Przepraszam Was za taką przerwę, ale z powodu wyjazdu i delikatnego przemęczenia rozdział pojawi się dopiero na przełomie sierpnia i września, więc za dwa tygodnie. Naprawdę potrzebuję przerwy.
Cindy
Nie zmrużyłam oka niemal przez całą noc. Udało mi się zasnąć dopiero nad ranem, gdy pierwsze słoneczne promienie rozświetliły błękitne, bezchmurne niebo. Obudziłam się koły godziny dziesiątej, przeciągnęłam się wśród puchowej pościeli i ziewnęłam głośno, nie trudząc się, by przysłonić usta dłonią. Byłam w mieszkaniu sama i nie musiałam martwić się kulturą osobistą. Przewróciłam się na prawy bok i jeszcze przez kilka minut wpatrywałam się nieprzytomnie w ścianę, z policzkiem przyklejonym do poduszki. Nie miałam siły wstać, bałam się wstać, bałam się zmierzyć z trudem dzisiejszego dnia. Przez pół nocy zastanawiałam się, czy podjęte decyzje były słuszne i czy nie powinnam rozważyć wszystkiego ponownie. W drugiej połowie nocy siedziałam na kanapie przed telewizorem, wpychając w siebie litr czekoladowych lodów i oglądając "Oświadczyny po irlandzku". Ryan nie wrócił do mieszkania. Już przed kilkoma tygodniami ustaliliśmy, że gdy w przeddzień ślubu wyjdzie na wieczór kawalerski z przyjaciółmi, zobaczymy się dopiero następnego dnia przy ołtarzu. I tak też miało się stać. O godzinie piętnastej miałam stanąć przy ołtarzu w jednym z kościołów na obrzeżach Londynu, ubrana w białą suknię do samej ziemi, ze szczerym uśmiechem na ustach i kołataniem w sercu. Tymczasem ja czułam się jedynie rozbita i miałam ochotę przesiedzieć na kanapie resztę dnia, użalając się nad sobą przy butelce dobrego wina i powtórkach dennych, telewizyjnych seriali.
Do głowy napłynęła wczorajsza kłótnia z Justinem. Nie ułatwiła mi wyboru. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej skomplikowała życia. Szatyn miał rację. Miał rację w każdym słowie. Ja jednak chciałam jedynie czuć się kochana, chciałam mieć tę cholerną świadomość, że znowu nie zostanę sama. Teraz przy Justinie czułam się szczęśliwa, kochana, doceniona. To jednak nie oznacza, że nie pamiętam jego drugiej twarzy, która nie mogła tak po prostu zniknąć. Przed laty zmienił moje życie w prawdziwe piekło, z którym musiałam mierzyć się każdego dnia. Chociaż zmienił się i nie miałam co do tego żadnych wątpliwości, niewątpliwie bałam się zaufać mu ponownie, oddać mu całe serce, całą siebie. Ryan był w tej chwili moim kołem ratunkowym, którego mogłam chwytać się w chwilach, w których wątpiłam w miłość Justina. To dlatego nie mogłam, nie chciałam wręcz od tak zrywać zaręczyn i odwoływać ślubu kilka godzin przed ceremonią. Musiałam mieć u boku kogoś, kto kochałby mnie mimo wszystko. To egoistyczne, wiem. Po tylu latach w bólu i cierpieniu, gdy w końcu odnalazłam własne szczęście, byłam nastawiona wyłącznie na siebie.
Chwyciłam w dłoń komórkę z szafki nocnej i przejechałam palcem w poprzek dotykowego ekranu. Lekko sapnęłam, widząc, że moje kilka ostatnich minut leżenia zmieniły się w pół godziny i naprawdę nie miałam już ani minuty, by z policzkiem przyklejonym do bawełnianej poszewki rozmyślać nad życiem i nad właściwymi decyzjami. Justin nie zadzwonił ani razu. Nie przysłał również żadnej wiadomości. Wcale nie poczułam się gorzej. Wcale. Chociaż sama wyrzuciłam go za drzwi praktycznie w samych bokserkach, miałam cichą nadzieję, że zadzwoni, że przeprosi, że będzie ze mną na kilka godzin przed ślubem. Nie chciałam być sama, a nie miałam nawet żadnej przyjaciółki, która mogłaby zrobić mi makijaż, czy posiedzieć ze mną u fryzjera. Jak każda panna młoda chciałam wyglądać pięknie, idealnie, doskonale, bez żadnej skazy, bez odstających kosmyków włosów. Chciałam lśnić jaśniej niż gwiazdy na niebie, niż południowe słońce. Tymczasem zostałam sama, zdana jedynie na siebie, w dodatku bez przekonania, że naprawdę chcę zostać mężatką już dziś i sakramentalne tak powiedzieć Ryanowi. Moje życie od początku było cholernie popieprzone.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam z łóżka z nadzieją, że po drugiej stronie ujrzę szatyna ze skruchą w oczach, drapiącego niezręcznie kark. Do mieszkania wszedł jednak skacowany kolega Ryana. Nie kryłam niezadowolenia i rozczarowania.
-No dobra, Ryan już przymierza garnitur, a ty jeszcze nie wyskoczyłaś z piżamy? - spytał zdziwiony, poprawiając moje włosy, które odstawały w każdą z czterech stron świata. - A to co? - dodał, łapiąc w dłoń pustą butelkę po winie. - Wypiłaś całą sama?
-Skoro wy mogliście pić i dobrze się bawić, ja też zamówiłam umięśnionego striptizera, który pomachał przede mną kutasem. A wina już w szczególności nie powinieneś mi żałować. Jestem dorosła, pamiętasz? - Rozgoryczona przewróciłam oczyma i wyrzuciłam pustą butelkę do śmietnika ze szkłem. Marco, dość wysoki brunet z grzywką postawioną na żel, od początku nie przypadł mi do gustu. Był zbyt pewny siebie i mimowolnie przypominał mojego brata, Zayna, o którym za wszelką cenę chciałabym zapomnieć.
-Chyba nie chcesz odwołać ślubu, co, Cindy? - Spojrzał na mnie podejrzliwie, marszcząc brwi.
Nie chcę.
Chcę.
-Nie, oczywiście, że nie chcę. - Przewróciłam z irytacją oczyma. Gdybym nie miała w sobie resztki kultury, złapałabym go za ramię i wyprowadziła za drzwi, jak wczorajszego wieczora Justina. - A teraz, jeśli nie masz do powiedzenia nic więcej, bierz to, po co przyszedłeś, i wracaj do Ryana, pozwalając mi przygotować się na własny ślub.
Podczas kiedy Marco przeglądał jedną z szafek Ryana, ja przygotowałam w kuchni śniadanie i kubek gorącej, świeżo parzonej kawy. Wbiłam wzrok w okładkę czasopisma modowego, choć spod rzęs wciąż obserwowałam mężczyznę, przeglądającego półki. Gdy w końcu natrafił na krawat, złożył go, schował do kieszeni i wyszedł bez słowa pożegnania. Dupek. A może to ja byłam przewrażliwiona i przeszkadzał mi każdy oddech? Sama nie wiem. Miałam tylko nadzieję, że moje wahania nastroju nie miały związku z niechcianą ciążą.
Nie wiedziałam nawet, od czego powinnam zacząć. Ubrałam się w luźne dresy, przerzuciłam przez ramię pasek sportowej torby i wyszłam z domu, wrzucając do wnętrza klucze i portfel. Pogoda była słoneczna, a nieba nie przykrywał nawet jeden niewielki obłok. Westchnęłam ciężko i ruszyłam w stronę osiedlowego sklepiku, w którym przeważnie Ryan kupował z samego rana pieczywo. Drzwi jak co dzień otwarte były na oścież i przytrzymane cegłą, by nie zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Za blatem stała pani Maria, sympatyczna kobieta w średnim wieku, od lat ciągnąca rodzinny interes w sklepie spożywczym. Lubiłam czasem przyjść do niej na kawę i porozmawiać o życiu, o tym co mnie trapi, o tym co boli. Wysłuchała, pogładziła po plecach i jak matka obdarzyła radą z głębi serca.
-Cindy, kochanie, jak miło cię widzieć. - Ujrzała mnie już od progu i rzuciła ciepły, szeroki uśmiech, gdy podeszłam do krzesła przy ladzie, opadając na cztery koślawe nogi z westchnieniem. - Nie wyglądasz za dobrze, dziecko.
-Bo tak się właśnie czuję. Dzisiaj wychodzę za mąż, a nie jestem wcale przekonana, czy kocham Ryana.
Maria wstrzymała oddech i w międzyczasie wyszła zza lady, siadając na drewnianym krześle obok mnie. Objęła dłońmi moje dłonie i spojrzała głęboko w oczy, jakby w głębi mojego umysłu chciała znaleźć odpowiedź na pytania gnębiące mnie.
-Jest w twoim życiu inny mężczyzna, mam rację? - spytała smutno, potęgując u mnie poczucie winy.
-Przed panią nic się nie ukryje. Byliśmy razem, gdy miałam szesnaście lat. On miał wtedy dwadzieścia jeden. Teraz ma dwadzieścia cztery, a ja nadal nie przestałam go kochać i wierzę mu, gdy mówi, że kocha mnie równie mocno. To wszystko jest tak cholernie skomplikowane. Miał problemy z kontrolowaniem agresji, bił mnie, wyzywał, poniżał. Boję się zaufać mu po raz kolejny. Boję się, że z ciepłego i kochającego znów zmieni się w tego brutala sprzed lat. Co pani zrobiłaby na moim miejscu?
-Zdradziłaś Ryana, prawda? - spytała niepewnie, a ja skinęłam głową. Nagle zapragnęłam spalić się ze wstydu. - Nie wiem, Cindy. Nie wiem, co zrobiłabym na twoim miejscu, ale powiem ci jedno. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, zwłaszcza tak rwącej. Mówi, że kocha, a znów zacznie bić. Nie powinnaś mu drugi raz zaufać, bez względu na to, jak bardzo go kochasz, Cindy.
Spuściłam głowę i zaczęłam obracać w dłoniach jabłko wyjęte z drewnianej skrzyni. Wciąż tliło się we mnie przekonanie, że to Justinowi, mimo że jego bardziej kochałam, powinnam powiedzieć dość. Z Ryanem zaręczona byłam od miesięcy, a Justin pojawił się z dnia na dzień i znów chce mnie na wyłączność. Historia lubi się powtarzać. Justin ponownie uchyliłby mi rąbek piekła, a później wepchnął w lawinę okrucieństwa. Znałam go przed laty, a teraz nie wiedziałam o nim nic. Był innym człowiekiem, zmienił wszystko, lub założył niepozorną maskę, dającą mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Przy Ryanie byłam pewna jednego - może nigdy nie poczuję się w pełni szczęśliwa, lecz również nie da mi powodów do płaczu. Musiałam wybrać pomiędzy bezpieczeństwem, a prawdziwą, możliwe że jednostronną miłością.
Podziękowałam Marii za kilka szczerych zdań i wyszłam ze sklepu, uprzednio płacąc za średniej wielkości tabliczkę czekolady, którą pochłonęłam w kilku gryzach w drodze powrotnej do domu. Gdy ponownie otworzyłam drzwi kluczem, zegar ścienny wybił godzinę trzynastą. Miałam umówioną wizytę u fryzjera, miałam zarezerwowany fotel u kosmetyczki, a tymczasem siedziałam markotna na kanapie i wycierałam ubrudzoną czekoladą twarz w rękaw. Coraz silniej wierzyłam, że powinnam dziś wyjść za Ryana, a dalszym życiem martwić się od jutra. Musiałam zachować się dorośle. Nie byłam już dzieckiem, a odwołanie ślubu na dwie godziny przed ceremonią było zachowaniem bynajmniej niedojrzałym.
Rozebrałam się do białej, koronkowej bielizny i z głośnym westchnieniem stanęłam przed lustrem w łazience. Oblałam chłodną wodą twarz, by zmyć pozostałości łez. Musiałam wziąć się w garść i przestać rozpaczać nad własnym losem, którego nie mogłam już zmienić. Ujęłam w palce rączkę szczotki i zaczęłam gładzić pojedyncze pasma włosów. Rozczesane kosmyki planowałam zapleść w grubego warkocza, rozpoczynającego się ponad skronią po lewej stronie, biegnącego przez tył głowy na ukos i opadającego na prawe ramię. W połowie stwierdziłam jednak, że nie mam ochoty bawić się w cuda tworzone z włosów i rozplotłam warkocz, pozostawiając włosy naturalnie kręcone. Nikt ze znajomych, nawet Justin i sam Ryan, nie widzieli moich naturalnych włosów. Mimo wszystko będę wyglądała inaczej. Makijaż chciałam wykonać mocniejszy niż zwykle, lecz już pierwsza kreska wyszła mi nierówno i musiałam ją zmyć. Podkreśliłam więc rzęsy tuszem, a po wargach przejechałam błyszczykiem, który następnie rozsmarowałam na całych ustach. Mówią, że najcenniejsze jest naturalne piękno. Na tym pragnęłam się skupić. Wyglądałam tak naturalnie, jak rano po wstaniu i wierzyłam, że w miłości nie jest potrzebna tona tapety na policzkach i setki wsuwek we włosach, dodatkowo utwierdzonych lakierem.
Równo o godzinie czternastej, z dłonią podpartą na biodrze, stanęłam przed szafą, gdzie w specjalnym pokrowcu wisiała ślubna suknia. Powoli rozsunęłam zamek błyskawiczny i chwyciłam w dłonie piękny materiał. Suknia nawet szarą myszkę zmieniłaby w najpiękniejszą księżniczkę. Ubierałam ją drżącymi rękoma, a gorset na plecach wiązałam z zamkniętymi oczyma. Dopiero na sam koniec, po poprawieniu materiału i lekkim przeczesaniu włosów palcami, otworzyłam oczy. Wyglądałam naprawdę pięknie, z welonem zarzuconym na głowę i białym kwiatem we włosach, którego wpięłam przy pomocy jednej wsuwki. Założyłam na stopy białe, wysokie szpilki i, przełykając ostatni łyk wody z plastikowej butelki, wyszłam z domu, chowając klucz do skrzynki na listy. Dźwięk obcasów uderzających o schody wabił wszystkich sąsiadów, którzy z zainteresowaniem wychylali głowy zza drzwi mieszkań. Kiedy tylko uchyliłam drzwi i wyszłam przed blok, uderzył we mnie chłodny podmuch wiatru, a stopy od szpilek bolały nieprzerwanie. Nie potrzebowałam całej tej szopki.
Niemal biegiem, trzymając materiał sukienki jedną dłonią, wbiegłam po schodach na górę i wpadłam do mieszkania na skraju płaczu. Szpilki zmieniłam na białe trampki za kostkę, których i tak nikt nie ujrzy spod materiału do samej ziemi. Na ramiona zarzuciłam lekko poszarpaną, jeansową kurtkę. Dopiero wtedy czułam się naprawdę sobą i mogłam z kołatającym sercem opuścić mieszkanie.
Od pierwszych chwil ludzie na ulicy przyglądali mi się z ogromnym zainteresowaniem. Jedni uśmiechali się i życzyli szczęścia, inni podziwiali naprawdę wspaniałą sukienkę, a jeszcze inni, powiedziałabym nawet znaczna większość, chichotała pod nosem na widok sukni ślubnej w zestawie z trampkami i jeansową kurtką. A ja? Ja miałam ich opinię głęboko w dupie. Szłam przed siebie, nie omijając nawet kałuż. Może gdyby przejeżdżający samochód poplamił materiał, mogłabym zwlekać jeszcze godzinkę bądź dwie. Na moje nieszczęście, kierowcy zwalniali, gdy tylko znajdowali się na mojej wysokości. Na białą suknię nie wskoczyła nawet kropelka błota, nawet łezka deszczówki z kałuży.
Nie zamówiłam taksówki. Chciałam ten ostatni raz przejść się ulicami Londynu jako osoba niezależna, która może jeszcze zmienić swoje życie. Przez myśl przeszło mi nawet, by spakować niewielką walizkę i uciec z powrotem do Stanów, by po raz trzeci zacząć wszystko od nowa. Może tym razem los byłby dla mnie łaskawszy. Jednakże nie realizowałam myśli. Brnęłam przed siebie na obrzeża, aby na resztę życia przywiązać się do Ryana i zdradzać go z Justinem. Szatyn miał cholerną rację. Byłam pieprzoną egoistką.
Pod kościół doszłam w dwadzieścia minut przed ślubem. Już z daleka ujrzałam tłumy weselnych gości, kwiaty w ich dłoniach i uśmiechy na twarzach. Nie podchodziłam bliżej. Obserwowałam każdego z osobna, wzdychając beznamiętnie co jakiś czas. Dopiero gdy ujrzałam Ryana przy głównych drzwiach kościoła, ubranego w garnitur i krawat, który dzisiejszego ranka Marco zabrał z mieszkania, moje serce zabiło szybciej. Kiedy jednak pod kościół podjechał samochód Justina, chciało dosłownie wyskoczyć z piersi. I nagle pękło jak bańka mydlana, gdy z miejsca pasażera wyłoniła się filigranowa szatynka z włosami przed ramiona, zakręconymi przy końcówkach. Ubrana była w czerwoną sukienkę przed kolana, dopasowaną na tułowiu i delikatnie rozszerzaną w udach. Na jej stopach lśniły czarne, zabójczo wysokie szpilki, a w dłoni trzymała skórzaną kopertówkę. Mimowolnie uniosłam materiał sukni ślubnej i spojrzałam na lekko przykurzone trampki na stopach. Mogłabym robić za jej sprzątaczkę, za Kopciuszka, który w tej cholernej, białej sukni na kolanach szorowałby jej podłogi. To ona wyglądała jak księżniczka i lśniła jak promyk słońca. Ja wyglądałam jak jej cień, na który nikt nie zwróciłby uwagi. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Oboje z Justinem zmiażdżyli i boleśnie skopali moje serce, gdy szatyn owinął ramię wokół jej drobnej talii i przyciągnął bliżej swojego ciała. Wyglądali jak piękna, kochająca się para, której niczego do szczęścia nie brakuje. Więc to była Lily, za którą szalał Justin. Nie polubiłam jej. Bardzo nie polubiłam, a krytyka względem jej osoby wzrosła w momencie, w którym usta Justina spotkały się z jej skronią. Okazywał jej tyle troski i uczucia. Zazdrościłam jej. Chciałam być na cholernym miejscu wymalowanej Lily.
Wyrwałam z ziemi kwiatka z korzeniami i wdrapałam się na pobliskie wzniesienie, aby usiąść na trawie i rwać płatki.
-Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha - mamrotałam pod nosem z każdym wyrzuconym w powietrze listkiem. - A może inaczej, kocham, czy nie kocham? A jeśli kocham, to którego?
Pieprzony kwiat wcale mi nie pomógł. Sprawił wręcz, że zachciało mi się gorzko płakać i zamiast z uśmiechem stanąć przed ołtarzem, użalać nad swoim życiem na polanie. Stwierdziłam jednak, że skoro Justin ma asa w rękawie w postaci Lily, ja wyjdę za Ryana i nie będę samotna. Znudziłabym się szatynowi po kilku tygodniach i znów poczułabym się jak wyrzutek, którego nikt nie traktuje poważnie. Zerwałam się z soczyście zielonej trawy i szarpnęłam kurtką, którą w drodze do kościoła ściągnęłam z ramion. Nie miałam już odwrotu. Idę.
Justin
Oparłem się o maskę sportowego samochodu i wsunąłem między wargi podpalonego papierosa. Zaciągnąłem się dwukrotnie, by rozprowadzić w płucach jak najwięcej dymu w krótkim czasie. Wtedy drzwi prowadzące na klatkę schodową otworzyły się, a z wnętrza bloku wyszła Lily. Szczęka opadła na jej widok. Ubrana była w czerwoną sukienkę przed kolana, a jej nogi wysmuklały czarne szpilki. Swoją drogą, zawsze zastanawiałem się, jak kobiety są w stanie przejść w czymś podobnym choćby metr. Wyglądała pięknie, elegancko i cholernie seksownie.
-Och, wziąłbym cię na tylnych siedzeniach - mruknął wprost do jej ucha i lekko polizałem jego płatek.
-Uspokój majtki, stary - parsknęła, całując mój policzek.
Mówiłem już, jak bardzo ją kocham? Podobna przyjaźń zdarza się tylko raz w życiu i jestem za nią wdzięczny Bogu.
-Wsiadaj, młoda. Ten cholerny ślub zaczyna się za pół godziny. Dobrze byłoby, gdybym się nie spóźnił. - Skrzywiłem się lekko, nie kryjąc niechęci. Miałem prawo być rozzłoszczony, gdy kobieta, którą kocham, wychodzi za innego mężczyznę. Naprawdę chciałem planować z Cindy przyszłość, założyć rodzinę. Gdyby dzisiaj nie wyszła za Ryana, oświadczyłbym jej się w przeciągu tygodnia i nie myślałbym nad konsekwencjami. Nie jestem już dzieciakiem, kocham ją i chcę z nią być, nic więcej.
-Jak się trzymasz? - Lily spytała z troską, gdy oboje siedzieliśmy na fotelach, a ja byłem zajęty odpalaniem samochodowego silnika.
-A jak sądzisz? - westchnąłem, zmieniając bieg. - Jestem zupełnie rozpieprzony od środka. Naprawdę ją kocham, nie może tego zrozumieć? Przecież byłbym dla niej lepszy niż Ryan, troszczyłbym się o nią, opiekował, spełniał każdą zachciankę. Powiedz, Lily, czego mi brakuje?
-Może jesteś po prostu za dobry i ona na ciebie nie zasłużyła? - rzuciła bezpośrednio i wzruszyła ramionami, gdy posłałem jej niedowierzające spojrzenie. - Nie wiem, po prostu nie wiem. Nie rozumiem tej laski. Jest bardziej skomplikowana niż jakakolwiek inna istota, którą oboje znamy. Mimo wszystko sądzę, że powinieneś powiedzieć jej prawdę, od początku po sam koniec. Pod tym względem ciebie również nie rozumiem. Owszem, boisz się, że po wszystkim możesz ją stracić, ale dzisiaj i tak ją stracisz, kiedy wyjdzie za Ryana. Może ona liczy, że ja powstrzymasz? Może ma nadzieję, że wstaniesz i przy wszystkich powiesz, jak bardzo się kochacie?
-Tak, zwłaszcza po tym, jak wczoraj wyrzuciła mnie za drzwi w samych bokserkach. Rzeczywiście czeka teraz na rycerza w srebrnej zbroi na białym koniu. Ale, kurwa, gdyby tylko tego chciała, przebrałbym się za pieprzonego rycerza i nauczył jeździć konno. Co prawda wyglądałbym jak ostatni kretyn, ale mam to w dupie, dopóki ona byłaby szczęśliwa.
-Po wszystkim co powiedziałeś, muszę stwierdzić, że Cindy wykorzystuje cię jedynie do seksu - stwierdziła poważnie, zdobywając moje zaskoczone spojrzenie. - Boże, żartowałam - dodała na równi z przewrotem oczyma. To głupie, ale przez moment jej uwierzyłem.
-Ja już nic nie wiem, naprawdę. Po prostu jedźmy na to wesele, upijmy się jak w tanim barze i śpiewajmy do rana. Może wtedy nie będę płakać - parsknąłem suchym, pozbawionym humoru śmiechem i docisnąłem pedał gazu do oporu.
Nie rozmawialiśmy dłużej. Nie zamieniliśmy nawet jednego dodatkowego słowa. Sunęliśmy po równej drodze w ciszy, przerywanej jedynie świstem powietrza przy szybach. Szary garnitur uwierał mnie z każdej strony i najchętniej przebrałbym go na dresy. Irytowało mnie wszystko, co związane ze ślubem i późniejszym weselem. Nawet perspektywa darmowej wódki. Największym utrapieniem była jednak noc poślubna, którą Cindy spędzi z Ryanem. Z tego powodu chyba prześpię się z Lily, żebym nie czuł się tak samotny.
-Lily, mogę cię dzisiaj w nocy bzyknąć? - spytałem wprost, zerkając na nią spod okularów słonecznych.
-Jesteś tak cholernie nieczuły - zironizowała, poklepując moje kolano.
-Wybacz, po prostu mam ochotę.
-Nie zamierzam być nagrodą pocieszenia zamiast Cindy. Znajdź sobie inną, która dostarczy ci rozrywek. - Z rozmachem odwróciła głowę w przeciwnym kierunku i założyła seksowną nogę na drugą seksowną nogę. Nie potrafiłem się powstrzymać i przyłożyłem dłoń do jej gładkiego, opalonego uda. - I bierz te łapy, zboczeńcu.
Uśmiechnąłem się pod nosem, powracając wzrokiem na drogę. Przekroczyłem granicę mniej ruchliwej części miasta. W oddali połyskiwała kościelna wieża i krzyż na samym czubku. Nie miałem odwrotu. Musiałem zmierzyć się z największą słabością - z odrzuceniem.
-Pamiętaj, kochanie, że jesteś moją dziewczyną, żeby przypadkiem się nie wygadać. - Poklepałem z czułością kolano przyjaciółki, gdy zatrzymałem się na parkingu przy kościele. Przez kręgosłup przebiegł cholernie nieprzyjemny dreszcz, a ja wiedziałem, że nie był ostatnim dzisiejszego dnia. Miałem tylko nadzieję, że nie rozpłaczę się jak małe dziecko, gdy Cindy stanie przy ołtarzu.
-Dobrze, skarbeczku - zironizowała, a gdy oboje wysiedliśmy z samochodu, wtuliła się w mój bok i przykleiła policzek do mojego ramienia. Naprawdę wyglądaliśmy jak para. Nawet miłość unosiła się wokół nas w powietrzu. - Jeśli to jest Ryan, to przystojny z niego dzieciak. - Zagryzła między zębami wargę na widok szatyna ubranego w elegancki garnitur, który ze zdenerwowaniem uderzał stopą w schody kościoła. Stres wyżerał go od środka. Rozglądał się po okolicy, prawdopodobnie w poszukiwaniu Cindy, której do tej pory nie dostrzegłem w pobliżu.
Może jednak zrezygnowała?
-Gotowy na duży krok w stronę nowego życia? - spytałem, poklepując chłopaka po plecach. W zasadzie było mi go nawet żal. Niczego nie podejrzewał i tkwił oplątany sidłami naiwności. Głupi dzieciak.
-Jestem cholernie zestresowany, a w dodatku mam lekkiego kaca. Mówię ci, to nie jest dobre połączenie - westchnął i dopiero wtedy uniósł wzrok na Lily, która zahaczyła o ucho kosmyk włosów.
Spojrzał jej w oczy i delikatnie rozchylił usta. Nie byłem ślepy, spodobała mu się. Podobała się niemal każdemu mężczyźnie, ale na Ryanie wywarła naprawdę wielkie wrażenie. Dobrze, chyba nie powinienem być zazdrosny, prawda? Gdyby Ryan zakochał się w Lily od pierwszego wejrzenia, zyskałbym same korzyści. Miałbym pewność, że moja mała Lily jest w dobrych rękach, a i Cindy byłaby niezaprzeczalnie moja. Och, zrobiłbym naprawdę wiele, aby nasze losy poukładały się w ten sposób. Wszyscy bylibyśmy szczęśliwi, nikt by nie cierpiał.
Wtedy nadejdzie jednak zło, czyste zło, którego nie sposób będzie odeprzeć.
-To moja dziewczyna, Lily. - Przyciągnąłem szatynkę do swojego boku. - Lily, to pan młody, Ryan.
Wyraźnie dostrzegłem w oczach Lily błysk. Była oczarowana Ryanem w nie mniejszym stopniu niż on nią. Cholera, a może by tak powiedzieć panu młodemu o każdym razie, w którym posiadałem jego przyszłą żonę na własność? Może zdołałbym uratować własne szczęście?
-Miło mi cię poznać, Lily. - Uśmiechnął się do niej promiennie, ukazując rządek prostych, białych zębów i całując wierzch dłoni dziewczyny.
-I wzajemnie.
Wdali się w mało interesującą rozmowę, z której wyłączyłem się już po pierwszej minucie. Szukałem Cindy, jej małego ciałka w sukni ślubnej i uśmiechu, który pomagał mi rano wstać. Podświadomie wciąż tliła się we mnie nadzieja, że Cindy nie przyjdzie i przez resztę dnia będzie oglądać w telewizji denny serial. Rozumiałem miłość Ryana, bo sam byłem ślepo i głupio zakochany. Rozumiałem jego poświęcenie, jego oddanie, a mimo to najchętniej zamknąłbym go w kościelnej piwnicy i przeczekał do momentu, w którym Cindy przestałaby czuć do niego cokolwiek.
I nagle jej drobna postać wyłoniła się zza drzew. Przysięgam, gdybym nie podtrzymywał się dłonią ściany, straciłbym przytomność i uderzył głową w schody. Cindy zawsze była aniołem, ale dzisiaj przeszła samą siebie. Biała sukienka sprawiała wrażenie, że dziewczyna autentycznie zsunęła się na ziemię z chmurki. Po raz pierwszy widziałem jej naturalnie kręcone włosy, a naprawdę delikatny makijaż odejmował jej lat. Podobała mi się zwykła, jeansowa kurtka, którą w drodze ściągała z ramion, jednak ze wszystkim wygrały białe trampki zamiast szpilek na jej stopach. Nie powstrzymałem nikłego uśmiechu. Nie potrafiłem.
Ryan w międzyczasie zdążył zniknąć wewnątrz kościelnej nawy, a ja i Lily staliśmy na schodach z uchylonymi ustami, bardzo rzadko nabierając w płuca powietrza.
-Ona jest przepiękna - szepnęła Lily, nie odrywając od Cindy wzroku. - Gdybym była facetem, sama bym się w niej zakochała.
-Więc teraz już mi się nie dziwisz, dlaczego straciłem dla niej głowę - odparłem.
Jej wzrok skrzyżował się z moim, a serce oficjalnie pękło. Nie była szczęśliwa, lecz nie była też na tyle silna, by wpaść w moje ramiona i zostać ze mną, nie wracając więcej do Ryana. Walczyła z samą sobą, przekładając własną walkę również na mnie. Wiedziała, że sprawia mi ból. Wiedziałem, że sprawia ból sobie, ale wewnętrzna siła nie pozwalała jej podjąć jedynej słusznej decyzji.
-Mógłbyś? - spytała cicho, podając mi jeansową kurtkę.
Skinąłem głową, choć w dalszym ciągu pozostawałem w szoku. Była taka piękna, a jedno głupie tak mogło odebrać mi ją na zawsze. Ta księżniczka należała do mojej bajki. Do naszej bajki.
Lily wprowadziła mnie za rękę do kościoła i choć wzrok dziesiątek osób spoczął na nas, musiałem odwrócić się przez ramię i ostatni raz obejrzeć Cindy od pierwszej fali na włosach po gumową podeszwę trampek. Ona jednak nie spoglądała w moim kierunku. Wpatrzona była w ołtarz, przy którym z ciepłym uśmiechem stał Ryan i oddychał równomiernie, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała nieznacznie. Cindy ruszyła na dźwięk pierwszych nut zagranych przez organy, a ja oparłem się obiema dłońmi o ławkę. Z trudem wytrzymywałem w kościele. Z trudem patrzyłem na Cindy, która wyglądała jak anioł dla Ryana, nie dla mnie.
Ceremonia rozpoczęła się pierwszymi słowami księdza. Wyłączyłem umysł na wszelkiego rodzaju dźwięki. Trzymałem pomocną dłoń Lily i nie odrywałem spojrzenia od Cindy. Czułem się jak odrzucony śmieć, któremu nie można złamać serca. Powiem wam, że można. Cindy właśnie nadrywała je powolutku.
-Ja, Cindy Blake, biorę ciebie, Ryanie Styles, za męża - zaczęła bez zawahania w głosie. Była tego pewna. - I ślubuję ci miłość - wymamrotała i tym razem wyraźnie usłyszałem zwątpienie. - Wierność. - Spojrzała na mnie ukradkiem. Miałem ogromną ochotę parsknąć śmiechem. Okłamywała Ryana, okłamywała każdego z weselnych gości, okłamywała samego Boga. - I że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Cholerne kobiety. Potrafią jedynie kraść serca i ranić, wyrywając je z ogromną brutalnością. Poczułem pod powiekami łzy, lecz byłem zbyt dumny, by pozwolić im wypłynąć. Byłem w wojsku, nie płakałem na wojnie, więc nie będę płakać z powodu pieprzonej kobiety. Kobiety, która w przeciągu krótkiego czasu stała się całym moim światem.
Ceremonią zbliżała się do punktu kulminacyjnego, kiedy ja niepozornie otarłem twarz rękawem. Cindy nabrała powietrza w płuca i zamiast w oczy Ryanowi, z oddali spojrzała w głąb brązu moich tęczówek.
-Tak.
Fizycznie czułem się dobrze, ale moja dusza poległa w walce o miłość.
~*~
Kto spodziewał się, że rzeczywiście dojdzie do ślubu, ręka w górę! :)
Nie wiem co mam napisać, to szalone co zrobiła Cindy XD żal mi Justina... Czekam na nn :D
OdpowiedzUsuńja wiedziałam KURDE MAĆ
OdpowiedzUsuńCudowny :** ja wiedziałam :))
OdpowiedzUsuńNo czemu przerwałaś w takim momencie, no?! I jeszcze te pogubione teksty, które naprawdę mnie mocno ciekawią. Czaekam z niecierpliwością na next <3
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
http://dark-sky-1dff.blogspot.com/
O m g *____*
OdpowiedzUsuńCzy tylko ja się poplakalam?
OdpowiedzUsuńWiedzialam, ze to zrobisz... zawsze robisz inaczej i za duzo mieszasz ;c Ja wiem, ze Cindy i Justin dalej beda mieli romans i beda sie spotykac, ale to nie to samo :/ i chociaz wiedzialam, ze ona powie 'tak' to gdzies w srodku, ciagle mialam taka malutka nadzieje, ze zlitujesz sie nad tym biednym Justinem i nie zlamiesz jego serduszka, ale w tym momencie zniszczylas wszystkie moje nadzieje :c
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Ryana, ktory jest slepo zapatrzony w Cindy i mysli, ze ona kocha tak samo mocno jak on ja, a ona go zdradza i nadal zdradzac bedzie :c
Justina tez mi szkoda, bo mimo iz wiele namieszal w jej zyciu te 2 czy 3 lata wczesniej, ale widac, ze teraz jest inny, odmieniony i bardzo mocno zakochany w Cindy ;c
A ona mimo, ze obu kocha, to obu bardzo mocno krzywdzi, powinna w koncu wybrac jednego, bo pomimo swojego slubu nadal zamierza spotykac sie i z jednym i z drugim, a to jest wobec nich troche niesprawiedliwe :/
Ciekawia mnie tez te zdania, ktore sa napisane pogrubiona czcionka, czuje, ze kazde z nich ma jakies glebsze znaczenie, drugie dno, ale nigdy nie moge rozszyfrowac o co dokladnie chodzi, wiec juz nie moge sie doczekac az napiszesz dalsze rozdzialy i cala ta sytuacja, zmiana Justina i to wszystko sie wyjasni ;)
Weny i do nastepnego <33
believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com
JAKIEJ WOJNIE COOOOO?! Czy tylko ja zauważyłam to jedno słowo, czy po prostu jest ono nieistotne? O jezu, wiedziałam, że Cindy powie tak. Szkoda mi Justina, bo cierpi, ale mimo wszystko jestem do niego trochę sceptycznie nastawiona. Tak jak w Black Tears Cindy denerwowała mnie swoją naiwnością, to teraz denerwuje swoją hipokryzją (tak, wiem, to kolejny komentarz, w którym jej to zarzucam, ale taka jest prawda)
OdpowiedzUsuńBoże, nie mogę doczekać się, żeby się dowiedzieć, o co do cholery chodzi z Justinem. W każdym rozdziale wspominasz, że coś się stało czy coś!! Podejrzewam, że dowiemy się dopiero, jak już Cindy będzie w tym siedzieć bardzo głęboko i będzie kolejne bum i w ogóle... tak, to do Ciebie podobne :')
no to czekam na następny <3
shy-boy-jb.blogspot.com
Ach do końca miałam nadzieję, że Justin przerwie ceremonie :p czekam na następny z niecierpliwością i życzę weeeeny <3
OdpowiedzUsuńJezu, jak Ty mogłaś to zrobić? No jak? Kurde, ja nie wytrzymam do następnego rozdziału, nie dam rady ;cc
OdpowiedzUsuńMatko , co ona robi . Nie oni nie mogą wziąć ślubu . :-*
OdpowiedzUsuńo zal :( ale bd dobrze 1 czesc bez happy endu wiec 2 bd <3
OdpowiedzUsuńPo naszej kochanej autorce nigdy nic nie wiadomo ;)
UsuńJa...nwm co powiedziec...szczerze mowiac liczylam ze w ostatniej chwili zrezygnuje...boze...czekam nn:***
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, ale to co Cindy zrobiła jest strasznie głupie.
OdpowiedzUsuńEhh czekam na następna część <3
/Wiki
A ja dalej sądzę, że z tego będą dzieci, a i na miejscu Biebera to bym na jakis czas odpuscila po tym co zrobila dzien wczesniej :o
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w następnym rozdziale Justin krzyknie, że się nie zgadza i wszystko będzie cacy :)
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to nie napisałaś, że ksiądz zapytał czy chce zostać jego żoną, więc możesz to jeszcze odkręcić :D
Cudowny *-*
OdpowiedzUsuńJezu dlaczego Ty mi to robisz w tym momencie?
OdpowiedzUsuńŻal mi Justina, ale dla mnie lepiej by było gdy na tej trawie gdzie siedziała Cindy, uciekła do stanòw, nie mòwiąc nikomu, naprawdę. Cieszę się, że ktoś w końcu do niej wyciągnął pomocną dłoń tak jak Ryan i, że dawał jej szczęście, lecz od początku od Black tears, jestem przywiązana do Justina i chce by byli razem, nawet gdy jej życie przemienił w piekło, bo wiem, że się zmienił. Kocham i weny życzę, jesteś najlepszą pisarką, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam �� - Karolina
Witaj!
OdpowiedzUsuńZ tej strony załoga bloga „Chapter Ten”. Jest to blog, na którym każdy może opublikować swoje krótkie opowiadanie, czym autor może zaprezentować się czytelnikom fanfiction i w efekcie zachęcić ich do zajrzenia na jego blogi i inne opowiadania.
Jeśli masz ochotę pokazać się szerszej rzeszy odbiorców, zapraszamy do wzięcia udziału w projekcie. Ważne żeby opowiadanie było napisane z sensem i bez większych błędów. Administracja bloga sprawdza każdy rozdział pod względem interpunkcji i formatowania, dodatkowo jesteśmy w stałym kontakcie z autorami.
Jeśli chciałabyś dołączyć do twórców piszących na „Chapter Ten” i przy okazji pokazać swoje poprzednie fanfictions nowym czytelnikom, mamy do zaoferowania polecanie innym Twoich prac, jak i zajmujemy się reklamowaniem ogólnie „Chapter Ten” i z osobna każdego opowiadania, które znajduje się na blogu.
Jeśli zaciekawiła Cię nasza wiadomość, zapraszamy na „Chapter Ten”, gdzie znajdziesz więcej informacji: http://chapter-ten.blogspot.com/
Kontakt: chapter.ten.opowiadania@gmail.com
Pozdrawiamy,
administracja bloga „Chapter Ten”.
Ps, po przeczytaniu wiadomości możesz ją usunąć. Nie mamy na celu reklamowania się w jakikolwiek sposób na Twoim blogu.