poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 15 - Nadchodzę...

Justin

Sala weselna w jednym z hoteli na obrzeżach Londynu połyskiwała barwami złota i srebra. Trzysta metrów kwadratowych zarezerwowanych przed trzema miesiącami dopięte były na ostatni guzik. Okrągłe stoły pod przeszklonymi ścianami zostały przykryte śnieżnobiałymi obrusami po samą ziemię. Krzesła z dębowego drewna pachniały żywicą i środkiem do konserwacji. Talerze z białej porcelany i sztućce wypolerowane na błysk ułożone w równych, półmetrowych odstępach na stole drażniły perfekcją. Balony przy suficie powiewały przy każdym podmuchu. Grobowa cisza przecinała powietrze.
Przechyliłem trzeci kieliszek wódki. Czułem, jak pieczenie rozchodzi się na całej długości przełyku, a smutek oblewa serce. Co ja pieprzę, serce już dawno straciłem. Ta fałszywa manipulantka złamała je przed kilkoma godzinami. Do ostatnich chwil wierzyłem, że podzieli losy Julii Roberts z komedii romantycznej "Uciekająca panna młoda". A ona niemal bez zawahania powtórzyła słowa przysięgi małżeńskiej i pozwoliła, by na jej palcu zalśniła złota obrączka. Nie mogłem nawet wyładować złości. Przykuty do krzesła w niewygodnym garniturze zacząłem zatapiać zmartwienia w alkoholu. Przynajmniej Lily dobrze się bawiła. Poderwała już trzech facetów i z pewnością nie zamierzała na tym poprzestać.
Naraz wierzch mojego ramienia przykryła drobna dłoń. Przestałem oddychać po pierwszym podmuchu kwiatowych perfum. To ona. Przyszła tu. Podeszła do mnie. Dotknęła. Może uśmiecha się nieśmiało. Może w jej oczach drżą łzy. Czuję ją całym sercem, a rozum podpowiada, bym nawet nie odwrócił głowy. Co było silniejsze? Zdrowy rozsądek czy niezaprzeczalnie silne uczucia?
-Cześć, Justin. - Niemal czułem, jak pochyla się i składa wśród moich włosów pocałunek. Pozostałem nieugięty i nie odwróciłem się. - Proszę, powiedz cokolwiek. Cokolwiek - błagała.
Musiałem zamknąć oczy, gdy usiadła na krześle na przeciwko. W przeciwnym razie wyczytałaby cały ból ze spojrzenia.
Odpuściłem równie szybko. Gdy dłońmi objęła moje ręce, puściłem wszelkie hamulce. Spojrzałem na nią, bo tęskniłem. Tęskniłem, bo kochałem.
-Dlaczego to zrobiłaś? - spytałem z wyrzutem. - Przecież wiesz, jak cholernie cię kocham. Musiałaś? Musiałaś mnie tak zranić?
-Jakąkolwiek decyzję bym podjęła, skrzywdziłabym któregoś z was.
-Więc dlaczego wybrałaś mnie? - Mój głos był bliski krzyku, lecz głośne nuty romantycznej ballady zagłuszały frustrację i ból. - Powiedz wprost, Cindy. Jestem dla ciebie tym drugim, mniej ważnym? Kochasz mnie, czy, kurwa, nie kochasz? Mam dwadzieścia cztery lata i życie nauczyło mnie, że jeśli ludzie się kochają, po prostu są razem. Nie jesteśmy pieprzonym wyjątkiem, Cindy. Jeśli nic do mnie nie czujesz, powiedz mi to prosto w twarz. Przyjmę jak mężczyzna, zrozumiem, zostawię cię w spokoju. Przestań się mną bawić, bo...
-Bo co? Bo znów mnie pobijesz? Zamkniesz w piwnicy i będziesz przetrzymywał tak długo, aż stanę się posłuszna?
Rozchyliłem w niedowierzaniu usta, lecz zamknąłem je tak szybko, jak po policzku Cindy spłynęła maleńka łza. Sądziłem, że mi ufa. Ufa tak, jak mogłaby zaufać jedynie mężczyźnie, przy którym chce być szczęśliwa. Przy mnie była bezpieczna. Przy mnie i tylko przy mnie. Gdyby wiedziała, jak wiele błędów popełnia i że od każdego mogę ochronić ją wyłącznie ja. Nic nie jest tak proste, jak mogłoby się pozornie wydawać.
Cindy uciekła wgłąb długiego korytarza, załamującego się na prawo. Stamtąd muzyka dochodziła ciszej, a basowe uderzenia nie bębniły w uszach. Zerwałem się z krzesła jak oparzony. Nagle zapomniałem o tym, że Lily prosiła mnie o pilnowanie torebki. Rzuciłem ją na stół i wyminąłem weselnych gości, niektórych już znacznie wstawionych. Nie mogłem stracić jej z oczu. Tren pięknej sukni ciągnął się po ziemi i znaczył szlak. Fale połyskujących złotem włosów uderzały o plecy, by odbić się od łopatek i unieść w powietrze. Dogoniłem ją przy końcu ślepego korytarza. Na jego koniec nie zapuszczał się nikt prócz sprzątaczki, która skończyła zmianę przeszło trzy godziny temu. Złapałem jej ramiona i delikatnie oparłem o ścianę. Każdy gest mógł ją spłoszyć. Każdy mógł zasiać ziarno niepokoju.
-Cindy, maleńka, spójrz na mnie. - Nie zważając na jej niechęć, dotknąłem dłońmi rozpalonych policzków. Teraz już dwie łzy wędrowały po skórze. - Boisz się mnie? Nadal sądzisz, że zrobię ci krzywdę? Słoneczko, możesz mi zaufać. - Cała złość na ukochaną minęła, jak ręką odjął. Teraz to we mnie zrodziło się poczucie winy, choć nie miało żadnych podstaw, by zająć miejsce w pierwszym rzędzie kruchego, niestabilnego serca.
-Już raz ci zaufałam i popełniłam wtedy największy błąd swojego życia. Zaufałam ci w chwili, w której najbardziej potrzebowałam wsparcia, a ty to wykorzystałeś. Wypłakałam przez ciebie cholerny ocean łez. Zasypiałam przy mokrej poduszce i budziłam się przy mokrej. Płakałam przez sen, bojąc się, czy następnego ranka będziesz miał dobry humor, czy znów postanowisz zabawić się moim kosztem i wykorzystać mnie jak szmacianą lalkę, którą bez ograniczeń możesz zmuszać do seksu. Nic z tego nie rozumiem, Justin. Jesteś innym człowiekiem, po stokroć lepszym. Nie znam cię, rozumiesz? Poznałam brutala, dla którego uczucia innych nie miały znaczenia. Powiedz mi, kim jesteś ty? Kim jesteś teraz? Udajesz czułego, czy ktoś zrobił ci porządne pranie mózgu i wbił do głowy, że kobietom należy się szacunek? Opowiedz mi o sobie, Justin. Opowiedz mi, bo jak na razie jesteś dla mnie zupełnie obcym człowiekiem, którego darzę chorą miłością. 
Spojrzałem w jej załzawione oczy. Miałem wrażenie, że Cindy wie o wszystkim, o czym chciałem, choć nie mogłem jej powiedzieć. Było za późno, a jednocześnie za wcześnie. Wystarczy, aby zaufała mi, aby oddała swoje serce, bym mógł ukryć je bezpiecznie w swoim. Miłość to szalenie niebezpieczne uczucie. Wznosi na szczyt i ściąga na dno. Odradza na nowo i równocześnie zabija. Mnie zabiła już kilkukrotnie, a mimo to zawsze odnajdowałem w sobie siłę, by podnieść się, wstać i z uniesioną głową poszukiwać nowej, może dojrzalszej, a z pewnością bardziej odpowiedniej. Każdy upadek  pozwala uczyć się na błędach, a każdy wzlot dodaje nadziei. To niesamowite, jak jedno serce mieszczące się w dłoniach potrafi pomieścić tyle sprzecznych uczuć i nadal bić.
-Opowiem ci o wszystkim, Cindy, ale nie teraz. Z czasem się dowiesz, obiecuję - szepnąłem i obdarzyłem jej czoło mokrym pocałunkiem.
Cindy potrzebowała uczuć, bardzo silnych uczuć. Mogłaby godzinami przytulać się bez słów, czy choćby słuchać równomiernego bicia mojego serca. Teraz owinęła krawat wokół prawej dłoni, by rozbić usta na moich . Kochała mnie, nie miałem już wątpliwości. Jednocześnie nadal czuła strach, w to również nie wątpiłem. Gdybym tylko mógł powiedzieć jej wszystko, gdybym mógł przekonać ją, że nie spadnie jej włos z głowy tak długo, jak będzie przy mnie.
-Cindy, Cindy, stop. - Przerwałem pocałunek, gdy zaczął nabierać niebezpiecznego rozpędu. - Co ty chcesz zrobić?
W jej oczach błysnęło pożądanie. Rzęsy opadły, by po chwili unieść się pospiesznie. Spuściła głowę zawstydzona.
-Chcę kochać się z tobą - przyznała nieśmiało.
Nie wiedziałem, czy uśmiechnąć się z dumą, czy wykrzywić usta w grymasie.
-Czy ja wyglądam jak maszynka do seksu? - spytałem z nutą rozbawienia, której musiałem natychmiast się pozbyć. - Chcesz zdradzać męża na własnym weselu? Wybacz Cindy, ale nie zrobię tego. Nie zrobię tego Ryanowi, bo tak jak ja jest zakochanym facetem.
-Więc chociaż ze mną zatańcz. - Jej oczom nie potrafiłem odmówić.
Wróciliśmy na środek sali. Z głośników popłynęła piosenka Eda Sheerana "Thinking out loud". Idealna, by wycisnąć ze mnie najgłębiej skrywane łzy. Położyłem dłonie na wąskiej talii ukochanej, lecz nie miałem odwagi oprzeć czoła o jej czoło. Za dużo ludzi, za dużo świadków. Spojrzenie Cindy przeplatane ze łzami sprawiało, że i ja ledwie powstrzymywałem łzy. Nie osądzajcie mnie. Czułem się tak, jakbym bezpowrotnie stracił cząstkę siebie, która pozornie wciąż była obok. Małżeństwo nie jest błahostką, z której od tak można zrezygnować. Nie da się zerwać przysięgi złożonej przed Bogiem.
-To najgorsze uczucie na świecie, gdy tańczysz z ukochaną osobą na jej własnym weselu. - Uśmiechnąłem się blado, bo chciałem grać twardego. Tylko, cholera, przed kim? Przecież Cindy doskonale wiedziała, że cierpiałem.
-Przestań.
-Mam przestać mówić prawdę? Tego chcesz? Żebym zaczął kłamać i wmawiał, że ten cholerny ślub w żaden sposób do mnie nie dotarł?
Najlepszą linią obrony był atak. Atak na osobę, która cierpiała równie mocno nie był dobrym wyjściem. Innego jednak nie znalazłem. Wszystkie wyrzuty spadły na Cindy, która kruszyła się z bólu w moich ramionach. Gdybym wykonał mały krok w tył, runęłaby na ziemię przez brak oparcia.
-Nie chcę tej pieprzonej nocy poślubnej. Nie chcę iść do łóżka z Ryanem. Nie zrobiłam tego, odkąd wróciłeś. Nie chcę, żeby on mnie dotykał. Chcę, żebyś robił to tylko ty. Pomóż mi, Justin.
-Jak mam ci pomóc? Sama zadecydowałaś, Cindy. Wyszłaś za niego, jesteś mężatką, do cholery. Czego się spodziewałaś? Że po ślubie będziecie żyć jak dwójka dzieciaków z podstawówki?
-Nie wiem, na co liczyłam. Nie wiedziałam, że to wszystko będzie takie trudne - wyszeptała po wykonaniu półobrotu w tańcu. - Nie dopuszczę do tej przeklętej nocy poślubnej, tego jestem pewna.
Pokręciłem głową, przyciągając ją obiema dłońmi. Trudno było mi tańczyć z ukochaną, gdy w oczach gości miałem grać jedynie znajomego. Patrzyłem na nią z miłością, dotykałem jej z miłością, każdy mój oddech przepełniony był miłością. Nie było mowy o żadnym kamuflażu. Założyłbym na głowę papierową torbę, a mimo to widzieliby we mnie najbardziej zakochanego idiotę na sali weselnej.
-Co masz zamiar zrobić? Upijesz Ryana do tego stopnia, że nie znajdzie drogi do własnego rozporka? Nie licz na to, dzieciaku.
-Coś wymyślę - zapłakała cicho.
Nic nie raniło mnie tak, jak łzy Cindy. Dziś widziałem ich już wystarczająco wiele, by wypaliły w sercu małą dziurę. W tej chwili miałem wszystko w głębokim poważaniu. Oplątałem ramieniem jej wąską talię i poprzez milczenie błagałem, by przytuliła mnie choć przez ułamek sekundy. Pomogła mi swoim dotykiem. Sprawiła, że nie zacząłem ryczeć jak bóbr. Musnąłem jej szyję raz, potem kolejny i kolejny. Kusiło mnie, by zostawić na jej skórze kształtną malinkę - dowód miłości i przywiązania. Nie zrobiłem tego tyko dlatego, że nie chciałem kolejnych kłótni.
Kątem oka dostrzegłem, jak do stolika, przy którym siedziała Lily, dosiadł się Ryan. Był nieznacznie wstawiony i uśmiechał się do mojej przyjaciółki. Gdyby tylko dziewczynie udało się zaciągnąć go do łóżka, byłbym jej dożywotnio wdzięczny. Spiskowałem przeciwko Ryanowi, zamiast stanąć przed nim jak na mężczyznę przystało i przyznać, że kocham jego pannę i nie zrezygnuję z niej bez walki, którą w końcowym etapie bym wygrał, bez znaczenia na jakim froncie byśmy ją odbyli. Kochałem Cindy zdecydowanie zbyt mocno. Miłość odbierała zmysły i prowokowała do czynów, po które nie sięgnąłbym nawet w najśmielszych snach.
Wolna piosenka dobiegła końca. Cindy spuściła wzrok, powoli puszczając moją dłoń. Wiedziałem, że musi odejść, bo to nie mnie poślubiła dzisiejszego popołudnia. Zegar wybił godzinę trzecią. Gości zaczęło ubywać. Nieliczni kołysali się na parkiecie w objęciach ukochanych, bądź kochanków na dzisiejszą noc. Wielu plątały się nogi, inni potykali się o równo ułożony parkiet. Zostałem na samym środku, ignorując zaloty młodych kobiet. Wzroku od Cindy nie oderwałem nawet na moment. Kiedy mam przed sobą anioła, żadne boginie nie przyćmią jej blasku. Podszedłem bliżej, by słyszeć, o czym rozmawia z Ryanem. Mężczyzna objął jej talię tak, jak przed momentem zrobiłem to ja. W moich ramionach Cindy płakała. Przy nim wysilała się jedynie na nikły uśmiech, tłumacząc się zmęczeniem. To o czymś świadczy, prawda?
Namawiał ją. Ten drań wyraźnie namawiał ją, by poszli do hotelowego pokoju na ostatnim piętrze i za szczelnymi drzwiami spędzili niezapomnianą noc. Ostatkami sił powstrzymywałem atak zazdrości. Nie mógł mi jej zabrać. Nie mógł jej dotknąć. Nie kochał jej tak jak ja. Nie miał więc do niej żadnych praw. Gówno mnie obchodzi akt małżeństwa spisany w urzędzie. Serce mówi samo za siebie.
Nagle kolana Cindy zaczęły się stopniowo uginać. Wyrwałem w przód przed wszystkimi, by pochwycić ją w objęcia, zanim jej kruche ciało spotkałoby się z ziemią. Wystraszyłem się nie na żarty, choć wyczuwałem w całej tej sytuacji rażący podstęp. I nie myliłem się. Zanim ktokolwiek przyjrzałby się Cindy, ona puściła do mnie oczko i osunęła się na parkiet. Zarobiłaby fortunę jako aktorka.
-Mój Boże, kochanie, co się dzieje? - Ryan upadł przed nią na kolana i pochwycił jej małe dłonie. Zależało skurwysynowi. Zależało mu na niej. Miałem godnego rywala. - Cindy, słyszysz mnie? Proszę, odezwij się. Maleńka, proszę.
Gdy przez kilka minut Cindy nie dawała oznak życia, Ryan zarządził, by zadzwonić po karetkę. Podchwyciłem pomysł i sam wyciągnąłem komórkę, nim ktokolwiek zdążyłby oddalić Ryana od tej myśli. Z początku uspokajająca dłoń Lily błądziła po moich plecach. Szepnąłem jej do ucha, że omdlenie było szopką wyreżyserowaną przez Cindy. Lily kryła cichy chichot, gratulując mi sprytnej wybranki.
-Jej naprawdę na tobie zależy. Gdyby było inaczej, przetrwałaby tę jedną noc. Zobacz, co zrobiła, żeby oddalić od siebie Ryana. Woli siedzieć w szpitalu. Dla ciebie, Bieber. Dla ciebie.
-I z pewnością dla mnie wyszła za mąż. Przecież to oczywiste - zironizowałem, całując ostrożnie wierzch jej dłoni.
-Sam mówiłeś, że romans z mężatką jest dla ciebie podniecający, czyż nie?
-Ale to, co jest między mną a Cindy, nie jest zwykłym romansem. 
-Wiem - westchnęła, po czym objęła moją szyję ramionami i wielokrotnie ucałowała czubek mojej głowy.
-Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
-I co ja zrobiłabym bez ciebie - dokończyła szeptem. Jej głos zadrżał. Wysunęła w przód drugie, głębsze dno, o którym nigdy nie zapomnę.
Cindy zabrało pogotowie, w którym dziwnym trafem odzyskała przytomność. Wypiłem jedynie trzy kieliszki alkoholu i prowadzenie samochodu nie okazało się problemem. Do szpitala dotarło kilku gości, na przodzie z Ryanem, który momentalnie wytrzeźwiał. Szpitalny parking był pusty, dopóki miejsc nie zajęli weselni goście. Izbę przyjęć wypełnił gwar rozmów, podekscytowanych i przestraszonych głosów. W sali segregacji również nie było ruchu. Jedynie przy przeciwnej ścianie łóżko zajmowała staruszka podłączona do kroplówki. Wyraźnie zbliżała się ku ostatniej drodze w życiu. Cindy podobnież czuła się lepiej, lecz Ryan nie pozwolił jej podejść do kozetki o własnych siłach. W ślubnym stylu - co pasowało dziś nad wyraz dobrze - zaniósł ją na salę i położył na łóżku. Zatrzymałem się w drzwiach, oparłem bark o chłodną ścianę i czekałem. Czekałem na jej słowa, na rozwój wydarzeń, na moment, w którym musiałbym wkroczyć do akcji.
-Ma pani szczęście, że takie omdlenie nie zdarzyło się przed ołtarzem. Podobno zwiastuje pecha - zaczął lekarz z posiwiałym wąsem, zakładając na dłonie lateksowe rękawiczki.
-Nadal kręci mi się w głowie - westchnęła głęboko, teatralnie przykładając do czoła wierzch dłoni.
Przewróciłem oczyma. Zastanawiam się, po kim odziedziczyła talent aktorski.
-Rozwiązanie naszego problemu może leżeć bliżej, niż myślimy. Kiedy ostatnim razem miała pani okres?
Do tej pory nie byłem zainteresowany paplaniną lekarza. Do czasu. Po jego ostatniej wzmiance wyprostowałem się, skrzyżowałem ręce na piersi i wbiłem wzrok w Cindy. 
-Nie jestem w ciąży - zaśmiała się nerwowo. Nie mogła mieć pewności. Zarzuciła bowiem włosy na tył głowy. Robiła to tylko wtedy, gdy coś ją niepokoiło.
-Wolałbym się o tym osobiście przekonać. Prosiłbym panów, żebyście wyszli z sali podczas badania - zwrócił się uprzejmie do mnie i do Ryana. Chyba nie miał pewności, którego nazwisko odziedziczyła Cindy razem z aktem małżeństwa.
W izbie przyjęć zająłem pierwsze wolne krzesło. Nerwowo uderzałem podeszwą o stare kafle. Oddychałem niespokojnie, ale wewnątrz czułem przyjemne pobudzenie. Przez moment oddałem się myśli o ojcostwie. Widziałem Cindy z coraz większym brzuszkiem. Widziałem siebie całującego nienarodzone dzieciątko. Widziałem niemowlaka - bez znaczenie była płeć - wpatrzonego we mnie jak w obrazek, z którego czerpało inspiracje, motywacje, siłę. Byłbym szczęśliwym ojcem przy boku wspaniałej, pięknej kobiety, której uśmiech działał jak afrodyzjak. Syna zabierałbym na mecze na największych stadionach w Stanach, a cnotę córeczki pilnował przed każdym kandydatem na zięcia.
Nagle drzwi sali otworzyły się z rozmachem. Lekarz zamaszyście zamknął je za sobą, podkręcił wąsa i stanął przed Ryanem. Moje serce zatrzymało się, gdy mężczyzna nabierał w płuca powietrza. Lily pomogła mi delikatnym pocałunkiem złożonym na karku.
-Panna młoda na razie nie zostanie jeszcze matką, ale zatrzymam ją w nocy na obserwacji.
Nie wiem w zasadzie, co poczułem. Rozczarowanie? Smutek? Zawód? Jednego byłem pewien. Gdyby Cindy nosiła pod sercem moje dziecko, z miejsca powiedziałbym o wszystkim Ryanowi i zabrał królową mego serca do siebie.
Ciszę i pustkę wewnątrz przerwał dźwięk telefonu. Zmarszczyłem brwi. Niewielu ludzi miało w zwyczaju dzwonić po godzinie czwartej. Z cieniem niepewności sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki po komórkę. Przed odebraniem połączenia spojrzałem na dotykowy wyświetlacz. Czerwonym kolorem pulsowało kilkuliterowe imię, przywołujące chłód w sam środek serca i duszy. Ręce zaczęły mi się pocić. Nawet na czole zalśniła mała kropelka. Otarłem skórę na wnętrzu rąk o spodnie, a ślina nieprzyjemnie stanęła w dole gardle i jakby rosła. Jak w amoku zerwałem się z krzesła i wyszedłem przed szpital. Przed odebraniem połączenia wypuściłem jeszcze jeden płytki oddech, aż w końcu opuszka palca przemknęła w poprzek ekranu.
-Radzę ci dobrze ukryć wszystko, na czym kiedykolwiek ci zależało. Nadchodzę.



~*~


Bardzo się cieszę, że mogę wrócić do Was po krótkiej przerwie. Postanowiłam przyspieszyć delikatnie akcję :)
A TERAZ MOJE PYTANIE - KTO NADAL NIE MOŻE ODDYCHAĆ PRZEZ TELEDYSK DO WHAT DO YOU MEAN?
Mam cholerne wrażenie, że ta piosenka opowiada właśnie historię tego opowiadania - wiecznie niezdecydowaną Cindy i Justin, który chciałby w końcu jakiś konkretów. A Wy co o tym myślicie? ;)
Zapraszam na aska i twittera :)

piątek, 21 sierpnia 2015

Twitter + relacja z przerwy

Piszę do Was tę notkę dzień przed wyjazdem. Wracam do domu w przyszły weekend i wtedy z pewnością pojawi się nowy rozdział. Potrzebowałam takiego odpoczynku, teraz biorę się za pisanie, by móc wrócić za tydzień z nowymi pomysłami i inspiracjami <3
TYMCZASEM CHCIAŁABYM WAS POINFORMOWAĆ, ŻE PO DWÓCH LATACH ZROZUMIAŁAM TWITTERA (swoją drogą bardzo mi się spodobał) I CHCIAŁABYM WAS NA NIEGO ZAPROSIĆ. OD TERAZ BĘDĘ PRZESIADYWAĆ TAM CZĘSTO I DODAWAĆ RÓWNIEŻ SPOJLERY ORAZ INFORMOWAĆ O DATACH ROZDZIAŁÓW (co nie oznacza, że opuszczam aska, broń Boże). LICZĘ NA TO, ŻE ZAJRZYCIE, A MOŻE I ZOSTANIECIE NA DŁUŻEJ :) Much love <3
https://twitter.com/Paulaaa962

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział 14 - Moja dusza poległa w walce o miłość...

Przepraszam Was za taką przerwę, ale z powodu wyjazdu i delikatnego przemęczenia rozdział pojawi się dopiero na przełomie sierpnia i września, więc za dwa tygodnie. Naprawdę potrzebuję przerwy.


Cindy

Nie zmrużyłam oka niemal przez całą noc. Udało mi się zasnąć dopiero nad ranem, gdy pierwsze słoneczne promienie rozświetliły błękitne, bezchmurne niebo. Obudziłam się koły godziny dziesiątej, przeciągnęłam się wśród puchowej pościeli i ziewnęłam głośno, nie trudząc się, by przysłonić usta dłonią. Byłam w mieszkaniu sama i nie musiałam martwić się kulturą osobistą. Przewróciłam się na prawy bok i jeszcze przez kilka minut wpatrywałam się nieprzytomnie w ścianę, z policzkiem przyklejonym do poduszki. Nie miałam siły wstać, bałam się wstać, bałam się zmierzyć z trudem dzisiejszego dnia. Przez pół nocy zastanawiałam się, czy podjęte decyzje były słuszne i czy nie powinnam rozważyć wszystkiego ponownie. W drugiej połowie nocy siedziałam na kanapie przed telewizorem, wpychając w siebie litr czekoladowych lodów i oglądając "Oświadczyny po irlandzku". Ryan nie wrócił do mieszkania. Już przed kilkoma tygodniami ustaliliśmy, że gdy w przeddzień ślubu wyjdzie na wieczór kawalerski z przyjaciółmi, zobaczymy się dopiero następnego dnia przy ołtarzu. I tak też miało się stać. O godzinie piętnastej miałam stanąć przy ołtarzu w jednym z kościołów na obrzeżach Londynu, ubrana w białą suknię do samej ziemi, ze szczerym uśmiechem na ustach i kołataniem w sercu. Tymczasem ja czułam się jedynie rozbita i miałam ochotę przesiedzieć na kanapie resztę dnia, użalając się nad sobą przy butelce dobrego wina i powtórkach dennych, telewizyjnych seriali.
Do głowy napłynęła wczorajsza kłótnia z Justinem. Nie ułatwiła mi wyboru. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej skomplikowała życia. Szatyn miał rację. Miał rację w każdym słowie. Ja jednak chciałam jedynie czuć się kochana, chciałam mieć tę cholerną świadomość, że znowu nie zostanę sama. Teraz przy Justinie czułam się szczęśliwa, kochana, doceniona. To jednak nie oznacza, że nie pamiętam jego drugiej twarzy, która nie mogła tak po prostu zniknąć. Przed laty zmienił moje życie w prawdziwe piekło, z którym musiałam mierzyć się każdego dnia. Chociaż zmienił się i nie miałam co do tego żadnych wątpliwości, niewątpliwie bałam się zaufać mu ponownie, oddać mu całe serce, całą siebie. Ryan był w tej chwili moim kołem ratunkowym, którego mogłam chwytać się w chwilach, w których wątpiłam w miłość Justina. To dlatego nie mogłam, nie chciałam wręcz od tak zrywać zaręczyn i odwoływać ślubu kilka godzin przed ceremonią. Musiałam mieć u boku kogoś, kto kochałby mnie mimo wszystko. To egoistyczne, wiem. Po tylu latach w bólu i cierpieniu, gdy w końcu odnalazłam własne szczęście, byłam nastawiona wyłącznie na siebie.
Chwyciłam w dłoń komórkę z szafki nocnej i przejechałam palcem w poprzek dotykowego ekranu. Lekko sapnęłam, widząc, że moje kilka ostatnich minut leżenia zmieniły się w pół godziny i naprawdę nie miałam już ani minuty, by z policzkiem przyklejonym do bawełnianej poszewki rozmyślać nad życiem i nad właściwymi decyzjami. Justin nie zadzwonił ani razu. Nie przysłał również żadnej wiadomości. Wcale nie poczułam się gorzej. Wcale. Chociaż sama wyrzuciłam go za drzwi praktycznie w samych bokserkach, miałam cichą nadzieję, że zadzwoni, że przeprosi, że będzie ze mną na kilka godzin przed ślubem. Nie chciałam być sama, a nie miałam nawet żadnej przyjaciółki, która mogłaby zrobić mi makijaż, czy posiedzieć ze mną u fryzjera. Jak każda panna młoda chciałam wyglądać pięknie, idealnie, doskonale, bez żadnej skazy, bez odstających kosmyków włosów. Chciałam lśnić jaśniej niż gwiazdy na niebie, niż południowe słońce. Tymczasem zostałam sama, zdana jedynie na siebie, w dodatku bez przekonania, że naprawdę chcę zostać mężatką już dziś i sakramentalne tak powiedzieć Ryanowi. Moje życie od początku było cholernie popieprzone. 
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam z łóżka z nadzieją, że po drugiej stronie ujrzę szatyna ze skruchą w oczach, drapiącego niezręcznie kark. Do mieszkania wszedł jednak skacowany kolega Ryana. Nie kryłam niezadowolenia i rozczarowania.
-No dobra, Ryan już przymierza garnitur, a ty jeszcze nie wyskoczyłaś z piżamy? - spytał zdziwiony, poprawiając moje włosy, które odstawały w każdą z czterech stron świata. - A to co? - dodał, łapiąc w dłoń pustą butelkę po winie. - Wypiłaś całą sama?
-Skoro wy mogliście pić i dobrze się bawić, ja też zamówiłam umięśnionego striptizera, który pomachał przede mną kutasem. A wina już w szczególności nie powinieneś mi żałować. Jestem dorosła, pamiętasz? - Rozgoryczona przewróciłam oczyma i wyrzuciłam pustą butelkę do śmietnika ze szkłem. Marco, dość wysoki brunet z grzywką postawioną na żel, od początku nie przypadł mi do gustu. Był zbyt pewny siebie i mimowolnie przypominał mojego brata, Zayna, o którym za wszelką cenę chciałabym zapomnieć.
-Chyba nie chcesz odwołać ślubu, co, Cindy? - Spojrzał na mnie podejrzliwie, marszcząc brwi.
Nie chcę.
Chcę.
-Nie, oczywiście, że nie chcę. - Przewróciłam z irytacją oczyma. Gdybym nie miała w sobie resztki kultury, złapałabym go za ramię i wyprowadziła za drzwi, jak wczorajszego wieczora Justina. - A teraz, jeśli nie masz do powiedzenia nic więcej, bierz to, po co przyszedłeś, i wracaj do Ryana, pozwalając mi przygotować się na własny ślub.
Podczas kiedy Marco przeglądał jedną z szafek Ryana, ja przygotowałam w kuchni śniadanie i kubek gorącej, świeżo parzonej kawy. Wbiłam wzrok w okładkę czasopisma modowego, choć spod rzęs wciąż obserwowałam mężczyznę, przeglądającego półki. Gdy w końcu natrafił na krawat, złożył go, schował do kieszeni i wyszedł bez słowa pożegnania. Dupek. A może to ja byłam przewrażliwiona i przeszkadzał mi każdy oddech? Sama nie wiem. Miałam tylko nadzieję, że moje wahania nastroju nie miały związku z niechcianą ciążą.
Nie wiedziałam nawet, od czego powinnam zacząć. Ubrałam się w luźne dresy, przerzuciłam przez ramię pasek sportowej torby i wyszłam z domu, wrzucając do wnętrza klucze i portfel. Pogoda była słoneczna, a nieba nie przykrywał nawet jeden niewielki obłok. Westchnęłam ciężko i ruszyłam w stronę osiedlowego sklepiku, w którym przeważnie Ryan kupował z samego rana pieczywo. Drzwi jak co dzień otwarte były na oścież i przytrzymane cegłą, by nie zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Za blatem stała pani Maria, sympatyczna kobieta w średnim wieku, od lat ciągnąca rodzinny interes w sklepie spożywczym. Lubiłam czasem przyjść do niej na kawę i porozmawiać o życiu, o tym co mnie trapi, o tym co boli. Wysłuchała, pogładziła po plecach i jak matka obdarzyła radą z głębi serca.
-Cindy, kochanie, jak miło cię widzieć. - Ujrzała mnie już od progu i rzuciła ciepły, szeroki uśmiech, gdy podeszłam do krzesła przy ladzie, opadając na cztery koślawe nogi z westchnieniem. - Nie wyglądasz za dobrze, dziecko.
-Bo tak się właśnie czuję. Dzisiaj wychodzę za mąż, a nie jestem wcale przekonana, czy kocham Ryana. 
Maria wstrzymała oddech i w międzyczasie wyszła zza lady, siadając na drewnianym krześle obok mnie. Objęła dłońmi moje dłonie i spojrzała głęboko w oczy, jakby w głębi mojego umysłu chciała znaleźć odpowiedź na pytania gnębiące mnie.
-Jest w twoim życiu inny mężczyzna, mam rację? - spytała smutno, potęgując u mnie poczucie winy.
-Przed panią nic się nie ukryje. Byliśmy razem, gdy miałam szesnaście lat. On miał wtedy dwadzieścia jeden. Teraz ma dwadzieścia cztery, a ja nadal nie przestałam go kochać i wierzę mu, gdy mówi, że kocha mnie równie mocno. To wszystko jest tak cholernie skomplikowane. Miał problemy z kontrolowaniem agresji, bił mnie, wyzywał, poniżał. Boję się zaufać mu po raz kolejny. Boję się, że z ciepłego i kochającego znów zmieni się w tego brutala sprzed lat. Co pani zrobiłaby na moim miejscu?
-Zdradziłaś Ryana, prawda? - spytała niepewnie, a ja skinęłam głową. Nagle zapragnęłam spalić się ze wstydu. - Nie wiem, Cindy. Nie wiem, co zrobiłabym na twoim miejscu, ale powiem ci jedno. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, zwłaszcza tak rwącej. Mówi, że kocha, a znów zacznie bić. Nie powinnaś mu drugi raz zaufać, bez względu na to, jak bardzo go kochasz, Cindy.
Spuściłam głowę i zaczęłam obracać w dłoniach jabłko wyjęte z drewnianej skrzyni. Wciąż tliło się we mnie przekonanie, że to Justinowi, mimo że jego bardziej kochałam, powinnam powiedzieć dość. Z Ryanem zaręczona byłam od miesięcy, a Justin pojawił się z dnia na dzień i znów chce mnie na wyłączność. Historia lubi się powtarzać. Justin ponownie uchyliłby mi rąbek piekła, a później wepchnął w lawinę okrucieństwa. Znałam go przed laty, a teraz nie wiedziałam o nim nic. Był innym człowiekiem, zmienił wszystko, lub założył niepozorną maskę, dającą mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Przy Ryanie byłam pewna jednego - może nigdy nie poczuję się w pełni szczęśliwa, lecz również nie da mi powodów do płaczu. Musiałam wybrać pomiędzy bezpieczeństwem, a prawdziwą, możliwe że jednostronną miłością.
Podziękowałam Marii za kilka szczerych zdań i wyszłam ze sklepu, uprzednio płacąc za średniej wielkości tabliczkę czekolady, którą pochłonęłam w kilku gryzach w drodze powrotnej do domu. Gdy ponownie otworzyłam drzwi kluczem, zegar ścienny wybił godzinę trzynastą. Miałam umówioną wizytę u fryzjera, miałam zarezerwowany fotel u kosmetyczki, a tymczasem siedziałam markotna na kanapie i wycierałam ubrudzoną czekoladą twarz w rękaw. Coraz silniej wierzyłam, że powinnam dziś wyjść za Ryana, a dalszym życiem martwić się od jutra. Musiałam zachować się dorośle. Nie byłam już dzieckiem, a odwołanie ślubu na dwie godziny przed ceremonią było zachowaniem bynajmniej niedojrzałym.
Rozebrałam się do białej, koronkowej bielizny i z głośnym westchnieniem stanęłam przed lustrem w łazience. Oblałam chłodną wodą twarz, by zmyć pozostałości łez. Musiałam wziąć się w garść i przestać rozpaczać nad własnym losem, którego nie mogłam już zmienić. Ujęłam w palce rączkę szczotki i zaczęłam gładzić pojedyncze pasma włosów. Rozczesane kosmyki planowałam zapleść w grubego warkocza, rozpoczynającego się ponad skronią po lewej stronie, biegnącego przez tył głowy na ukos i opadającego na prawe ramię. W połowie stwierdziłam jednak, że nie mam ochoty bawić się w cuda tworzone z włosów i rozplotłam warkocz, pozostawiając włosy naturalnie kręcone. Nikt ze znajomych, nawet Justin i sam Ryan, nie widzieli moich naturalnych włosów. Mimo wszystko będę wyglądała inaczej. Makijaż chciałam wykonać mocniejszy niż zwykle, lecz już pierwsza kreska wyszła mi nierówno i musiałam ją zmyć. Podkreśliłam więc rzęsy tuszem, a po wargach przejechałam błyszczykiem, który następnie rozsmarowałam na całych ustach. Mówią, że najcenniejsze jest naturalne piękno. Na tym pragnęłam się skupić. Wyglądałam tak naturalnie, jak rano po wstaniu i wierzyłam, że w miłości nie jest potrzebna tona tapety na policzkach i setki wsuwek we włosach, dodatkowo utwierdzonych lakierem. 
Równo o godzinie czternastej, z dłonią podpartą na biodrze, stanęłam przed szafą, gdzie w specjalnym pokrowcu wisiała ślubna suknia. Powoli rozsunęłam zamek błyskawiczny i chwyciłam w dłonie piękny materiał. Suknia nawet szarą myszkę zmieniłaby w najpiękniejszą księżniczkę. Ubierałam ją drżącymi rękoma, a gorset na plecach wiązałam z zamkniętymi oczyma. Dopiero na sam koniec, po poprawieniu materiału i lekkim przeczesaniu włosów palcami, otworzyłam oczy. Wyglądałam naprawdę pięknie, z welonem zarzuconym na głowę i białym kwiatem we włosach, którego wpięłam przy pomocy jednej wsuwki. Założyłam na stopy białe, wysokie szpilki i, przełykając ostatni łyk wody z plastikowej butelki, wyszłam z domu, chowając klucz do skrzynki na listy. Dźwięk obcasów uderzających o schody wabił wszystkich sąsiadów, którzy z zainteresowaniem wychylali głowy zza drzwi mieszkań. Kiedy tylko uchyliłam drzwi i wyszłam przed blok, uderzył we mnie chłodny podmuch wiatru, a stopy od szpilek bolały nieprzerwanie. Nie potrzebowałam całej tej szopki. 
Niemal biegiem, trzymając materiał sukienki jedną dłonią, wbiegłam po schodach na górę i wpadłam do mieszkania na skraju płaczu. Szpilki zmieniłam na białe trampki za kostkę, których i tak nikt nie ujrzy spod materiału do samej ziemi. Na ramiona zarzuciłam lekko poszarpaną, jeansową kurtkę. Dopiero wtedy czułam się naprawdę sobą i mogłam z kołatającym sercem opuścić mieszkanie.
Od pierwszych chwil ludzie na ulicy przyglądali mi się z ogromnym zainteresowaniem. Jedni uśmiechali się i życzyli szczęścia, inni podziwiali naprawdę wspaniałą sukienkę, a jeszcze inni, powiedziałabym nawet znaczna większość, chichotała pod nosem na widok sukni ślubnej w zestawie z trampkami i jeansową kurtką. A ja? Ja miałam ich opinię głęboko w dupie. Szłam przed siebie, nie omijając nawet kałuż. Może gdyby przejeżdżający samochód poplamił materiał, mogłabym zwlekać jeszcze godzinkę bądź dwie. Na moje nieszczęście, kierowcy zwalniali, gdy tylko znajdowali się na mojej wysokości. Na białą suknię nie wskoczyła nawet kropelka błota, nawet łezka deszczówki z kałuży.
Nie zamówiłam taksówki. Chciałam ten ostatni raz przejść się ulicami Londynu jako osoba niezależna, która może jeszcze zmienić swoje życie. Przez myśl przeszło mi nawet, by spakować niewielką walizkę i uciec z powrotem do Stanów, by po raz trzeci zacząć wszystko od nowa. Może tym razem los byłby dla mnie łaskawszy. Jednakże nie realizowałam myśli. Brnęłam przed siebie na obrzeża, aby na resztę życia przywiązać się do Ryana i zdradzać go z Justinem. Szatyn miał cholerną rację. Byłam pieprzoną egoistką.
Pod kościół doszłam w dwadzieścia minut przed ślubem. Już z daleka ujrzałam tłumy weselnych gości, kwiaty w ich dłoniach i uśmiechy na twarzach. Nie podchodziłam bliżej. Obserwowałam każdego z osobna, wzdychając beznamiętnie co jakiś czas. Dopiero gdy ujrzałam Ryana przy głównych drzwiach kościoła, ubranego w garnitur i krawat, który dzisiejszego ranka Marco zabrał z mieszkania, moje serce zabiło szybciej. Kiedy jednak pod kościół podjechał samochód Justina, chciało dosłownie wyskoczyć z piersi. I nagle pękło jak bańka mydlana, gdy z miejsca pasażera wyłoniła się filigranowa szatynka z włosami przed ramiona, zakręconymi przy końcówkach. Ubrana była w czerwoną sukienkę przed kolana, dopasowaną na tułowiu i delikatnie rozszerzaną w udach. Na jej stopach lśniły czarne, zabójczo wysokie szpilki, a w dłoni trzymała skórzaną kopertówkę. Mimowolnie uniosłam materiał sukni ślubnej i spojrzałam na lekko przykurzone trampki na stopach. Mogłabym robić za jej sprzątaczkę, za Kopciuszka, który w tej cholernej, białej sukni na kolanach szorowałby jej podłogi. To ona wyglądała jak księżniczka i lśniła jak promyk słońca. Ja wyglądałam jak jej cień, na który nikt nie zwróciłby uwagi. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Oboje z Justinem zmiażdżyli i boleśnie skopali moje serce, gdy szatyn owinął ramię wokół jej drobnej talii i przyciągnął bliżej swojego ciała. Wyglądali jak piękna, kochająca się para, której niczego do szczęścia nie brakuje. Więc to była Lily, za którą szalał Justin. Nie polubiłam jej. Bardzo nie polubiłam, a krytyka względem jej osoby wzrosła w momencie, w którym usta Justina spotkały się z jej skronią. Okazywał jej tyle troski i uczucia. Zazdrościłam jej. Chciałam być na cholernym miejscu wymalowanej Lily.
Wyrwałam z ziemi kwiatka z korzeniami i wdrapałam się na pobliskie wzniesienie, aby usiąść na trawie i rwać płatki.
-Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha - mamrotałam pod nosem z każdym wyrzuconym w powietrze listkiem. - A może inaczej, kocham, czy nie kocham? A jeśli kocham, to którego?
Pieprzony kwiat wcale mi nie pomógł. Sprawił wręcz, że zachciało mi się gorzko płakać i zamiast z uśmiechem stanąć przed ołtarzem, użalać nad swoim życiem na polanie. Stwierdziłam jednak, że skoro Justin ma asa w rękawie w postaci Lily, ja wyjdę za Ryana i nie będę samotna. Znudziłabym się szatynowi po kilku tygodniach i znów poczułabym się jak wyrzutek, którego nikt nie traktuje poważnie. Zerwałam się z soczyście zielonej trawy i szarpnęłam kurtką, którą w drodze do kościoła ściągnęłam z ramion. Nie miałam już odwrotu. Idę.


Justin

Oparłem się o maskę sportowego samochodu i wsunąłem między wargi podpalonego papierosa. Zaciągnąłem się dwukrotnie, by rozprowadzić w płucach jak najwięcej dymu w krótkim czasie. Wtedy drzwi prowadzące na klatkę schodową otworzyły się, a z wnętrza bloku wyszła Lily. Szczęka opadła na jej widok. Ubrana była w czerwoną sukienkę przed kolana, a jej nogi wysmuklały czarne szpilki. Swoją drogą, zawsze zastanawiałem się, jak kobiety są w stanie przejść w czymś podobnym choćby metr. Wyglądała pięknie, elegancko i cholernie seksownie.
-Och, wziąłbym cię na tylnych siedzeniach - mruknął wprost do jej ucha i lekko polizałem jego płatek.
-Uspokój majtki, stary - parsknęła, całując mój policzek.
Mówiłem już, jak bardzo ją kocham? Podobna przyjaźń zdarza się tylko raz w życiu i jestem za nią wdzięczny Bogu.
-Wsiadaj, młoda. Ten cholerny ślub zaczyna się za pół godziny. Dobrze byłoby, gdybym się nie spóźnił. - Skrzywiłem się lekko, nie kryjąc niechęci. Miałem prawo być rozzłoszczony, gdy kobieta, którą kocham, wychodzi za innego mężczyznę. Naprawdę chciałem planować z Cindy przyszłość, założyć rodzinę. Gdyby dzisiaj nie wyszła za Ryana, oświadczyłbym jej się w przeciągu tygodnia i nie myślałbym nad konsekwencjami. Nie jestem już dzieciakiem, kocham ją i chcę z nią być, nic więcej.
-Jak się trzymasz? - Lily spytała z troską, gdy oboje siedzieliśmy na fotelach, a ja byłem zajęty odpalaniem samochodowego silnika.
-A jak sądzisz? - westchnąłem, zmieniając bieg. - Jestem zupełnie rozpieprzony od środka. Naprawdę ją kocham, nie może tego zrozumieć? Przecież byłbym dla niej lepszy niż Ryan, troszczyłbym się o nią, opiekował, spełniał każdą zachciankę. Powiedz, Lily, czego mi brakuje?
-Może jesteś po prostu za dobry i ona na ciebie nie zasłużyła? - rzuciła bezpośrednio i wzruszyła ramionami, gdy posłałem jej niedowierzające spojrzenie. - Nie wiem, po prostu nie wiem. Nie rozumiem tej laski. Jest bardziej skomplikowana niż jakakolwiek inna istota, którą oboje znamy. Mimo wszystko sądzę, że powinieneś powiedzieć jej prawdę, od początku po sam koniec. Pod tym względem ciebie również nie rozumiem. Owszem, boisz się, że po wszystkim możesz ją stracić, ale dzisiaj i tak ją stracisz, kiedy wyjdzie za Ryana. Może ona liczy, że ja powstrzymasz? Może ma nadzieję, że wstaniesz i przy wszystkich powiesz, jak bardzo się kochacie? 
-Tak, zwłaszcza po tym, jak wczoraj wyrzuciła mnie za drzwi w samych bokserkach. Rzeczywiście czeka teraz na rycerza w srebrnej zbroi na białym koniu. Ale, kurwa, gdyby tylko tego chciała, przebrałbym się za pieprzonego rycerza i nauczył jeździć konno. Co prawda wyglądałbym jak ostatni kretyn, ale mam to w dupie, dopóki ona byłaby szczęśliwa.
-Po wszystkim co powiedziałeś, muszę stwierdzić, że Cindy wykorzystuje cię jedynie do seksu - stwierdziła poważnie, zdobywając moje zaskoczone spojrzenie. - Boże, żartowałam - dodała na równi z przewrotem oczyma. To głupie, ale przez moment jej uwierzyłem.
-Ja już nic nie wiem, naprawdę. Po prostu jedźmy na to wesele, upijmy się jak w tanim barze i śpiewajmy do rana. Może wtedy nie będę płakać - parsknąłem suchym, pozbawionym humoru śmiechem i docisnąłem pedał gazu do oporu.
Nie rozmawialiśmy dłużej. Nie zamieniliśmy nawet jednego dodatkowego słowa. Sunęliśmy po równej drodze w ciszy, przerywanej jedynie świstem powietrza przy szybach. Szary garnitur uwierał mnie z każdej strony i najchętniej przebrałbym go na dresy. Irytowało mnie wszystko, co związane ze ślubem i późniejszym weselem. Nawet perspektywa darmowej wódki. Największym utrapieniem była jednak noc poślubna, którą Cindy spędzi z Ryanem. Z tego powodu chyba prześpię się z Lily, żebym nie czuł się tak samotny.
-Lily, mogę cię dzisiaj w nocy bzyknąć? - spytałem wprost, zerkając na nią spod okularów słonecznych.
-Jesteś tak cholernie nieczuły - zironizowała, poklepując moje kolano.
-Wybacz, po prostu mam ochotę.
-Nie zamierzam być nagrodą pocieszenia zamiast Cindy. Znajdź sobie inną, która dostarczy ci rozrywek. - Z rozmachem odwróciła głowę w przeciwnym kierunku i założyła seksowną nogę na drugą seksowną nogę. Nie potrafiłem się powstrzymać i przyłożyłem dłoń do jej gładkiego, opalonego uda. - I bierz te łapy, zboczeńcu.
Uśmiechnąłem się pod nosem, powracając wzrokiem na drogę. Przekroczyłem granicę mniej ruchliwej części miasta. W oddali połyskiwała kościelna wieża i krzyż na samym czubku. Nie miałem odwrotu. Musiałem zmierzyć się z największą słabością - z odrzuceniem. 
-Pamiętaj, kochanie, że jesteś moją dziewczyną, żeby przypadkiem się nie wygadać. - Poklepałem z czułością kolano przyjaciółki, gdy zatrzymałem się na parkingu przy kościele. Przez kręgosłup przebiegł cholernie nieprzyjemny dreszcz, a ja wiedziałem, że nie był ostatnim dzisiejszego dnia. Miałem tylko nadzieję, że nie rozpłaczę się jak małe dziecko, gdy Cindy stanie przy ołtarzu.
-Dobrze, skarbeczku - zironizowała, a gdy oboje wysiedliśmy z samochodu, wtuliła się w mój bok i przykleiła policzek do mojego ramienia. Naprawdę wyglądaliśmy jak para. Nawet miłość unosiła się wokół nas w powietrzu. - Jeśli to jest Ryan, to przystojny z niego dzieciak. -  Zagryzła między zębami wargę na widok szatyna ubranego w elegancki garnitur, który ze zdenerwowaniem uderzał stopą w schody kościoła. Stres wyżerał go od środka. Rozglądał się po okolicy, prawdopodobnie w poszukiwaniu Cindy, której do tej pory nie dostrzegłem w pobliżu.
Może jednak zrezygnowała?
-Gotowy na duży krok w stronę nowego życia? - spytałem, poklepując chłopaka po plecach. W zasadzie było mi go nawet żal. Niczego nie podejrzewał i tkwił oplątany sidłami naiwności. Głupi dzieciak.
-Jestem cholernie zestresowany, a w dodatku mam lekkiego kaca. Mówię ci, to nie jest dobre połączenie - westchnął i dopiero wtedy uniósł wzrok na Lily, która zahaczyła o ucho kosmyk włosów.
Spojrzał jej w oczy i delikatnie rozchylił usta. Nie byłem ślepy, spodobała mu się. Podobała się niemal każdemu mężczyźnie, ale na Ryanie wywarła naprawdę wielkie wrażenie. Dobrze, chyba nie powinienem być zazdrosny, prawda? Gdyby Ryan zakochał się w Lily od pierwszego wejrzenia, zyskałbym same korzyści. Miałbym pewność, że moja mała Lily jest w dobrych rękach, a i Cindy byłaby niezaprzeczalnie moja. Och, zrobiłbym naprawdę wiele, aby nasze losy poukładały się w ten sposób. Wszyscy bylibyśmy szczęśliwi, nikt by nie cierpiał.
Wtedy nadejdzie jednak zło, czyste zło, którego nie sposób będzie odeprzeć.
-To moja dziewczyna, Lily. - Przyciągnąłem szatynkę do swojego boku. - Lily, to pan młody, Ryan.
Wyraźnie dostrzegłem w oczach Lily błysk. Była oczarowana Ryanem w nie mniejszym stopniu niż on nią. Cholera, a może by tak powiedzieć panu młodemu o każdym razie, w którym posiadałem jego przyszłą żonę na własność? Może zdołałbym uratować własne szczęście?
-Miło mi cię poznać, Lily. - Uśmiechnął się do niej promiennie, ukazując rządek prostych, białych zębów i całując wierzch dłoni dziewczyny.
-I wzajemnie.
Wdali się w mało interesującą rozmowę, z której wyłączyłem się już po pierwszej minucie. Szukałem Cindy, jej małego ciałka w sukni ślubnej i uśmiechu, który pomagał mi rano wstać. Podświadomie wciąż tliła się we mnie nadzieja, że Cindy nie przyjdzie i przez resztę dnia będzie oglądać w telewizji denny serial. Rozumiałem miłość Ryana, bo sam byłem ślepo i głupio zakochany. Rozumiałem jego poświęcenie, jego oddanie, a mimo to najchętniej zamknąłbym go w kościelnej piwnicy i przeczekał do momentu, w którym Cindy przestałaby czuć do niego cokolwiek.
I nagle jej drobna postać wyłoniła się zza drzew. Przysięgam, gdybym nie podtrzymywał się dłonią ściany, straciłbym przytomność i uderzył głową w schody. Cindy zawsze była aniołem, ale dzisiaj przeszła samą siebie. Biała sukienka sprawiała wrażenie, że dziewczyna autentycznie zsunęła się na ziemię z chmurki. Po raz pierwszy widziałem jej naturalnie kręcone włosy, a naprawdę delikatny makijaż odejmował jej lat. Podobała mi się zwykła, jeansowa kurtka, którą w drodze ściągała z ramion, jednak ze wszystkim wygrały białe trampki zamiast szpilek na jej stopach. Nie powstrzymałem nikłego uśmiechu. Nie potrafiłem.
Ryan w międzyczasie zdążył zniknąć wewnątrz kościelnej nawy, a ja i Lily staliśmy na schodach z uchylonymi ustami, bardzo rzadko nabierając w płuca powietrza.
-Ona jest przepiękna - szepnęła Lily, nie odrywając od Cindy wzroku. - Gdybym była facetem, sama bym się w niej zakochała.
-Więc teraz już mi się nie dziwisz, dlaczego straciłem dla niej głowę - odparłem.
Jej wzrok skrzyżował się z moim, a serce oficjalnie pękło. Nie była szczęśliwa, lecz nie była też na tyle silna, by wpaść w moje ramiona i zostać ze mną, nie wracając więcej do Ryana. Walczyła z samą sobą, przekładając własną walkę również na mnie. Wiedziała, że sprawia mi ból. Wiedziałem, że sprawia ból sobie, ale wewnętrzna siła nie pozwalała jej podjąć jedynej słusznej decyzji.
-Mógłbyś? - spytała cicho, podając mi jeansową kurtkę.
Skinąłem głową, choć w dalszym ciągu pozostawałem w szoku. Była taka piękna, a jedno głupie tak mogło odebrać mi ją na zawsze. Ta księżniczka należała do mojej bajki. Do naszej bajki.
Lily wprowadziła mnie za rękę do kościoła i choć wzrok dziesiątek osób spoczął na nas, musiałem odwrócić się przez ramię i ostatni raz obejrzeć Cindy od pierwszej fali na włosach po gumową podeszwę trampek. Ona jednak nie spoglądała w moim kierunku. Wpatrzona była w ołtarz, przy którym z ciepłym uśmiechem stał Ryan i oddychał równomiernie, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała nieznacznie. Cindy ruszyła na dźwięk pierwszych nut zagranych przez organy, a ja oparłem się obiema dłońmi o ławkę. Z trudem wytrzymywałem w kościele. Z trudem patrzyłem na Cindy, która wyglądała jak anioł dla Ryana, nie dla mnie.
Ceremonia rozpoczęła się pierwszymi słowami księdza. Wyłączyłem umysł na wszelkiego rodzaju dźwięki. Trzymałem pomocną dłoń Lily i nie odrywałem spojrzenia od Cindy. Czułem się jak odrzucony śmieć, któremu nie można złamać serca. Powiem wam, że można. Cindy właśnie nadrywała je powolutku.
-Ja, Cindy Blake, biorę ciebie, Ryanie Styles, za męża - zaczęła bez zawahania w głosie. Była tego pewna. - I ślubuję ci miłość - wymamrotała i tym razem wyraźnie usłyszałem zwątpienie. - Wierność. - Spojrzała na mnie ukradkiem. Miałem ogromną ochotę parsknąć śmiechem. Okłamywała Ryana, okłamywała każdego z weselnych gości, okłamywała samego Boga. - I że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Cholerne kobiety. Potrafią jedynie kraść serca i ranić, wyrywając je z ogromną brutalnością. Poczułem pod powiekami łzy, lecz byłem zbyt dumny, by pozwolić im wypłynąć. Byłem w wojsku, nie płakałem na wojnie, więc nie będę płakać z powodu pieprzonej kobiety. Kobiety, która w przeciągu krótkiego czasu stała się całym moim światem.
Ceremonią zbliżała się do punktu kulminacyjnego, kiedy ja niepozornie otarłem twarz rękawem. Cindy nabrała powietrza w płuca i zamiast w oczy Ryanowi, z oddali spojrzała w głąb brązu moich tęczówek.
-Tak.
Fizycznie czułem się dobrze, ale moja dusza poległa w walce o miłość.



~*~


Kto spodziewał się, że rzeczywiście dojdzie do ślubu, ręka w górę! :)

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 13 - Jesteś cholerną egoistką, Cindy...

Justin

Przyciągnąłem drobną szatynkę na kolana i zamknąłem jej wąskie biodra w żelaznym uścisku. Kręciła się, wierciła, szarpała, a ja z każdym jej ruchem jedynie mocniej wbijałem palce w skórę. Nie puszczę jej, choćbym miał siedzieć do wieczora, by na spokojnie z nią porozmawiać. W międzyczasie udałem kilka rozległych ziewnięć i wymownie spojrzałem na szklany zegar na jednej z półek. Każdym gestem dawałem jej do zrozumienia, że mam czas i obserwacja wskazówki obracającej się dookoła tarczy zegara nie jest dla mnie katorgą. Wręcz przeciwnie, stanowi wspaniałą rozrywkę. Zawinąłem wokół palców krótkie, podkręcone przy końcach włosy dziewczyny, a potem upuściłem z powrotem na kark i ponownie zakręciłem. Uśmiech na moich ustach poszerzał się z każdą sekundą, w której Lily opuszczały siły. Wystarczyło pięć kolejnych minut, by wyczerpana usiadła wygodniej na moich kolanach i spojrzała wzrokiem godnym płatnego mordercy. Miałem swoje sposoby, by przemówić jej do rozsądku i nie znosiłem jakiegokolwiek sprzeciwu. Ba, nie było o tym nawet mowy.
-Lily, no błagam, zgódź się - westchnąłem przy jej uchu po raz kolejny.
Ciałem szatynki wstrząsnął dreszcz, gdy celowo odgarnąłem kosmyk włosów za ucho i pozwoliłem, by gorący, miętowy oddech odbił się od jej skóry. Nadal działałem na nią tak, jak przed kilkoma miesiącami, gdy zacięcie przygryzała moją wargę podczas pocałunku i wyginała plecy w łuk za każdym razem, gdy dochodziła w moich ramionach.
-Jesteś nienormalny. Mam iść z tobą na wesele twojej dziewczyny jako twoja dziewczyna. Kompletnie zwariowałeś - wypuściła spomiędzy warg głośne sapnięcie i spojrzała na mnie w karcący sposób.
-To nie jest moja dziewczyna. Przecież ma narzeczonego - zironizowałem, naśladując głos Cindy. Za każdym razem, gdy powtarzała przy mnie tę formułkę, miałem ochotę zatkać jej usta i poczekać, aż zmieni zdanie. Do cholery, wiedziałem, że kobiety należą do gatunku tych niezdecydowanych, ale nie sądziłem, że aż tak. - Proszę cię, Lily. Ślub już jutro, a nie wypada mi iść samemu. A poza tym, będziesz miała doskonałą okazję, by poznać Cindy.
Lily marszczyła brwi jeszcze przez kilka kolejnych minut. Powolutku zaczynała się łamać. Wiedziałem, jak zabrzmi kolejne zdanie z ust Lily. Dobrze, ale ty płacisz za opiekunkę dla Molly. Zaczynała marszczyć nosek i lekko przymykać powieki. Znałem ją tak dobrze, że każdy jej gest stanowił w moich oczach słowo. Nie na darmo mówią, że przyjaciele rozumieją się bez słów. Przeważnie Lily nie musiała się odzywać, bym poznał jej zdanie na dany temat, natomiast kiedy zaczynała mówić, musiałem przysłuchiwać się dokładnie, by zrozumieć, co tak naprawdę chciała powiedzieć. Wypowiadała tysiąc słów na minutę, mówiła chaotycznie, gestykulowała. Przypominała typową nastolatkę z amerykańskich komedii. Również gdy była smutna, nie odstawała od filmowych postaci. Siadała na łóżku z litrem lodów czekoladowych, włączała telewizor i tylko czekała, abym przykrył jej ciałko ciepły kocem. Była królową każdej imprezy, a gdy zaczynała pić, wiedziałem, że będę musiał wynieść ją z klubu, bo nie da rady wyjść o własnych siłach. Podsumowując, była zbiorem przeciwności.
-Dobrze - westchnęła w końcu, przewracając oczami na widok poszerzającego się uśmiechu na moich ustach. - Ale ty płacisz za opiekunkę dla Molly.
-Wiesz, że cię kocham - parsknąłem krótko i już teraz wyobraziłem sobie rozlewającą się po ciele Cindy zazdrość. Mogłem śmiało przyznać, że robiłem jej na złość. Chyba nie pomyślała, jak poczuję się, gdy pocałuje Ryana przy ołtarzu na moich oczach. Była egoistką, bez dwóch zdań.
-Tak, wiem. Nie masz innego wyjścia. A teraz leć już i baw się dobrze.
-Baw się dobrze - powtórzyłem z przepełniającą głos ironią. - Baw się dobrze z facetem dziewczyny, w której jestem ślepo zakochany. Dobre sobie.
Lily jedynie przewróciła oczami i zsunęła się zwinnie z moich kolan, biorąc na ręce małą Molly - swojego młodszego klona. Chociaż Molly ledwo odrosła od ziemi, już teraz kształtowało się między nią a Lily wyraźne podobieństwo. W ten sam sposób marszczyła nosek i brwi tworzące na czole niemal jedną linię. W przedpokoju wsunąłem stopy w buty za kostkę i zarzuciłem na ramiona czarną, skórzaną kurtkę. Stanąłem przed lustrem i kilka razy przebiegłem palcami wśród włosów, by nadać im nieskazitelnego, a jednocześnie seksownego wyglądu. Przed wyjściem nie zapomniałem o moich dwóch pięknych dziewczynach. Podszedłem do Lily, która trzymała w ramionach córeczkę i musnąłem z uśmiechem mały nosek Molly. Większą uwagę poświęciłem jej mamie, której jeszcze raz podziękowałem uroczym spojrzeniem za pomoc podczas jutrzejszego wesela, a na koniec wplątałem palce w jej włosy i z uczuciem pocałowałem zmarszczone czoło młodej kobiety. Moje dwa małe aniołki, których nigdy nie przestanę kochać.
Zdążyłem wyjść na klatkę schodową, kiedy usłyszałem odgłos ponownie otwieranych drzwi i szybkie kroki na schodach. Zerknąłem przez ramię, marszcząc brwi. W samych różowych skarpetkach wybiegła za mną Lily i zdyszana wsparła się na moich ramionach. Między nogami przebiegł szary kot, ocierając się o nogawkę luźnych w kroku jeansów. O mały włos nie straciłem równowagi. Dosłownie w ostatniej chwili chwyciłem dłonią barierkę i uderzyłem o nią plecami, a Lily trzymająca dłonie na moim torsie odbiła się od mojego ciała, chichocząc cicho. Z uśmiechem założyłem niesforny kosmyk brązowych włosów za lewe ucho i musnąłem czubek jej nosa. Była taka śliczna i urocza jak mała dziewczynka, która słodkim uśmiechem odbierała zmysły niejednemu. Uwielbiałem ją przytulać, uwielbiałem kochać się z nią, ale miłość, jaką ją darzyłem, przypominała miłość między rodzeństwem. Od czasu do czasu lubiłem jej po prostu wsadzić.
-Już się za mną stęskniłaś? - zachichotałem i w końcu stanąłem prosto, kładąc dłonie na biodrach Lily. Och, Cindy byłaby cholernie zazdrosna.
-Nie sądzisz, że Cindy zasługuje na prawdę? Może powinieneś powiedzieć jej o wszystkim? Może to coś zmieni? Może spojrzy na wszystko inaczej?
-Wiesz, że prędzej czy później się dowie. Teraz to i tak nic nie da. Ona jutro bierze ślub, a mnie podnieca myśl, że będę miał romans z mężatką.
Lily machnęła dłonią przy czubku mojej głowy i delikatnie roztrzepała włosy, na których perfekcyjne ułożenie zmarnowałem całe pięć minut. Rzuciła jedynie ciche jak uważasz, zanim klepnęła mnie w tyłek i w podskokach wróciła do mieszkania, w którym zostawiła małą Molly. Drzwi trzasnęły, a ja ostatni raz posłałem nieprzytomny uśmiech w stronę trzeciego z kolei schodka. Potrząsnąłem głową, w odbiciu w szybie poprawiłem grzywkę i zbiegłem schodami na parter. Powietrze przed blokiem było świeże i rześkie, a noc rozświetlało pożółkłe światło latarni, z których zwisały pajęczyny i złapane w sieć muchy. Zaczerpnąłem głośno powietrza i ostatni raz odwróciłem się w kierunku balkonu, z którego machała Lily i maleńka Molly na rękach matki. Wysłałem im w powietrzu buziaka i podbiegłem do samochodu, opadając na fotel kierowcy.
Pieprzony Ryan. Wydawał się w porządku facetem, lecz dostawałem białej gorączki przez sam fakt, że dotyka i posiada moją własność. Oddałbym wszystko, z wyjątkiem moich dwóch pięknych księżniczek obserwujących maskę mojego samochodu z balkonu, aby Cindy w ostatnim momencie zerwała zaręczyny i wpadła w moje otwarte ramiona, którymi tak bardzo pragnąłem ją objąć. Byłem po uszy zakochany, nawet nie starałem się zaprzeczać. Wkurwiało mnie tylko, że nie mogę mieć przy sobie ukochanej przez całą dobę, nieprzerwanie. Cóż mogłem zrobić? Ruszyłem z piskiem opon spod wysokiego krawężnika i poprawiłem przednie lusterko, bym dokładnie widział każdy samochód siedzący mi na ogonie. Ulice o tak późnej porze były już niemal puste. Docisnąłem gaz do oporu i przemknąłem przez jedną z najdłuższych ulic Londynu. Dzięki silnej woli nie zatrzymałem się pod blokiem Cindy. Była teraz zupełnie sama, mielibyśmy całą noc dla siebie. Cholernie chciałem być przy niej i w ostatnich chwilach oddalać zamiar poślubienia człowieka, który był jej obojętny. Znałem myśli Cindy. Było jej ciężko zranić Ryana i godziła się na małżeństwo jedynie z żalu. Popełniała największy w życiu błąd i nie zdawała sobie sprawy, że największą krzywdę wyrządzi samej sobie. Jednakże sam obawiałem się reakcji swojego ciała, gdy ujrzę ją w pięknej, białej sukni, rozpuszczonych włosach i welonie na głowie. Jej ślub będzie trudnym przeżyciem dla nas obojga. Nie bez powodu pragnąłem mieć przy sobie Lily, która chwyci moją dłoń i uspokajająco potrze jej wierzch.
Zaparkowałem pod apartamentowcem na obrzeżach Londynu, ostatni raz poprawiłem w lusterku grzywkę i wysiadłem z samochodu, zamykając drzwi automatycznym pilotem. Byłem w swoim życiu na jednym wieczorze kawalerskim i zabawa była przednia, a teraz czułem, że przez całą noc będę uśmiechać się sztucznie. Widok mordy faceta, który z każdym dniem odbiera mi ukochaną, nie należał do najprzyjemniejszych. Przez kolejne godziny obiekt mojego zainteresowania będzie stanowiła jedna ze ścian, lub żyrandol przy suficie. Nie ukrywam, miałem ciekawsze rzeczy do robienia, choćby seks z najpiękniejszą, młodą kobietą. Dwa razy nawet zawahałam się przed wejściem do budynku. Dopiero w ostatnim momencie zacisnąłem zęby i przyrzekłem sobie, że z przyklejonym do ust uśmiechem przetrwam cały pieprzony wieczór kawalerski. Jedyny plus mogła stanowić niemal naga striptizerka na moich kolanach i prostytutka na swoich kolanach. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
Pieprzona winda sunęła się między piętrami powoli, jakby mówiła mi, że mam jeszcze czas, by zawrócić i zamiast prostytutkę, bzyknąć Cindy. Chociaż zbliżeń z szatynką nie mogłem nazwać zwykłym seksem. Były pełne miłości. W podobny sposób kochałem się tylko z Lily. Nie zastąpi mi tego żadna tania dziwka, która za kilkadziesiąt, w porywach do kilkuset dolarów zrobi dla ciebie wszystko. Przeszedłem długi korytarz i zapukałem w ostatnie drzwi apartamentu jednego z kolegów Ryana. Otworzył mi wysoki, dobrze zbudowany brunet z rzędem prostych, białych zębów. Był krótko ścięty, a mięśnie opinały się pod materiałem dopasowanej koszulki. Był przystojny, lecz przy mnie wyglądał jak kawałek gówna. Uścisnął moją dłoń i wpuścił mnie do środka, pokazując po drodze, gdzie mogę zostawić kurtkę. Wnętrze apartamentu było urządzone skromnie, lecz wszystko idealnie ze sobą komponowało. Po środku salonu stała skórzana kanapa, wielki telewizor zawieszony był na jednej ze ścian, a kuchenny blat zamienił się w bar godny porządnego klubu w centrum.
-Siema, stary - Ryan klepnął mnie po męsku w plecy, a ja przekląłem go w myślach. Pieprzony debil, który kradnie mi ukochaną. - Czego się napijesz? Piwa, czy może od razu coś mocniejszego?
-Jeśli masz whisky, będę wdzięczny.
-Oczywiście, że mam. Mam wszystko, czego dusza zapragnie - zarechotał, nalewając do szklanki alkoholu. Wyraźnie był już lekko wstawiony. - I czego ciało zapragnie również - dodał, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę półnagiej dziewczyny, której odgłos szpilek odbijał się echem od ciemnych paneli w salonie.
-To mi się podoba - mruknąłem pod nosem. - A Cindy wie, co robi jej narzeczony dzień przed ślubem?
-Hej, mam zamiar jedynie popatrzeć sobie na nagą dupeczkę. Tego jeszcze zdradą nie można nazwać. Nie posunę się do niczego więcej, ale na wszelki wypadek pilnuj mnie, gdybym uchlał się za bardzo i nie pamiętał, że jutro po południu biorę ślub.
Przytaknąłem głową. Najchętniej sam wepchnąłbym Ryana do łóżka nagiej prostytutki i skompromitował go w oczach Cindy. Może wtedy odwołałaby ten pieprzony ślub, który od kilku tygodni spędzał mi sen z powiek. Odkąd przyparłem ją do muru w wąskiej, londyńskiej uliczce, przyrzekłem sobie, że musi być moja, że musi być ze mną i zostawić Ryana, z którym jedynie męczyła się każdego dnia. Co on może jej dać? Jest marnym studencikiem mieszkającym w wynajmowanym mieszkaniu. Poza tym nie chodziło o pieniądze. On nigdy nie pokocha jej tak jak ja. Nigdy nie okaże jej miłości, na jaką zasługuje Cindy. I nigdy nie zrobi jej tak dobrze jak ja, a to przecież również miało istotne znaczenie. Moja księżniczka zasługiwała na zajebisty seks, a nie kilka pchnięć, które zdobywa od Ryana.
Ze szklanką whisky przysiadłem na jednym krańcu kanapy i upiłem kilka niewielkich łyków. Ponownie przemierzyłem wzrokiem apartament z numerem 126. Na ścianach wisiało kilka zdjęć, jednak żadne nie przedstawiało właściciela mieszkania. W barku lśniły butelki z kolorowego szkła wypełnione różnorodnym alkoholem, poczynając od słabego, którym upicie się graniczyło z cudem, kończąc na wysokoprocentowych. Po ekranie płaskiego, wielocalowego telewizora przebiegały sceny amerykańskiej komedii. Ja jednak uwagę skupiłem na striptizerce w koronkowej bieliźnie, która popchnęła lekko Ryana na krzesło po środku pokoju i położyła małe dłonie na jego ramionach od tyłu. Muzyka z głośników rozbrzmiewała w uszach. Powoli sączyłem whisky, patrząc, jak młoda kobieta zawiązała oczy Ryana opaską i zsuwała dłonie w dół jego klatki piersiowej. Chłopak zagryzł lekko wargę, kiedy dotknęła jego krocza, a potem obeszła go dookoła i usiadła na jego udach w rozkroku. Gdyby Ryan naprawdę silnie nie zagryzał między zębami warg, jęknąłby głośno i przegrał zakład.
Miałem cholerną ochotę wyciągnąć telefon i nagrać dla Cindy krótki, pokazowy filmik, który zbliżyłby mnie do wiecznego miejsca u jej boku. Mógłbym na przykład przerwać księdzu ceremonię i zaprezentować niedługi film, na którym Ryanowi rosną bokserki pod pośladkami striptizerki. Ale czy byłem tak nieznośnie wredny? Ryan był niezwykle podobny do mnie - kochał Cindy całym sercem, nie miałem co do tego złudzeń. Zaprosił mnie tu, bo mi ufa i wierzy, że nie pisnę Cindy słówka. Zamierzałem trzymać język za zębami, mimo wszystko.
W końcu Ryan jęknął, przegrał zakład i wcisnął w kieszeń kumpla pięć dolarów. Zaśmiałem się krótko, dopijając whisky do dna szkła. Wtedy rozmowa zeszła na zupełnie inny temat, w którym mógłbym udzielać się godzinami, a milczałem jedynie po to, by nie wzbudzić podejrzeń. Rozmawiali bowiem o Cindy.
-Muszę przyznać, Ryan, że dziewczyna trafiła ci się wyjątkowo piękna. I seksowna. Bardzo seksowna - mruknął jeden z mniej pijanych chłopaków. Nie trudziłem się, by zapamiętać jego imię.
-Pamiętam, kiedy przedstawiłeś nam ją po raz pierwszy. Nie ukrywam, chciałem ją bzyknąć - wybełkotał drugi i pociągnął z butelki łyk piwa.
Zacisnąłem palce prawej dłoni w pięść. Wkurwiało mnie, że mówił o Cindy jak o łatwej. Nie była taka. Była wyjątkowa, zasługiwała na tak wiele. Nikt z wyjątkiem mnie nie powinien zbliżać się do niej na odległość mniejszą niż metr. Nikt nie da jej tyle co ja.
-Pamiętajcie, że Cindy jest moja i nikt inny nie ma do niej praw - w twoich snach, pierdolony frajerze.
Ryan z pewnością nie był trzeźwy i nie przywiązywał większej wagi do słów kolegów. Ja natomiast najchętniej wycelowałbym każdemu silne uderzenie w szczękę. Może nauczyliby się szacunku, na jaki zasługiwała Cindy, na jaki zasługiwała każda kobieta, bez względu na wiek, wygląd i pozycję społeczną.
-A ty, Justin? Co sądzisz o Cindy? Chyba miałeś okazję ją poznać - zagadnął jeden z chłopaków, gdy zauważył, że od kilku minut nie odezwałem się ani słowem i odpłynąłem w krainę własnych myśli.
-Cindy? Jest najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem i dlatego wkurwia mnie, gdy mówicie o niej jak o dziwce - westchnąłem, przebiegając palcami wśród kosmyków włosów. - Szczęki wam poopadają, jak zobaczycie ją w sukni ślubnej. Wygląda jak księżniczka.
Sumienia kazało mi dodać drugą część wypowiedzi. Chciałem, aby wiedzieli, że łączy nas coś więcej niż kilka przeprowadzonych rozmów. Niestety, byłem w apartamencie tym najbardziej trzeźwym i niewiele docierało do moich towarzyszy. Westchnąłem więc głęboko, mając nadzieję, że w głowie chociaż jednego chłopaka pojawił się zarys domysłów i dwuznacznych przypuszczeń.
-Widziałeś Cindy w sukni ślubnej? - umieraj z zazdrości, frajerze. Ryan jakby na zawołanie zatrzymał puszkę piwa przy ustach i zmarszczył brwi.
-Pomagałem jej w wyborze - i dokładnie wycałowałem w przymierzalni jej gładkie plecki.
-Uważaj, Ry. Masz godnego rywala. Zanim się zorientujesz, między Justinem a Cindy rozkwitnie mały romansik, a ona częściej będzie się pieprzyć z sąsiadem niż z mężem - parsknął wysportowany, dobrze zbudowany brunet.
Żebyś się, kurwa, nie zdziwił.
Miałem pieprzoną ochotę powiedzieć im o wszystkim. O każdym razie, kiedy Cindy z głośnym, namiętnym jękiem dochodziła w moich ramionach. O każdej chwili, w której z przymkniętymi powiekami oddawała pocałunek. O każdym momencie, w którym wyznawała mi odwzajemnioną miłość. Ryan musiał być idiotą, jeśli nie widział w zachowaniu własnej narzeczonej żadnych zmian. Miłość go zaślepiła, zasłoniła mu oczy i pozwoliła wykorzystywać jego niebywałą naiwność.
-Justin, ja widzę, jak patrzysz na Cindy i ostrzegam cię, że nie zawaham się przypierdolić ci w buźkę - wybełkotał król wieczoru, powodując jedynie kpiący uśmiech rozciągający się na moich ustach. 
-W jaki sposób na nią patrzę? - ciągnąłem temat, jak tylko mogłem. Chciałem rozmawiać o Cindy. Chciałem rozmawiać o dziewczynie, którą kochałem.
-Pewnie tak, jakby chciał ją bzyknąć - zarechotał chłopak, siedzący po mojej lewej stronie i przybił piątkę z facetem na przeciwko.
-Właśnie nie - mruknął nieprzytomnie Ryan i ze zmarszczonymi brwiami utkwił we mnie podejrzliwe spojrzenie. A niech się gnojek domyśla. - Patrzy na nią tak, jakby ją kochał.
Poczułem ucisk w gardle i w żołądku jednocześnie. Moje oczy zdradzały wszystko. Patrzyłem na Cindy z niezaprzeczalną miłością. Ryan jednak nie był tak głupi, jak z początku myślałem. Po prostu udawał, by czuć się lepiej. Wpatrywał się we mnie bez wytchnienia, a ja zacząłem ze skrępowaniem błądzić po smugach na ścianie. Poczułem się naprawdę niepewnie. Z jednej strony chciałem, by wiedział o wszystkim, a z drugiej wolałem zachować to w sekrecie.
-Myślę, że wypiłeś już dzisiaj zdecydowanie za dużo i zaczynasz pieprzyć głupoty - machnąłem lekceważąco ręką, a potem wstałem z kanapy i okręciłem ramię wokół talii niemal nagiej dziewczyny. W jej przypadku nie miałem już złudzeń. Nie była niewinną striptizerką, a prostytutką z kilkuletnim stażem. - A teraz przepraszam was na moment - dodałem, po czym wciągnąłem kobietę do pierwszego z pomieszczeń.
Była młodsza ode mnie o rok, może o dwa. Jej gęsto włosy w kolorze blond opadały w lekkich falach na ramiona i plecy, a duże, niebieskie oczy podkreślone kredką, wciągały głębią. Była ładna i nie pasowała mi na dziwkę bez grama szacunku do samej siebie. Zanim popchnąłem ją na łóżko, pogładziłem kciukiem gładki policzek i przebiegłem palcami wśród kosmyków włosów. Była kobietą i jak każda zasługiwała na odrobinę ciepła i delikatności. Jej powieki opadły, a usta rozchyliły się, gdy musnąłem wilgotnymi wargami jej szyję. Drżała pod moim dotykiem. Już dawno nikt nie poświęcał jej tyle uwagi.
-Jesteś piękna, pamiętaj o tym - szepnąłem jej do ucha z cichym pomrukiem. Chciałem, aby choć przez chwilę poczuła się wyjątkowo. Praca nie dawała jej ku temu wielu okazji. - Zrobisz mi dobrze?
Dziewczyna nieśmiało skinęła głową. Onieśmielałem ją, byłem tego pewien. Żaden inny klient nie zwracał się do niej tak łagodnie i z pewnością nigdy nie pytał o zgodę. Blondynka opadła przede mną na kolana i posłała mi łagodny uśmiech, zanim chwyciła między palce pasek spodni. Rozpięła go razem z guzikiem i rozporkiem. Zanim zsunęła spodnie z pośladków, dotknęła niedużą dłonią przyrodzenia przez jeansy. Wciągnąłem powietrze między wargi, a prawa dłoń powędrowała w burzę gęstych, jasnych włosów. Kiedy zsunęła spodnie i pociągnęła za gumkę bokserek, odchyliłem lekko głowę, rozchyliłem wargi i wbiłem wzrok w małą smugę na suficie. Pełne usta dotknęły główki mojego członka i zaczęły ją przyjemnie ssać. Poruszała dłonią przy podstawie, a ja przygryzałem wargi, nie pozwalając jękom opuścić ust. Doskonale wiedziała, co robi. Wiedziała, jak sprawić mi ogromną przyjemność. Była doświadczona, a każdy jej ruch wyróżniał się precyzją. Doszedłem w jej ustach niebywale szybko. Już po kilku minutach uwolniłem nagromadzone podniecenie, obserwując, jak młoda kobieta przełknęła wszystko i ostatni raz przejechała krańcem języka po główce.
Pochyliłem się, by wciągnąć bokserki i spodnie, a później spojrzałem na blondynkę, która wzięła z szafki nocnej butelkę wody i upiła kilka łyków. Posłałem jej delikatny uśmiech. Była naprawdę piękna i żałowałem, że zajmowała się tym, czego popis dała mi przed momentem. Podszedłem do dziewczyny, pogładziłem jej miękkie włosy i pocałowałem w czoło. Jednocześnie wyciągnąłem z tylnej kieszeni jeansów banknot i wsunąłem go pomiędzy miseczki stanika blondynki. To nie tak, że nie chciałem uprawiać z nią seksu. Po prostu zbliżenie było dla mnie czymś więcej. Czymś, czego chciałem doznawać jedynie przy Cindy. I chociaż nie byliśmy razem, czułbym się jak po zdradzie.
-Jak ci na imię, piękna? - wyszeptałem do jej ucha, zakładając za nie kosmyk włosów.
-Diana - odparła nieśmiało i spojrzała mi głęboko w oczy. Jej tęczówki przywodziły na myśl wzburzone fale oceanu.
-Nie rób tego więcej, Diana. Jesteś zbyt piękna na brak szacunku do samej siebie - powiedziałem, po czym posłałem jej ostatni uśmiech i wyszedłem z sypialni, przekładając pasek między szlufki jeansów.
Opadłem na swoje stare miejsce na skórzanej kanapie, a wzrok wszystkich facetów w salonie padł na mnie. Wzruszyłem jedynie ramionami i duszkiem dokończyłem puszkę piwa.
-Dobrze się pieprzy? - brunet uniósł wysoko jedną brew, kształtując usta w uśmiech. 
Chciałem zwrócić mu uwagę, powiedzieć, żeby nawet w słowach pamiętał o szacunku do młodej kobiety, lecz machnąłem jedynie ręką. Nie byłem tu po to, by go pouczać.
-Dobrze obciąga - sprostowałem szybko. Nie chciałem, by przez Ryana dodarły do Cindy kłamliwe plotki. - Wiecie, mam dziewczynę. Nie chciałem jej zdradzać.
-Myślisz, że dowiedziałaby się o szybkim skoku w bok? Proszę cię, poza to mieszkanie nie wychodzi nic z dzisiejszego wieczoru.
-Po prostu czułbym się źle przed samym sobą z myślą, że ją zdradziłem, to wszystko - wzruszyłem niedbale ramionami i ponownie wstałem. - Przepraszam, panowie, ale ja będę się już zbierał - mruknąłem, po czym szybko chwyciłem kurtkę i, żegnając się przelotnie z królem wieczoru, wyszedłem na korytarz.
Nie odpowiadało mi ich towarzystwo. Wolałem siedzieć w domu samotnie, niż dłużej słuchać o weselu, o Cindy która mimo wszystko była moja. Nigdy nie zaprzyjaźnię się z Ryanem, nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Przycisnąłem w ścianie przycisk przywołujący windę i czekałem, aż rozsuną się przede mną metalowe drzwi. Wszedłem do środka, poprawiając włosy w lustrze. Wysłałem windę na parter, jednocześnie zastanawiając się, w jaki sposób spędzę resztę wieczoru. Nie chciałem siedzieć samotnie we własnych czterech ścianach. Samotność skutecznie psuła mój nastrój. Na imprezę w klubie również nie miałem ochoty. W tej chwili wyjątkowo potrzebowałem u boku bliskiej osoby. Osoby, przy której zwykła rozmowa zmieniała się w okazję do wspomnień. Osoby, która objęłaby delikatnie moją głowę i wtuliła w miękkie piersi. Potrzebowałem Cindy, która zapewniłaby mnie, że ślub nie zmieni niczego między nami, że nasza miłość nie uschnie, a będzie nieustannie kwitnąć.
Wskoczyłem na fotel kierowcy i przekręciłem w stacyjce kluczyk. Serce biło w piersi szybciej na myśl, że za kilka minut zobaczę Cindy, jej uśmiech, jej oczy. Kochałem ją z dnia na dzień coraz mocniej. Zajmowała największą część mojego serca. W moim życiu liczyły się trzy osoby - maleńka Molly, Lily i Cindy. Chciałem, aby była szczęśliwa, lecz jej szczęście nie wiązało się z moim szczęściem. Będę musiał nauczyć się poświęcenia. Byłem gotów zrobić wszystko, aby tylko z ust Cindy nie schodził uśmiech. Przyspieszyłem na zielonym świetle, dociskając pedał gazu do oporu. Pędziłem jak wiatr tylko po to, by móc zapukać do drzwi jej mieszkania, a potem objąć ramionami drobną talię.
W połowie drogi wyciągnąłem papierosa ze schowka i przypaliłem koniec zapalniczką. Paliłem, póki nie byłem przy Cindy. Nie lubiła, gdy zaciągałem się szkodliwym dymem. Skończonego papierosa wyrzuciłem przez szparę w uchylonym oknie i znów przyspieszyłem. Z trudem odnalazłem wolne miejsce parkingowe przed blokiem. Wysiadłem z samochodu i zamknąłem drzwi pilotem. Uniosłem wzrok ku niebu, na którym księżyc świecił w pełni. W pewnym momencie ponad głową przeleciała gwiazda, pozostawiając za sobą jasną smugę. Na moment opuściłem powieki i zacisnąłem kciuki.
-Chciałbym po prostu, aby była szczęśliwa, nawet jeśli ja miałbym przez to cierpieć - szepnąłem i chociaż nie wierzyłem w magiczną moc spełniania życzeń, tym razem miałem nadzieję, że spadająca gwiazda zapewni Cindy szczęście.
Otworzyłem zapasowym kluczem drzwi prowadzące na klatkę schodową i przeskakiwałem w biegu po dwa stopnie na schodach. Na drugie piętro dotarłem w mgnieniu oka. Odczekałem parę sekund, by ustabilizować oddech, po czym przyłożyłem zaciśnięte kostki do drzwi i zapukałem dwa razy. Gdy Cindy nie otworzyła w przeciągu kilkunastu sekund, zacząłem obawiać się, że smacznie śpi, przykryta kołdrą po sam nos. Wtedy jednak po drugiej stronie drzwi odbiły się echem szybkie, ciche kroki. Zamek w drzwiach wykonał pełen obrót, a zza futryny wyłoniła się ona. Niespełna dziewiętnastoletnia dziewczyna ubrana jedynie w cienki szlafrok, z białym ręcznikiem na głowie i zieloną maseczką na idealnej twarzy. Zanim zdążyła uchylić usta, przemknąłem pod jej dłonią, kurczowo zaciskającą się na klamce, i domknąłem butem ciężkie drzwi, aby w następnej sekundzie trzymać dziewczynę w objęciach. Jej małe ciałko wpadło w moje ramiona, jakby czekało na to cały dzień. A i ja pragnąłem nie rozluźnić uścisku już nigdy więcej.
-Wyglądam jak ufo - stwierdziła po kilku minutach, chichocząc wprost do mojego ucha. 
-W takim razie jesteś najseksowniejszym ufoludkiem, jakiego widziałem.
-Jestem jedynym ufoludkiem, jakiego widziałeś - parsknęła, a jej śmiech powodował szybsze bicie mojego serca. 
Byłem niezaprzeczalnie zakochany.
-Tęskniłem za tobą, Cindy - mruknąłem po kolejnych minutach gładzenia dłonią jej pleców. Dotknąłem również jej nagich, przykrytych jedynie cienkim, satynowym szlafrokiem piersi. Były miękkie i delikatne jak Cindy i jej ciepłe serduszko, które otworzyła dla mnie.
-Nie powinieneś być na wieczorze kawalerskim? - spytała, muskając dolną wargą płatek ucha. 
-Byłem, ale wolę resztę wieczoru spędzić przy tobie. Ich nie kocham, a za tobą wskoczyłbym w ogień.
-Chociaż nie ukrywasz, że chętniej wskoczyłbyś za mną do łóżka - posłała mi chytry uśmieszek i zassała między zęby skórę na szyi. Utworzyła na niej zgrabną, wyrazistą malinkę o idealnym kształcie i kolorze.
-Nie ukrywam - moja klatka piersiowa zawibrowała podczas chichotu. Wystarczyło, że patrzyłem na Cindy. Od razu czułem się jak nowonarodzony, jak po dawce silnego narkotyku.
-Justin? - uniosła wzrok znad gęstych rzęs, którymi zatrzepotała słodko. - Mogę ci zadać pytanie?
Skinąłem głową, przywierając dłońmi do bioder dziewczyny. 
-Na tym wieczorze kawalerskim nie było jedynie facetów, mam rację? Striptizerki prostytutki, co dusza zapragnie, prawda?
Próbowałem powstrzymać chytry uśmiech, ale nie potrafiłem. Uniosłem kąciki ust ku górze i objąłem dłońmi pośladki dziewczyny.
-Żadna nie miała tak pięknej pupki jak ty - pospiesznie zmieniłem temat, masując dłońmi jej urocze, niewielkie krągłości.
-Przestań żartować i powiedz lepiej, spałeś z jakąś? - nie chciała być zazdrosna, a mimo to jej usta ułożyły się w słodkim grymasie.
-Tak, z każdą po trzy razy - odparłem poważnie, blokując parsknięcie. Cindy uchyliła w szoku usta i zmarszczyła ciemne brwi. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem w twarz osiemnastolatki.
-To wcale nie jest śmieszne! - pisnęła, wymierzając uderzenie małą pięścią w klatkę piersiową. Nawet nie poczułem bólu.
-Gdybyś tylko widziała swoją minę - wymamrotałem, ocierając spod oka niewidoczną łzę. - A tak naprawdę, jedna mi obciągnęła.
Cindy skrzywiła się i przewróciła teatralnie oczyma. Wychodziła z niej mała zazdrośnica, słodko marszcząca brewki i nosek. Odepchnęła mnie dłonią i ruszyła z powrotem do łazienki. Wiedziałem, że nie jest zła. Była jedynie zaborcza. Mając dwóch, pragnęła, abym był tylko jej.
-No co - parsknąłem po raz kolejny, opierając się o futrynę w drzwiach łazienki.
-Jesteś obrzydliwy, Justin. 
-Bo co? Bo jakaś obca panienka zrobiła mi loda? - celowo ująłem myśl wulgarnymi słowami. - A może jesteś zazdrosna, że to nie ty zrobiłaś mi dobrze?
Trafiłem w jej czuły punkt.
-Och, zamknij się, proszę. Nie mogę się stresować, nie dzisiaj - mruknęła, po czym pochyliła się nad umywalką i opłukała twarz chłodną wodą, by zmyć zieloną maseczkę.
-Nie jestem tu po to, byś się stresowała. Wręcz przeciwnie, pomogę ci się rozluźnić
Stanąłem za plecami Cindy i pogładziłem wnętrzem dłoni jej spięte ramiona. Była sporo niższa, mniejsza i delikatna jak najprawdziwszy aniołek, któremu brakowało jedynie skrzydeł. Pod wpływem pocałunków składanych na szyi przymknęła powieki i delikatnie odchyliła głowę, by dać mi większy dostęp do nagiej skóry. Uważałem przy delikatnym ssaniu zagłębienia szyi. Nie mogłem zrobić Cindy malinki. Nie dzisiaj. Zepsułbym romantyczny nastrój i spłoszył Cindy niewłaściwym ruchem.
-Zdradzać narzeczonego w przeddzień ślubu to prawdziwy grzech - mruknęła cicho, odwróciła się i powoli przywarła wargami do moich ust. 
Pocałunek był delikatny, powolny i namiętny. Oboje kochaliśmy takie momenty najbardziej. Ja sprawiałem przyjemność Cindy, a ona radowała swym dotykiem mnie. Uzupełnialiśmy się i tworzyliśmy perfekcyjną całość.
-Zakazany owoc smakuje najlepiej, nieprawdaż?
Cindy mimowolnie przytaknęła. Nie chciała zdradzać Ryana, ale miłość do mnie odbierała jej zmysły. Gdy uniosłem jej drobne ciało, objęła nogami biodra i wtuliła twarz w zagłębienie szyi. Chciała kochać mnie, a ja chciałem dzisiejszej nocy kochać ją. Opuściłem Cindy dopiero na łóżko w sypialni i wsunąłem się na miękką, świeżą pościel. Palcami pociągnąłem wiązanie szlafroka i rozchyliłem oba skrzydła. Była zupełnie naga. Jej piękne piersi prosiły wręcz, abym ujął je w dłonie i pieścił do świtu. Chciałem nacieszyć się nią, póki mogłem, nawet jeśli miałbym czerpać korzyści jedynie fizyczne. Mógłbym pójść do Ryana i powiedzieć mu o wszystkim. Mógłbym rozpieprzyć Cindy wesele i mieć ją tylko dla siebie. Ale po co? Po co, skoro Cindy byłaby nieszczęśliwa? Bawiła się mną, wykorzystywała moje uczucia, grając na dwa fronty. Owinęła mnie sobie wokół palca i sprawiła, że nie potrafiłem jej odmówić. Byłem zbyt słaby i zdecydowanie zbyt mocno zakochany. Pieprzona miłość.
Sprawne rączki Cindy odpięły pasek, guzik i rozporek spodni, głaszcząc i uciskając przyrodzenie przez bokserki. Ukryłem twarz w poduszce, żeby nie przekląć głośno i nie szarpnąć materiałem szlafroka. Usiadłem okrakiem na jej udach i przeciągnąłem przez głowę koszulę, której dwa pierwsze guziki rozpiąłem jeszcze przed wejściem do mieszkania. Cindy nie czekała, aż obsypię jej piersi pocałunkami. Chwyciła gumkę bokserek i zsunęła je, po czym owinęła palce wokół nasady członka. Albo miałem jedynie wrażenie, albo Cindy była zazdrosna o prostytutkę, w której towarzystwie spędziłem kilka przyjemnych minut. Była urocza, kiedy ukrywała zazdrość.
-Teraz, Justin, teraz - szepnęła, mocno wbijając paznokcie w moje plecy, gdy naparłem na nią całym ciałem i wsunęłam w ciasne wejście dziewczyny główkę penisa.
Wbiłem się do samego końca i spiłem z ust Cindy głośny jęk w słodkim pocałunku. Zacisnąłem palce obu dłoni na zagłówku łóżka i pchnąłem biodrami raz, później kolejny i kolejny. Czy miałem wyrzuty sumienia? Ogromne. Jeszcze przed godziną żartowałem z Ryanem, a teraz, wulgarnie mówiąc, posuwałem jego narzeczoną. Było mi szkoda tego chłopaka jeszcze bardziej niż samej Cindy. Każdego dnia przyprawiała mu rogi i nie powstrzymała się nawet w noc bezpośrednio przed ślubem. Cholera, była podła, a ja byłem podły razem z nią. I jeszcze raz - pieprzona miłość. Gdyby chciała skoczyć ze mną na bank, nie odmówiłbym jej. Gdyby kazała mi zabić pierwszego przechodnia na ulicy, zrobiłbym to. Straciłem dla niej głowę. Dla niej i dla jej ciasnej cipki.
Warknąłem głośno, kiedy z kolejnym pchnięciem wbiłem się w Cindy do samego końca. Krzyk dziewczyny z początku zasiał we mnie ziarno paniki. Spojrzałem na jej rozchylone usta i opuszczone powieki i wiedziałem już, że pisk był przejawem dzikiej rozkoszy, rozchodzącej się po całym ciele. W zasadzie byłem na nią zły, że znów jej uległem i że ona kolejny raz uległa mi. Przyjemność była jednak zbyt silna, abym mógł wycofać się w momencie największego wybrzuszenia w spodniach. Cindy uniosła lekko nogi i ostrożnie objęła moje biodra. Wszedłem w nią jeszcze głębiej niż przed momentem i warknąłem zwierzęco. Nie spostrzegłem nawet, że dzisiejsze seks nawet w najmniejszym stopniu nie przypominał codziennych wymian uczuć. Pieprzyłem ją tak mocno, jak tylko mogłem, a ona najwyraźniej tego chciała, ponieważ dodatkowo motywowała mnie, wbijając paznokcie w nagie, lekko spocone plecy. Kurwa, nie chciałem aby nasz seks był szybkim, kilkuminutowym numerkiem, a teraz było już za późno, bo w przeciągu paru kolejnych pchnięć doszliśmy oboje - ja spuszczając się w jej wnętrze, a ona wyginając plecy w łuk i lekko gryząc moje ramię.
-Jesteś nimfomanką, Cindy - oznajmiłem po paru sekundach, wychodząc z niej i opadając obok na pościel.
-Nie myślę o seksie przez całą dobę - zaprotestowała, zaczesując rozrzucone w każdą stronę, wilgotne włosy.
-Nie przez całą dobę, tylko przez cały dzień - zaszydziłem i przesunąłem opuszkami palców od jej kości biodrowej przez talię i piersi, aż do odznaczającego się obojczyka.
-Założę się, że nie myślę o seksie częściej niż ty - prychnęła lekceważąco, dotykając bosą stopą mojej owłosionej i umięśnionej łydki.
-Ale ja jestem facetem, mi wolno.
-A mi nie, dlatego, że jestem kobietą? Jesteś śmieszny, Justin.
-Wolno by ci było, gdybyś myślała o seksie z narzeczonym - podpuściłem ją, zerkając ukradkiem na odprężoną twarz Cindy.
Zmarszczyła nerwowo brwi i gwałtownie wsparła się na jednym łokciu. Zagryzłem wargę, wiedząc, że mam przesrane, ale w końcu wyrzuciłem z siebie coś, co ciążyło mi na sercu. 
-Nagle zaczęło ci przeszkadza, że zdradzam Ryana? Gdybyś nie pojawił się w moim życiu po raz kolejny i gdybyś przez dwa tygodnie nie chodził za mną nieustannie, nie uległabym ci i żyłabym szczęśliwie z Ryanem.
-Więc to moja wina? To ja każę ci go zdradzać? Każę ci otwierać przede mną nogi i krzyczeć moje imię tak głośno, że prawdopodobnie słyszeli je wszyscy sąsiedzi? - spytałem z niedowierzaniem, również podpierając się na łokciu. Drugą dłonią pchnąłem małe ciałko Cindy z powrotem na pościel. - Jesteś cholerną egoistką, Cindy.
-Ja jestem egoistką?
-Tak, ty. Jutro bierzesz cholerny ślub, a teraz pieprzysz się ze mną, jakbyś nie miała wobec Ryana żadnych zobowiązań. Nie mówię, że przeszkadza mi fakt, że tak chętnie oddajesz mi swoje słodkie ciałko. Po prostu zastanawiam się, jak możesz nie mieć wyrzutów sumienia przed samą sobą. Sypiasz z Ryanem, sypiasz ze mną. Skąd mam wiedzieć, czy nie masz jeszcze jednego frajera na boku?
Cindy zacisnęła szczękę i przez parę chwil nie odrywała wzroku od mojej poważnej twarzy. W końcu jednak chwyciła cienki szlafrok, wsunęła w rękawy obie ręce i zawiązała przy pępku. Wyglądała kurewsko gorąco, gdy spod materiału wyłaniały się jej długie, smukłe, nagie uda, a na górze luźno spływał po pełnych, kształtnych piersiach. Byłem tak zafascynowany widokiem jej ciała, że ocknąłem się dopiero w chwili, w której dziewczyna rzuciła moje ubrania na nagi brzuch.
-Wynoś się stąd - warknęła, wskazując małą dłonią drzwi. - Głuchy jesteś? Powiedziałam, wynoś się stąd! - podniosła głos, a ja wiedziałem już, że nie żartowała. Naprawdę wyrzucała mnie z mieszkania pięć minut po ostrym seksie i pierwszej sprzeczce, poprzez którą chciałem jedynie otworzyć jej oczy.
-Twoje wahania nastroju wpędzą mnie kiedyś do grobu - warknąłem, wciągając na tyłek parę dopasowanych bokserek z czerwoną gumką. - Jeśli masz dostać okres, trzeba było zwyczajnie powiedzieć, zamiast rozładowywać na mnie agresję.
-Zamknij się i po prostu wyjdź, irytujesz mnie.
-Ale kiedy robiłem ci dobrze nie byłem problemem, co? - odszczekałem się jak zwykły szczeniak, ale z każdą chwilą wzbierała we mnie złość.
Cindy rzuciła we mnie parą jeansów, którą pospiesznie wciągnąłem przez długie nogi. Koszuli nie zdążyłem nawet założyć. Z nagim torsem i rozwiązanymi sznurowadłami zostałem wyrzucony przez obrażoną księżniczkę na wycieraczkę i pożegnany jednym, krótkim zdaniem, które zastępowało więcej niż tysiąc słów.
-Kiedyś faceci bawili się mną, więc teraz ja mam prawo pobawić się wami.
Zatrzasnęła z hukiem drzwi, a ja z frustracją uderzyłem zaciśniętą pięścią w ścianę na wysokości głowy. Kostki zapiekły nieznośnie, a z jednej wypłynęła wąska stróżka krwi.
Gdybyś tylko, kurwa, wiedziała.


~*~


Jak widzicie, Justin w końcu pokazał, co myśli o Cindy :)