześniej planowała. Zanim jednak materiał przykrył jej nagie ciało, poczuła na biodrze dużą, męską i lekko szorstką dłoń. Nawet nie drgnęła. Nie krępowała się przy Ryanie, nie wstydziła się nagości. Wiedziała, że nie skrzywdziłby jej nawet nieświadomie. Obchodził się z dziewczyną, jak z wyjątkowo kruchym jajkiem i uważał nawet na najczulszy dotyk, który mogłaby odebrać w niejednoznaczny sposób. Kochał ją i szanował ponad własne życie, a jej krzywda byłaby osobistym ciosem prosto w serce Ryana.
-Wyglądasz przepięknie w każdej sukience, ale najbardziej podobasz mi się tak, jak stworzył cię Bóg, kochanie - chłopak musnął nagie ramię Cindy i objął dziewczynę w pasie.
-Ale nago na imprezę nie pójdę - zachichotała cicho, na moment opierając głowę o silny bark narzeczonego. 
Czuła się przy nim jak prawdziwa, doceniona, młoda kobieta. Jak księżniczka, na której książe skupia całą uwagę.
-Połowa klubu umarłaby z wrażenia - mężczyzna zawtórował narzeczonej i mocniej przytulił jej ciało. 
Kiedy schował twarz w zagłębieniu jej gładkiej szyi i zaciągnął się olśniewającym zapachem, ugięły się pod nim kolana. Była jego ideałem, choć pozornie ideałów nie ma. On jednak znalazł bratnią duszę, która była dla niego więcej, niż wodą, tlenem i pożywieniem. Stanowiła nieodłączną cząstkę jego serca.
-Kochanie, nie masz nic przeciwko, że zaprosiłem Justina, prawda? Wydaje się być naprawdę w porządku facetem.
Sam dźwięk jego imienia rozprowadził po skórze szatynki dreszcze. Nienawidziła reakcji swojego ciała na najmniejszą wzmiankę o Justinie, lecz każdy objaw jedynie utwierdzał ją w przekonaniu, że nigdy nie był dla niej obojętny. Nawet wtedy, gdy wmawiała samej sobie, że zapomniała o każdej emocji, łączącej ją z szatynem. W dalszym ciągu była zbyt słaba, aby wyrzucić go se swojego serca, z życia i przede wszystkim z pamięci.
-Oczywiście, że nie mam nic przeciwko - mruknęła cicho, aby najmniejsze zawahanie w jej głosie było ledwo słyszalne. 
Udało jej się. Ryan znów nie wyczuł niczego niepokojącego. 
-Powiem ci szczerze, że cieszę się, że zostanie naszym sąsiadem. Mam dość tych wszystkich starych bab, zatruwających nam życie samym spojrzeniem. Przyda się w bloku ktoś młody, z kim będzie można utrzymywać bliższe, może nawet przyjacielskie relacje. Nie podobał mi się jedynie sposób, w jaki na ciebie patrzył. Musiałaś wpaść mu w oko, ale czemu ja się dziwię? Sam od wielu miesięcy wpatruję się w ciebie jak w obrazek.
Cindy jedynie zaśmiała się cicho i nienaturalnie. Nie zamierzała znów powracać do tematu Justina. Nie chciała o nim słyszeć. Nie chciała, aby Ryan regularnie wymawiał jego imię. Nie chciała także, aby zbliżył się do niego i nawiązał przyjacielskie relacje. Pewnego dnia cała prawda wyjdzie na jaw, a wtedy Ryan zostałby skrzywdzony podwójnie - zarówno przez narzeczoną, lecz także przez przyjaciela.
Ryan wyszedł z sypialni, a Cindy w samej bieliźnie opadła ciężko na łóżko, dając upust głośnemu westchnieniu. Próbowała powstrzymać w sobie myśli o Justinie, lecz jak na złość sprowadzały się wyłącznie do jego karmelowych, ciepłych oczu, pełnych, malinowych warg i głosu, zachrypniętego, męskiego, umiejętnie rozpraszającego zagubioną Cindy.
-Bieber, jeszcze nic nie zrobiłeś, a już rozpieprzasz mnie psychicznie - wyszeptała, przecierając twarz dłońmi. 
Wiedziała jedno. Musiała być silna i pomimo wszelkich trudności brnąć przez życie z uniesioną głową.
Ubrała skromną, dopasowaną sukienkę, poprawiła biust, aby nienagannie ułożył się pod koronkowym materiałem, a na koniec kilkukrotnie przejechała szczotką po włosach. Nie malowała się mocno i wyzywająco. Podkreśliła jedynie rzęsy tuszem, a na usta nałożyła owocowy błyszczyk, którego zapach i smak za każdym razem przyciągał Ryana do długiego, pełnego namiętności pocałunku. Chociaż od szpilek niemiłosiernie bolały ją stopy, dzisiejszego wieczoru postanowiła ubrać buty na wysokim obcasie, wysmuklające delikatnie opalone nogi Cindy. 
-Jezus Maria, musisz mi to robić, kicia? - Ryan jęknął przez zaciśnięte wargi, kiedy Cindy przeszła przez próg sypialni i stanęła między nogami narzeczonego, siedzącego na skórzanym fotelu.
Mimowolnie uniósł dłoń i dotknął opuszkami palców gładkiego uda dziewczyny. 
-Muszę, bo bardzo cię kocham, Ryan, mój słodki misiu - zaćwierkała, nachyliła się i musnęła jego czoło, jak przed momentem on.
-Na całowanie będzie czas po powrocie. Jeśli teraz zaczniesz swoje sztuczki, obawiam się, że nie dam rady iść na żadną imprezę - westchnął głośno i wstał z fotela.
Ułożywszy dłoń w dole pleców Cindy, skierował ją do wyjścia z mieszkania. Sam chwycił jeszcze klucze i po zamknięciu drzwi upchnął je do najgłębszej kieszeni w spodniach. Zawsze przepuszczał Cindy pierwszą. Z jednej strony wykazywał się przed nią dobrym wychowaniem, natomiast z drugiej lubił zawiesić wzrok na jej zgrabnej pupie. Również teraz zerknął na krągłe pośladki narzeczonej i uniósł jeden kącik ust w nikłym uśmiechu, przebiegając palcami po włosach, a językiem po wardze.



***


Cindy przekroczyła próg klubu z narastająca w sercu niepewnością. Starała się nie ukazywać zdenerwowania, lecz wewnątrz cała drżała. Jedynie obecność Ryana podnosiła ją na duchu. Nie odważyła się puścić jego dłoni. Nie odważyła się oddalić, w obawie, że niespodziewanie trafi na brązowookiego szatyna, na którego widok jej serce zaczynało kołatać.
Ujrzała Justina przy barze. Siedział w towarzystwie ich znajomych, sączył drinka i flirtował ze znajomą Ryana ze studiów, Cindy miała cichą nadzieję, że nie spuści z nowej znajomej wzroku przez resztę wieczoru. Niestety, wystarczyło aby zbliżyli się z Ryanem do baru, a szatyn obdarzył ją spojrzeniem pełnym ciepła, troski i szczerej miłości.
-Widzę, Justin, że zdążyłeś już wszystkich poznać - Ryan klepnął szatyna w plecy i przywołał gestem dłoni barmana.
-Jestem towarzyski chłopak, więc z zawieraniem nowych znajomości nie mam najmniejszych problemów - posłał Ryanowi krótki uśmiech, lecz po chwili pospiesznie przeniósł wzrok na Cindy. 
To ona była jego księżniczką. To w jej delikatną buzię chciał wpatrywać się długimi godzinami. To ona była oczkiem w jego głowie. To ją kochał ponad życie.
Cindy usiadła na wysokim stołku przy barze i założyła prawą nogę na lewą. Zaczęła mieszać słomką drinka w szklance i sączyć go powoli. Miała ogromną ochotę upić się i zapomnieć o Justinie, który niespodziewanie wtargnął w jej życie uczuciowe i towarzyskie. Bała się jedynie, że kiedy procenty zmieszają się z jej krwią, sprowokują wiele niebezpiecznych słów i zachowań. Ludzie pijani mówią prawdę, a prawda leżała po stronie Justina, który w dalszym ciągu stanowił obiekt westchnień Cindy.
-Pięknie wyglądasz, słoneczko - szepnął do ucha dziewczyny i odgarnął jej gęste włosy na plecy.
-Dziękuję - mruknęła krótko, lecz nie odważyła się nawiązać z mężczyzną kontaktu wzrokowego. Zwyczajnie bała się, że jego smutny wzrok na nowo rozbudziłby w niej wszystkie skrywane uczucia i emocje, z którymi walczyła od dwóch dni.
-Jesteś moim ideałem, Cindy, wiesz? - delikatnie opuścił dłoń na jej nagie udo i potarł ciepło, przysuwając się bliżej dziewczyny.
-Ideały nie istnieją, wiesz? A na świecie są tysiące, jak nie miliony ładniejszych ode mnie dziewczyn, dlatego myślę, że skoro ja jestem już zajęta, możesz odpieprzyć się ode mnie i szukać szczęścia gdzie indziej. 
-Jesteś moja, Cindy. Wiesz o tym, prawda? - spojrzał na nią w sposób tak nieokreślony, że po plecach szatynki przebiegło stado nieprzyjemnych dreszczy. 
Justin nie był ani szczęśliwy, ani smutny, jednak jego spojrzenie wyrażało niezbadaną głębię, w którą Cindy zatopiła się moment po odwróceniu w jego stronę wzroku. Znów chciała płakać w bezsilności i bezradności. Gdziekolwiek nie pójdzie, podąży za nią Justina. Czegokolwiek nie zrobi, on nie przeoczy żadnego z jej gestów. Była wolnym człowiekiem, a mimo to wciąż czuła się kontrolowana.
Cindy gwałtownie odwróciła głowę i zaczęła wpatrywać się w Ryana, szalejącego na parkiecie ze znajomą ze studiów. Zaśmiała się cicho, widząc jego mało płynne ruchy. Nie był dobrym tancerzem i nigdy tego nie ukrywał, dlatego gdy Cindy miała ochotę przez pół wieczoru podbijać parkiet, on pasował, siadał na barowym stołku i pozwalał jej wyszukać partnera wśród mężczyzn z klubu. Miał do niej pełne zaufanie i nie bał się, że para dłoni obcego faceta sprowokuje Cindy do zdrady. Był pewien jej miłości. Każdego dnia otrzymywał od niej potwierdzenie w postaci czułego uśmiechu, pocałunku na dzień dobry bądź pieszczot po zachodzie słońca.
-A wy co tak siedzicie, jakby wam tyłki do krzeseł przymarzły? - rzucił spocony i zdyszany, gdy po przetańczeniu jednej z szybszych piosenek wrócił do baru i oparł się z jednej strony o ramię Justina, a z drugiej o ramię Cindy. - Wynocha na parkiet, ale już! - dodał ze śmiechem, kończąc jednym porządnym łykiem drinka narzeczonej.
Cindy spojrzała na Justina i tym razem nie kryła przerażenia. Mężczyzna natomiast uśmiechnął się subtelnie, wstał z wysokiego stołka i wyciągnął przed siebie dłoń. Każdy mięsień w ciele osiemnastolatki zesztywniał, aby po chwili pokryć się ledwo wyczuwalnym dreszczem. 
-No już, kochanie. Wiesz, że nie mam nic przeciwko. 
Ryan nieświadomie rzucał narzeczoną w otchłań strachu i niepewności. Najchętniej trzymałaby się jak najdalej Justina i jego paraliżującego wzroku. Teraz natomiast musiała wyciągnąć rękę i subtelnie położyć dłoń na dużej dłoni szatyna. Spodziewała się, że po pierwszym zetknięciu z jego skórą dozna wstrząsu. Nie podejrzewała jednak, że będzie tak silny i... przyjemny.
-Mogę panią prosić do tańca? - wymruczał nisko i gardłowo, delikatnie zamykając małą rączkę ukochanej w swoich męskich i silnych dłoniach.
Cindy niemrawo skinęła głową i zsunęła się ze stołka. Nie potrafiła postawić się Justinowi, gdy tuż obok siedział Ryan i uważnie obserwował każdy jej ruch. Z całego serca pragnęła ukazywać w ruchach naturalność i brak skrępowania. Tymczasem miała wrażenie, że z każdym krokiem jej kolana trzęsły się coraz bardziej, a na prostych nogach utrzymywała się jedynie dzięki dłoni Justina. Niestety, gdy szatyn przeniósł ją na dolną partię pleców osiemnastolatki, musiała przygryźć dolną wargę. Jeszcze nigdy żaden dotyk nie działał na nią tak silnie. Zdobywała kolejny dowód, że kocha Justina nieprzerwanie od kilku lat, a każdy dzień jedynie nasilał miłość i burzę pozostałych uczuć.
Na nieszczęście Cindy, z głośników zaczęła płynąć spokojna, powolna piosenka, z zabarwieniem romantycznym. Osiemnastolatka poczuła nagły przypływ emocji, które muzyka rozprowadziła po całym jej ciele. Na moment zastygła, gdy jedna z dużych dłoni Justina przytuliła się do jej biodra, a klatka piersiowa dotknęła biustu dziewczyny. Był blisko niej. Zdecydowanie zbyt blisko, aby Cindy mogła czuć się swobodnie.
-Rozluźnij się, kochanie - szepnął jej do ucha i zaczał delikatnie kołysać jej biodrami, na których delikatnie zaciskał dłonie.
-Nie mów do mnie kochanie - odparła, choć pragnęła podobnych czułych słów z jego ust więcej i więcej. Pragnęła, aby okazał jej miłość, o której mówił od wczoraj. Wiedziała jednak, że im dłużej pozwala mu na bliskość, że im dłużej był obok, tym trudniej będzie jej zapanować nad własnym sercem.
Cindy przymknęła oczy, czując silny zapach perfum Justina i ciepło jego ciała. Trzymał ją mocno i stanowczo, a ona z każdą przetańczoną minutą czuła się coraz słabsza psychicznie i fizycznie również. Justin podtrzymywał ją w pozycji stojącej, lecz kiedy sam zobaczył, że Cindy coraz słabiej utrzymuje się na prostych nogach, delikatnie ujął jej dłonie i położył na swoim karku. Nie wiedział, że z każdym czułym gestem odbierał jej zdolność racjonalnego myślenia. Cindy nie potrafiła dłużej opierać się emocjom i delikatnie oparła czoło na ramieniu szatyna. Był jej tak bliski, a zarazem daleki. 
-Kocham cię, Cindy, mój mały aniołku - wyszeptał do ucha osiemnastolatki i kilka razy musnął z czułością jej szyję, tworząc ścieżkę mokrych pocałunków.
Dziewczyna wiedziała, że w każdej chwili jej oczy mogą pokryć się łzami. Słowa szatyna przelały czarę goryczy i sprowokowały kilka słonych kropel, spływających w dół policzków. Pierwsze wytarła w czarną koszulę Justina, lecz kolejnych nie potrafiła już wstrzymywać. 
Gwałtownie odsunęła się od mężczyzny i wybiegła z klubu na świeże, nocne, chłodne powietrze. Justin natomiast w pierwszym momencie spojrzał na smukłą, oddalającą się postać ukochanej, a po chwili wrócił do baru, aby zdjąć z wysokiego stołka skórzaną kurtkę.
-Co się stało Cindy? - Ryan spytał z przejęciem, zatrzymując Justina w pół kroku. Gdy zobaczył, jak osiemnastolatka pospiesznie wychodzi z klubu, jego serce ścisnęło się boleśnie.
-Źle się poczuła, potrzebowała świeżego powietrza. Wyjdę z nią na chwile, żeby pooddychała głęboko - szatyn posłał rywalowi sztuczny uśmiech. Nie chciał, aby Ryan dołączył do niego i wyszedł przed klub do zapłakanej dziewczyny. Będąc z nią sam na sam, mógł wyzwalać w niej skrywane emocje, których wstydziła się przed światem i przed samą sobą.
-Dzięki, Justin. Naprawdę fajny z ciebie facet - Ryan ostatni raz klepnął go w plecy, zanim szatyn odszedł, przewracając teatralnie oczami.
Irytowała go postawa Ryana, choć korzystał z jego naiwności. Dzięki niemu mógł bez trudu zbliżyć się do Cindy, być przy niej, czuć jej bliskość, której również potrzebowała. Na każdym kroku unikała jego spojrzenia i to jedynie utwierdzało mężczyznę w przekonaniu, że nadal skrywa w sercu miłość.
Wyszedł przed klub z przewieszoną przez ramię kurtką. Ujrzał ukochaną kilkanaście matrów dalej, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, przechadzającą się wzdłuż wysokiego krawężnika. Nie podszedł do niej od razu. Najpierw z daleka obserwował jej ciało, lecz sam jej widok nie wypełniał serca mężczyzny. Był zbyt daleko. Zdecydowanie zbyt daleko. Pragnął dotknąć dłonią jej biodra, potrzeć zziębnięte ramię. Dotychczas mógł jedynie wpatrywać się w jej smukłe, seksowne nogi i biust opięty pod materiałem koronkowej sukienki. Wyglądała olśniewająco i zapierała Justinowi dech w piersi. Zupełnie jak kiedyś, zupełnie jak przed laty.
-Zmarzniesz, kochanie - szepnął, okrywając jej nagie ramiona skórzaną kurtką.
Po ciele szatynki przebiegł dreszcz. Potrzebowała dotyku Justina, choć walczyła z samą sobą. Wmawiała sobie, że uwolniła się od przywiązania, łączącego ją z szatynem. W rzeczywistości ich więzi z każdym dniem wzrastały na sile. Należała do niego w każdym znaczeniu tego słowa. Zakochując się w nim raz, skazała serce na dożywotnią miłość, pełną burz, lecz również wypełnioną ciepłem i namiętnością.
Pospiesznie otarła wierzchem dłoni załzawione oczy, by Justin nie widział jej gorzkich łez, wylanych z jego powodu. Spojrzała na niego spod gęstych rzęs i od razu tego pożałowała. Jej wzrok napotkał parę tęczówek mężczyzny, ciepłych, wciągających i przeraźliwie smutnych. Ujrzała w nich cały swój świat, choć do niedawna to w oczach Ryana odnajdowała wszystko, czego jej potrzeba. Justin samym pojawieniem się w jej życiu zmienił wszystko i pogrzebał każdą wartość, jaką uznawała przed jego powrotem.
-Dlaczego ty mi to robisz? - wymamrotała, zatrzymując się na przeciw klatki piersiowej chłopaka. - Dlaczego zachowujesz się, jakbyśmy byli razem? Przecież wiesz, że mam chłopaka i wiesz również, że za trzy tygodnie bierzemy ślub. Dlaczego chcesz to wszystko zniszczyć?
-Cindy, czy to moja wina, że nie potrafię przestać cię kochać? Czy to moja wina, że serce w piersi bije jak oszalałe, kiedy tylko czuję ciebie obok? Starałem się zapomnieć o tobie przez trzy lata i zmyć z siebie poczucie winy. Sądziłem, że wszystko ustąpiło, dopóki nie ujrzałem cię przy moim stoliku w kawiarni. Wszystko powróciło, rozumiesz? Każde wspomnienie i każde uczucie, jakim cię obdarzałem - nie było mu łatwo na nowo otworzyć się przed ukochaną dziewczyną. Zmieniła się. Była bardziej pewna siebie. Chciał poznać ją na nowo. - Po twoim odejściu powróciłem do całonocnych imprez i tylu dziwek w łóżku, ile tylko zdążyłem zaliczyć. Pieprząc każdą wyobrażałem sobie, że kocham się z tobą, delikatnie, z czułością. Pamiętasz, jak było nam razem dobrze? Pamiętasz, jak za każdym razem umierałaś z rozkoszy w moich ramionach?
Po policzku Cindy spłynęła kolejna łza. Mówił prawdę. Gdy oddawała się Justinowi dobrowolnie, pod wpływem pożądania, marzyła tylko o jednym. Chciała zatrzymać Justina blisko siebie do ostatniego dnia życia. Mogła nie jeść, mogła nie spać, mogła nawet nie oddychać, aby tylko Justin trzymał ją w ramionach, przytulał, całował i pieścił. Wtedy czuła się spełniona.
-Dlaczego taki jesteś? - jej głos drżał tak samo jak dłonie, które Justin ostrożnie objął swoimi. - Dlaczego kiedyś byłeś brutalem bez serca, a teraz pojawiasz się po latach, czuły, odmieniony i taki smutny?
-Jestem smutny, ponieważ nie mam osoby, do której mógłbym się w nocy przytulić. Nie mam przy sobie osoby której mógłbym szeptać do ucha czułe słówka. Nie mam kobiety, którą dażyłbym prawdziwą, szczerą miłością. Nie mam ciebie.
Justin doskonale wiedział, jakich słów użyć, aby po policzkach Cindy spłynęły kolejne łzy wzruszenia. Widząc jej smutne oczy, pragnął delikatnie objąć ją ramionami i wtulić w klatkę piersiową, na której znalazłaby upragnione oparcie. Nigdy nie pogodził się z myślą, że Cindy mogłaby należeć do innego mężczyzny. Jeśli bliska jego sercu kobieta raz odwzajemniła miłość szatyna, już zawsze będzie jego. Względem Cindy czuł wzmożone przywiązanie. Wiedział bowiem, jak wiele wyrządził jej krzywd. Żałował. Naprawdę żałował.
-Justin, przestań mieszać mi w głowie, proszę - jęknęła cichutko, gładząc dłonią jego klatkę piersiową z wyraźnie odznaczającymi się mięśniami.
-Odejdę, jeśli spojrzysz mi w oczy i powiesz, że mnie nie kochasz - zażądał, opierając plecy dziewczyny o jeden z murów. Całym sercem pragnął położyć usta na jej pełnych wargach, ale bał się, że niepotrzebnie spłoszy dziewczynę.
-Justin, przestań - szepnęła, dokładając do prawej dłoni lewą. Chciała odepchnąć jego ciało, lecz brakowało jej silnej woli.     
-Zrób to, kochanie - ponaglił, układając pod jej brodą dłoń i unosząc głowę dziewczyny.
Cindy spuściła wzrok i zaczęła bawić się jednym z guzików koszuli Justina. Zwyczajnie nie potrafiła kłamać, patrząc mu w oczy. 
-Nie kocham cię, Justin - szepnęła ledwo słyszalnie, utrzymując wzrok wbity w czubki butów Justina.
-Spójrz mi w oczy. Proszę, Cindy, spójrz mi w oczy.
-Nie potrafię.
Z ust szatyna uleciało głośne, głębokie westchnienie, a przez usta przeleciał nikły uśmiech. Ostatni raz pogładził Cindy po policzku, opuścił dłoń i odszedł chodnikiem w przeciwnym kierunku do głównego wejścia do klubu, wyciągając z kieszeni paczkę cienkich papierosów.
Tym razem to Cindy wpatrywała się w jego oddalającą się postać, dopóki serce nie kazało jej pobiec za Justinem i zatrzymać go w pół kroku. Znów wspomniała smutek w jego oczach, przejmujący, chwytający za każdy rąbek duszy. Nie mogła pozwolić ukochanemu odejść ze spuszczoną głową. W ogóle nie była w stanie pozwolić mu odejść. Była zbyt słaba.
-Justin! - krzyknęła, przygryzając dolna wargę. Mężczyzna odwrócił się powoli na pięcie i uniósł prawą brew, tworzącą wysoki łuk na jego czole. - Masz może ochotę na spacer?



~*~


Ten rozdział również pisany był w szpitalu, w stylu "nie myślę nad tym, co piszę, tylko po prostu piszę, bo bez tego nie mogę wysiedzieć na tyłku" hahaha, mam nadzieję, że mnie zrozumieliście i wybaczycie mi, jeśli niektóre zdania nie będą trzymać się kupy ;D
ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI BOHATEROWIE, GDZIE POJAWIŁO SIĘ ZDJĘCIE RYANA :)

piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział 4 - What the hell...

        Cindy uchyliła niemrawo jedną powiekę i dopiero po kilku sekundach dołączyła do niej drugą. Na jej usta wkradł się szeroki uśmiech, gdy tuż nad swoją twarzą ujrzała szczęśliwego Ryana, składającego ciepły pocałunek na jej rozgrzanym pod ciepłą pościelą nosie. Dziewczyna powoli uniosła dłoń i musnęła opuszkami palców jego szczękę. Kochała go tak mocno i na każdym kroku czuła również jego miłość. Nie miała najmniejszych wątpliwości co do szczerości jego uczuć. W ciągu kilku miesięcy związku zdążył zmienić się w jej słońce, jej wodę i powietrze. Był wszystkim, czym przed laty był dla Cindy Justin.
        -Dzień dobry, kochanie - ponownie musnął czubek jej nosa z czułością i radosnym uśmiechem na ustach. Rozpieszczał ją, jak tylko mógł. Zasługiwała na to.
        -Cześć - mlasnęła słodko, unosząc się lekko i na krótki moment przykładając wargi do jego pełnych, malinowych ust. Złożyła na nich krótkiego, powitalnego buziaka, jak każdego ranka, gdy budził ją ciepłym uśmiechem i jednocześnie poprawiał nastrój do samego wieczora.
        -Wiesz, że już za dwadzieścia dni zostaniesz oficjalnie panią Styles? - wymruczał, poddając Cindy marzeniom.
Widziała ich piękny, choć skromny ślub, białą suknię, idealnie leżącą na jej szczupłej sylwetce, a także promienny uśmiech na twarzy narzeczonego. Jeszcze nigdy nie była tak pewna, że pragnie wyjść za niego i już zawsze do niego przynależeć.
Wzmożoną pewnością siebie zagłuszał krzyk serca, które pragnęło Justina.
        -Nie mogę się doczekać, Ryan - przytuliła go do swojej piersi i zaczęła przeczesywać palcami niesforne loczki na jego głowie. 
Był mężczyzną, którego nie bała się nawet przez moment. Nie dawał jej powodów do strachu. Owszem, czasem zdarzały się pomiędzy nimi drobne sprzeczki i nieporozumienia, jednak Ryan, mając na uwadze przeszłość osiemnastolatki, nigdy nie podniósł na nią głosu, a każdą złość tłumił w swoim wnętrzu po jednym spojrzeniu w jej smutne oczy. Pragnął ją uszczęśliwiać, ponieważ nigdy nie zaznała prawdziwego szczęścia. Starał się wynagrodzić jej wszystkie lata cierpienia.
        -Czas wstawać, chociaż tak bardzo mi się nie chce - wyjęczał niezadowolony, z głośnym sapnięciem odkrywając kołdrę.
        -Nie narzekaj. Już niedługo wakacje, a może i mi uda się zahaczyć kilka dni wolnego. Jeśli zacznę ładnie uśmiechać się do szefa...
        -Księżniczko, nie przesadzaj - udał zazdrość, chociaż Cindy doskonale wiedziała, że ufał jej, jak nikomu innemu. Po wielu scenach zazdrości ze strony Justina, obdarzający ją pełnym zaufaniem Ryan był dla osiemnastolatki prawdziwym błogosławieństwem.
        -Więc podnoś tyłek z łóżka, a ja idę zrobić śniadanie - zachichotała i wstała z łóżka, wciągając przez głowę za dużą koszulkę chłopaka. 
        W kuchni przy beżowym blacie zaczęła kroić świeży bochenek chleba na mniejsze kromki, smarować je masłem, przykrywać plastrem żółtego sera i na koniec zdobić doprawionym pomidorem. Jak każdego dnia, zdążyła najeść się przy samym przyrządzaniu śniadania. Zjadła kanapkę, którą zaczęła przygotowywać Ryanowi, a kiedy po jednej porcji żołądek w dalszym ciągu dopominał się kolejnego kęsa, nadgryzła kanapkę chłopaka. 
        Postawiła na stole talerz ze śniadaniem i zawołała Ryana, a sama zaczęła ścielić łóżko i przygładzać dłońmi lekko zgniecioną pościel. Przebiegając wzrokiem po pokoju, na moment zatrzymała go na ramce ze zdjęciem. Siedziała na plaży, uśmiechnięta, w objęciach Ryana. Nie udawała szczęśliwej. Po prostu taka była. I chociaż przy nim czuła się inaczej, niż w tych najpiękniejszych chwilach związku z Justinem, jej serce biło równie szybko, a iskierki w oczach wyróżniały się znacznie bardziej.
        Nagle po dwupokojowym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Cindy spojrzała z lekkim zdziwieniem na zegarek, który nie wskazywał nawet godziny dziesiątej. Nie spodziewali się gości, zwłaszcza o tak wczesnej porze. Tym bardziej serce Cindy drgnęło w niepokoju.
        -Otworzę! - Ryan krzyknął z salonu, przełknął ostatni kęs kanapki i, otrzepując dłonie z okruchów chleba, otworzył drzwi wejściowe.
        Cindy natychmiast ujrzała duże, bursztynowe oczy, potrafiące zmieniać barwę w zależności od nastroju. Kiedy ich właściciel był zły, bądź co gorsza wściekły, natychmiast ciemniały. Gdy jednak był spokojny, lub choćby smutny, przybierały znacznie jaśniejszy odcień. Jak teraz. Dziewczyna miała wrażenie, że w pięknych tęczówkach ukryty jest kawałek bursztynu. Niegdyś uwielbiała z samego rana wpatrywać się w nie i uśmiechać delikatnie. Odwracała wzrok dopiero kiedy ciemniały. Wtedy zwiastowały same kłopoty. 
        Pod osiemnastolatką ugięły się nogi. Aby nie spotkać się z podłogą, wyłożoną panelami, położyła dłoń na ścianie i wsparła się na niej. Nagle poczuła uderzenie gorąca i zupełną słabość, dotykającą każdy pojedynczy mięsień. Niekontrolowanie zaczęła nawet drżeć. Justin, stojący tuż za progiem, wzbudzał w dziewczynie jednocześnie lęk, odrazę, lecz również przywiązanie i niezwykłą tęsknotę.
        Ci, którzy nazywali miłość chorobą, nigdy nie popełnili błędu. Uczucia kierowane do drugiej osoby uzależniają najbardziej. Cindy, która przez niemal trzy lata starała się wszelkimi sposobami wyleczyć z miłości do Justina, dopiero teraz odkryła, jak wielką poniosła porażkę. Wystarczyło, że zbliżył się do niej, kilka razy zamrugał powoli i potarł wierzchem dłoni jej policzek, aby szatynka na nowo poddała się wciąż trwającej i nigdy prawdziwie nieskończonej miłości. Zakochała się raz, popadając jednocześnie w otchłań nieuleczalnej choroby. Nie pomogły jej ani antydepresanty, ani nowa, pozornie jednakowo silna miłość. Szczere uczucie nigdy nie zgasło.
        -W czym mogę ci pomóc? - brwi Ryana uniosły się ku niebu.
Nie rozpoznał w Justinie byłego chłopaka Cindy. Dziewczyna nigdy nie pokazała mu zdjęcia, nie opisała jego wyglądu. Chciała zapomnieć o wspomnieniach i wierzyła jednocześnie, że pewnego dnia zapomni o charakterystycznym układzie rysów twarzy Justina. Minęły niemal trzy lata, a ona pamiętała je jeszcze dokładniej, niż zaraz po ucieczce.
        -Jestem Justin - szatyn wyciągnął przed siebie otwartą dłoń. 
Ryan na uczelni znany był jako najbardziej towarzyska osoba, dlatego bez zastanowienia uścisnął dłoń mężczyzny i odwzajemnił ciepły uśmiech.
        -Przepraszam, że przychodzę o tak wczesnej porze, ale słyszałem, że jakiś facet z góry planuje wynająć mieszkanie. Akurat jestem w trakcie szukania lokum, dlatego pomyślałem, że poznam nowych sąsiadów i dowiem się trochę o okolicy. Dopiero niedawno przyjechałem do Londynu i powiem szczerze, że nie mogę się tutaj odnaleźć.
        -Nie ma sprawy, zapraszam - Ryan gestem dłoni polecił, aby szatyn wszedł do wnętrza dwupokojowego mieszkania, i zamknął za nim drzwi.
        Żołądek Cindy zacisnął się boleśnie, natomiast serce zabiło znacznie mocniej, gdy po salonie rozniósł się zapach perfum Justina. Cholernie chciała podejść bliżej mężczyzny i zaciągnąć się męską wonią. Pamiętała jednak, że musi grać. Grać tak samo, jak od kilku minut robił to Justin. Udawał przed Ryanem obcego, nie zdradzając prawdziwych zamiarów ani w spojrzeniu, ani w starannie dobieranych słowach.
        -Skarbie, to prawdopodobnie nasz nowy sąsiad. Justin, to moja narzeczona, Cindy.
Oboje utrzymywali Ryana w ogromnym błędzie. Wpatrzeni w odbicia swoich tęczówek nie poczuli nawet, jak powietrze w salonie zgęstniało, a temperatura znacznie wzrosła. Osiemnastolatka zaczęła niemal płakać, gdy poczuła, jak silnie działa na nią sama obecność Justina. Nie wiedziała, co planuje. Nie wiedziała, czego od niej chce. Była jednak pewna, że jej spokój dobiegł końca. Znów będzie wstawać ze strachem w sercu i na miękkich nogach. Niestety, zacznie również marzyć o zmianie w zachowaniu Justina, której pragnęła już od pierwszych dni ich związku.
        Cindy uścisnęła delikatnie wyciągniętą w jej kierunku dłoń Justina i jedynie siłą silnej woli powstrzymała pod powieką gorzką łzę. Wystarczyło, aby jej skóra poczuła skórę Justina, a pod osiemnastolatką uginały się kolana. Będąc z nim sam na sam pozwalała sobie na chwile słabości. Teraz, przy Ryanie, musiała pilnować każdego wśród swoich gestów i słów, chociaż i tak miała wrażenie, że zdradza się samym wyrazem twarzy, niepewnym, przestraszonym i jednocześnie rozdartym przez miłość.
        -Piękna dziewczyna - wymruczał cicho w stronę Ryana, lecz nie oderwał od Cindy wzroku. Nie potrafił. Nie widział jej niemal trzy lata, a teraz znów chciał nauczyć się na pamięć każdego fragmentu jej ciała, każdego spojrzenia, każdego błysku w oku i każdego grymasu na twarzy. - Musisz ją dobrze pilnować.
Oboje z Ryanem zaśmiali się cicho. Cindy w głosie narzeczonego wyczuła szczerość i brak jakichkolwiek podejrzeń, natomiast śmiech Justina ukazał jej drugie dno, pilnie przez szatyna strzeżone. Bała się coraz bardziej. Niepokoiła się o siebie, o swoją miłość do Ryana, o poukładane, spokojne życie, które w ciągu jednej chwili może zostać jej odebrane. Justin pojawił się nagle, przypadkiem, lecz trzecie spotkanie w ciągu doby uświadomiło Cindy, że kiedy znalazł ją, całą i zdrową, nie odpuści. Będzie zbliżał się do niej powoli. Każdego dnia postawi krok na drodze, prowadzącej do serca dziewczyny. A ona wiedziała, że mu ulegnie.
        Ryan polecił Justinowi, aby ten usiadł na kanapie i czuł się, jak u siebie. Zaufał mu, wpuścił pod swój dach i od pierwszych chwil traktował jak najlepszego przyjaciela. Justin natomiast mierzył go spojrzeniem pełnym nieufności. Porównywał każdy element wyglądu Ryana do siebie. Chciał wiedzieć, w czym był od niego lepszy i dlaczego Cindy właśnie jemu powierzyła skarb, nazywany powszechnie sercem. Ani przez moment nie pomyślał, że Ryan może mieć wspaniały charakter i otaczać Cindy opieką, na jaką zasłużyła po wielu miesiącach bólu i ciągłego strachu.
Widział w nim wroga, ale nie mógł zdradzić swoich zamiarów. Jedynie gra pozwoli mu zbliżyć się do Cindy i poznać ją na nowo. Chciał wiedzieć, co lubi robić, co najczęściej je, co wywołuje u niej łzy wzruszenia, a co wyprowadza z równowagi. Chciał wiedzieć, jaki zapach jest jej ulubionym, jakiego żelu pod prysznic używa i przede wszystkim, jak często myśli o nim. O człowieku, który pokazał jej najjaśniejszą i zarazem najciemniejszą stronę miłości i przywiązania do drugiego człowieka.
        -Pytaj o co chcesz. Od razu mówię, że z sąsiadami nie mamy żadnych problemów. Wiadomo, jeśli zaczniesz urządzać całonocne imprezy na pewno cię nie polubią, ale gdy będziesz zachowywać się w miarę przyzwoicie, nie powinni zatruwać ci życia. Ja i Cindy mieszkamy tu już od kilku miesięcy i nigdy nie mieliśmy większych kłopotów z wodą czy prądem. Czynsz również nie jest wysoki. Mogę ci jedynie doradzić, abyś jak najszybciej odbierał klucze i wprowadzał się, dopóki mieszkanie stoi puste. Takie oferty rozchodzą się, jak ciepłe bułki.
        Justin zrozumiał niewiele ze słów Ryana, chociaż co chwila przytakiwał głową. Skupiony był na Cindy, która nerwowo bawiła się palcami i zerkała na niego spod długich rzęs co parę chwil. Obserwował każdy jej ruch i nieświadomie ją zastraszał. Mógłby godzinami siedzieć na kanapie i wpatrywać się w jej małą buzię, którą przed laty co wieczór obejmował dłońmi i całował. Mógłby spoglądać również na jej szczupłe ciało, na którym luźno wisiała za duża koszulka. Kiedyś to w jego koszulkach spała i ich zapachem zaciągała się każdego ranka po przebudzeniu. Justina nieznośnie zapiekło serce na wspomnienie wielu pięknych dni z szatynką. Dla niego piękny był każdy. Nie zdawał sobie sprawy, że zdecydowaną większość jej czasu przemienił w horror.
        -A tobie jak się tu mieszka? - zwrócił się bezpośrednio do szatynki, która w pierwszej chwili odkaszlnęła cicho i mimowolnie przybliżyła się do Ryana, aby objąć jego ramię dłonią. Będąc blisko chłopaka, czuła się bezpieczna. Jego obecność dawała jej poczucie, że już nigdy nie zostanie skrzywdzona.
        -Zdecydowanie lepiej, niż tam, gdzie mieszkałam kilka lat temu - odparła szorstko, wiedząc, że wbije nóż w serce Justina. Nie dbała o jego uczucia. Po raz pierwszy zadbała wyłącznie o siebie.
        Ryan objął dziewczynę ramieniem. Sądził, że doda jej otuchy w trudnej chwili, jednak Cindy nie wzruszyły jej własne słowa. Nie potrzebowała pocieszenia. Nie strząsnęła jednak dłoni narzeczonego z ramienia. Łudziła się, że kiedy Justin zobaczy silnie łączącą ich więź, odpuści ponowne ingerowanie w jej poukładane życie, że odejdzie, że wyjedzie i już nigdy więcej nie wyrośnie przed dziewczyną niespodziewanie w jednej z wąskich, londyńskich uliczek. Marzyła o równowadze i stabilności w życiu. Czy to naprawdę tak wiele?
        -Dlaczego? - spytał Justin, lekko napinając szczękę.
Doskonale znał odpowiedź, a mimo to pytał, aby kolejny raz usłyszeć delikatny głos Cindy, wypełniony nutką lęku i niepokoju. Uwielbiał, gdy dziewczyna przed laty kładła się obok niego i szeptała mu do ucha czułe słówka, od których dostawał gęsiej skórki i przyjemnych dreszczy.
        -Trafiłam na bardzo nieodpowiedniego człowieka, popełniłam największy błąd w swoim życiu. Dzięki Bogu, nie popełniłam kolejnego przy Ryanie. Jest moim księciem z bajki. Moim IDEAŁEM - nie przez przypadek dała nacisk na ostatnie słowo. Co prawda Ryan nie wychwycił różnicy, lecz Justin owszem. Uderzyła w niego wyraźnie i boleśnie.
        W salonie zapadła bardzo niezręczna cisza. Cindy wpatrzona była w buty Justina, natomiast on nie odrywał wzroku od bosych stóp osiemnastolatki. Jedynie Ryan próbował nawiązać nić porozumienia i rozpocząć kolejny temat rozmowy. Czuł się w ciszy niepewnie i niekomfortowo. Cindy i Justin spędzili podczas trwania ich związku wiele godzin w uciążliwej ciszy i zdążyli się do niej przyzwyczaić. Niegdyś stanowiła nieodłączną część ich życia. Żadne nie kwapiło się do nawiązania rozmowy i przerwania milczenia.
        -Muszę zbierać się do pracy - mruknęła Cindy i wyswobodziła się z objęć Ryana, aby pospiesznie zniknąć za drzwiami sypialni i przebrać luźno wiszącą koszulkę na schludne, skromne ubrania. 
        -Ja również będę się już zbierał, muszę załatwić w mieście kilka spraw - Justin uśmiechnął się szeroko, chociaż wcale nie było mu do śmiechu. Z trudem rozluźnił szczękę i posłał wrogowi przyjacielski gest.
        -Jedziesz może w kierunku centrum? - brwi Ryana powędrowały ku górze, a w duszy zapalił się płomyk nadziei.
        -Tak. Jak mówiłem, przyleciałem do Londynu stosunkowo niedawno i muszę załatwić jeszcze wiele spraw, związanych z zameldowaniem. Już teraz robi mi się słabo, gdy pomyślę, że całe przedpołudnie spędzę w kolejkach w urzędach - przewrócił oczami, kierując się powoli do przedpokoju.
Ta jedna rzecz nie była kłamstwem w jego ustach. Rzeczywiście musiał postarać się o stałe zakwaterowanie i zameldowanie. Myślał przez całą noc. Myślał o sobie, o Cindy, o nich razem jako para, jako nierozerwalna całość i jedność. Odkąd dostrzegł ją przy stoliku w kawiarni, nie zamierzał odpuścić. Tęsknił za nią bardziej, niż mogłaby podejrzewać i niż sam spodziewał się tego po sobie. Jeszcze nigdy nie tęsknił tak za drugim człowiekiem.
        -Mam do ciebie ogromną prośbę. Mógłbyś podrzucić Cindy do pracy? Wczoraj natknęła się na swojego byłego, z którym nie chce utrzymywać kontaktu. Dlatego, o ile to nie problem, byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś dyskretnie jej przypilnował.
Na usta Justina zaczął wpływać uśmiech, nie do końca szczery i ciepły. Jedynie jeden z kącików jego ust uniósł się ku górze. Drugi nawet nie drgnął. Zachował spokój, choć w głębi duszy odnalazł w prośbie Ryana szansę dla samego siebie na odnowienie relacji z Cindy. W zasadzie nie chciał ich odnawiać. Zamierzał przywrócić dawny porządek ich życia, w którym Cindy należała do niego, żadnego innego. Miał do niej swoje własne, wyimaginowane prawa.
        -Nie ma najmniejszego problemu. Możesz być spokojny. Dopilnuję, aby Cindy nie spadł z głowy nawet włos. Przy mnie nic jej nie grozi.
        Po kolejnych dwóch minutach do salonu wróciła Cindy, z przewieszoną przez przedramię torebkę. Przystanęła gwałtownie, gdy jej wzrok kolejny raz padł na umięśnioną postać Justina. Była przekonana, że zdążył już wyjść i celowo nie spieszyła się z ubieraniem oraz podkreślaniem oczu delikatnymi kreskami. Przełknęła głośno ślinę, widząc jego przebiegłe spojrzenie utkwione w jej ciele. Bała się go tak samo mocno, jak przed laty. Również tak sam mocną miłością go darzyła. Czas nie zgasił uczucia. Sprawił je jedynie dojrzalszym.
        -Justin jedzie w kierunku centrum. Zgodził się podwieźć cię do pracy, Cindy - Ryan musnął policzek osiemnastolatki i delikatnie klepnął ją  w tyłek, gdy pełna obaw przechodziła przez drzwi wyjściowe. 
Nie zareagowała na jego gest. Bardziej skupiła się na dużych dłoniach Justina, od których przed laty otrzymała tyle krzywd. Dopóki nie spotkała go ponownie, była przekonana, że zapomniała o każdym przykrym doświadczeniu. Nigdy tak bardzo się nie myliła.
        -I jeszcze jedno, Justin - głos Ryana zatrzymał skrycie zakochanych na klatce schodowej. - Wieczorem wychodzimy ze znajomymi na imprezę. Może dołączysz do nas? Wydajesz się w porządku facetem.
        Justin kolejny raz uśmiechnął się przebiegle. Ryan, człowiek, który za wszelką cenę chciał chronić Cindy przed każdym czyhającym na nią złem, teraz nieświadomie wystawiał ją w łapy potwora.
        -Z wielką przyjemnością.
        Ryan zamknął drzwi i przekręcił w zamku klucz dwa razy. Wtedy Justin spojrzał łagodnie na Cindy i podszedł do niej powoli. Nie miał złudzeń, że dziewczyna wciąż czuła do niego silny rodzaj uczuć i łączących ich emocji. Wiedział też, że prędzej czy później podda się samej sobie i wybierze najlepszą dla niej drogę, prowadzącą prosto w ramiona Justina. Wierzył, że wybaczy mu całe wyrządzone zło, puści w niepamięć cierpienie i rozpocznie nowy rozdział życia, bez Ryana, a z nim, z Justinem.
        -Kochanie - szepnął, przykładając wierzch dłoni do jej rozgrzanego policzka. 
Dziewczyna momentalnie strąciła jego rękę, pozwalając, aby opadła wzdłuż ciała. Pragnęła jego dotyku, pragnęła jak nigdy, ale nie mogła pozwolić sobie na kolejne chwile słabości. Nie zasłużył na to. Nie zasłużył na wybaczenie, nie zasłużył na szacunek. W jej oczach był skończonym zerem, a mimo to nadal go kochała.
        -Nie myśl, że wsiądę teraz do twojego samochodu i gdziekolwiek z tobą pojadę - warknęła krótko, odwróciła się na pięcie i zbiegła po schodach na parter, aby z impetem przejść przez drzwi wyjściowe. 
Na jej nieszczęście, Ryan stał na balkonie i z uśmiechem patrzył, czy Cindy na pewno wsiądzie do samochodu sąsiada. Był pewien, że postąpił słusznie i zagwarantował ukochanej bezpieczeństwo. W praktyce Justin był przeciwieństwem poczucia bezpieczeństwa. Odstraszał osiemnastolatkę samym spojrzeniem.
        Musiała poddać się uśmiechowi Justina i wsiąść do zaparkowanego przed blokiem, sportowego samochodu. Zapięła ciało pasem i czekała, aż Justin usiądzie na miejscu kierowcy i odjedzie z miejsca parkingowego. Dopiero wtedy będzie mogła przestać uśmiechać się sztucznie przez przednią szybę do szczęśliwego, pełnego optymizmu Ryana. Na każdy uśmiech wysilała się dla niego. Tylko dla niego. Gdyby nie on, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Siedziałaby prawdopodobnie w cichym kącie, samotnie. Ryan obudził w niej chęć do życia i wiarę w ludzi.
        -Co to miało do cholery być? - niemal pisnęła, wyrzucając dłonie w powietrze.
Nie wzruszyła Justina. Jak gdyby nigdy nic wyciągnął z paczki papierosa, odpalił zapalniczką i wypuścił dym przez uchylone okno.
        -Z tego co wiem, zdarza ci się zapalić, kochanie - skierował niewielkie opakowanie w jej stronę i czekał, aż weźmie papierosa, bądź wyśmieje go za naiwność.
        -Nie zmieniaj tematu, Justin. Po co odstawiasz tę całą szopkę i udajesz przed moim narzeczonym najlepszego przyjaciela? Po co znów pojawiłeś się w moim życiu? Czego ode mnie chcesz? No czego? Zrobię wszystko, żebyś w końcu odpieprzył się ode mnie. Raz na zawsze. Co chcesz w zamian? Pieniędzy? Zapłacę ci. A może chodzi ci o seks? Jeśli tak, prześpię się z tobą, abyś tylko zostawił mnie w spokoju - mówiła ze łzami, zbierającymi się pod powiekami. Było jej cholernie trudno dłużej grać. Już nie umiała. Justin i tak doskonale znał każdą z jej słabości.
        -Nie będę ukrywał, że propozycja seksu brzmi cholernie kusząco. Nie trzymałem w dłoniach kobiecego ciała od dobrych trzech miesięcy - głęboko zaciągnął się papierosem i z niewielkim uśmieszkiem zmierzył wzrokiem ciało Cindy. Była znacznie dojrzalsza, niż trzy lata temu. Wyrosła na piękną, młodą kobietę, która jednym spojrzeniem uginała mężczyznom kolana. - Ale nie chcę od ciebie niczego, Cindy. Pragnę po prostu być. Zwyczajnie być blisko ciebie. Nie zabronisz mi tego i nie przekupisz mnie ani pieniędzmi, ani nawet własnym, wspaniałym ciałem.
        -Znów chcesz zmienić moje życie w piekło? Sprawia ci przyjemność patrzenie na mój ból? Naoglądałeś się go wystarczająco, Justin. Mogę cię jedynie błagać, abyś dał mi normalnie żyć, u boku narzeczonego. Chcesz być blisko, bądź, ale nie niszcz mi życia.
        Justin zatrzymał się przed ostatnio odwiedzoną kawiarnią i ostatni raz spojrzał Cindy w oczy. Pogładził ją po policzku, bo wiedział, że tym razem nie strąci jego dłoni. W jej oczach dostrzegał czyste piękno, mieszane z własną przyszłością. Odkąd spotkał Cindy po trzech latach, spędzonych w samotności, nie myślał o niczym innym. Zrozumiał, że to do niej należy jego serce. Nie kłamał, mówiąc, że wciąż ją kocha. Nigdy nie przestał. Nawet w chwilach, w których potwornie ją ranił i okazywał jedynie brak człowieczeństwa. Nawet w chwilach, w których policzkował ją, patrząc szatynce w załzawione, pełne bólu oczy. Nawet wtedy, gdy siłą i groźbą zmuszał do seksu. Nigdy nie przestał jej kochać. A ona nie przestała kochać jego.
        -Będziesz szczęśliwa, Cindy. Będziesz szczęśliwa ze mną - szepnął, gdy jej dłoń spoczęła na klamce drzwi pasażera. - Do zobaczenia wieczorem, kochanie.


~*~


Myślę, że rozdział wyszedł dość dobrze. Ostatnio zaczęła mi nie pasować postać Cindy. Stąd pytanie - kogo wy widzielibyście na jej miejscu? Poszukuję znanej, bądź tylko trochę znanej szatynki, wyglądającej dość młodo. Czekam na Wasze propozycje. Moją jest Barbara Palvin, która wyjątkowo podpasowała mi do tej roli :)

Polecam!

czwartek, 4 czerwca 2015

Nowe opowiadanie! + Rozdział 3 - Part of you...

ZAPRASZAM WAS WSZYSTKICH NA MOJE NOWE, NIETYPOWE OPOWIADANIE!
http://priest-jbff.blogspot.com/



        Ocierając z policzka ostatnią, kującą łzę, Cindy przekręciła klucz w drzwiach skromnie urządzonego, dwupokojowego mieszkania. Wynajmowała je razem z narzeczonym za skromną pensję kelnerki i dorywcze dochody studenta. Nie potrzebowała więcej. Miała ciszę, spokój, dach nad głową, a u boku kochającego mężczyznę, z którym pragnęła przeżyć każdy dzień. Był dla niej dobry, szanował ją i przede wszystkim kochał. A ona odwzajemniała każde z uczuć. Naprawdę odwzajemniała, a nie jedynie łudziła się i robiła chłopakowi nadzieje przez kilkanaście długich miesięcy.
        -Wróciłam! - krzyknęła, kładąc na podłodze w przedpokoju torebkę i zsuwając ze stóp buty. 
Była zmęczona i marzyła jedynie o ciepłym łóżku i ramieniu narzeczonego, wtulającym ją w jego ciepłe ciało. Zanim jednak mogłaby rzucić się na świeżą pościel, uśmiechnęła się szeroko, od ucha do ucha. Widok Ryana, stojącego przed blatem w kuchni, w cienkim fartuszku obwiązanym wokół pasa i przy szyi, zawsze poprawiał jej nastrój. Nawet kiedy do oczu cisnęły się łzy, a usta samoistnie wykrzywiał grymas, jego szeroki uśmiech potrafił zdziałać cuda.
        -Tosty, naleśniki, czy jajecznica na maśle? - uniósł jedną brew, trzymając w prawej dłoni bochenek świeżego chleba, a w lewej kilogramowe opakowanie z mąką. - Mogę zaproponować jeszcze pyszne kanapki z serem i pomidorem.
        -W zupełności wystarczy mi ciepły buziak na powitanie. Jestem wykończona, Ryan. Miałam ciężki dzień - Cindy westchnęła głęboko, musnęła wargami policzek szatyna i opadła na kanapę.
Nadal nie zapomniała. Nie zapomniała o nieoczekiwanym spotkaniu Justina, w jednej z wąskich, londyńskich alejek. Nie potrafiła zapomnieć o człowieku, który wyrządził jej tyle krzywd, a teraz, po powrocie, jednym spojrzeniem uginał jej wiotkie kolana i doprowadzał do palpitacji serca. Pojawił się akurat teraz, gdy życie Cindy wkroczyło na właściwe tory i pędem zmierzało w stronę szczęśliwego, nowego rozdziału. Akurat teraz, gdy udało jej się zapomnieć i obiecać przed samą sobą, że nie wróci do minionego okresu w życiu.
        -Faktycznie wyglądasz na zmęczoną. Coś się stało, kochanie? 
Ryan pełnił rolę dobrego anioła, który zawsze przy niej był. Zawsze, bez wyjątku. Również teraz zobaczył, że sercem i myślami jego dziewczyny, przyszłej żony, szarpie niepokój, może nawet strach. Usiadł obok niej i złapał jej małą dłoń, gładził ją opuszkami palców i momentami muskał wierzch wargami. Cindy otwierała się tylko przed nim, tylko jemu ufała, ponieważ tylko on znał każdy szczegół jej życia. Każdym podzieliła się z Ryanem. Każdym obarczyła jego dobre, pełne miłości serce.
        -On wrócił. Widziałam go dzisiaj, rozumiesz? Rozmawiałam z nim - wypuściła jeden, krótki oddech i kilka szybko wypowiedzianych słów. 
Przebiegła palcami po włosach, starając się uspokoić, jednak cuda potrafił zdziałać jedynie Ryan. Wystarczyło, że przy niej był. Po wielu miesiącach w samotności potrzebowała wyłącznie obecności drugiej osoby.
        -Cindy, o kim ty mówisz? Kto wrócił? Z kim rozmawiałaś? - dopytywał z przejęciem, coraz ostrożniej, lecz również coraz czulej pieszcząc skórę jej dłoni. - Skarbie, co się dzieje? Jesteś przerażona, widzę to. Nie próbuj zaprzeczać. Wiesz, że znam cię lepiej, niż ktokolwiek.

ON zna ją najlepiej.

        -Justin jest w Londynie. Nie wiem, co tutaj robi, skąd się wziął i dlaczego przyszedł na kawę akurat do kawiarni, w której pracuję. W Londynie jest przynajmniej tysiąc podobnych kawiarni, a on musiał trafić akurat na tę. Uciekłam tylnym wyjściem. Bałam się, że będzie chciał ze mną rozmawiać, że znów będzie agresywny. Poszedł za mną, zatrzymał w jednej z bocznych uliczek.
        -Zrobił ci coś? - Ryan przerwał narzeczonej w pół zdania. Sama myśl, że były facet Cindy mógłby dotknąć ją koniuszkiem najmniejszego palca, podnosiła mu ciśnienie i jednocześnie chwytała za serce.
        -Nie, spokojnie. Chciał ze mną jedynie porozmawiać, nic więcej. Nie był natarczywy. Nie był agresywny. Był... nad wyraz spokojny. Niebezpiecznie spokojny.

Kolejny raz był pieprzonym ideałem, bo go kochasz, idiotko.

        -Chodź tu do mnie, kruszynko. Wiesz, że dopóki jesteś ze mną, nikt cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to.
Ryan wyciągnął przed siebie ramiona i zamknął Cindy w silnym uścisku. Ucałował czubek jej głowy i zacisnął powieki. W dniu, w którym Cindy we łzach opowiedziała mu o każdym złym wspomnieniu, gdy otworzyła się przed nim, jak książka przed spragnionym wiedzy, przyrzekł sobie, że nigdy nie dopuści do jej krzywdy. Zamierzał bronić jej całym ciałem, do utraty tchu, do utraty życia. To ją kochał i przy niej chciał spędzać najpiękniejsze w życiu chwile. Wyleczył ją z lęków i niepokojów. Oswoił ze swoim dotykiem i nauczył czerpać z pieszczotliwych gestów jedynie przyjemność. To jemu w głównej mierze zawdzięczała powrót do życia.
        -Kocham cię, Ryan. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby Ciebie nie było obok. Wiem, że nie pozwolisz mnie skrzywdzić, dlatego nie boję się go, nie boję się stawić czoła przeszłości, ponieważ wiem, że więcej do mnie nie wróci.
Kłamała. Bała się niezmiernie. Tym razem nie agresji i brutalności ze strony Justina. Obawiała się o własne serce, któremu wystarczyły dwa czułe słowa mężczyzny, aby na nowo lgnąć do niego, jak przed laty.
        -Mam propozycję nie do odrzucenia, kochanie. Ty przegryź coś, żebyś nie padła z głodu, a ja w tym czasie przygotuję ci gorącą kąpiel z kieliszkiem wytrawnego wina. Co ty na to?
        -Zawsze wiesz, czego najbardziej mi trzeba, Ry - szepnęła w jego klatkę piersiową i musnęła ją, zanim pozwoliła chłopakowi wstać i opuścić ją, choćby na dwie minuty. 
Przyzwyczaiła się do jego obecności i niekiedy, gdy Ryan wychodził z kolegami na piwo, czuła się pośród czterech ścian mieszkania bardzo samotnie. Siadała wtedy przed ekranem telewizora, włączała powtórkę jednego z dennych seriali i pochłaniała okrągły litr lodów czekoladowych, jak typowe nastolatki w amerykańskich komediach.
        Wgryzła się w dojrzałe jabłko i, oparłszy głowę na zamszowej poduszce na kanapie, wsłuchiwała się w odgłos wody, uderzającej o powierzchnię wanny. Marzyła o tym, aby zanurzyć się w pianie i poczuć na spiętym karku duże dłonie Ryana, masujące je delikatnie, tak, jak najbardziej lubiła.
        -Mogę prosić księżniczkę do łazienki? - Ryan szarmancko pochylił się nad Cindy i uniósł jej lekkie ciało.
Dziewczyna objęła ramionami jego szyję i zaczęła spokojnie machać nogami, jak mała dziewczynka, którą tatuś wieczorem niósł do łóżeczka. Nie omieszkała sobie również ucałować policzek dwudziestodwuletniego chłopaka, którego powieki po każdym czułym muśnięciu zamykały się na moment, aby ponownie drgnąć ku górze, ukazując coraz to szczęśliwszy błysk w oku.
        Ryan posadził swój skarb na skraju wanny i zaczął zsuwać z niej spodnie, składając przy tym pocałunek zarówno na prawym, jak i na lewym udzie, a później na łydce i kostce u stopy. Cindy bawiła się niesfornymi loczkami na jego głowie i zachichotała, gdy wraz z pocałunkami przeniósł łaskoczące usta na skórę jej brzucha i żeber. Widziała w jego spojrzeniu miłość, jaką przed laty dostrzegała w oczach Justina.
Na samo wspomnienie umięśnionego szatyna pokręciła szybko i energicznie głową. Nie mogła pozwolić, aby nagłym pojawieniem się w jej życiu wywrócił jego porządek do góry nogami. Musiała zapomnieć. Wmawiała sobie, że chce o nim zapomnieć.

Błąd. Nie chciała zapominać, a wspominać najpiękniejsze chwile.

        -Uczynisz mi ten zaszczyt i weźmiesz ze mną gorącą kąpiel? - spytała zalotnie, przejeżdżając paznokciem po mięśniach na nagim brzuchu Ryana.
        Stała już w wannie, nago, czekając, aż narzeczony dołączy do niej i pozwoli przytulić się do umięśnionego torsu. Cindy z chęcią wspierała na nim policzek. Czuła się bezpieczna, kochana, doceniona, szanowana. Czuła się, jak prawdziwa kobieta.
Ryan niezwykle czule obchodził się  drobną Cindy. Kochał się z nią tylko wtedy, gdy widział w jej oczach pożądanie i nigdy nie nalegał na seks. Wiedząc, przez jakie piekło przeszła, pragnął oszczędzić jej wszelkich zawodów i kolejnego cierpienia. Teraz jednak, gdy położywszy się w wannie, przyciągnął do siebie szatynkę, a ona z troską zaczęła muskać jego nagą pierś, wyczuł, że może dotknąć ją w sposób, w jaki dotykał ją jedynie w przypływach podniecenia.


***


        Korzystając z momentu, w którym Ryan wyszedł do samochodu po notatki z wykładów, Cindy przekroczyła próg balkonu, odpalając papierosa zapalniczką. Gorąca kąpiel i delikatny seks z narzeczonym pozwolił osiemnastolatce odprężyć się i zrelaksować nie tylko spięte ciało, ale również umysł. Na moment udało jej się zapomnieć o Justinie, o jego słowach, o samej zbliżonej do niej postaci. Nie czuła lęku, lecz głęboki niepokój. Bała się, że pewnego dnia, po kolejnym ciepłym spojrzeniu, ulegnie mu i złamie serce Ryanowi. 
Zawsze zastanawiała się, jakie uczucie towarzyszy osobie, zakochanej w dwóch mężczyznach jednocześnie. Teraz poznała je sama. Była rozbita i każdą myśl o jednym mimowolnie sprowadzała w stronę drugiego. Była zamknięta w złotej klatce, w której szczeble stanowiła miłość. Była więźniem miłości, zarówno do Justina, jak i do Ryana. Tylko jedno z uczuć było prawidłowe, jednak serce skutecznie zagłuszało rozum. Pragnęło ich obojgu, aby poczuło się spełnione.
        Cindy oparła się o barierkę balkonu, wsuwając papierosa w usta, zaciągając się głęboko dymem i po chwili odsuwając go od ust. Ryan nie lubił, gdy paliła, dlatego zawsze wybierała moment bez chłopaka u jej boku. Sądziła, że papierosy pomagają jej się rozluźnić, a w rzeczywistości jeszcze silniej spinały wszystkie mięśnie. 
Oparta o szczeble balkonu spoglądała w dół, na chodnik, pokryty czernią nocy. Jednakże, pomimo ciemności zdołała dostrzec dobrze zbudowaną sylwetkę, spoczywającą na pobliskiej ławce. Rozpoznała go od razu. Nie musiała spoglądać na twarz, nie musiała badać jej rysów. Wiedziała, że to Justin siedzi na ławce przed blokiem, z łokciami wspartymi na szeroko rozstawionych kolanach. Zaciągał się papierosem w odstępach identycznych, co Cindy. 
        Wpatrywał się w nią bez wytchnienia. Światło z wnętrza domu rzucało jasną poświatę na jej delikatną twarz i mokre kosmyki włosów, a także nagie ramiona i lekko odznaczające się spod skóry obojczyki. Nie mrugał, niemal się nie poruszał, nie licząc zaciągnięć papierosem. Musiał na nią patrzeć. Czuł wewnętrzną zachciankę, aby po dwóch, niespełna trzech latach, znów nauczyć się na pamięć rysów jej twarzy, odcienia tęczówek i koloru pełnych, ułożonych w serce ust.
        Siedział na ławce od ponad dwóch godzin, wypalając papierosa za papierosem i rzucając niedopałki na chodnik. Miał nadzieję, że jeszcze ujrzy ją dzisiejszego wieczora. Gdy tylko jej anielska sylwetka wyłoniła się zza drzwi balkonowych, serce mężczyzny zabiło mocniej, a ślina utknęła w dole gardła. Jego jedynym marzeniem było, aby również spojrzała w jego kierunku, rozpoznała go i posłała jeden jedyny, ciepły uśmiech, ukazujący szereg prostych, białych zębów.
        Nie wytrzymał dzielącej ich odległości. Upuścił na trawnik ostatni niedopałek papierosa i ruszył pod balkon, umieszczony na pierwszym piętrze. Z każdym krokiem widział dziewczynę coraz dokładniej, lecz nadal nie był w pełni usatysfakcjonowany. Chciał stanąć pół kroku przed nią, jak parę godzin temu, w jednej z londyńskich uliczek. To właśnie wtedy jego uczucia zrodziły się na nowo.
        -Zejdź do mnie Cindy, albo to ja wejdę na górę - powiedział spokojnie, przebiegając palcami po włosach.
        -Nie wygłupiaj się i idź stąd, Justin, proszę - wyszeptała, jakby bała się, że ktoś prócz szatyna mógłby usłyszeć jej zdesperowany głos.
        Justin domyślił się, że w mieszkaniu, oprócz Cindy, może przebywać jej narzeczony. Prawdę powiedziawszy, nie miało to dla niego większego znaczenia. Chciał jedynie spojrzeć na Cindy z bliska i musnąć jej gładką skórę, przyciągającą wzrok i wierzch szorstkiej dłoni.
        Wbrew prośbom osiemnastolatki zaczął wdrapywać się po balkonie na parterze, a później bez większego problemu podciągnął się na szczeblach balkonu Cindy. Jego mocno rozbudowane mięśnie pozwoliły mu już po chwili stanąć pół kroku przed szatynką. Gdy zaczęła się cofać, szedł w przód. Gdy ze strachem przełknęła zalegającą w gardle ślinę, posłał jej ciepły uśmiech. Robił wszystko, aby na nowo ją do siebie przekonać.
        -Nie bój się, Cindy - mruknął, kiedy plecy dziewczyny uderzyły o jedną ze ścian w salonie, a on stanął przed nią i oparł się o nią na łokciach po obu stronach głowy.
        -Justin, zwariowałeś? Co ty tutaj, do cholery jasnej, robisz? - syknęła, nerwowo spoglądając na drzwi wejściowe, w których w każdej chwili mógł pojawić się Ryan. Nie wiedziałaby, jakimi słowami się tłumaczyć.
        -On tu jest? - uniósł obie brwi, muskając czoło dziewczyny. - Twój nowy facet tu jest?
        -Wyszedł na moment, ale w każdej chwili może wrócić. Poza tym, nie nowy facet, tylko narzeczony. Za trzy tygodnie bierzemy ślub.
Justinowi niewidzialna dłoń zacisnęła się na sercu. Sama myśl o innym mężczyźnie przy boku Cindy jeszcze trzy lata temu wpędzała go w cholerną złość. Teraz natomiast prowokowała smutek. Nie była jego. Należała do innego, który każdego ranka mógł witać ją czułym pocałunkiem, a wieczorami tulić jej ciało, dopóki nie zasnęła.
        -Nie odpowiedziałeś na pytanie, Justin. Co ty tutaj robisz? Masz się stąd jak najszybciej wynosić. Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała, pomijając fakt, że aby mnie tutaj znaleźć, musiałeś mnie śledzić do samego domu. To jest stalking, wiesz?
        -Spokojnie, kochanie. Chciałem cię tylko zobaczyć, poczuć twój zapach i ciepło twojego ciała, usłyszeć twój głos. Nie chcę niczego więcej.
Pod Cindy kolejny raz ugięły się nogi. Wystarczyło jedno, wypełnione pięknem zdanie, aby jej miłość odradzała się wewnątrz rozbitego serca. Przez moment pragnęła zawiesić ramiona na jego szyi i wtulić w jej zagłębienie twarz, a później czubkiem nosa utworzyć wąską ścieżkę, którą obdarzyłaby pocałunkami. Musiała potrząsnąć głową i zacisnąć powieki, by nie widzieć pary przejmujących tęczówek. Inaczej skłonna byłaby ulec.
        -Proszę cię, Justin, idź już stąd. Błagam - wyszeptała, a w jej głosie słyszalne było drżenie. Czuła się okropnie, wiedząc, że kocha ich dwóch. Zarówno Ryana, który wyciągnął do niej otwartą, pomocną dłoń, lecz także Justina, przez którego cierpiała najwięcej.
        Mężczyzna ostatni raz złożył pocałunek na czubku jej głowy, wśród mokrych włosów. Nie wyszedł jednak z mieszkania, tylko skierował się do drugiego z pomieszczeń, sypialni. Zapalił światło i przez kilka chwil wpatrywał się w duże, małżeńskie łóżko, z nieodgadnionym wyrazem na poważnej, skupionej twarzy.
        -Sama myśl o tym, że sypiasz z nim w tym łóżku, cholernie boli - wymamrotał pod nosem, po czym podszedł do materaca i ujął w dłonie mniejszą z poduszek.
Przyłożył materiał do twarzy i głęboko zaciągnął się zapachem. Nie mylił się. Poduszka należała do Cindy, a na jej powierzchni unosiła się słodka, delikatna woń, bijąca od jej ciała. Justin pragnął mieć przy sobie choćby najmniejszą cząstkę, która w każdym momencie przypominałaby mu o dawnej, choć jednocześnie obecnej miłości. Jego bliscy nie mylili się, mówiąc, że ma na jej punkcie prawdziwą, silną i nieuleczalną obsesję. Jedyne lekarstwo stanowiła jej obecność.
        -To sobie zachowam - mruknął, wsuwając poduszkę za jedno ze skrzydeł skórzanej kurtki, podkreślającej jego mięśnie. - A teraz dobranoc, słoneczko. Śpij słodko, mój mały aniołku - posłał Cindy najcieplejszy wśród uśmiechów i skoczył przez balkon, na świeżo skoszoną trawę, w tym samym momencie, w którym drzwi mieszkania skrzypnęły, a do środka wrócił Ryan, trzymający w dłoni teczkę z notatkami.
        Cindy nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co zaszło przed momentem między nią, a Justinem. Nie teraz, kiedy jej miłość do szatyna powraca z każdym przejawem jego obecności.


~*~