poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 15 - Nadchodzę...

Justin

Sala weselna w jednym z hoteli na obrzeżach Londynu połyskiwała barwami złota i srebra. Trzysta metrów kwadratowych zarezerwowanych przed trzema miesiącami dopięte były na ostatni guzik. Okrągłe stoły pod przeszklonymi ścianami zostały przykryte śnieżnobiałymi obrusami po samą ziemię. Krzesła z dębowego drewna pachniały żywicą i środkiem do konserwacji. Talerze z białej porcelany i sztućce wypolerowane na błysk ułożone w równych, półmetrowych odstępach na stole drażniły perfekcją. Balony przy suficie powiewały przy każdym podmuchu. Grobowa cisza przecinała powietrze.
Przechyliłem trzeci kieliszek wódki. Czułem, jak pieczenie rozchodzi się na całej długości przełyku, a smutek oblewa serce. Co ja pieprzę, serce już dawno straciłem. Ta fałszywa manipulantka złamała je przed kilkoma godzinami. Do ostatnich chwil wierzyłem, że podzieli losy Julii Roberts z komedii romantycznej "Uciekająca panna młoda". A ona niemal bez zawahania powtórzyła słowa przysięgi małżeńskiej i pozwoliła, by na jej palcu zalśniła złota obrączka. Nie mogłem nawet wyładować złości. Przykuty do krzesła w niewygodnym garniturze zacząłem zatapiać zmartwienia w alkoholu. Przynajmniej Lily dobrze się bawiła. Poderwała już trzech facetów i z pewnością nie zamierzała na tym poprzestać.
Naraz wierzch mojego ramienia przykryła drobna dłoń. Przestałem oddychać po pierwszym podmuchu kwiatowych perfum. To ona. Przyszła tu. Podeszła do mnie. Dotknęła. Może uśmiecha się nieśmiało. Może w jej oczach drżą łzy. Czuję ją całym sercem, a rozum podpowiada, bym nawet nie odwrócił głowy. Co było silniejsze? Zdrowy rozsądek czy niezaprzeczalnie silne uczucia?
-Cześć, Justin. - Niemal czułem, jak pochyla się i składa wśród moich włosów pocałunek. Pozostałem nieugięty i nie odwróciłem się. - Proszę, powiedz cokolwiek. Cokolwiek - błagała.
Musiałem zamknąć oczy, gdy usiadła na krześle na przeciwko. W przeciwnym razie wyczytałaby cały ból ze spojrzenia.
Odpuściłem równie szybko. Gdy dłońmi objęła moje ręce, puściłem wszelkie hamulce. Spojrzałem na nią, bo tęskniłem. Tęskniłem, bo kochałem.
-Dlaczego to zrobiłaś? - spytałem z wyrzutem. - Przecież wiesz, jak cholernie cię kocham. Musiałaś? Musiałaś mnie tak zranić?
-Jakąkolwiek decyzję bym podjęła, skrzywdziłabym któregoś z was.
-Więc dlaczego wybrałaś mnie? - Mój głos był bliski krzyku, lecz głośne nuty romantycznej ballady zagłuszały frustrację i ból. - Powiedz wprost, Cindy. Jestem dla ciebie tym drugim, mniej ważnym? Kochasz mnie, czy, kurwa, nie kochasz? Mam dwadzieścia cztery lata i życie nauczyło mnie, że jeśli ludzie się kochają, po prostu są razem. Nie jesteśmy pieprzonym wyjątkiem, Cindy. Jeśli nic do mnie nie czujesz, powiedz mi to prosto w twarz. Przyjmę jak mężczyzna, zrozumiem, zostawię cię w spokoju. Przestań się mną bawić, bo...
-Bo co? Bo znów mnie pobijesz? Zamkniesz w piwnicy i będziesz przetrzymywał tak długo, aż stanę się posłuszna?
Rozchyliłem w niedowierzaniu usta, lecz zamknąłem je tak szybko, jak po policzku Cindy spłynęła maleńka łza. Sądziłem, że mi ufa. Ufa tak, jak mogłaby zaufać jedynie mężczyźnie, przy którym chce być szczęśliwa. Przy mnie była bezpieczna. Przy mnie i tylko przy mnie. Gdyby wiedziała, jak wiele błędów popełnia i że od każdego mogę ochronić ją wyłącznie ja. Nic nie jest tak proste, jak mogłoby się pozornie wydawać.
Cindy uciekła wgłąb długiego korytarza, załamującego się na prawo. Stamtąd muzyka dochodziła ciszej, a basowe uderzenia nie bębniły w uszach. Zerwałem się z krzesła jak oparzony. Nagle zapomniałem o tym, że Lily prosiła mnie o pilnowanie torebki. Rzuciłem ją na stół i wyminąłem weselnych gości, niektórych już znacznie wstawionych. Nie mogłem stracić jej z oczu. Tren pięknej sukni ciągnął się po ziemi i znaczył szlak. Fale połyskujących złotem włosów uderzały o plecy, by odbić się od łopatek i unieść w powietrze. Dogoniłem ją przy końcu ślepego korytarza. Na jego koniec nie zapuszczał się nikt prócz sprzątaczki, która skończyła zmianę przeszło trzy godziny temu. Złapałem jej ramiona i delikatnie oparłem o ścianę. Każdy gest mógł ją spłoszyć. Każdy mógł zasiać ziarno niepokoju.
-Cindy, maleńka, spójrz na mnie. - Nie zważając na jej niechęć, dotknąłem dłońmi rozpalonych policzków. Teraz już dwie łzy wędrowały po skórze. - Boisz się mnie? Nadal sądzisz, że zrobię ci krzywdę? Słoneczko, możesz mi zaufać. - Cała złość na ukochaną minęła, jak ręką odjął. Teraz to we mnie zrodziło się poczucie winy, choć nie miało żadnych podstaw, by zająć miejsce w pierwszym rzędzie kruchego, niestabilnego serca.
-Już raz ci zaufałam i popełniłam wtedy największy błąd swojego życia. Zaufałam ci w chwili, w której najbardziej potrzebowałam wsparcia, a ty to wykorzystałeś. Wypłakałam przez ciebie cholerny ocean łez. Zasypiałam przy mokrej poduszce i budziłam się przy mokrej. Płakałam przez sen, bojąc się, czy następnego ranka będziesz miał dobry humor, czy znów postanowisz zabawić się moim kosztem i wykorzystać mnie jak szmacianą lalkę, którą bez ograniczeń możesz zmuszać do seksu. Nic z tego nie rozumiem, Justin. Jesteś innym człowiekiem, po stokroć lepszym. Nie znam cię, rozumiesz? Poznałam brutala, dla którego uczucia innych nie miały znaczenia. Powiedz mi, kim jesteś ty? Kim jesteś teraz? Udajesz czułego, czy ktoś zrobił ci porządne pranie mózgu i wbił do głowy, że kobietom należy się szacunek? Opowiedz mi o sobie, Justin. Opowiedz mi, bo jak na razie jesteś dla mnie zupełnie obcym człowiekiem, którego darzę chorą miłością. 
Spojrzałem w jej załzawione oczy. Miałem wrażenie, że Cindy wie o wszystkim, o czym chciałem, choć nie mogłem jej powiedzieć. Było za późno, a jednocześnie za wcześnie. Wystarczy, aby zaufała mi, aby oddała swoje serce, bym mógł ukryć je bezpiecznie w swoim. Miłość to szalenie niebezpieczne uczucie. Wznosi na szczyt i ściąga na dno. Odradza na nowo i równocześnie zabija. Mnie zabiła już kilkukrotnie, a mimo to zawsze odnajdowałem w sobie siłę, by podnieść się, wstać i z uniesioną głową poszukiwać nowej, może dojrzalszej, a z pewnością bardziej odpowiedniej. Każdy upadek  pozwala uczyć się na błędach, a każdy wzlot dodaje nadziei. To niesamowite, jak jedno serce mieszczące się w dłoniach potrafi pomieścić tyle sprzecznych uczuć i nadal bić.
-Opowiem ci o wszystkim, Cindy, ale nie teraz. Z czasem się dowiesz, obiecuję - szepnąłem i obdarzyłem jej czoło mokrym pocałunkiem.
Cindy potrzebowała uczuć, bardzo silnych uczuć. Mogłaby godzinami przytulać się bez słów, czy choćby słuchać równomiernego bicia mojego serca. Teraz owinęła krawat wokół prawej dłoni, by rozbić usta na moich . Kochała mnie, nie miałem już wątpliwości. Jednocześnie nadal czuła strach, w to również nie wątpiłem. Gdybym tylko mógł powiedzieć jej wszystko, gdybym mógł przekonać ją, że nie spadnie jej włos z głowy tak długo, jak będzie przy mnie.
-Cindy, Cindy, stop. - Przerwałem pocałunek, gdy zaczął nabierać niebezpiecznego rozpędu. - Co ty chcesz zrobić?
W jej oczach błysnęło pożądanie. Rzęsy opadły, by po chwili unieść się pospiesznie. Spuściła głowę zawstydzona.
-Chcę kochać się z tobą - przyznała nieśmiało.
Nie wiedziałem, czy uśmiechnąć się z dumą, czy wykrzywić usta w grymasie.
-Czy ja wyglądam jak maszynka do seksu? - spytałem z nutą rozbawienia, której musiałem natychmiast się pozbyć. - Chcesz zdradzać męża na własnym weselu? Wybacz Cindy, ale nie zrobię tego. Nie zrobię tego Ryanowi, bo tak jak ja jest zakochanym facetem.
-Więc chociaż ze mną zatańcz. - Jej oczom nie potrafiłem odmówić.
Wróciliśmy na środek sali. Z głośników popłynęła piosenka Eda Sheerana "Thinking out loud". Idealna, by wycisnąć ze mnie najgłębiej skrywane łzy. Położyłem dłonie na wąskiej talii ukochanej, lecz nie miałem odwagi oprzeć czoła o jej czoło. Za dużo ludzi, za dużo świadków. Spojrzenie Cindy przeplatane ze łzami sprawiało, że i ja ledwie powstrzymywałem łzy. Nie osądzajcie mnie. Czułem się tak, jakbym bezpowrotnie stracił cząstkę siebie, która pozornie wciąż była obok. Małżeństwo nie jest błahostką, z której od tak można zrezygnować. Nie da się zerwać przysięgi złożonej przed Bogiem.
-To najgorsze uczucie na świecie, gdy tańczysz z ukochaną osobą na jej własnym weselu. - Uśmiechnąłem się blado, bo chciałem grać twardego. Tylko, cholera, przed kim? Przecież Cindy doskonale wiedziała, że cierpiałem.
-Przestań.
-Mam przestać mówić prawdę? Tego chcesz? Żebym zaczął kłamać i wmawiał, że ten cholerny ślub w żaden sposób do mnie nie dotarł?
Najlepszą linią obrony był atak. Atak na osobę, która cierpiała równie mocno nie był dobrym wyjściem. Innego jednak nie znalazłem. Wszystkie wyrzuty spadły na Cindy, która kruszyła się z bólu w moich ramionach. Gdybym wykonał mały krok w tył, runęłaby na ziemię przez brak oparcia.
-Nie chcę tej pieprzonej nocy poślubnej. Nie chcę iść do łóżka z Ryanem. Nie zrobiłam tego, odkąd wróciłeś. Nie chcę, żeby on mnie dotykał. Chcę, żebyś robił to tylko ty. Pomóż mi, Justin.
-Jak mam ci pomóc? Sama zadecydowałaś, Cindy. Wyszłaś za niego, jesteś mężatką, do cholery. Czego się spodziewałaś? Że po ślubie będziecie żyć jak dwójka dzieciaków z podstawówki?
-Nie wiem, na co liczyłam. Nie wiedziałam, że to wszystko będzie takie trudne - wyszeptała po wykonaniu półobrotu w tańcu. - Nie dopuszczę do tej przeklętej nocy poślubnej, tego jestem pewna.
Pokręciłem głową, przyciągając ją obiema dłońmi. Trudno było mi tańczyć z ukochaną, gdy w oczach gości miałem grać jedynie znajomego. Patrzyłem na nią z miłością, dotykałem jej z miłością, każdy mój oddech przepełniony był miłością. Nie było mowy o żadnym kamuflażu. Założyłbym na głowę papierową torbę, a mimo to widzieliby we mnie najbardziej zakochanego idiotę na sali weselnej.
-Co masz zamiar zrobić? Upijesz Ryana do tego stopnia, że nie znajdzie drogi do własnego rozporka? Nie licz na to, dzieciaku.
-Coś wymyślę - zapłakała cicho.
Nic nie raniło mnie tak, jak łzy Cindy. Dziś widziałem ich już wystarczająco wiele, by wypaliły w sercu małą dziurę. W tej chwili miałem wszystko w głębokim poważaniu. Oplątałem ramieniem jej wąską talię i poprzez milczenie błagałem, by przytuliła mnie choć przez ułamek sekundy. Pomogła mi swoim dotykiem. Sprawiła, że nie zacząłem ryczeć jak bóbr. Musnąłem jej szyję raz, potem kolejny i kolejny. Kusiło mnie, by zostawić na jej skórze kształtną malinkę - dowód miłości i przywiązania. Nie zrobiłem tego tyko dlatego, że nie chciałem kolejnych kłótni.
Kątem oka dostrzegłem, jak do stolika, przy którym siedziała Lily, dosiadł się Ryan. Był nieznacznie wstawiony i uśmiechał się do mojej przyjaciółki. Gdyby tylko dziewczynie udało się zaciągnąć go do łóżka, byłbym jej dożywotnio wdzięczny. Spiskowałem przeciwko Ryanowi, zamiast stanąć przed nim jak na mężczyznę przystało i przyznać, że kocham jego pannę i nie zrezygnuję z niej bez walki, którą w końcowym etapie bym wygrał, bez znaczenia na jakim froncie byśmy ją odbyli. Kochałem Cindy zdecydowanie zbyt mocno. Miłość odbierała zmysły i prowokowała do czynów, po które nie sięgnąłbym nawet w najśmielszych snach.
Wolna piosenka dobiegła końca. Cindy spuściła wzrok, powoli puszczając moją dłoń. Wiedziałem, że musi odejść, bo to nie mnie poślubiła dzisiejszego popołudnia. Zegar wybił godzinę trzecią. Gości zaczęło ubywać. Nieliczni kołysali się na parkiecie w objęciach ukochanych, bądź kochanków na dzisiejszą noc. Wielu plątały się nogi, inni potykali się o równo ułożony parkiet. Zostałem na samym środku, ignorując zaloty młodych kobiet. Wzroku od Cindy nie oderwałem nawet na moment. Kiedy mam przed sobą anioła, żadne boginie nie przyćmią jej blasku. Podszedłem bliżej, by słyszeć, o czym rozmawia z Ryanem. Mężczyzna objął jej talię tak, jak przed momentem zrobiłem to ja. W moich ramionach Cindy płakała. Przy nim wysilała się jedynie na nikły uśmiech, tłumacząc się zmęczeniem. To o czymś świadczy, prawda?
Namawiał ją. Ten drań wyraźnie namawiał ją, by poszli do hotelowego pokoju na ostatnim piętrze i za szczelnymi drzwiami spędzili niezapomnianą noc. Ostatkami sił powstrzymywałem atak zazdrości. Nie mógł mi jej zabrać. Nie mógł jej dotknąć. Nie kochał jej tak jak ja. Nie miał więc do niej żadnych praw. Gówno mnie obchodzi akt małżeństwa spisany w urzędzie. Serce mówi samo za siebie.
Nagle kolana Cindy zaczęły się stopniowo uginać. Wyrwałem w przód przed wszystkimi, by pochwycić ją w objęcia, zanim jej kruche ciało spotkałoby się z ziemią. Wystraszyłem się nie na żarty, choć wyczuwałem w całej tej sytuacji rażący podstęp. I nie myliłem się. Zanim ktokolwiek przyjrzałby się Cindy, ona puściła do mnie oczko i osunęła się na parkiet. Zarobiłaby fortunę jako aktorka.
-Mój Boże, kochanie, co się dzieje? - Ryan upadł przed nią na kolana i pochwycił jej małe dłonie. Zależało skurwysynowi. Zależało mu na niej. Miałem godnego rywala. - Cindy, słyszysz mnie? Proszę, odezwij się. Maleńka, proszę.
Gdy przez kilka minut Cindy nie dawała oznak życia, Ryan zarządził, by zadzwonić po karetkę. Podchwyciłem pomysł i sam wyciągnąłem komórkę, nim ktokolwiek zdążyłby oddalić Ryana od tej myśli. Z początku uspokajająca dłoń Lily błądziła po moich plecach. Szepnąłem jej do ucha, że omdlenie było szopką wyreżyserowaną przez Cindy. Lily kryła cichy chichot, gratulując mi sprytnej wybranki.
-Jej naprawdę na tobie zależy. Gdyby było inaczej, przetrwałaby tę jedną noc. Zobacz, co zrobiła, żeby oddalić od siebie Ryana. Woli siedzieć w szpitalu. Dla ciebie, Bieber. Dla ciebie.
-I z pewnością dla mnie wyszła za mąż. Przecież to oczywiste - zironizowałem, całując ostrożnie wierzch jej dłoni.
-Sam mówiłeś, że romans z mężatką jest dla ciebie podniecający, czyż nie?
-Ale to, co jest między mną a Cindy, nie jest zwykłym romansem. 
-Wiem - westchnęła, po czym objęła moją szyję ramionami i wielokrotnie ucałowała czubek mojej głowy.
-Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
-I co ja zrobiłabym bez ciebie - dokończyła szeptem. Jej głos zadrżał. Wysunęła w przód drugie, głębsze dno, o którym nigdy nie zapomnę.
Cindy zabrało pogotowie, w którym dziwnym trafem odzyskała przytomność. Wypiłem jedynie trzy kieliszki alkoholu i prowadzenie samochodu nie okazało się problemem. Do szpitala dotarło kilku gości, na przodzie z Ryanem, który momentalnie wytrzeźwiał. Szpitalny parking był pusty, dopóki miejsc nie zajęli weselni goście. Izbę przyjęć wypełnił gwar rozmów, podekscytowanych i przestraszonych głosów. W sali segregacji również nie było ruchu. Jedynie przy przeciwnej ścianie łóżko zajmowała staruszka podłączona do kroplówki. Wyraźnie zbliżała się ku ostatniej drodze w życiu. Cindy podobnież czuła się lepiej, lecz Ryan nie pozwolił jej podejść do kozetki o własnych siłach. W ślubnym stylu - co pasowało dziś nad wyraz dobrze - zaniósł ją na salę i położył na łóżku. Zatrzymałem się w drzwiach, oparłem bark o chłodną ścianę i czekałem. Czekałem na jej słowa, na rozwój wydarzeń, na moment, w którym musiałbym wkroczyć do akcji.
-Ma pani szczęście, że takie omdlenie nie zdarzyło się przed ołtarzem. Podobno zwiastuje pecha - zaczął lekarz z posiwiałym wąsem, zakładając na dłonie lateksowe rękawiczki.
-Nadal kręci mi się w głowie - westchnęła głęboko, teatralnie przykładając do czoła wierzch dłoni.
Przewróciłem oczyma. Zastanawiam się, po kim odziedziczyła talent aktorski.
-Rozwiązanie naszego problemu może leżeć bliżej, niż myślimy. Kiedy ostatnim razem miała pani okres?
Do tej pory nie byłem zainteresowany paplaniną lekarza. Do czasu. Po jego ostatniej wzmiance wyprostowałem się, skrzyżowałem ręce na piersi i wbiłem wzrok w Cindy. 
-Nie jestem w ciąży - zaśmiała się nerwowo. Nie mogła mieć pewności. Zarzuciła bowiem włosy na tył głowy. Robiła to tylko wtedy, gdy coś ją niepokoiło.
-Wolałbym się o tym osobiście przekonać. Prosiłbym panów, żebyście wyszli z sali podczas badania - zwrócił się uprzejmie do mnie i do Ryana. Chyba nie miał pewności, którego nazwisko odziedziczyła Cindy razem z aktem małżeństwa.
W izbie przyjęć zająłem pierwsze wolne krzesło. Nerwowo uderzałem podeszwą o stare kafle. Oddychałem niespokojnie, ale wewnątrz czułem przyjemne pobudzenie. Przez moment oddałem się myśli o ojcostwie. Widziałem Cindy z coraz większym brzuszkiem. Widziałem siebie całującego nienarodzone dzieciątko. Widziałem niemowlaka - bez znaczenie była płeć - wpatrzonego we mnie jak w obrazek, z którego czerpało inspiracje, motywacje, siłę. Byłbym szczęśliwym ojcem przy boku wspaniałej, pięknej kobiety, której uśmiech działał jak afrodyzjak. Syna zabierałbym na mecze na największych stadionach w Stanach, a cnotę córeczki pilnował przed każdym kandydatem na zięcia.
Nagle drzwi sali otworzyły się z rozmachem. Lekarz zamaszyście zamknął je za sobą, podkręcił wąsa i stanął przed Ryanem. Moje serce zatrzymało się, gdy mężczyzna nabierał w płuca powietrza. Lily pomogła mi delikatnym pocałunkiem złożonym na karku.
-Panna młoda na razie nie zostanie jeszcze matką, ale zatrzymam ją w nocy na obserwacji.
Nie wiem w zasadzie, co poczułem. Rozczarowanie? Smutek? Zawód? Jednego byłem pewien. Gdyby Cindy nosiła pod sercem moje dziecko, z miejsca powiedziałbym o wszystkim Ryanowi i zabrał królową mego serca do siebie.
Ciszę i pustkę wewnątrz przerwał dźwięk telefonu. Zmarszczyłem brwi. Niewielu ludzi miało w zwyczaju dzwonić po godzinie czwartej. Z cieniem niepewności sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki po komórkę. Przed odebraniem połączenia spojrzałem na dotykowy wyświetlacz. Czerwonym kolorem pulsowało kilkuliterowe imię, przywołujące chłód w sam środek serca i duszy. Ręce zaczęły mi się pocić. Nawet na czole zalśniła mała kropelka. Otarłem skórę na wnętrzu rąk o spodnie, a ślina nieprzyjemnie stanęła w dole gardle i jakby rosła. Jak w amoku zerwałem się z krzesła i wyszedłem przed szpital. Przed odebraniem połączenia wypuściłem jeszcze jeden płytki oddech, aż w końcu opuszka palca przemknęła w poprzek ekranu.
-Radzę ci dobrze ukryć wszystko, na czym kiedykolwiek ci zależało. Nadchodzę.



~*~


Bardzo się cieszę, że mogę wrócić do Was po krótkiej przerwie. Postanowiłam przyspieszyć delikatnie akcję :)
A TERAZ MOJE PYTANIE - KTO NADAL NIE MOŻE ODDYCHAĆ PRZEZ TELEDYSK DO WHAT DO YOU MEAN?
Mam cholerne wrażenie, że ta piosenka opowiada właśnie historię tego opowiadania - wiecznie niezdecydowaną Cindy i Justin, który chciałby w końcu jakiś konkretów. A Wy co o tym myślicie? ;)
Zapraszam na aska i twittera :)

14 komentarzy:

  1. No to się dzieje :D WDYM to życie i dokładnie opisuje GC :) Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny! W sumie masz racje opisuje historie tego ff. Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  3. o nieeee :< ale jakby był dzieciak to by była drama :D ej a tak wgl to rozdział jest super :D i mam głupie wrażenie, że to jednak nie o Zayna chodzi. mam wrażenie, że Austin żyje : o i że to on jest ojcem tej małej :3 no cóż, się okaże :** a teledysk jest boski xd i rzeczywiście pasuje do opowiadana <33

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo! *,*
    Justin walcz o Nią...
    Kocham Bardzo i całuje ;*** <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Niech Justin o nią walczy niech się nie poddaje ! Niech ona się wreszcie zdecyduje kogo tak na prawde kocha... W pewnym sensie ją rozumiem a w drugim nie . Wracając do teledysku What Do You Mean? Jest na prawde jednym z mich ulubionych teledysków ciągle go oglądam i słucham 😁 ile bym dała żeby móc być na miejscu tej dziewczyny tak jej zazdroszczę 😞 . Boski rozdział i czekam z niecierpliwością na następny cudowny rozdział❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurde! Ja chce woedziec o co chodzi! Co sie dzieje i co to za tajemnice.. ? Rozdzial swietny, ah ta cindy heh..

    OdpowiedzUsuń
  7. Teledysk do What do you mean jest najlepszym teledyskiem Justina... Totalny sztos! Na początku nie zczaiłam o co w nim chodzi ale gdy obejrzałam kilka razy wszystko zrozumiałam i powiem tylko tyle; omg! *-*

    Biedny Justin... szkoda mi go XD I kto do niego dzwonił? Boje się!

    Buzi

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak nadal nie wiem jak się oddycha :D a do tego dołożyłaś ŚWIETNY rozdział. :P Nie mogę doczekać się następnego

    OdpowiedzUsuń
  9. Piosenka jest niesamowita :D
    Opowiadanie jest przecudowne <3
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytając ten rozdział słuchałam What do you mean i moja 1 myśl 'Hej ta piosenka idealnie pasuje do tego ff',potem patrzę i napisałaś o tym pod rozdziałem ;d
    Mam nadzieję,że to nie Zain dzwonił...
    Czekam na nn <3
    @scute4

    OdpowiedzUsuń
  11. KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM <3. Czekam na następy! :D

    OdpowiedzUsuń